W końcu została na kolacji, wiedząc (i czując z tego powodu lekkie rozbawienie), że młodsze kobiety nie traktują jej już z taką rezerwą jak za pierwszym razem. Cokolwiek Mary, Martha i Miriam wyczuły w jej związku z ich ukochanym Joshuą, najwidoczniej uspokoiło je. Co mogły zauważyć? Czy czegoś jej brakowało? A jemu?

Jakie to dziwne, skoro ich stosunki w gruncie rzeczy były poprawne.

Dr Carriol wyruszyła do Waszyngtonu, nie rozwikławszy tej zagadki.

– Judith opowiedziała mi, co będzie po opublikowaniu książki oznajmił rodzinie dr Christian tego samego wieczoru w salonie.

– Pewnie poproszą cię, żebyś pojechał w jakieś tournee reklamowe? – zapytał Andrew, który zorientował się nieco w cyklu wydawniczym, gdy brat zaryzykował napisanie książki. Obejrzał też kilka programów telewizyjnych, a gdy nie miał pacjentów, ani wymagającej skupienia pracy, słuchał radia w gabinecie.

– Tak. Co z jednej strony mnie cieszy, ale z drugiej pewnie okaże się kłopotliwe. Tej wiosny obarczyłem was tyloma obowiązkami, a teraz zapewne wyjadę jesienią.

– Nic się nie bój – Andrew uśmiechnął się.

Mama była szczęśliwa. Najdroższy Joshua wrócił na łono rodziny po dwóch miesiącach duchowej nieobecności. Jak dobrze patrzeć na niego, gdy tak sączy koniak i kawę i nie zrywa się od stołu z ustami pełnymi jedzenia. Nawet nie czuła potrzeby, by zmuszać go do wygłoszenia przemówienia.

– Pojechać z tobą? – spytała Mary. Konała z chęci wyjazdu.

Wegetowała w tym martwym miasteczku, a wokół tyle można zobaczyć! Pod pasywnością i świadomością, że nie jest tak mądra jak Joshua, piękna jak mama, ani tak potrzebna jak James, Andrew, Miriam i Martha, szamotała się w niej niespokojna, zgorzkniała i zrozpaczona dusza. Jako jedyna spośród Christianów chciała podróżować, poznawać nowe miejsca, doświadczać nowych przeżyć.

Ale bierna z natury, nie umiała wyjawić swoich pragnień. Po prostu wiodła jałowe życie, czekając, aż ktoś z rodziny to zauważy. Nie rozumiała, że pasywność i neutralność zepchnęły jąna boczny tor; tak dobrze ukrywała swoje pragnienia, iż nikt nie domyślał się nawet ich istnienia.

Dr Christian uśmiechnął się do niej i energicznie zaprzeczył.

– Nie, skąd! Doskonale poradzę sobie sam.

Mary nie odpowiedziała. Nie okazała żadnego uczucia.

– Długo cię nie będzie? – spytała Myszka, wpatrując się w stopy.

Dla niej, tak małej, słodkiej i szarej, zawsze czuł szczególną czułość. Teraz również obdarzył ją specjalnym, cudownym uśmiechem i powiedział łagodnie: – Nie sądzę, Myszko, kochanie. Tydzień lub dwa.

Podniosła oczy, by przyjąć jego błogosławieństwo. Wielkie, tęskne i lśniące od łez oczy.

Andrew poderwał się z krzesła i ziewnął.

– Jestem zmęczony. Chyba pójdę spać, jeśli pozwolicie.

James i Miriam również wstali, zadowoleni, że ktoś wspomniał o łóżku. Byli dobrym małżeństwem, głównie dlatego, że związek przyniósł im niespodziewaną radość. Połączeni świętymi więzami, odkryli rozkosz płynącą z dotyku skóry o skórę, ciała o ciało. A latem godzinami zabawiali się w łóżku. Może intelektualnie Joshua odpowiadał Miriam bardziej niż James, ale z pewnością tylko intelektualnie.

– Leniuchy. – Joshua wstał. – Idę na spacer. Kto ma ochotę?

Mama od razu zaczęła szukać wygodnych butów. Myszka nieśmiałym głosikiem powiedziała, że właściwie powinna towarzyszyć Andrew.

– Nonsens! – zaoponował Joshua. – Chodź z nami. A ty, Mary?

– Dzięki, nie. Sprzątnę kuchnię.

Martha wahała się jeszcze kilka sekund. Przerażona i zalękniona wodziła spojrzeniem od Joshuy do Mary.

– Pomogę Mary i chyba pójdę spać – stwierdziła w końcu.

Mary spojrzała na nią ponuro, a potem wyciągnęła dłoń i pociągnęła najmłodszą z Christianów z krzesła. Nie był to delikatny gest, ale gdy mocne palce Mary dotykały ją, Martha zawsze czuła, jakby wyławiały ją z odmętów wątpliwości i niosły w bezpieczne miejsce.

– Dziękuję – powiedziała już w kuchni. – Nigdy nie wiem, co robić w trudnej sytuacji. I pewnie mama chce mieć Joshuę dla siebie.

– Masz cholerną rację – zgodziła się Mary. Znów podniosła rękę, tym razem by sięgnąć za ucho Myszki i wyswobodzić kosmyk ślicznych, ciemnobrązowych włosów, przypominających futerko myszy.

– Moja ty biedna Myszeczko – powiedziała. – Ale głowa do góry! Nie tylko ciebie trzymają w pułapce.

Mama i Joshua spacerowali spokojnie w cichej, bezwietrznej nocy, i – mimo różnicy wzrostu – szli równym krokiem, bo on objął matkę za ramiona.

– Cieszę się, że Lucy wyjechała, a ty uwolniłeś się od książki wykonała pierwszy gambit.

– Ja również, na Boga! – roześmiał się.

– Jesteś szczęśliwy, Joshua?

Nie odpowiedziałby szczerze, gdyby to pytanie zadał mu ktoś inny.

– Tak i nie – zawahał się. – Otwiera się przede mną tyle możliwości, które witam z prawdziwą radością. To mnie uszczęśliwia.

Ale widzę problemy. Trochę się ich boję. Dlatego jestem również nieszczęśliwy.

– Rozwiążą się.

– Nic pewniejszego!

– Zawsze chciałeś osiągnąć taką pozycję, by pomagać ludziom.

Wiesz, Judith jest zdumiewająca. Nigdy nie myślałam o książce wiedząc, jakie masz kłopoty z pisaniem.

– Ani ja. – Poprowadził ją w stronę Trasy 78, a potem do parku. Olbrzymie ćmy trzepotały wokół nielicznych latarni, liście drzew wzdychały na lekkim wietrzyku, zapach jakichś nieznanych kwiatów delikatnie muskał ich nozdrza, wokół spacerowali mieszkańcy Holloman. – Wiesz, mamo – ciągnął – chyba to właśnie przeraża mnie najbardziej. Tego popołudnia myślałem o Judith jako o dżinie z mojej prywatnej lampy Alladyna. Wypowiadam życzenie, a ona wyskakuje i na wszystko ma odpowiedź.

– Nie! To przypadek, Joshua. Gdybyś nie pojechał do Hartford na proces, nigdy nie spotkałbyś Judith. To strasznie ważna osoba, tak?

– O, tak.

– No, proszę! Wie o tylu sprawach, o których my, tu w Holloman, nie mamy bladego pojęcia. I zna pewnie wszystkich ważnych ludzi.

– Rzeczywiście.

– No więc, czy to nie brzmi sensownie?

– Nie. W tym coś jest, mamo! Wypowiadam życzenie, ona zaś je spełnia.

– Podczas następnego spotkania – chyba że ja zobaczę się z nią wcześniej – poprosisz ją, by spełniła moje życzenie?

Zatrzymał się pod latarnią i spojrzał na nią.

– Ty? A czego ci brakuje?

Roześmiała się, a uśmiech dodał jej jeszcze urody.

– Ciebie i Judith.

– Nie ma mowy, mamo. – Ruszył dalej. – Szanuję ją. Może nawet lubię. Ale nie pokochałbym. Widzisz, ona nie potrzebuje miłości.

– Nie zgadzam się z tobą – oznajmiła mama zdecydowanie. Niektórzy doskonale kryją się ze swoimi uczuciami. Ona też. Wiem tylko, że to odpowiednia kobieta dla ciebie.

– O, spójrz, mamo! Koncert! – przyspieszył kroku, schodząc po zboczu pagórka w stronę jeziora, na którym czterej muzycy na umajonym pontonie grali Mozarta.

Mama dała za wygraną. Trudno konkurować z Mozartem.

Lato nabrzmiało upalnym powietrzem, świeżym i och, tak odurzającym. Było bardziej ulotne teraz, gdy ludzie zdawali sobie sprawę z krótkotrwałości kanikuły, ale ani trochę mniej gorące, gorące, gorące; jak miejsce tak arktycznie lodowate w zimie zmienia się w tropik latem? Już przed epoką lodu, od siedemnastego wieku, mieszkańcy północnych stanów zadawali sobie to pytanie. Jedyna różnica między latem drugiego i trzeciego tysiąclecia polegała na tym, że teraz trwało krócej o blisko cztery tygodnie.

W opustoszałych zimą miastach północy i środkowym zachodzie zapomniano o wakacjach, gdy ludzie w pierwszych dniach kwietnia wyruszali w długą i żmudną powrotną podróż z południa i rozpoczynali ciężką harówkę po przymusowym lenistwie. Podobnie jak w poprzednich latach, wiosną 2032 r. mniej osób wróciło na północ niż ewakuowano. Coraz więcej ludzi osiedlało się w południowych miastach Grupy A i B na linii Mason-Dixon.

Dwadzieścia lat temu, gdy przesiedlenia dopiero rozpoczęto, nikt nie chciał wynosić się z północy. Teraz stan rzeczy zmienił się i lista starających się o przesiedlenie wydłużała się, a nękany przez przesiedleńców rząd wciąż mnożył liczbę stałych miejsc zamieszkania. Oczywiście, wielu wzgardziło pomocą rządu. Sprzedali wszystko co mogli i kupowali cokolwiek na południu. Ponieważ jednak wartość własności na północy i środkowym zachodzie wciąż spadała, większość ludzi po prostu nie stać było na przesiedlenie, bez wsparcia rządu. Nowe fortuny powstawały w taki sposób, w jaki stare upadały; budowniczowie, pośrednicy w handlu nieruchomościami i spekulanci nabijali sobie kabzę, a drobni przedsiębiorcy z północy i ludzie z wykształceniem podupadali. W najcieplejszych południowych stanach rozpaczliwie walczono o ograniczenie koczowisk i przyczep mieszkalnych, wykrzykując żale do lewego ucha Waszyngtonu, z kolei z najbardziej wysuniętych na północ stanów wykrzykiwano prośby do prawego ucha.

Wszyscy zaś uczynili najważniejszym punktem w walce o zrównanie praw model rodziny z jednym dzieckiem. I, co dość dziwne, więcej osób nalegało, by rząd pozwolił im zostać na południu, niż zwalczało ustawę o ograniczeniu urodzin.

Wyjąwszy rejony, niegdyś zamieszkane przez społeczność murzyńską i hiszpańską, całe Holloman ożyło po pierwszym kwietnia. Nadal było więcej domów pustych, ale w każdym bloku w jednym lub dwóch mieszkaniach zdjęto zimowe oszalowania, a firanki w otwartych oknach powiewały dumnie jak flagi. Na ulicę wyszli przechodnie, otworzono podmiejskie centra handlowe, autobusy jeździły częściej i liczniej, a w kilku istniejących fabrykach pracowano przez siedem dni w tygodniu. Zimowy brud uprzątnięto z każdego zakątka, więc opłakany stan miasta się poprawił. W kinach znów wyświetlano filmy, otworzono wiele restauracji, kawiarni, barów i budek z lodami.

Na szosach nagle pojawiły się elektryczne pojazdy na baterie słoneczne. Ci, którzy spieszyli się do pracy i szkoły, łapali autobusy i trolejbusy. Inni korzystali z powolnych elektrycznych pojazdów. A wielu wolało spacer. Może duchowo ludzie pogrążali się w depresji i apatii, ale fizycznie nigdy nie byli w lepszej formie.