– Skoro tak mówisz – zgodził się bez przekonania.

Podczas kolacji prowadzili nic nie znaczącą rozmowę, oboje świadomi panującego napięcia. Christy zmuszała się do jedzenia, zła na siebie, że znowu wszystko popsuła. Niezależnie od tego, co nim powodowało, sprawiła mu ból. Już raczej wolałaby urazić własny, złamany paluch.

Pomoc przyszła z nieoczekiwanej strony. Mandy, kelnerka obsługująca ich stolik, wyraźnie postanowiła uwieść Adama. Obserwowała ich od kiedy weszli. Zauważyła pocieszające gesty Christy, a później pojawienie się napięcia. Z subtelnością właściwą głodnym barakudom rzuciła się na łatwy łup.

– Jak to miło mieć pana u nas, doktorze – powiedziała przymilnie. Takiego prowokacyjnego mruczenia nie powstydziłaby się niejedna kotka. – Wiem, że zamieszkał pan u panny Blair. Jednak spędzanie całego czasu w domu może szybko stać się nudne. Serdecznie zapraszam do nas. Pracuję od poniedziałku do soboty – poinformowała go i zakołysała znacząco biodrami – ale niedziele mam wolne. Zresztą, mogę się zwolnić każdego dnia, jeśliby zaproszenie było tego warte – westchnęła. – Chociaż w tym mieście nie ma facetów, dla których warto byłoby to zrobić. W każdym razie nie było.

Christy zachłysnęła się cytrynowym sokiem, a Adam usiłował przybrać wyraz twarzy odpowiedni na taką okazję.

– Wpadnę jutro do przychodni – obiecała Mandy, nie zwracając uwagi na mało dystyngowane zachowanie Christy, krztuszącej się i kaszlącej. – Mam okropne odciski, doktorze. Specjalista w Melbourne stwierdził, że nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział. Proponował mi operacyjne usunięcie, ale wtedy musiałabym chodzić o kulach tygodniami. Dziewczyna chodząca o kulach wygląda szczególnie nieapetycznie, prawda, panno Blair?

– O tak, z pewnością – Christy zgodziła się potulnie.

– No, dość powiedzieć, że gdy tylko pana ujrzałam, miałam pewność: oto lekarz, któremu bez obawy mogę powierzyć moje odciski.

– To miłe z pani strony, panno…? – Adam z trudem zachowywał powagę.

– Mandy – przyzwoliła wspaniałomyślnie. – Skoro pokażę ci moje odciski, możemy być po imieniu. – Rzuciła mu promienny uśmiech. – A zatem do jutra.

– Będę czekał – obiecał.

Mandy odmaszerowała drobnymi kroczkami, z trudem poruszając się na niebotycznych szpilkach. Twarz Christy wynurzyła się spod chusteczki.

– No, no – wykrztusiła – jestem tu już dwa lata, a nigdy nie widziałam tych słynnych odcisków.

– A chciałaś? – spytał zaskoczony.

– Słuchaj, odciski Mandy, to temat konwersacji w pubie odkąd pamiętam. Richard zdołał raz na nie zerknąć i zapewnia, że naprawdę istnieją. Ale aż do dziś… – sięgnęła po kule i wstała – każdy, kto widział odciski Mandy należy niewątpliwie do naszej towarzyskiej śmietanki.

– Czy to coś więcej niż spaniel królowej?

– O wiele, wiele więcej.

– I pomyśleć, że miałem Corrook za coś towarzysko gorszego od Londynu – powiedział chichocząc.

– A może chcesz zostać na kawę?

– W żadnym razie – odmówiła stanowczo. – Mandy jest tak podekscytowana, że gotowa rozebrać się tu i teraz.

Jechali do domu w milczeniu, każde pogrążone w swych myślach. Christy była nieprawdopodobnie zmęczona. Niedospane noce i pełne przeżyć ostatnie dni dawały o sobie znać. Gdy przyjechali, Adam obszedł samochód, by pomóc jej wysiąść.

– Jak tam stopa?

– W porządku.

– Marny z ciebie łgarz. – Pokiwał głową, pochylił się i błyskawicznie uniósł ją w ramionach jak dziecko.

– Pozwólmy jej nieco odpocząć, dobrze?

– Puść mnie natychmiast!! – zaskoczona Christy wrzasnęła, zapominając o dobrych manierach.

W trzech lekkich krokach przeniósł ją na werandę i delikatnie ułożył w trzcinowym leżaku.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, Christy. Odpocznij tu, a ja zrobię kawę.

– Kiedy… ja nie chcę kawy.

– Zawzięłaś się, aby wszystko utrudniać? Uścisk jego ramion na chwilę pozbawił ją oddechu.

Patrzyła na surową twarz, spoglądającą na nią z góry i jakby prowokującą, aby dalej grała rolę kapryśnej idiotki. Tylko że to nie było już dłużej możliwe.

– Tak, jestem nieznośna – przyznała cicho.

Noc wokół była spokojna i gorąca. Nie zapalali światła, by nie przyciągać owadów. Popijanie kawy w świetle księżyca miało swój urok. Ten nastrój, wzmocniony niewątpliwie tabletkami przeciwbólowymi, które Adam podał jej wraz z kawą, sprawiał, że Christy czuła dziwną lekkość.

Milczeli oboje. Za każdym razem, gdy coś powiem, mówię coś niewłaściwego, pomyślała. Już lepiej milczeć. Pewno i Adam czuł to samo, gdyż pozwalał, aby to raczej cykady mówiły do nich. Wreszcie wstała nieco chwiejnie.

– Idę do łóżka – stwierdziła bez przekonania.

Adam wstał także i zbliżył się tuż do niej. Domyślając się do czego zmierza, wyciągnęła rękę, by go powstrzymać.

– Nie, jakoś dojdę sama.

– Czyżby znowu dąsy? Pokręciła głową, był tak blisko…

Spoglądał na nią. Światło księżyca nadawało niecodzienny połysk jej kręconym blond włosom. Lśniły w mroku jakby własnym, wewnętrznym blaskiem. Nie odwzajemniła spojrzenia.

Ujął ją pod brodę i zmusił, by spojrzała do góry. W ciemnych oczach znalazła odbicie własnych wątpliwości. To noc tak działa, przekonywała w myślach samą siebie. Noc, księżyc, cisza, ciężki zapach drzew gumowych wokoło. Wybuchowa mieszanka, prowadząca do szaleństwa…

Pochylił się i pocałował ją pytająco. Na chwilę zesztywniała. To właśnie było to, czego się bała najbardziej. Tak właśnie, pięć lat temu, zakochała się bez pamięci. Pocałował ją i miłość schwytała ją w sidła. Miłość, która nie opuściła jej do dziś. Adam mocno ujął w dłonie jej nagie ramiona. Pod palcami czuł gładką skórę. Jego wargi pytały i szukały. Nie było w nich żądania. Christy walczyła ze sobą, by się powstrzymać, ale przegrywała i wiedziała o tym. Przegrała tę walkę pięć lat temu. Rozchyliła usta i oddała pocałunek.

Noc zmieniła się w labirynt miłości i pożądania. Księżyc zniknął, cykady zamilkły. Nie słyszała i nie czuła nic poza Adamem.

Ale to nie miało sensu. Przecież nawet nie próbował z nią rozmawiać czy czegoś wyjaśnić. Wszystko, co potrafił, to całować dziewczynę, bo noc była piękna. Bo czuł się samotny. Była tego pewna. W końcu tak samo stało się przedtem. I podobnie jak wówczas nie potrafiła się oprzeć. Nie wtedy, gdy Adam jej pragnął. Rozchyliła wargi i delektowała się głębokim pocałunkiem. Objęła go także, mocno przyciskając twarde, męskie ciało do siebie. Tak bardzo go pragnęła. Nieważne na jak długo. Liczyła się tylko ta chwila.

Ostry dzwonek telefonu przeciął noc. Przez chwilę usiłowali go ignorować. Wreszcie bardzo opornie i niechętnie rozwarli uścisk.

– Christy… – powiedział niepewnie, z mieszaniną czułości i wahania – droga moja…

– Lepiej odbierz telefon – odpowiedziała odsuwając się o krok. Rzeczywistość znowu upominała się o swe prawa.

Dźwięk telefonu brzmiał jak dzwonek alarmowy. Oczy miała szeroko rozwarte i pełne lęku. Czar chwili prysł i wszystkie strachy powróciły.

Adam nie miał wyboru. Dzwonek telefonu nieustannie rozdzierał ciszę, domagając się odpowiedzi. Rzuciwszy jeszcze jedno niepewne spojrzenie w jej stronę zniknął w środku.

– Dziecko z zapaleniem wyrostka – wyjaśnił wraca- Wiem – przerwała głosem bez wyrazu – musisz jechać.

– Christy… – Dotknięcie ręki na jej nagim ramieniu sprawiło, że odruchowo cofnęła się z lękiem.

– Nie dotykaj mnie – szepnęła.

– Czemu…? – zdziwił się. – Myślałem, że mnie pragniesz.

– To pomyłka. Pozwoliłam na to, bo… zwariowałam. Zwariowałam! Słyszysz? Nie chcę, abyś mnie całował. Ani dotykał! Nigdy!

– Chciałaś być całowana równie mocno, jak ja chciałem cię całować – spokojnie i bez emocji stwierdził fakt.

To była prawda. Zdołała opanować wzbierającą w środku histerię.

– Tak – przyznała w końcu. – Chciałam, ale to głupota. Powiedzmy, że oboje ulegliśmy urokowi chwili. Noc i wino…

– Nie żadne wino, ale sok wyciśnięty z jednej cytryny z dodatkami – sprostował. – A ja wypiłem dwa niskoalkoholowe piwa.

– Musisz jechać – zdołała wykrztusić. – Zapomniałeś?

– Pamiętam. – Dotknął lekko jej policzka. – Wbrew temu co myślisz, Christy, mam świetną pamięć.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Kilka następnych tygodni należało do najtrudniejszych w życiu Christy. Zmagała się z bezsennością. Uciekała w pracę. I ustawicznie traciła na wadze.

– Co się z tobą, u licha, dzieje? – spytała ją któregoś popołudnia Kate. Właśnie karmiła dziecko na werandzie i w odróżnieniu od Christy wyglądała wspaniale.

– O co ci chodzi?

– O to, że wyglądasz jak kościotrup – odpowiedziała szczerze bratowa. – Oboje z Richardem martwimy się o ciebie.

– To miło z waszej strony – Christy rzuciła sucho, ale zreflektowała się, widząc wyraz twarzy Kate. – Przepraszam. Wiem, że to prawda. Po prostu mam nawał pracy – wyjaśniła.

– Jakiej pracy?

– No, przecież realizuję teraz recepty aż dwóch lekarzy.

– Co w tym niezwykłego? Tak samo było, gdy to ja pomagałam Richardowi. Wówczas wyglądałaś świetnie.

– Może to wpływ mojego lokatora – przyznała Christy. – Jestem spięta, gdy tak ciągle kręci się po domu.

– Źle sypiasz?

– Raczej kiepsko.

Kate zmieniła pierś przy karmieniu.

– Gdybym była doktorem Macguire’em, zapisałabym ci valium. Ale skoro nie jestem, to pytam znowu: co się dzieje???

Christy w milczeniu pokręciła głową.

Adam zorganizował sobie życie, w którym dom Christy zajmował istotne miejsce, i najwyraźniej miał zamiar w nim pozostać. Od tego wieczoru, gdy ją pocałował, nie potrafiła traktować go jak przyjaciela. Elementarne zasady uprzejmości były wszystkim, na co potrafiła się zdobyć. Zresztą był zapracowany i tylko z rzadka bywali w domu jednocześnie. Następnego ranka po owym pamiętnym wieczorze próbował z nią jeszcze rozmawiać.

– Adamie, jeśli znowu mnie dotkniesz, będę wrzeszczeć, aż wszystkie gliny z Tynong tu przylecą – postawiła jasno sprawę Christy.