– Ale o tym myślałem – powiedział. – Będę mówił do pani: Anona.

Sprawiło jej wyraźną przyjemność, gdy usłyszała, jak wypowiedział jej imię. Jego głos był głęboki i niski, i zrobił na niej duże wrażenie.

Durham House wydał się Anonie budowlą bardzo imponującą. W promieniach porannego słońca jego ściany wydawały się złote.

Lord Selwyn był przekonany, że również Higgins był oczarowany. Gdy pomógł Anonie wysiąść z powozu, służący odprowadził konie do stajni.

– Teraz będziemy mogli zwiedzać do woli i nikt nam nie będzie przeszkadzał – rzekła Anona, wchodząc do holu.

Kiedy znaleźli się w wielkiej bawialni, Anona przechodziła od jednej gabloty do drugiej, żeby podziwiać zgromadzone tam skarby, natomiast lord Selwyn zatrzymał się przy oknie. Kwiaty w ogrodzie kwitły wszystkimi barwami, a nad nimi unosiły się chmary motyli.

– Myślę – odezwał się lord Selwyn, nie odwracając głowy – że najpierw powinniśmy się udać do wodospadu, a potem chciałbym pokazać pani orchidee, bo po południu zrobi się zbyt gorąco.

– Ma pan rację – zgodziła się Anona.

Wyszli przez drzwi balkonowe na trawnik i skierowali się w stronę grządek, na których rosły orchidee. Niektóre miały formę krzewów, inne drzew. Największa z nich, raflezja o bardzo żywych barwach, pasożytowała na innych drzewach.

– Trudno wyobrazić sobie coś piękniejszego! – powiedziała Anona, idąc obok lorda Selwyna.

Zanim zdążył odpowiedzieć, zatrzymała się.

– Proszę spojrzeć – wyszeptała, wskazując oczami kierunek.

Podążył za jej spojrzeniem i ujrzał wśród zieleni ponad skałami tworzącymi mały wodospad niewielkiego ptaszka, którego rozpoznał od razu. Był to rajski ptaszek. Obydwoje stali w milczeniu i przyglądali mu się uważnie.

Po chwili ptak odleciał i schował się w gęstwinie.

– Rajski ptak! – wyszeptała Anona. – Przyleciał do pana, przynosząc panu błogosławieństwo!

– Jakiemu bóstwu mam podziękować za nie? – zapytał.

Pomyślał jednocześnie, że Anona jest równie urocza jak ten rajski ptaszek. Chciał uklęknąć przed nią jak przed boginią.

– Zapytamy o to pana Tenga – odrzekła Anona. – Malajowie wierzą, że rajski ptak przynosi szczęście. – Uśmiechnęła się i dodała:

– Mają zwyczaj pozostawiać przed domami dla rajskich ptaków jedzenie, które zwykle zjadają wróble.

– Kryje się w tym życiowa prawda – rzekł lord Selwyn ze śmiechem. – Hałaśliwi i chciwi odpychają wybrednych i grymaśnych.

– Czy pan właśnie jest taki? – zapytała.

– Oczywiście – odrzekł. – Czy mógłbym być inny?

Spojrzał na nią, a gdy ich oczy spotkały się, nie mogli już oderwać od siebie wzroku. Wreszcie Anona oblała się rumieńcem.

– Chodźmy zobaczyć ten wodospad – rzekła szybko. – Może kryje się tam jeszcze jakaś niespodzianka.

– A czego się pani spodziewa? – zapytał.

– Jakiejś niezwykłej ryby?

– Z pewnością nad tymi strumieniami mieszkają zimorodki – rzekła. – A może nawet cukrzyki, które podobają mi się najbardziej.

– Więc spróbujemy je odszukać – powiedział lord Selwyn.

Sporo czasu spędzili przy wodospadzie, potem wracali ku domowi, mijając szpalery orchidei.

Lord Selwyn chciał urwać dla niej kwiat, lecz go powstrzymała.

– Niech pozostanie tu, gdzie jest – rzekła.

– Wydaje mi się, że one nie chcą opuszczać raju.

Zawahała się, wypowiadając ostatnie słowo, potem uśmiechnęła się do niego, a jemu się zdawało, że ona sama jest częścią raju. Patrząc na nią, bardzo pragnął ją pocałować, wiedział jednak, że to by ją spłoszyło. Taki postępek wydał mu się niegodny dżentelmena.

– Robi się gorąco – powiedział zmienionym głosem. – Powinniśmy wrócić do domu.

Szła niechętnie, lecz posłusznie przez zielony trawnik. Weszli do domu przez otwarte drzwi na taras. Lord Selwyn był zdumiony, że tak długo zabawili w ogrodzie, bo zrobiło się już wpół do pierwszej.

– Powiem Higginsowi – rzekł – że jesteśmy już głodni. Myślę, że ma już wszystko przygotowane.

Posiłek zabrano ze sobą i lord Selwyn był przekonany, że będą tam same smakołyki.

Pewnego razu, kiedy wychwalał potrawy w obecności Lin Kuan Tenga, gospodarz odezwał się:

– Gdyby chciał pan zamieszkać w swoim domu, powiem mojemu kucharzowi, żeby znalazł dla pana kogoś równie biegłego w tym fachu.

– Nie sądzę, żeby to było możliwe – odrzekł lord Selwyn.

– Doceniam pański komplement – rzekł Lin Kuan Teng uśmiechając się – jednak mój kucharz, który pracuje u mnie już od wielu lat, może nauczyć wszystkiego, co potrafi.

– Jest pan dla mnie niezwykle uprzejmy – oświadczył lord Selwyn. – Już i tak tyle panu zawdzięczam.

Nie zadeklarował się wyraźnie, czy zamierza pozostać w Pinangu czy też nie, gdyż nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji.

– Jeśli mamy iść na obiad – powiedziała Anona – to chciałabym najpierw umyć ręce i zdjąć kapelusz.

– Oczywiście – rzekł lord Selwyn. – Myślę, że pani wie, gdzie na górze znajdują się sypialnie.

– Sypialnie są z pewnością równie piękne jak pokoje na dole – rzekła, uśmiechając się do niego.

Patrzył w ślad za nią, jak mija hol i zaczyna wspinać się po rzeźbionych schodach. Z trudem powstrzymał się, żeby nie pójść za nią i nie lubił, kiedy znikała mu z oczu.

– Cóż za niedorzeczność? – zapytał sam siebie, odwracając twarz do słońca.

Przypomniał sobie, w jakim podłym nastroju opuszczał Anglię, a teraz wydało mu się, że wieki minęły od owego wieczoru, kiedy z furią wracał do swego londyńskiego domu przy Park Lane. Obecnie wszystkie jego dawne myśli i cierpienia rozwiały się niczym mgła. Liczyło się tylko słońce, orchidee, rajskie ptaki i Anona.

– Obiad gotowy! – usłyszał głos Higginsa i odwrócił się.

– To dobrze – rzekł. – Powiedz mi, co sądzisz o moim domu?

– Dom jest w porządku – odrzekł Higgins.

– Moglibyśmy się tu urządzić całkiem wygodnie, gdyby pan sobie tego życzył.

Lorda Selwyna zdumiała ta wypowiedź. Sądził, że Higginsa przerażała perspektywa pozostania dłużej w obcym kraju. Podczas ich dotychczasowych wspólnych podróży, a było ich wiele, gdy tylko pytał Higginsa, co sądzi o odwiedzanym kraju, słyszał tę samą odpowiedź:

– Dobrze tu jest, milordzie, lecz nie ma to jak w domu. Zbyt dużo tu brudasów.

Mówił tak niezależnie od tego czy przebywali w Indiach, Turcji, Afryce, czy też w Europie.

Tym razem lord Selwyn był zaskoczony, chciał kontynuować tę rozmowę, lecz właśnie wróciła Anona. Wraz z jej pojawieniem się wszystkie inne sprawy zeszły na dalszy plan.

– Obiad już na nas czeka – powiedział do Anony.

– Jestem bardzo głodna, a pan z pewnością także – odrzekła. – Mam nadzieję, że Higgins zabrał ten wyśmienity sok owocowy, bo ogromnie chce mi się pić.

Na stole stał sok dla Anony, a lekkie białe wino dla lorda Selwyna. Było tam również wiele smacznych dań, lecz ani lord Selwyn, ani Anona nie byli w stanie ich docenić, tak bardzo byli sobą zajęci. Gdy ich oczy spotykały się, rozmowa rwała się i nie pamiętali, o czym wcześniej mówili.

Skończywszy posiłek, przeszli do bawialni, w której znajdowała się starożytna kolekcja sprzętów chińskich pokrytych laką. Anona przypuszczała, że mają chyba z tysiąc lat.

Wisiał tam również wielki obraz, który chciała dokładniej obejrzeć, lecz wkrótce o tym zapomniała i przeszła do sąsiedniego pokoju, a lord Selwyn podążył za nią. Właśnie zamierzali usiąść na kanapie, kiedy do pokoju przez otwarte drzwi wbiegł Malaj.

– Chodź! Chodź! – zawołał do lorda Selwyna.

– Co się stało? – zapytał lord Selwyn.

– Chodź! – powtórzył mężczyzna.

Teraz Anona w jego własnym języku zagadnęła go, o co właściwie chodzi. Mężczyzna zdziwił się bardzo, słysząc malajski. Opowiedział długo i nieskładnie o jakimś wypadku.

– Co on mówi? – zapytał lord Selwyn.

– Wydarzył się jakiś wypadek – wyjaśniła.

– Nie zrozumiałam, czy ofiarą padł człowiek, czy zwierzę.

– Proszę mu powiedzieć, żeby mnie zaprowadził.

Anona przetłumaczyła Malajowi słowa lorda Selwyna. Mężczyzna wydał okrzyk radości i pobiegł w stronę holu.

– Czy mogę pójść z panem? – zapytała Anona.

– Nie, proszę tu zostać – odrzekł. – Robi się bardzo gorąco.

– Chodź! Chodź! – rozległ się głos Malaja.

Lord Selwyn pospieszył do holu. Wychodząc zabrał ze sobą kapelusz, który zostawił na krześle. Anona poszła za nimi do drzwi frontowych i ujrzała, jak pospiesznie minęli trawnik, kierując się w stronę plantacji. Wpatrzona w szerokie plecy lorda Selwyna kroczącego obok Malaja, nagle doznała uczucia obezwładniającego strachu. Uczucie to było tak realne, że niemal bolesne. Intuicja podpowiadała jej, że powinna pójść za nimi.

– Powinnam była to zrobić od razu – powiedziała do siebie.

Nie była pewna ani dokąd prowadzono lorda Selwyna, ani po co, lecz instynkt ostrzegał ją, że kryje się za tym jakieś niebezpieczeństwo. Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu kapelusza, lecz przypomniała sobie, że zostawiła go na górze.

„Musi tu gdzieś być jakaś parasolka” – pomyślała.

Lecz nigdzie w holu jej nie było. Otworzyła jedne drzwi myśląc, że są do garderoby. Za drzwiami panowały ciemności, domyśliła się więc, że prowadzą do piwnic. Właśnie chciała je zamknąć, kiedy z dołu dobiegły ją głosy.

Jacyś ludzie mówili po chińsku.

– Czy już poszedł? – zapytał męski głos.

– Ling prowadzi go we właściwym kierunku – padła odpowiedź. – Wkrótce miną most i dotrą do lasu.

– Czy już ruszamy? – zapytał pierwszy.

– Nie, poczekajmy, aż znikną z oczu – odrzekł drugi mężczyzna. – Gdy dojdą do lasu, przejdziesz przez strumień, dopadniesz go i zabijesz. Nie zajmie ci to wiele czasu.

– Wang Yen znaczy Ukryte Ciało.

– Tak jest – rzekł mężczyzna. – Właśnie to zrobisz. Przygotuj się. Zaraz dojdą do mostu.

Anona uświadomiła sobie grozę sytuacji i pojęła znaczenie podsłuchanej rozmowy.