W końcu wyruszyli na nocny pociąg do Waszyngtonu. Dzięki specjalnemu upoważnieniu Judith dostali osobny luksusowy przedział, co dopiero teraz otworzyło mu oczy, jak ważną pozycję zajmuje jego towarzyszka. Co innego słyszeć o pracy od osoby, która ją wykonuje, a co innego zobaczyć efekty. Kelner przyniósł im kawę i kanapki, których nie zamawiali. Dr Christian po raz pierwszy w życiu rozkoszował się urokiem podróży.

Ale pełen zmęczenia smutek zawisł nad nim jak szary welon.

Dlaczego zdawało mu się, że podróż z tą kobietą zmieni całkowicie jego życie? Przecież jedzie tylko na spotkanie z jakimś analitykiem, by uprzytomnić mu, że statystyki komputerowe dotyczą żywych ludzi, ciał i dusz, uczuć, odrębnych osobowości, nie abstrakcji. A za tydzień wróci do domu i swojej pracy.

Jednak w to nie uwierzył. Ta kobieta, siedząca obok niego (dlaczego nie usiadła naprzeciw, co byłoby bardziej naturalne dla osoby, pozostającej z nim tylko w przyjaźni), usiłowała coś ukryć, a on to wyczuwał. Podniecenie. Niesamowitą żądzę skierowaną ku niemu. Ale seks ani nawet różnica płci nie miały z tym nic wspólnego. O, Judith Carriol i Joshua Christian byli świadomi swojej seksowności, lecz nie zamierzali zakłócać delikatnej równowagi intelektualnej, oddając się żądzom. Nie żyli dla uciech cielesnych, choć te nie były im obojętne.

Ona już dawno zrozumiała, ile wymaga to od niej energii kosztem intelektu i pracy. On nie zniósłby duchowej odpowiedzialności.

Pociąg zwolnił i zniknął w piekielnej gmatwaninie tuneli pod Manhattanem. Dr Christian wreszcie się odezwał.

– Kiedyś czytałem opowiadanie o pociągu w tunelach pod Nowym Jorkiem. Trafił w szczelinę w continuum czasoprzestrzeni i odtąd w nieskończoność pędził przez ciemność przez tunele, ciągle, ciągle, ciągle… Teraz wierzę w tę historię.

– Ja też – jej głos wydawał się zupełnie bez życia.

– Na przykład my. – Jeśli los skazałby nas na wieczną ciemność, co poradzilibyśmy? O czym rozmawialibyśmy? Czy byłabyś ze mną absolutnie szczera? Czy nadal dzieliłyby nas niedomówienia?

Poruszyła się i westchnęła.

– Nie wiem.

Spojrzała na niego, ale w przyćmionym, drżącym świetle wyglądał tak blado i posępnie, że odwróciła głowę. Dopiero wtedy, ze wzrokiem wbitym w puste miejsce naprzeciw, uśmiechnęła się.

– To byłoby nawet miłe. Właściwie nigdy nie myślałam o tym, z kim spędziłabym wieczność – i to w tym najmniej wulgarnym znaczeniu.

– Wulgarnym! – zainteresował się. – Dlaczego użyłaś właśnie tego przymiotnika?

Zignorowała pytanie.

– Siłą woli, pewnie przepchnęlibyśmy nasz pociąg przez dziurkę w czasoprzestrzeni. Zawsze uważałam, że prawdziwa nieskończoność tkwi w ludzkim mózgu. Nie ma żadnych ograniczeń, jeśli tylko zniszczymy bariery, które sobie sami postawiliśmy.

Dzięki Bogu, że nie musiała na niego patrzeć! Nie tylko dlatego, że jego spojrzenie zbijało ją z tropu, ale i dlatego, że nie była pewna, co wyczyta z jego oczu. Podniosła głowę, lecz nadal patrzyła prosto przed siebie.

– Ty mógłbyś to zrobić, Joshua. Pomóc ludziom znaleźć mury, które wznieśli w umysłach i pokazać im, jak je zburzyć.

– Już to robię.

– Phi! Zaledwie z garstką. A co z resztą świata?

Zesztywniał.

– Nic nie wiem o świecie poza Holloman. I nie chcę wiedzieć. Odsunął się od niej.

A więc w milczeniu przyglądali się, jak mrok przesuwa się za oknami, monotonnie i bez końca. Nieskończoność mroku. Czy to wieczność była mroczna, czy odwrotnie? Smutek ogarnął go jak zapach mocnych perfum. Pociąg wypadł wreszcie na ponure, brudne perony Penn Station. Dr Christian zamrugał oczami, porażony mdłym światłem, jakby miało moc miliona świec, a on był celem dla miliona wścibskich, lubieżnych oczu.

Od Penn Station przez niezliczoną ilość przystanków ciągle milczeli, oparli głowy w dwóch przeciwległych kątach długiego siedzenia i wpatrywali się przed siebie. Ocknęli się, gdy pociąg wjechał z jękiem na stację w Waszyngtonie, a konduktor załomotał do drzwi.

Znaleźli się na terytorium dr Carriol, dlatego to ona poprowadziła do wyjścia z marmurowego mauzoleum Union Station i do właściwego autobusu, a dr Christian potykał się oszołomiony.

– Departament Środowiska jest tuż obok – machnęła ręką dokładnie na północ, ale najpierw pójdziemy do domu i się odświeżymy.

Cud nad cudami, autobus do Georgetown przyjechał punktualnie, jakby znakomicie zsynchronizowany z pociągiem, ale tylko dlatego, że pociąg godzinę się spóźnił.

Nastało wczesne marcowe popołudnie, ale dzień był względnie ciepły i słoneczny. Zapewne w tym roku kraj nawiedzi ciepła wiosna.

Niestety, na wiśniach jeszcze nie pojawiły się pączki; wszystko kwitło coraz później. O nieba, tchnijcie życie w drzewa, modliła się w duchu dr Carriol, chora z obrzydzenia na myśl o zimie. Pozwólcie mi jeszcze raz zobaczyć pieniste kwiecie! Czyja również padłam ofiarą nerwicy tysiąclecia? Czy po prostu jestem zwykłą ofiarą?

W domu pachniało świeżo, ponieważ wyjeżdżając zostawiła szczelinę w oknach od frontu i z tyłu, a także w zabudowanym bocznym pasażu.

– Budynek nie jest jeszcze wykończony – usprawiedliwiła się, prowadząc go przez hali. – Nie mam już pieniędzy. Ale po swoim domu mój uznasz chyba za bardzo przeciętny.

– Nie, jest śliczny – powiedział szczerze, przyglądając się z aprobatą gustownym meblom w stylu królowej Anny, brokatowym krzesłom i sofom oraz dywanowi, przywodzącemu na myśl pocętkowane cieniem słoneczne światło.

Weszli po drewnianych schodach miodowego koloru i przeszli miodowym korytarzem, wykładanym drewnianą boazerią, aż do drzwi z miodowego drewna. To sypialnia, w której stało jedynie szerokie łoże, wypełniające ją niemal w całości.

– Będzie ci tu wygodnie? – spytała z powątpiewaniem. – Rzadko miewam gości, więc pokój gościnny jest nieco zaniedbany. Może wolisz przenocować w hotelu, oczywiście na koszt Departamentu.

– Skądże! – oświadczył, stawiając walizkę na podłodze.

Wskazała inne drzwi.

– To łazienka.

– Dziękuję.

– Wyglądasz na zmęczonego. Chcesz uciąć sobie drzemkę?

– Nie, wezmę tylko prysznic i przebiorę się.

– O, świetnie! Chciałabym, żebyśmy w Departamencie Środowiska zjedli obiad. Potem poznam cię z Moshe Chasenem. Możecie spędzić razem popołudnie, a później pójdziemy na kolację – uśmiechnęła się ze skruchą. – Niestety, gotuję fatalnie.

Po czym zamknęła drzwi i zostawiła go samego.

Katka i bracia przyjęli jego związek z dr. Judith Carriol z wielką aprobatą, natomiast bratowe i siostra z ogromną niechęcią.

Po jego wyjeździe bez uprzedzenia do Waszyngtonu, rozłam w rodzinie stał się jeszcze bardziej wyraźny. Waśń przybrała na sile następnej niedzieli, gdy rodzina zebrała się rankiem na parterze numer 1047, by zająć się codzienną pielęgnacją roślin.

Kobiety, uzbrojone w spryskiwacze, koszyki i małe sekatory, miały spryskiwać i przycinać rośliny, mężczyźni zaś rozwijali polietylenowe szlauchy, podłączone do kranów, i znosili różnej wielkości drabinki.

Każdą roślinę podlewali na wyczucie; najpierw należało sprawdzić wilgotność gleby. Pracowali sprawnie i w skupieniu. Niemal każdą roślinę znali tak dokładnie, jak bliskiego krewnego. Wiedzieli, ile potrzebuje wody, jakie szkodniki ją niszczą, jak rozwijają się na niej liście lub łodygi. Jedyne kłótnie powodowała kwestia nadawania liściom połysku, przeciw czemu dr Christian ostro protestował, a matka nalegała. „Osiągniemy doskonałość”, mawiała, a on odpowiadał niewzruszony: „Nie, mamo. To pozrywa tkanki”.

Dziś, korzystając z jego nieobecności, mogła wyczyścić liście i udowodnić, jak osiąga się doskonałość, jednak zajęta obroną ukochanego dziecka, zapomniała o jakimś tam połysku.

– Mówię wam, to początek końca – obwieściła Mary. – Nie pomyśli już o nas, nigdy o nas nie myślał.

– Bzdura – zaoponowała mama, delikatnie pociągając na wpół zeschły liść.

– Nigdy nie wróci, bo z tą żmiją Carriol będą bardzo zajęci w Waszyngtonie. Wsadzą go do jakiegoś głupiego urzędu – upierała się Mary. Pffft, pffit, szumiał jej spryskiwacz na liściach palmy.

– Nie wierzę ci, Mary – powiedział James, wspinając się po wysokiej drabinie do wiszącej w koszyku bostońskiej paproci. – Co ci zawinił Joshua, że tak strasznie źle o nim myślisz? Czy kiedyś o nas zapominał?

– Nigdy – mruknęła krnąbrnie.

– To niesprawiedliwe i przykre. Po prostu pojechał na kilka dni do Waszyngtonu, żeby spotkać się z jakimś analitykiem danych ze Środowiska – dodał James ze szczytu drabiny.

– Analityk-śmanalityk – parsknęła Miriam, która lubowała się w tworzeniu amerykanizmów. – To tylko pretekst tej całej Carriol, żeby go od nas oderwać i dobrać się do niego. Naprawdę, Joshua jest czasem taki tępy! I ty też, Jimmy!

Andrew wyszedł po białe haki do doniczek i wiertarkę na baterie, ale wrócił w samą porę, by usłyszeć tę wymianę zdań.

– Jimmi, pomóż mi z Czarnym Księciem, dobrze! Musimy wbić kolejny hak i podwiązać go – powiedział, ustawiając drabinę. Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, to wy, kobiety, jesteście zwyczajnie zazdrosne o przyjaciółkę biednego Joshuy. Przez lata zaharowywał się na śmierć i nie spojrzał na nikogo. Wreszcie znalazł dziewczynę. No cóż, uważam, że to wspaniałe.

– Zmienisz zdanie, gdy ona przejmie władzę – stwierdziła ponuro Myszka, wyrywając na klęczkach samosiejki słodkiego groszku, pieniące się w płytkiej donicy z kaktusami.

– Władzę? – sapnęła zbulwersowana mama. Przerwała obskubywanie strąków z „serca Jasia”, które lada chwila mogły pęknąć i zasypać podłogę pyłkiem. – Bzdury.

– Jaskrawa czerwień w jej wieku – parsknęła Miriam. Ręce trzęsły się jej, gdy upychała świeżą ziemię wokół begonii.

– To potwór – oświadczyła Mary. – Zniszczy go, zobaczycie.

Mama zeszła z niskich schodków i przystawiła je do donicy z włoskim złotowłosem, o ponad półmetrowym obwodzie.