Książka, którą zamierzał stworzyć, miała dość mistyczny charakter.

Tak, właśnie o tym zapewne myślała. Wiele hałasu o nic.

Kiedy zyskuje się siłę ducha, na której fundamentach można zbudować lepszą egzystencję, trzeba żyć według ściśle określonych reguł.

Bez odrobiny buntu, obrazoburstwa, tęsknot, przerażenia, załamania.

Tego nie potrzeba w przyszłości, przed którą stanęli: gdy ubywa wody, jest przerażająco zimno, kurczą się grunty uprawne, a cały świat nastawił się przeciw Ameryce. Musi dać ludziom wiarę. I nadzieję.

A przede wszystkim – miłość.

Tak! Z tą inteligentną i zdolną Lucy Greco poradzi sobie! Co więcej się liczy? On? Nie. Judith Carriol? Nie. Wreszcie pojął, co takiego pokochał w tej kobiecie. Zdolność zapominania o sobie. On również to potrafił.

Kiedy pojawił się w kuchni z kolejną elegancką kobietą u boku, mama zamarła z łyżką w ręce, z szeroko otwartymi ustami.

Pochylił się i ucałował ją w policzek.

– Mamo, to Lucy Greco. Pomieszka z nami kilka tygodni, więc może wysprzątaj z naftaliny pokój gościnny i znajdź jeszcze jeden termofor.

– Pomieszka?

– Właśnie. To moja redaktorka. Zostałem upoważniony przez Atticus Press do napisania książki i wyznaczono nam termin, rozumiesz. Nie martw się, ona jest psychologiem, więc zrozumie nasze zwariowane gospodarstwo lepiej niż większość ludzi. Gdzie pozostali?

– Jeszcze nie wrócili. Kiedy dowiedzieli się, że przyjeżdżasz, woleli poczekać z obiadem. – Mama nadal stała, uśmiechając się grzecznie i bezmyślnie. – Och, pani Greco, przepraszam! Joshua, pilnuj garnków. Zaprowadzę panią do pokoju. I nie martw się, kochanie, ten numer z naftaliną to tylko świetny dowcip Joshui. U nas nie ma moli i nigdy nie używałam naftaliny!

Joshua posłusznie zajął się garnkami. Może zachował się niegrzecznie, nie informując rodziny, że zaprosił Lucy, zwłaszcza że zawiadomił ich o swoim przyjeździe. Ale czasem potrzebowali wstrząsu, a ten był znakomity, szczególnie w przypadku mamy. Uśmiechnął się, gdy wpadła z powrotem do kuchni. Wyglądało na to, że była z Lucy tylko tyle, ile nakazywała przyzwoitość.

– Mamo, założę się, że nawet nie pokazałaś pani Greco łazienki.

– Jest pełnoletnia, znajdzie. Co to ma znaczyć, Joshua? Przez tyle lat nie patrzyłeś na kobiety, a teraz nagle przyprowadzasz po dwie na tydzień!

– Judith to koleżanka, z którą właśnie skończyłem pracować, a pani Greco jest – dokładnie tak jak powiedziałem – moją redaktorką.

– Nie robisz ze mnie głupka?

– Nie, mamo…

– Nooo… – burknęła znacząco.

– Możesz być oszołomiona, mamo, ale wiesz co? – odstąpił od kuchenki i wziął ścierkę. Uśmiechnął się do matki.

– Co? – odwzajemniła uśmiech.

– Naprawdę dobra z ciebie dusza – i kucnął, by wytrzeć sos z podłogi, zanim mama pośliźnie się na nim.

Natychmiast wykorzystała jego nastrój.

– Jesteś pewien, że ani troszenieczkę nie interesujesz się doktor Carriol? Byłaby dla ciebie doskonała, Joshua!

– Och, mamo! Raz na zawsze: nie! No dobrze. Może posłuchasz o mojej książce?

– Oczywiście. Ale odłóżmy to do obiadu, żebyś nie musiał powtarzać. Mam kilka nowin. Pozostali już wiedzą, więc powiem ci, zanim przyjdą.

– Co to za nowiny?

Zajrzała do piecyka i wyprostowała się.

– Dziś po południu, o czwartej, ogłosili próbny alarm.

Spojrzał na nią.

– Próbny alarm?

– Tak. Ewakuowali całe Zachodnie Holloman. Nic takiego, zważywszy że jest marzec i większość domów stoi pusta – choć przy ulicach zasypanych półtorametrową warstwą zmarzniętego śniegu to dość trudne. Ale byłoby gorzej, gdyby nie odwilż…

Przerwał jej z grymasem.

– Mamo, opisz wydarzenie, a nie oczywiste fakty!

– Ochchch! – warknęła bezsilnie i pospiesznie opowiadała dalej. – Jak już mówiłam, ewakuowali całe Zachodnie Holloman. Po prostu dobijali się do naszych drzwi, pogonili nas do autobusów i piorunem wywieźli na dworzec kolejowy – wiesz, na tę starą część z żebrakami, z którymi nie wiadomo co zrobić. Dali nam zupy, pokazali film o udzielaniu pierwszej pomocy, a potem około piątej pozwolili wrócić do domu. Dlatego wcale się nie martwię, że spóźniam się z obiadem. Zadzwoniłeś w minutę po tym, jak wróciliśmy.

– Jakie to dziwne.

– Może odkryli wysypisko radioaktywnych odpadów obok starej fabryki broni? Wiesz, tam, gdzie zaczęli lokalną akcję porządkową.

W każdym razie, licznik Geigera jednego z robotników nagle zawył jak syrena, a w chwilę potem mieliśmy na głowie Gwardię Narodową, armię i mnóstwo ważnych oficerów. Właściwie to była niezła zabawa.

Spotkałam ludzi, z którymi nie widziałam się od lat.

Przeczucie, że rodzinę oszukano w jakimś niegodziwym celu, ustąpiło. – No tak, zawsze zastanawialiśmy się, co robią w tym swoim laboratorium, po co im wysokie mury i całodobowy nadzór. Teraz już chyba wiemy, co?

– Powiedzieli, że przenieśli to w bezpieczne miejsce i że lepiej, żebyśmy teraz wrócili do domów.

– Miejmy nadzieję, że to coś nie wróci do nas w przyszłorocznych rybach – powiedział sucho. – Nie robią już tego, kochanie. Teraz wysyłają to na ciemną stronę księżyca.

– Tak twierdzą.

– W każdym razie, pewien miły pułkownik z armii powiedział mi, że prawdopodobnie znów nas ewakuują, bo muszą przeczesać cały teren, żeby upewnić się, że jest czysty, a to może im zająć parę dni.

Drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich reszta rodziny, kipiąc radością z powrotu syna marnotrawnego.

– Nie przyjechał sam – powiedziała mama tajemniczo – ale z przyjaciółką.

Mary, Miriam i Myszka usiłowały okazać entuzjazm; mężczyźni nie musieli się do tego zmuszać.

– Jak długo doktor Carriol zostaje? – spytała Mary kwaśno.

– Ależ to nie jest ona – mruknęła mama. – Ta… pani nazywa się Lucy Greco. Czyż nie ładnie? Sama też jest bardzo ładna.

Rodzeństwo i bratowe wytrzeszczyli na niego oczy. Dr Christian wybuchnął śmiechem.

– Gdybym wiedział, że przyprowadzenie kobiety do tego domu to taka zabawa, dawno bym to robił! – powiedział, ocierając oczy. Och, wy głąby!

– No dobrze, wynocha z kuchni – zarządziła mama. – Dokładnie za pięć minut podam obiad, więc bądźcie uprzejmi przygotować stół.

– Kim ona jest? – zapytała Miriam, rozkładając widelce.

– Po obiedzie. – Joshua nie zdradził już nic więcej. Kiedy weszła Lucy Greco, przedstawił ją wszystkim obecnym, a potem powiedział: – A teraz ani słówka.

Później pili kawę i koniak w salonie. Dr Christian opowiedział rodzinie o książce. Zareagowali dokładnie tak, jak się spodziewał.

Byli zaskoczeni, szczęśliwi i chętni do pomocy.

– To wspaniały pomysł, Josh – powiedział ciepło James w imieniu całej rodziny.

– No tak. Muszę za to podziękować doktor Carriol. To jej pomysł.

Dowiedziawszy się, kto jest prawdziwym autorem projektu, trzy młode kobiety trochę się nastroszyły. Jednak po namyśle uznały, że pomysł i tak jest świetny.

– Zawsze uważałam, że powinieneś napisać książkę – powiedziała Mary. – Ale nie sądziłam, że przezwyciężysz opory, skoro nie dokonał tego nawet nowy głosopis, który dostałeś na Gwiazdkę.

– Wierz mi, ja też tak myślałem. Chyba to dla mnie jedyne rozwiązanie, by ktoś za mnie pisał – powiedział z uśmiechem.

– Pani jest redaktorką? – zagadnął Andrew. Wyglądał wyjątkowo pięknie i urzekająco.

Zareagować na pytanie i na niego.

– Tak, ale wyspecjalizowaną. Wnoszę istotny wkład w proces tworzenia książki w przeciwieństwie do zwykłych redaktorów. Na przykład w przypadku beletrystyki redaktorzy są potrzebni wyłącznie jako krytycy. Ja w ogóle nie zajmuję się beletrystyką. Współpracuję z ludźmi, którzy mają do powiedzenia coś ważnego, ale nie umieją przelać swoich myśli na papier.

– Czyżby autorzy powieści nie mieli nic ważnego do powiedzenia? – zdziwił się James, który uwielbiał beletrystykę.

Pani Greco wzruszyła ramionami.

– To zależy od punktu widzenia. Redaktorzy beletrystyki powiedzą panu, że jedynie literatura piękna przetrwa próbę czasu. Ja osobiście nie jestem zwolenniczką powieści. I to wszystko.

Ożywiona i ciekawa dyskusja toczyła się dalej, a z tuzina starannie wybranych punktów w całym pokoju kamery wideo bezgłośnie nagrywały każde wypowiedziane słowo. Kiedy w niedzielę rodzina przystąpi do pielęgnacji roślin, te błękitnozielone soczewki znikną, ponieważ ludzie, którzy zainstalowali je podczas jakże dogodnego próbnego alarmu, zaaranżują następny w sobotni wieczór.

Gdyby w pokoju nie było tylu roślin, czułoby się słaby zapach świeżej farby, ale liście chłonęły zapachy równie skutecznie, jak absorbowały nadmiar dwutlenku węgla. Użyto taśmy filmowej nowego typu; rejestrowała obrazy i dźwięki na tak krótkim odcinku błony, że wziąwszy pod uwagę ilość ścieżek – wystarczyłaby na ponad dwa tygodnie. Nawet zasilającą kamery energię czerpano poza domem Christianów, by nie pozostał żaden ślad po tej czterodniowej inwigilacji.

Kiedy dr Christian tak nagle wyjechał z Waszyngtonu, dr Moshe Chasen znowu nie mógł skoncentrować się nad programem przesiedleń. W poniedziałek wszedł do biura i wiedział, że nowy kolega wkrótce go opuści, ale spodziewał się jeszcze zobaczyć to długie, chude ciało, zgarbione nad biurkiem, te oczy w ciemnej, zapadłej twarzy. Ale nie było go. W końcu dr Chasen zadzwonił do Johna Wayne’a w poszukiwaniu Judith Carriol i wtedy dowiedział się o ich niespodziewanym wyjeździe.

– Proszę nie kontaktować się z doktorem Christianem – ton Johna Wayne’a wskazywał, że instrukcje wydała szefowa.

– Potrzebuję go! – zawołał dr Chasen.

– Przykro mi. Naprawdę nic na to nie poradzę.

I na tym się skończyło – aż do środy po południu, gdy dr Judith Carriol zjawiła się w jego gabinecie.

– Judith, do ciężkiej cholery, dlaczego nie pozwoliłaś mi pożegnać się z nim? – wrzasnął.

Uniosła brwi.

– Wybacz, Moshe, nie pomyślałam o tym – powiedziała chłodno.