Lin Kuan Teng miał czarującą żonę i trzy urodziwe córki. Jego syn był obecnie w porcie, zajęty ekspediowaniem statków, których cała flotylla należała do jego ojca. Zanim lord Selwyn dotarł do domu pana Lin Kuan Tenga, była już pora obiadowa. Miał zatem okazję skosztować wyśmienite potrawy chińskiej kuchni. Pan Stephen nie przesadził mówiąc, że nigdzie nie będzie mu tak dobrze, jak pod opieką pana Tenga.

– Miałem ogromne uznanie dla pańskiego stryja, milordzie – powiedział Chińczyk. – To wielki zaszczyt, że mogliśmy gościć na wyspie tak wybitnego człowieka. Często zasięgałem jego opinii w sprawach prawnych.

– Jestem bardzo zdumiony – rzekł lord Selwyn – że stryj mnie właśnie zostawił dom i plantację.

– Jest to jedna z najlepszych plantacji w Pinangu – rzekł Lin Kuan Teng. – Pański stryj hodował rośliny przyprawowe, co przynosiło mu wielkie dochody. Myślę, że urządzenie domu spodoba się panu również.

– Jeśli choć trochę przypomina pański… – powiedział lord Selwyn – będę zachwycony!

Lin Kuan Teng usłyszawszy komplement skłonił się z uszanowaniem.

– Pański czcigodny stryj wiele cennych przedmiotów przywiózł ze sobą z Hongkongu.

Wiele rzeczy dokupił na bazarach w Georgetown, gdzie handluje się chińskimi wyrobami.

– Muszę sam się tam udać – powiedział lord Selwyn.

– Postaram się zadbać o to, żeby pana nie okradziono lub nie oszukano – powiedział gospodarz.

Po skończonym obiedzie lord Selwyn wyraził chęć obejrzenia odziedziczonej posiadłości.

– Domyślałem się, że będzie pan chciał to zrobić jak najszybciej – powiedział Lin Kuan Teng – lecz o tej porze jest zbyt wielki upał. – Uśmiechnął się, a potem dodał: – Niech pan posłucha rady starego człowieka, milordzie, i odpocznie sobie po podróży. Jutro wczesnym rankiem powóz odwiezie pana do pańskiego domu. Zobaczy pan, jaki jest piękny i malowniczo położony.

Lord Selwyn wiedział, że gospodarz ma rację. Istotnie było bardzo gorąco i mimo że wszystkie drzwi i okna były pootwierane, nie czuło się najmniejszego przewiewu. Zaprowadzono go wkrótce do sypialni, której okna wychodziły na morze. Przed oknem rozciągał się ogród, a zielone trawniki były wciąż zraszane wodą. Ścieżka zarośnięta kwitnącymi krzewami prowadziła aż do piaszczystej zatoczki. Drzewa otaczały cały dom dokoła, tak że od strony drogi był on niemal niewidoczny.

Lord Selwyn pomyślał, że jego gospodarz wybrał przepiękne miejsce na budowę domu.

Żałował teraz, że jego stryj zakupił teren leżący w większej odległości od morza. Ale nie zastanawiał się nad tym długo, bo gdy tylko Higgins pomógł mu się rozebrać, położył się i od razu zasnął.

Kiedy się przebudził, słońce nie przygrzewało już tak mocno, lecz nadal było gorąco. Nie wołając służącego sam włożył białą koszulę, białe spodnie, i przez drzwi balkonowe wyszedł do ogrodu, który tonął w kwiatach o fantastycznych kształtach i jaskrawych kolorach. Nad nimi unosiły się chmary motyli. Ptaki śpiewały w gąszczu drzew, lecz nie znał ich nazw. Ciekaw był również innych stworzeń zamieszkujących wyspę.

„Nowy kraj, nowi przyjaciele, nowe życie” – pomyślał.

Przyszło mu do głowy, że mógłby zamieszkać w Pinangu i zupełnie zapomnieć o Anglii.

Wkrótce przyszły mu na myśl słowa wicekróla i doszedł do wniosku, że wcale by nie chciał zajmować wysokiego stanowiska.

– Na co mi te wszystkie kłopoty? – zapytał sam siebie. – Po co mam zajmować się problemami innych ludzi? Wystarczy, że będę żył dla własnej przyjemności. Niech mnie zostawią w spokoju. Będę sam decydował, co dla mnie dobre, nie pozwolę sobą manipulować.

Wrócił do domu. Nie widząc nikogo z gospodarzy, zaczął oglądać wspaniałe kolekcje Lin Kuan Tenga. Lord Selwyn był wielkim znawcą angielskich i europejskich mebli. Przypatrując się chińskim sprzętom i dziełom sztuki pomyślał, że musi się wiele na ich temat dowiedzieć. Eksponaty, które podziwiał, były bardzo stare i niezwykle cenne. Nie starczyłoby mu życia, żeby pojąć ich głębię. Takie właśnie zdanie wygłosił widząc gospodarza, który pojawił się po popołudniowej drzemce.

– Chińczycy cenią stare przedmioty, chyba bardziej niż ktokolwiek – odrzekł Lin Kuan Teng.

– Może to prawda – rzekł lord Selwyn – dziwi mnie tylko, że kraj, który jak się zdaje, odwraca się od nowoczesności plecami, potrafi tworzyć tak wspaniałe dzieła sztuki!

– Myślę, że te dzieła dlatego pana zainteresowały – wyjaśnił Lin Kuan Teng – że niosą ze sobą także duchowe przesłanie. Są nie tylko piękne. Sprawiają radość zarówno dla oka, jak też dla ducha.

Lord Selwyn przyznał mu rację. Kiedy Lin Kuan Teng pokazywał mu niezwykłe rzeźby, wydało mu się wprost niemożliwe, żeby były wykonane przez zwyczajnych ludzi. Każdy obraz posiadał ukryte znaczenie pobudzające do myślenia. Ponieważ wiele tych znaczeń było dla niego niezrozumiałych, poprosił gospodarza o wyjaśnienie, i tak przy rozmowie zasiedzieli się do późna w nocy. Kiedy w końcu położył się w swojej sypialni czuł, że rozmowa z Chińczykiem bardzo rozszerzyła jego horyzonty.

Zamykając oczy pomyślał, że Pinang jest fascynujący.

Lord Selwyn obudził się jeszcze przed wschodem słońca, gdy pierwsze jego promienie rozpraszały dopiero ciemności, a powietrze było świeże jak kryształ. Ubierając się myślał z podnieceniem o dzisiejszym dniu, bowiem Lin Kuan Teng umówił również adwokatów, żeby drugim powozem wybrali się z nim do plantacji stryja.

– Pan pojedzie ze mną – odezwał się gospodarz. – Rozmowy rozpraszają umysł.

Nie mógłby pan się skupić na pięknie natury.

Patrzenie w ciszy sprawia więcej radości.

– Ma pan zupełną rację – zgodził się lord Selwyn.

Ubrawszy się wyjrzał przez okno i zobaczył swego gospodarza zmierzającego przez zielony trawnik w stronę morza. Ponieważ chciał go jeszcze o wiele spraw zapytać, pośpieszył za nim. Gdy się spotkali, Lin Kuan Teng złożył przed nim kurtuazyjny ukłon.

– Mam nadzieję, mój drogi gościu, że dobrze się panu spało w moim skromnym domu – powiedział.

Lord Selwyn z trudem powstrzymał się od uśmiechu słysząc, jak nazywa pałac skromnym domem.

– Spałem wyśmienicie – odpowiedział. – Jestem panu bardzo wdzięczny za pańską uprzejmość i gościnność.

Lin Kuan Teng znów się ukłonił. Szli ku morzu bardzo piękną drogą. Ptaki ćwierkały na drzewach, czasami spod ich stóp śmignęła mała jaszczurka. Przed nimi w niewielkiej odległości rozciągała się zatoka otoczona złocistą plażą. Morze miało barwę nefrytu, z którego były wykonane posążki Buddy z kolekcji Lin Kuan Tenga. Gdy zbliżyli się do zatoczki, Chińczyk wydał okrzyk zdumienia na widok kołyszącej się przy brzegu łodzi.

Dla lorda Selwyna nie był to wcale niezwykły widok. Lin Kuan Teng przyśpieszył kroku, a lord Selwyn podążył za nim. Wkrótce ujrzeli, że w łodzi ktoś jest. Chińczyk nic nie mówił, jego twarz była nieprzenikniona, lecz lord Selwyn domyślił się, że jest zaskoczony tym, co zobaczył. Jako właściciel plaży nie lubił intruzów.

Na dnie łodzi oparta na jedwabnej poduszce leżała bardzo piękna dziewczyna. Była tak urodziwa i tak bogato odziana, iż lord Selwyn pomyślał, że to tylko przywidzenie. Lecz dziewczyna była istotą z krwi i kości. Miała jasne włosy i mlecznobiałą cerę. Ubrana była w bardzo strojną wieczorową suknię. Na jej szyi połyskiwał brylantowy naszyjnik. W łodzi, w której leżała na atłasowych poduszkach, usunięto ławki dla wioślarzy.

– Kim ona jest? Skąd się tu wzięła? – zapytał lord Selwyn.

Nie zdziwiłby się, gdyby Lin Kuan Teng odpowiedział, że przybyła z innej planety.

Nigdy jeszcze nie widział kobiety niemal nieziemskiej urody. Upłynęło sporo czasu, zanim Lin Kuan Teng odpowiedział.

– Nie mam pojęcia, kim jest ta dama ani skąd przybywa. To wszystko jest bardzo dziwne.

Może to jakiś dar z nieba!

Anona, wsiadłszy na ojcowski statek, który śpiesznie wypłynął w morze, czuła że ogarnia ją coraz większy niepokój. Przerażała ją myśl, że ściga ich być może Marynarka Królewska i że w każdej chwili ojciec może zostać aresztowany.

Gdy tylko spakowała swoje rzeczy, opuścili oboje mały domek stojący w pobliżu plaży.

Ojciec niósł jej walizeczkę, wieczorową suknię matki oraz biżuterię, a także przedmioty niezbędne podczas noclegu na statku.

Pakując się Anona słyszała, jak ojciec wydaje Czangowi polecenia dotyczące opieki nad domem podczas ich nieobecności. Domyśliła się, że ojciec pozostawił mu także sporą sumę pieniędzy.

– Opiekuj się domem, Czang, dopóki nie wrócę i nie pozwól, żeby cokolwiek zginęło.

– Tak, panie – odrzekł Czang. – Pilnować przed złodziej!

Z jego miny wnosiła, że również otrzymał niemałą kwotę na potrzeby swojej rodziny.

Na plaży ujrzała łódź, ojciec podał jej rękę, gdy wsiadała, i usiadł przy wiosłach. Zastanawiała się, dokąd płyną. Nie mogli przecież płynąć daleko w niewielkiej łodzi. Kierowali się na północ, mijając pobudowane na brzegu domy na palach. Kobiety i dzieci machały do niej z daleka, pozdrawiała je także. Opanował ją smutek i chciało jej się płakać. Opuszczała przecież rodzinny dom, znajome miejsca, z którymi wiązała się pamięć o matce.

Co ją teraz czeka? Jak da sobie radę sama?

Po przepłynięciu pół mili znaleźli się w małej zatoczce, której brzegi porośnięte były gęsto drzewami. Ujrzała wkrótce statek ojca i oczekujących na nich dwóch jego przyjaciół. Wypatrywali pilnie ich przyjazdu i byli w pełni gotowi do dalszej drogi.

Ojciec pomógł jej wsiąść na statek i przedstawił ją Anglikom. Jeden z nich był w jej wieku, a drugi nieco młodszy. Statek ruszył wkrótce, rozwijając dużą prędkość. Dopiero kiedy zapadły ciemności, zwolnili nieco.

Anona zauważyła, że nie zapalono świateł.

Załogę stanowiło czterech Chińczyków. Statek był wyposażony w trzy wygodne kabiny i po lekkim posiłku weszła do ojcowskiej. Ojciec wskazał jej koję i polecił, żeby się rozebrała i położyła. Kiedy już leżała, wrócił do kabiny, żeby jej powiedzieć dobranoc. Usiadł na brzegu koi i ujął ją za rękę.