-  Pan chyba uważa, że jestem szalona... - bąknęła.

-  Raczej... raczej... nieszczęśliwa. Czy to przez tego chłopca?...

-  Oczywiście... Gdyby pan wiedział, że już pan nigdy więcej nie ujrzy tej, którą pan kocha, czy nie byłby pan zrozpaczony?

-  Może dlatego, że kiedyś przeżyłem coś takiego, mogę pani powiedzieć, że od tego się nie umiera. Nawet podczas wojny!

-  Pan jest mężczyzną, a ja kobietą: oto cała różnica. Jestem przekonana, że Władysław nie ma najmniejszej ochoty się zabić. On ma swoją „sprawę".

-  I co to jest ta jego sprawa? Nihilizm, bolszewizm?

-  Coś w tym rodzaju. Nie znam się na tym. Wiem tylko, że nienawidzi ludzi szlachetnie urodzonych i bogatych, i że chce równości dla wszystkich...

-  I ten rodzaj egzystencji nie pociąga pani? To dlatego nie chciała pani z nim odejść?

Duże, złociste oczy popatrzyły na Morosiniego z bojaźliwym podziwem.

-  Co pan o tym może wiedzieć? Przecież w Wilanowie rozmawialiśmy po polsku...

-  Oczywiście, ale wasza pantomima była niezwykle wymowna i muszę przyznać pani rację: nie jest pani stworzona, aby żyć w ukryciu.

-  Nic pan nie rozumie! - krzyknęła. - Nie bałabym się dzielić z nim biedy. Kiedy się kocha, można żyć szczęśliwie nawet w mansardzie. Jeśli jednak się nie zgodziłam, to dlatego, że gdybym z nim zamieszkała, sprowadziłabym na niego niebezpieczeństwo... Proszę jeszcze trochę koniaku, strasznie mi zimno...

Aldo podał jej kolejny kieliszek, zdjął swoją pelisę z wieszaka i otulił jej ramiona.

-  Tak lepiej?

Podziękowała z drżącym, nieśmiałym uśmiechem, który spowodował, że Aldo się roztkliwił.

-  Lubi się pan mieszać w nie swoje sprawy, ale mimo to jest pan bardzo miły...

-  Dobrze to słyszeć. Dodam, że nie żałuję, iż dwa razy wkroczyłem w pani życie, i gotów jestem znowu to zrobić w razie potrzeby. Ale wróćmy do naszego przyjaciela. Dlaczego utrzymuje pani, że żyjąc z nim, naraziłaby go pani na niebezpieczeństwo?

Anielka, wierna swojemu przyzwyczajeniu, odpowiedziała pytaniem:

-  A co pan myśli o moim ojcu?

-  Wprawia mnie pani w zakłopotanie. Co mogę myśleć o kimś, kogo spotkałem tylko jeden raz. To człowiek wielkiego formatu, o doskonałych manierach i kurtuazji. Inteligentny, wykształcony... będący na bieżąco z wydarzeniami na świecie.

Przypomniał sobie kamienne oblicze i blade oczy hrabiego ukryte pod błyskiem monoklu i jego postawę mającą coś z klimatu kostnicy; hrabia przypominał bardziej pruskiego oficera niż przedstawiciela polskiej szlachty, której naturalna elegancja zabarwiona była często romantyzmem.

-  To zbyt mało powiedziane - zaprzeczyła Anielka. -To bardzo groźny człowiek, któremu lepiej nie wchodzić w drogę. Gdybym odeszła z Władysławem, odnalazłby nas i... już nigdy więcej bym go nie ujrzała... Przynajmniej nie na tym padole...

-  Chce pani powiedzieć, że zdolny byłby zabić?

-  Bez wahania... i mnie również, jeśliby się dowiedział, że nie jestem dziewicą...

-  Własny ojciec?! - krzyknął zdumiony Aldo. - Nie kocha pani?

-  Ależ kocha... na swój sposób... Jest ze mnie dumny, gdyż jestem ładna, i widzi we mnie najlepszy sposób na odbudowanie podupadającej fortuny. Jak pan sądzi, po co jedziemy do Paryża?

-  Poza planami zwiedzania wystawy japońskiej? Nie mam pojęcia.

-  Żeby wydać mnie za mąż. Mam nie wrócić do Polski... przynajmniej nie jako Anielka Solmańska. Mam wyjść za jednego z najbogatszych ludzi w Europie.

Czy teraz pan rozumie, dlaczego chciałam umrzeć... i nadal chcę umrzeć?

-  No to jesteśmy w punkcie wyjścia! - westchnął Moro-sini. - Przecież to nierozumne! Ma pani całe życie przed sobą, a ono może być tak piękne jak pani...

Może nie teraz... ale później...

-  W każdym razie, nie w aktualnych okolicznościach.


Jest pani o tym przekonana, ponieważ pani umysł i serce są przepełnione Władysławem, a czy ten człowiek, za którego chcą panią wydać... czy jest pani pewna, że nie potrafi go pani pokochać?

-  Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć... z prostej przyczyny... ponieważ go nie znam.

-  Ale on musi panią znać w taki czy inny sposób i chce uczynić panią szczęśliwą?

-  Nie sądzę, żeby mnie widział w inny sposób niż na fotografii. Interesuję go, ponieważ przyniosę mu w wianie klejnot, którym on jest zainteresowany od dawna. Mimo to zdaje się, że się mu podobam...

-  Co to za historia? - z niedowierzaniem mruknął pod nosem Morosini. - Żeni się z panią z powodu posagu? Chyba mi pani nie powie, że ośmielono się uczynić z pani rodzaj... nagrody za zakup? To by było okropne!

Anielka nagle się uspokoiła i dokończywszy picie koniaku, utkwiła jasne spojrzenie w oczach rozmówcy. Tylko w kącikach jej ust pojawił się pogardliwy uśmieszek.

-  A jednak to prawda. Ten finansista dawał wysoką cenę za ów klejnot. Mój ojciec powiadomił go, że drogocenny przedmiot, pochodząc od mojej matki, nie należy do niego i że zgodnie z jej ostatnią wolą, nie wolno mi się go pozbyć. Odpowiedź przyszła natychmiast: napisał „ożenię się", no i ożeni się ze mną. No cóż, to z pewnością nałogowy kolekcjoner. Pan nie wie, co to za choroba... bo to musi być choroba!

-  A jednak mogę zrozumieć, ponieważ sam nią jestem dotknięty... ale żeby do tego stopnia? A czy pani ojciec się zgadza?

-  Oczywiście! Ma na oku fortunę tego człowieka, a za pomocą kontraktu ślubnego zapewni mi jej część... nie licząc spadku. Ten człowiek jest o wiele starszy ode mnie. Musi mieć... co najmniej tyle lat co pan! Może nawet więcej... Myślę, że musi mieć pięćdziesiąt lat!

-  Niechże pani zostawi wiek w spokoju! - burknął Al-do bardziej rozbawiony niż zły. Było oczywiste, że w oczach tej dziewczyny lekko siwiejące skronie nadawały mu wygląd patriarchy. - A teraz co pani zamierza? Spróbować wody w Sekwanie, czy rzucić się pod koła wagonów w metrze?

-  Co pan wygaduje! To takie okropne.

-  Tak pani myśli? Jak pani uważa, co by się stało, gdyby udało się pani sforsować drzwi pociągu? Skutek byłby dokładnie taki sam. Wpadłaby pani pod koła lub została inwalidką! Samobójstwo jest sztuką, moja droga, jeśli chce się zostawić po sobie znośny obraz...

-  Niech pan zamilknie!

Anielka pobladła tak, że pomyślał, czy nie poprosić konduktora o kolejną porcję koniaku, ale nie dała mu czasu na decyzję.

-  Czy chce mi pan pomóc? - spytała nagle. - Już dwa razy pokrzyżował pan moje plany, skąd wnioskuję, że nie jestem panu zupełnie obojętna... W takim razie, czy przyjdzie mi pan z pomocą?

-  Pragnę pani pomóc, oczywiście. Jeśli tylko to będzie w mojej mocy...

-  Już się pan waha... ?

-  To nie to. Jeśli chce pani coś zasugerować, to proszę, wspólnie przedyskutujemy pani propozycję.

-  O której pociąg będzie w Berlinie?

-  Około czwartej nad ranem, jak sądzę. Dlaczego mnie pani o to pyta?

-  Bo to moja jedyna szansa. O tej porze wszyscy będą spali...

-  Z wyjątkiem konduktora, podróżnych wysiadających i wsiadających - odparł Morosini, którego zaczął niepokoić taki charakter konwersacji. - Co pani zamierza?

Pomysł jest prosty: pomoże mi pan wysiąść z pociągu i razem uciekniemy... - Naprawdę, chciałaby pani...?

-  Żebyśmy uciekli razem, pan i ja. Wiem, że to szaleństwo, lecz czyja nie jestem warta szaleństwa? Może się pan nawet ze mną ożenić... jeśli pan chce...

Podczas chwili olśnienia wyobraźnia podsunęła Moro-siniemu całą galerię czarujących obrazów: ona i on uciekający w automobilu do Pragi, żeby zdążyć na pociąg, który zawiezie ich do Wiednia, a potem do Wenecji, gdzie zostanie jego... Co to by była za urocza księżniczka Mo-rosini! Stary pałac ożyłby w blasku jej młodości... Tylko że romantyczna przyszłość jawiła się raczej jak sen niż rzeczywistość, ale sen zawsze się kiedyś kończy i powrót do rzeczywistości bywa bolesny. Anielka była niewątpliwie wielką pokusą, a jej obraz pozwolił mu na równą walkę z Dianorą, lecz inny obraz szybko zastąpił jej uroczą twarz: małego człowieczka ubranego na czarno, leżącego w kałuży krwi, który nie miał już twarzy, oraz echo głębokiego błagalnego głosu, który nigdy nie wymówił słów, usłyszanych przez Alda:

- Teraz mam tylko pana! Niech pan mnie nie opuszcza!

Jednak coś mu podpowiadało, że uciekając z dziewczyną, odwróciłby się plecami do człowieka z dzielnicy żydowskiej i stracił szansę odkrycia zabójcy matki... Czy kochał ją do tego stopnia? Czy może był nią tylko zauroczony?... Podobała się mu, pociągała, podsycała pożądanie, ale jak sama mówiła, był za stary na romantyczną miłość...

Jego milczenie zniecierpliwiło dziewczynę.

-  Czy to wszystko, co ma mi pan do powiedzenia?

-  Zgodzi się pani chyba, że taka decyzja wymaga namysłu? Ile pani ma lat, Anielko?

-  Dziewiętnaście... Wiek nieszczęścia...


Tego się właśnie obawiałem. Czy wie pani, co by się stało, gdybym panią porwał? Pani ojciec miałby prawo ścigać mnie przed każdym sądem w jakimkolwiek kraju Europy za nakłanianie do rozwiązłości i uwiedzenie osoby niepełnoletniej.

-  Och, myślę, że posunąłby się znacznie dalej: wsadziłby panu kulkę w łeb...

-  Chyba że bym mu w tym przeszkodził, sam go zabijając, co stworzyłoby sytuację jak z dramatów Corneille'a... -pomyślał książę na głos.

- Jeśli pan mnie kocha, jakie to może mieć znaczenie? O słodka młodości! Nagle Aldo poczuł się bardzo stary.

-  Czy powiedziałem, że panią kocham? - spytał bardzo spokojnie. - Gdybym wyjawił, jakie uczucia pani we mnie wzbudza, byłaby pani zaszokowana! Ale, zejdźmy na ziemię i przeanalizujmy sytuację na zimno...