Starała się nie skupiać za bardzo na kamiennej twarzy Nicka. Odetchnęła z ulgą, gdy Nick nie zabrał głosu.

– Przechodząc do ciebie, Shane. Myślę, że jeszcze nie do końca pogodziłeś się z tym, co było. Musiałeś słuchać ojca i starszego brata. Dlatego teraz tak bardzo dążysz do samodzielności. Nie chcesz, by ktokolwiek mówił ci, co masz robić. Nawet brat. Tylko że brata nasz jednego. Spróbuj postawić się na jego miejscu. Czuje się winny, nie rozumiesz tego? Po wypadku waszego ojca wszystko spadło na niego. Stał się odpowiedzialny za rodzinny interes i za ciebie. Może jemu to też wcale nie odpowiadało, może wolałby być dla ciebie po prostu bratem? Życie wam niczego nie poskąpiło, ale tego nie doceniacie. Nie dociera do ciebie, jak szlachetnie zachował się Nick, proponując ci pełne partnerstwo i układ pół na pół?

Oczy Shanea zalśniły nagle niebieskim ogniem. Czuła, że jeszcze chwila, a przegra. Teraz jednak przyszła pora na Nicka. Oby tylko nie pomyślał, że na jej słowa wpłynął gniew brata.

– A ty, Nick, naprawdę nie widzisz, jak bardzo Shane jest podobny do ciebie? On ma swoje plany, swoje marzenia.

Niestety sprzeczne z tymi, jakie ty dla niego stworzyłeś. Nie mogę pojąć, czemu musicie walczyć z sobą, zamiast zgodzić się na jakiś rozsądny kompromis. On jest przecież twoim jedynym bratem. I to naprawdę wstyd, że nie chcesz wyjść mu naprzeciw. Zresztą może nawet byś chciał, ale czy on o tym wie?

Popatrzyła teraz na obu.

– Jesteście szczęściarzami. Przepraszam za słowo, ale macie cholerne szczęście, bo macie siebie. Ja oddałabym wszystko, by mieć brata czy siostrę. Myślę, że umiałabym znaleźć wyjście z takiej sytuacji jak wasza. Nigdy nie miałam takich problemów, bo zawsze byłam sama. Nie mam nikogo, z kim musiałabym się liczyć. Dlatego mogę myśleć tylko o sobie, bo nikogo nie skrzywdzę.

Odsunęła krzesło i wstała.

– Gdy zobaczyłam was tutaj razem, jeszcze jedno mi się nasunęło. Ja tylko niepotrzebnie komplikuję sytuację. Póki nie dojdziecie z sobą do porozumienia, nie mam żadnej pewności, czy mogę wam wierzyć. Bo każdy z was ma swoje racje. Przez te ostatnie dni wiele się wydarzyło. Nie obraźcie się, myślę jednak, że obaj w jakichś sposób mnie wykorzystujecie. Bo nie chcecie postawić sprawy jasno. Być może manipulujecie mną przeciwko sobie. Nie wiem, czy tak jest, zresztą to wasza sprawa. W każdym razie proszę, byście nie przyjeżdżali tutaj, póki się nie dowiem, że jednak doszliście do porozumienia.

Shane odezwał się pierwszy.

– Corrie, skar…

– Jeśli się mylę, to trudno – ucięła Corrie, zaciskając palce na oparciu krzesła. Wbiła wzrok w blat, by nie patrzeć na braci. – To nie zmienia faktu, że nie chcę was tu widzieć ani mieć z wami do czynienia ze świadomością, że stoję pośrodku. I tak powiedziałam więcej, niż chciałam. Teraz muszę iść spać. Dobranoc.

Odetchnęła z ulgą, słysząc, że odstawiają krzesła. Nie patrzyła na braci, ale powstrzymała Shanea, który zaczął sprzątać ze stołu.

– Dzięki, sama to zrobię. Następnym razem ja stawiam pizzę.

Żaden z nich nie próbował podjąć dyskusji. To ją cieszyło. Pożegnali się i wyszli. Corrie posprzątała ze stołu. Słyszała, jak zapalają silniki i ruszają spod domu.

Chyba nie pomyliła się zbytnio w ocenie Merricków. Obu Merricków. W niewielu słowach powiedziała, że według niej Nick posługuje się nią, by wpłynąć na Shanea. Nie tylko dlatego, że była tego pewna, ale też dlatego, że bardzo by tego nie chciała. Wprawdzie Nick zaprosił ją na kolację, by zrobić niespodziankę Shane’owi, jednak przyznał, że jego motywy były inne. Potem ją przeprosił.

Wierzy w jego poczucie honoru, ale nie powinna być bezkrytyczna. Jest świadomy własnych racji, jednak czasem coś może mu umknąć. Może chciał wyrwać ją spod uroku Shanea, a może rzeczywiście zobaczył w niej coś, co go zainteresowało. Tak czy inaczej, najpierw musi uporządkować swoje relacje z bratem. Ona jest na dalszym miejscu.

Stojąc z boku, uniknie sytuacji, że któryś z nich spróbuje się nią posłużyć. Poza tym dla niej będzie lepiej, gdy nie zwiąże się zanadto z Nickiem. Nie ulegnie jego urokowi. Choć na razie czuje się z tym żałośnie.

Zgasiła światło, poszła na górę i wzięła prysznic. Położyła się do łóżka i zasnęła kamiennym snem.

Rozdział 12

Przez następne dni starała się wymazać z pamięci to, co się stało. Zapomnieć o powrocie Shanea. I o tych chwilach spędzonych z Nickiem.

Wmawiała sobie, że to przyjdzie jej łatwo, jednak wspomnienia ciągle ją prześladowały. Pamiętała każdą sekundę, każde jego spojrzenie, każde słowo, jakie między nimi padło. Pamiętała dotyk jego ust, uścisk ramion. Odpychała od siebie te obrazy, jednak daremnie. Gdy zaplatała warkocz, natychmiast stawało jej przed oczami tamto popołudnie, gdy Nick delikatnie rozczesywał jej włosy. Niebieska bluzka i dżinsy od razu kojarzyły się z tamtym wspólnie spędzonym dniem. W końcu wyjęła je z szafy i powiesiła w innym pokoju.

Codzienne obowiązki też kojarzyły się jej z Nickiem. Pamiętała popołudnie, kiedy pomagał jej przy zajęciach gospodarskich. Wreszcie uświadomiła sobie, że nie zdoła tego wszystkiego zapomnieć. Nick na zawsze zapisał się w jej duszy i w tych miejscach, gdzie byli razem. Minie wiele czasu, nim ten obraz zblednie.

Przez pierwsze dwa dni harowała za dwóch, by zająć się pracą i o niczym innym nie myśleć. W niedzielę pojechała do kościoła. Włożyła jedną z nowych sukienek. Eadie też przyjechała, usiadły więc razem, a potem Corrie zaprosiła ją do siebie na lunch. Wcześniej przygotowała sporą porcję pieczeni, więc wszystko było gotowe.

Przyjemnie było się spotkać i pogadać. Corrie zdała relację z tego, co wydarzyło się od dnia, kiedy widziały się ostatnio. Eadie zapewniała, że Nick jeszcze się odezwie i wróci, jednak Corrie bała się w to wierzyć.

Obaj bracia chyba wzięli sobie do serca jej słowa, bo ani jeden, ani drugi się do niej nie odezwał. Na żadnego nie natknęła się w mieście. Martwiła się. Shane nigdy się na nią nie obrażał, a teraz milczy. Nick w sumie nie ma żadnego powodu, by o nią zabiegać. Bardzo prawdopodobne, że jednego wieczora straciła oddanego przyjaciela i nadzieję na romantyczny związek. Trudno pogodzić się z taką myślą.

Ku jej zaskoczeniu, w następnym tygodniu zadzwonił do niej dawny kolega z klasy, którego spotkała w niedzielę w kościele. Razem z ojcem prowadził niewielkie ranczo i nadal był kawalerem. Zaprosił ją na przedstawienie i kolację. Wahała się tylko przez moment. W końcu przetrwała dzień z Nickiem, więc jakoś będzie. Przyjęła zaproszenie.

Wieczór z Daneem okazał się nad wyraz miły. Dobrze się czuła w jego towarzystwie. Wybrała jedną z nowych sukienek i lekko się umalowała. Było tak przyjemnie, że wszystkie rozterki, jakie jeszcze trochę ją dręczyły, pod koniec wieczoru zupełnie się rozwiały. Poczuła się dowartościowana. W dodatku Dane, który odprowadził ją pod drzwi, nie próbował pocałować jej na dobranoc. Za to zapytał, czy niedługo pozwoli się znowu gdzieś zaprosić.

Od ostatniego spotkania z Merrickami minęły dwa tygodnie. Powoli jej emocje opadały. Jakoś sobie bez nich poradzi, przeżyje. Nabrała więcej wiary w siebie i jaśniej widzi przyszłość, która rysuje się w lepszych barwach.

Życie ciągle toczy się dalej i każdy dzień może przynieść coś nowego. I to poczucie niedosytu powoli wygaśnie.


Gdy po południu wróciła do domu, od razu spostrzegła migające światełko sekretarki. Nacisnęła przycisk, by odtworzyć wiadomość. Była krótka.

– Corrie, mamy kilka niedokończonych spraw. Trzeba je załatwić. Przyjadę dzisiaj koło siódmej.

Na dźwięk poważnego głosu Nicka serce zabiło jej żywiej. Nie posiadała się z radości. Skrywane nadzieje odżyły w jednej sekundzie. Powtarzała sobie, że nie powinna się łudzić, ale to było jak gadanie do ściany. Otrzeźwienie przyszło dopiero po chwili. Ten poważny, niemal ponury głos. Może wcale nie stanie się cud, o jakim w skrytości duszy marzy, a coś przeciwnego. Może Nick chce wrócić do tego, co wtedy powiedziała. Zbesztać ją za to. Kto wie, może jego stosunki z bratem jeszcze się przez to pogorszyły? A jeśli ma do niej pretensje? Naprawdę nie ma żadnego powodu do optymizmu.

Była jeszcze jedna wiadomość. Od Shanea.

– Jeśli nadal chcesz się do mnie odzywać, to wpadnę do ciebie koło ósmej. W razie gdybyś nie chciała mnie widzieć, daj znać Louise.

Aż poderwała się z miejsca. Jak to dobrze, że Shane się odezwał! Już się bała, że na zawsze go straciła. Najlepszego kumpla i przyjaciela.

Przesunęła taśmę i jeszcze raz odsłuchała wiadomości. Radowała się, choć jednocześnie dręczyły ją obawy, jak rozumieć słowa Nicka. Z Shaneem sprawa jest łatwiejsza. Wszystko wskazuje, że nadal mu na niej zależy i ich przyjaźń przetrwała. Ale co z tym Nickiem?

Niedokończone sprawy, tak to nazwał. To bardzo szerokie pojęcie, różnie to można rozumieć. O co naprawdę mu chodzi? Nie jest łatwo do niego dotrzeć, zawsze tak było. Dlatego nie powinna robić sobie nadziei, łudzić się, że chce kontynuować ich znajomość.

Co to znaczy, że chce te sprawy „załatwić”? W zasadzie nasuwa się tylko jedno: chodzi mu o oskarżenia pod jego adresem, jakie rzuciła mu w twarz tamtego wieczoru trzy tygodnie temu. Tak, na pewno to o to chodzi. Inaczej nie mówiłby takim tonem.

Choć jest w tym coś dziwnego. Dlaczego umówił się z nią na konkretną godzinę? Mógłby pojawić się znienacka, zaskoczyć ją. A może zrobił to celowo? By zachodziła w głowę i denerwowała się? Może tak to sobie obmyślił?

Ciekawe, że obaj zadzwonili do niej tego samego dnia. I każdy chce przyjechać dzisiaj. Może to znaczy, że jakoś się dogadali. Powiedziała wprost, że nie chce ich widzieć, póki nie dojdą do porozumienia. Była kilka razy w mieście, ale zwykle unika plotkarzy, więc nie ma pojęcia, czy u Merricków coś się zmieniło.

Może tylko spekulować, ale wiele z tego nie wyniknie. Nie wie, czy Shane kupił sobie ranczo, by zacząć samodzielne życie, czy może zrezygnował ze swoich planów i zdecydował się prowadzić rodzinny biznes do spółki z bratem. Może dopracowali się jakiegoś kompromisu? Na razie są tylko znaki zapytania. Pewne jest jedno – że wieczorem będzie mieć towarzystwo.