– Ale dom, co będzie z domem?

Mike miał wielką ochotę powiedzieć dosadnie, gdzie ma w tej chwili tę starą ruderę.

Szczęściem samochód stał na niewielkim wzniesieniu. Koła znajdowały się w wodzie tylko do połowy. Zanim Maggie zdążyła się rozejrzeć, została wrzucona na przednie siedzenie i drzwiczki wozu zatrzasnęły się z hukiem. Po chwili Mike siedział już za kierownicą.

\

Przez tę chwilę Maggie zdążyła nieco oprzytomnieć, zebrać myśli i uśmiechnąć się na wspomnienie cudownej nocy, którą tak chętnie przeżywałaby w myślach jeszcze przez przynajmniej kilka chwil.

– Hej, Ianelli – powiedziała, żeby rozładować nieco napięcie. – Rozchmurz się. To w końcu tylko powódź, a nie koniec świata.

– Widzę, że już obudziła się w tobie optymistka. – Mike uśmiechnął się blado.

– Czy naprawdę jest tak źle?

W samochodzie było piekielnie zimno, mimo że Mike włączył ogrzewanie.

– Twój dom wytrzyma – powiedział uspokajającym tonem. – Jest bardzo solidny. Ma mocne betonowe fundamenty i wsporniki z podkładów kolejowych. Nasi dziadkowie wiedzieli, co robią. Nie martw się.

– Wiec dlaczego jesteś taki… zły?

– Dlatego, że zaspałem i o mały włos nie utkwiliśmy tam na dobrych kilka dni. Powinienem być ostrożniejszy. Wiedziałem przecież, co się święci.

– Szkoda, że nie wyjaśniłeś mi sytuacji – zauważyła Maggie nawet dość łagodnym tonem. – Czy pan Michael Ianelli zawsze samotnie stawia czoło przeciwnościom losu?

Nie odpowiadał.

Domyśliła się, że nie ma zamiaru niczego jej tłumaczyć.

– Dokąd jedziemy? – zapytała po chwili.

– Na lotnisko. Nie ma innej rady. Po tej powodzi nie będzie można nawet zbliżyć się do domu przez długi czas.

Przez kilka minut jechali w milczeniu.

– Bądź spokojna – powiedział po chwili Mike. – Nie zostawię cię na lodzie. Wsadzę cię do samolotu do Filadelfii. Nie opuszczę cię na lotnisku w środku nocy.

Nie miała co do tego wątpliwości. Rozum podpowiadał jej, że jego pośpiech wywołany jest jedynie powodzią i związanym z nią niebezpieczeństwem. Mimo to było jej smutno na myśl, że Mike tak szybko się od niej oddalał, od niej i spędzonych z nią nocy, od całego tego niezwykłego weekendu.

Uświadamiała sobie mgliście, że w gruncie rzeczy miałaby ochotę uciec natychmiast, zejść mu z oczu, po prostu zniknąć.

Jazda na lotnisko zdawała się trwać z jednej strony wieczność, z drugiej aż nazbyt krótką chwilę.

Zanim się Maggie obejrzała, siedziała już w fotelu w poczekalni. Mike postawił obok niej torbę i oddalił się, by załatwić bilety.

Ledwie świtało, toteż nie było kolejek.

Po kilku minutach Mike powrócił z dwoma kubkami gorącej kawy i usiadł na sąsiednim fotelu.

– Odlatujesz za godzinę – oświadczył.

– Ile jestem ci winna?

– Załatwimy to innym razem.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować. Miała przecież powrotny bilet. Ale rozmyśliła się i nic nie powiedziała. Oczy Mike'a ostrzegały ją. Zupełnie nie wiedziała, przed czym.

Siedzieli w milczeniu, przyglądając się nielicznym pasażerom.

Wreszcie Mike się odezwał:

– Będziemy musieli kiedyś zastanowić się nad tym naszym spadkiem. Uważam, że sprzedanie domu w stanie, w jakim się obecnie znajduje, nie wchodzi w rachubę. Whistler powiedział mi wprawdzie, że rzeka wylewa najwyżej raz na pięćdziesiąt lat, ale jest to teraz dla nas mała pociecha.

– No tak.

– Za miesiąc… w kwietniu… to znaczy za dwa miesiące moglibyśmy się znowu tam spotkać. Wtedy warunki powinny być niezłe. Chyba optymalne. Obejrzymy sobie wszystko dokładnie, zwiedzimy okolicę.

Maggie przełknęła nieco gorącej kawy.

– Dobrze – powiedziała.

Wszystko wydało jej się nagle dziwnie obojętne.

– Na razie zapłacę Whistlerowi jego pensję, a potem zobaczymy – powiedziała.

– Może ja to zrobię – zaproponował Mike. Znowu spojrzał na nią ostrzegawczo.

– Powinniśmy płacić za wszystko po połowie – odparła Maggie chłodno. – Nie obchodzi mnie, ile zarabiasz, Ianelli, a poza tym nie zgrywaj się na mężczyznę, który bierze wszystko na siebie. Nie cierpię tego. Jestem właścicielką połowy tego zakichanego majątku, więc ponoszę połowę kosztów. Zgoda?

– Zobaczymy. Pohamuj trochę swój irlandzki temperament, dzikusko.

Był teraz bardziej podobny do Mike'a, którego lubiła. Po raz pierwszy od czwartej rano zrelaksowała się. I z niewiadomych powodów zachciało jej się nagle płakać. Więc jest po wszystkim. Koniec pieśni. Już zaczynała tęsknić za tym, co przed chwilą przeżyła. Mike zachowywał się obojętnie.

Przez bardzo długi czas Maggie wpatrywała się w swoją kawę.

Nagle ręka Mike'a sięgnęła po jej prawą dłoń i uścisnęła ją delikatnie. Maggie szybko zamrugała powiekami i uroniła łzę.

– Flannery? – Co?

– Hej, mała, nie rób tego.

Mężczyźni są doprawdy dziwnymi stworzeniami. Bez wahania stawiają czoło powodziom i wszelkim klęskom żywiołowym, ale widok jednej łezki wyprowadza ich z równowagi.

– Jestem po prostu przemęczona mruknęła Maggie.

– Nie zamierzam być brutalny – uśmiechnął się Mike, – Po prostu spieszyło mi się, żeby cię jak najszybciej stamtąd wyciągnąć. Myślałem wyłącznie o twoim bezpieczeństwie i o tym, że nawaliłem, bo powinienem się był wcześniej obudzić.

Milczała.

– Ale to mnie wcale nie usprawiedliwia – dodał. I po chwili zapytał:

~ Czy mogłabyś uśmiechnąć się do mnie, mała? Może by mnie to uspokoiło?

Uśmiechnęła się bardzo blado.

Objął ją i próbował przycisnąć do siebie, nie zważając na oparcia foteli. Maggie przyłożyła policzek do jego policzka i trwali tak do chwili, kiedy przez głośniki rozległa się zapowiedź lotu do Filadelfii.

Mike odprowadził ją do samej bramki i dopiero tam oddał jej torbę. Szła obok niego, z rekami wsuniętymi głęboko w kieszenie kurtki i myślała o ich kwietniowym spotkaniu. Od czasu do czasu spoglądała na niego z ukosa. Tak bardzo chciała, żeby jeszcze coś powiedział.

Poza Maggie było zaledwie czterech pasażerów. Ociągała się tak długo, że stewardesa zaczęła dawać jej znaki.

Mike pomógł jej włożyć kurtkę i wręczył torbę.

– W kwietniu będziesz chyba miała mniejszy bagaż – powiedział.

– Postaram się wziąć mniej rzeczy, ale pewnie mi się to nie uda.

– Może znajdziesz kogoś, kto pomoże ci dźwigać torbę?

Skinęła głową na znak zgody, chociaż wiedziała, że najlepiej da sobie sama radę. Maggie zwykle sama sobie ze wszystkim radziła.

– No cóż – wyrzuciła z siebie – chyba to już…

– Chyba tak.

Nagle Mike wyrwał jej z ręki torbę, rzucił ją na podłogę i przycisnął dziewczynę do siebie z całej mocy. Jego gorące usta przylgnęły do jej drżących warg. Jakże dobrze znała ten pocałunek. Poddała mu się bez reszty. Poczuła we włosach ręce Mike'a. Poczuła się potrzebna i pożądana.

Gdy wreszcie zwolnił uścisk, stali przez chwilę naprzeciwko siebie, a ich oddechy mieszały się ze sobą. Jego dzikie oczy wpatrywały się w Maggie tak intensywnie, jak gdyby się bal, że już nigdy jej nie zobaczy.

– Nie bądź głupia, Flannery, nie wyobrażaj sobie, że potrafiłbym cię kiedykolwiek zapomnieć – wyszeptał gorąco. – Jesteś najwspanialszą kobietą, jaką w życiu spotkałem.

Jeszcze jeden krótki, zaborczy pocałunek. Potem podał jej torbę, odwrócił się i oddalił szybkim krokiem.

Stewardesa wzywała niecierpliwym ruchem reki.

W kilka minut później Maggie zapinała już pasy i czekała na start. Z kabiny rozległ się zachrypły głos. Pilot powitał pasażerów i przyrzekł im spokojny lot, Maggie przymknęła oczy i oddała się marzeniom.

Zasnęła, a gdy obudziła się, uświadomiła sobie, że prawie nic nie wie o Mike'u. Ani jaki ma zawód, ani gdzie pracuje, gdzie mieszka i czy jest inna kobieta w jego życiu. Był dla niej obcym, ba, tajemniczym człowiekiem. Znała wyłącznie jego imię i nazwisko. Ale wiedziała na pewno, że go kocha.

– Jaka szkoda, dziecinko, że zaraz po kolacji musisz wyjść – powiedziała matka Maggie, podając jej herbatę. – Mam wrażenie, że nie widziałyśmy się od wieków. Nigdy nie opowiedziałaś mi, jak wypadła ta twoja podróż do…

– Indiany – podpowiedziała jej Maggie. Barbara Flannery uśmiechnęła się i objęła najmłodszą córkę ramieniem.

Poszły do bawialni.

– Czy to jest kurort? Nie zdziwiłam się, kiedy się dowiedziałam, że odziedziczyłaś ten dom. Dziadek zawsze kochał cię najbardziej ze wszystkich swoich wnucząt.

Maggie przysiadła na poręczy kanapy. Przez dłuższy czas gawędziły z matką na temat strojów, spraw rodzinnych i amatorskiej grupy teatralnej, do której należała pani Flannery.

W chwili obecnej pasjonowała się średniowieczną muzyką. Z ukrytych głośników płynęły dźwięki fletu i lutni.

Okazało się także, że matka całkowicie przemeblowała bawialnię. Podłogę okrywała czarna wykładzina, meble były lśniąco białe, a ściany zdobiły obrazy kubistów w raczej ostrych kolorach. Rok temu matka szalała za Monetem.

Mike na pewno skrzywiłby się niemiłosiernie na widok tego pokoju, pomyślała Maggie mimochodem.

– Muszę już iść – powiedziała po chwili. – Przyniosłam do domu pełną teczkę papierów do przejrzenia.

– Bardzo ciężko pracujesz, kochanie – zatroskała się Barbara.

Siedziała w fotelu ze skrzyżowanymi długimi smukłymi nogami, których jej córka niestety nie odziedziczyła. Miała gęste rude włosy, a na sobie długą ciemnoczerwoną suknię w kwiatowy wzór. Kontrastowała urodą i sposobem bycia ze swoją córką, której włosy były wprawdzie także gęste, ale ciemnokasztanowe. Maggie ubierała się zupełnie inaczej niż matka. Teraz miała na sobie dobrze skrojony szary flanelowy kostium. Jak przystało na pracującą dziewczynę.

Barbara Flannery przyglądała się swojej najmłodszej córce wzrokiem ciepłym i pełnym aprobaty. Była z niej bardzo zadowolona.

– A nie napiłabyś się strzemiennego? – zapytała.