Dr Christian został sam z panią Reece.

– Masz ochotę na deser, Joshua? – spytała. Mówiła mu po imieniu od chwili, gdy przedstawiono ich sobie. Jej mąż zwracał się do niego używając tytułu i nazwiska. Nie dlatego, że go nie lubił, lecz przez uprzejmość, którą dr Christian doceniał.

– Nie – odpowiedział.

– Więc chodźmy do salonu, dobrze? Nie sądzę, żeby Tibor wrócił, ale lepiej zaczekajmy na niego jakąś godzinkę dla zachowania form – ostatnie słowa wypowiedziała z naciskiem.

– Oczywiście, pro forma – powtórzył.

Z uniesioną wysoko głową i królewskim krokiem przeszła przez pokój, na tyle go wyprzedzając, by mógł podziwiać jej dużą pupę, kołyszącą się w rytm kroków.

– Zadzwonię po kawę – powiedziała, sadowiąc się w rogu kanapy i wskazując mu drugi koniec.

Mimo to usiadł w fotelu i obrócił się do niej, by go dobrze widziała. Założył nogę na nogę z niezwykłą swobodą i łatwością, właściwą ludziom bardzo szczupłym, splótł palce niczym pełen namaszczenia duchowny i spojrzał na nią mrocznie.

– Mój Boże, aleś ty zimny!

– Pani też.

Wciągnęła gwałtownie powietrze i obnażyła dolne zęby.

– No, nie owijasz niczego w bawełnę!

– To prawda.

Przechyliła głowę na bok, a potem spojrzała na niego spod wpółprzymkniętych powiek.

– Co tak naprawdę o mnie myślisz, Joshua?

– Pani Reece, nie jestem na tyle z panią zaprzyjaźniony, by odpowiedzieć na to pytanie.

Była zaskoczona. W rezultacie zmieniła taktykę. Skrzywiła się jak nadąsane dziecko, a jej oczy wypełniły się łzami.

– Joshua, tak strasznie potrzebuję przyjaciela! – powiedziała. – Proszę zostać moim przyjacielem.

Roześmiał się serdecznie.

– Nie!

Wściekła się, ale opanowała i spróbowała jeszcze raz.

– Dlaczego?

– Nie lubię pani.

Przez chwilę myślał, że uderzy go i wezwie pomoc, poszarpawszy sobie stanik sukni, ale coś w jego twarzy powstrzymało ją. Odwróciła się i uciekła, zanosząc się płaczem.

Gdy dwadzieścia minut później Tibor Reece wszedł do salonu, zastał dr. Christiana samego.

– A gdzie Julia?

– Wyszła.

Prezydent usiadł ciężko na krześle.

– Nie polubiła pana, prawda? Cholera! – Rozejrzał się za kawą. – Nie przyniesiono jeszcze kawy i alkoholu?

– Czeka na pana, sir.

Kiedy Tibor Reece uśmiechał się, jego twarz jaśniała, stając się o dziesięć lat młodsza i bardzo przystojna.

– Dziękuję, doktorze! Doprawdy jest pan niezwykle uprzejmy. Znowu wyszedł, wołając jakiegoś służącego.

Podano koniak marki Hennessy (dr Christian spodziewał się tego, zważywszy, że gościł u prezydenta Stanów Zjednoczonych), ze wszech miar przyzwoity trunek, serwowany w odpowiednio ogrzanych kieliszkach. Kawa była równie wspaniała.

– Nie może mi pan pomóc, prawda? – zapytał smutno prezydent.

Dr Christian chwilę wpatrywał się w kieliszek, a potem westchnął.

– Panie prezydencie, w tej sytuacji tylko pan może sobie pomóc.

– Tak z nią źle?

– Raczej dobrze. Sir, pańska żona nie jest nimfomanką ani nie cierpi na jakąś szczególną neurozę. To rozpuszczony dzieciak, któremu powinno się pokazać w dzieciństwie, że nie jest pępkiem wszechświata. Oczywiście, teraz na to za późno. I nie wiem, co powinien pan zrobić, żeby uleczyć małżeństwo, bo ona pana nie szanuje. A to wyjaśnił dr Christian, stawiając wszystko na jedną kartę – wyłącznie pańska wina. Ona wymaga uwagi, nie ma poczucia obowiązku ani odpowiedzialności. Dlatego z przyjemnością przeszkadza panu w pracy, którą traktuje jak swoją rywalkę. Powiem panu na pocieszenie, że bardzo wątpię, czy ktokolwiek oskarżyłby ją o zdradę małżeńską. Ona robi wszystko na pokaz, nic naprawdę.

Nikt nie lubi, gdy ktoś obcy mówi mu, że własnymi rękami przygotował sobie łoże tortur, ale Tibor Reece był dżentelmenem i człowiekiem sprawiedliwym. Dlatego przełknął to. Z trudem, ale przełknął.

– Rozumiem. A zatem, jeśli dałbym jej do przeczytania pańską książkę…

Dr Christian wybuchnął śmiechem.

– Dostałby pan nią po głowie! W czasie pańskiej nieobecności posprzeczaliśmy się. Powiedziałem pańskiej żonie – dość zwięźle, ale wystarczająco dobitnie – co o niej sądzę. Nie spodobało się to jej.

Prezydent westchnął.

– No, to koniec. Nie ma łatwych rozwiązań, prawda?

– Nie – odpowiedział łagodnie dr Christian.

– Wiązałem z panem wszystkie nadzieje.

– Niestety. Naprawdę mi przykro, sir.

– Rozumiem, doktorze. Wiem doskonale, że sam zawiniłem, ale tak mi jej żal, czuję się taki winny… och, dosyć! Nie martwić się.

Życie toczy się dalej, jak powiadają. Proszę, niech pan wypije jeszcze koniaku! Niezły, prawda?

– Znakomity. Dziękuję.

Prezydent rozejrzał się nagle jak spiskowiec, cieszący się z niedozwolonych uciech.

– Moja funkcja daje mi kilka przywilejów. Między innymi jako jeden z nielicznych mogę wypalić cygaro w domu. I guzik mnie obchodzi, czy to panu przeszkadza. Ale – zechce się pan przyłączyć?

– Sir – powiedział dr Christian – w odpowiedzi przytoczę słowa Kiplinga: „Kobieta jest tylko kobietą, ale dobre cygaro to Dym”.

Tibor Reece zatrząsł się od śmiechu.

– Na Boga, zważywszy na okoliczności, jakże to trafne! stwierdził i przyniósł cygara.

Przy trzecim Hennessym całkiem się rozluźnili. Siedzieli w fotelach i z nie skrywaną przyjemnością wydmuchiwali ku sufitowi obłoczki niezdrowego dymu.

Wreszcie dr Christian zdobył się na odwagę, by powiedzieć to, co tak długo w sobie dusił.

– Panie prezydencie, co się tyczy pańskiej córki…

Tibor Reece spojrzał na niego z nieufnością.

– O co chodzi?

– Nie sądzę, że jest niedorozwinięta umysłowo.

– Ach tak?

– Tak. Zrobiła na mnie wrażenie wysoce inteligentnej, więc albo odniosła głębokie urazy psychiczne, albo w jej organizmie zaszły jakieś procesy biochemiczne. Trudno zawyrokować po tak krótkiej obserwacji.

– Co to znaczy? – spytał prezydent głosem pełnym bólu. Zabiera pan jedną rękę i daje drugą, czy jak? Boże, Boże, zniosę prawdę o Julii, ale proszę nie manipulować moją córką!

– Nie robię tego, sir. Chciałbym pomóc Julie. Kto ją badał?

Jakie ma pan dowody na to, że jest niedorozwinięta? Czy poród był trudny? Czy żona zażywała lekarstwa w pierwszych miesiącach ciąży? Czy w rodzinie ktoś chorował umysłowo?

Prezydent spojrzał na niego, zdezorientowany.

– Ciąża i poród przebiegły bez komplikacji. I nie sądzę, by w rodzinie żony ktoś chorował. W mojej na” pewno nie. Po prostu zostawiłem wszystko w rękach Julii. Przychodzili lekarze. Julia od początku upierała się, że z córką jest coś nie w porządku. To dlatego tak pragnęła drugiego dziecka.

– Sir, czy wybaczy mi pan porażkę z pańską żoną i wyświadczy mi ogromną przysługę?

– Jaką?

– Proszę pozwolić mi zbadać Julie.

Poczucie sprawiedliwości zwyciężyło w nim od razu.

– Ależ oczywiście! W końcu, cóż stracę? – odetchnął głęboko. – Co spodziewa się pan znaleźć?

– Podejrzewam pańską córkę o autyzm. Jeśli tak, nie będzie panu lżej, przynajmniej nie od razu. Diagnoza nie przełamie też niechęci pańskiej żony do dziecka. Ale mamy tu do czynienia z potencjałem umysłowym, co oznacza, że nie jest to zwykłe opóźnienie w rozwoju.

Długotrwałe leczenie autyzmu i psychozy jest obecnie bardzo skuteczne. Ale ja chcę ją tylko dokładnie przebadać. Może się mylę, może jednak jest opóźniona w rozwoju. Testy wykażą to z całą pewnością.

– Poślę ją do pańskiej kliniki, gdy tylko pan zechce.

Dr Christian z zapałem potrząsnął głową.

– Nie, sir! Raczej przyślę za parę dni moją bratową Marthę, jeśli pan pozwoli. W ten sposób przeprowadzimy dyskretne badania, by nikt nie wiedział o moim udziale w tej sprawie. Nie chcę zbijać majątku na chorobie dziecka prezydenta. Kiedy testy wykażą, że wskazane jest intensywne leczenie, podam panu nazwiska kilku bardzo kompetentnych specjalistów.

– Nie chce pan jej leczyć?

– Nie mogę, sir. Jestem psychologiem, co w roku pańskim dwutysięcznym trzydziestym drugim rzeczywiście oznacza coś bardzo bliskiego psychiatrii, ale ja specjalizuję się w nerwicach, czego nie podejrzewam u pańskiej córki.

Prezydent odprowadził dr. Joshuę Christiana do samochodu i uścisnął mu ciepło dłoń.

– Dziękuję za przybycie.

– Przykro mi, że bardziej nie pomogłem.

– Ogromnie mi pan pomógł. I nie mówię o córce. Towarzystwo uprzejmego i wrażliwego człowieka, zupełnie bezinteresownego, trafia się tak rzadko, że uczyni ten wieczór niezapomnianym. I życzę panu, żeby książka odniosła sukces. Sądzę, że jest wspaniała, naprawdę.

Prezydent stał na ganku i patrzył, dopóki czerwone tylne światła samochodu nie znikły za zakrętem. No! A więc to był ten surogat Mesjasza, wyprodukowany przez dr Carriol, by uleczyć zagubiony lud trzeciego tysiąclecia. Nie wywołał w nim dzikiego entuzjazmu, nie promieniował też tak okrzyczaną charyzmą. Ale coś było w nim.

Ciepło, dobroć, troska o innych ludzi. Prawdziwy człowiek. Z niezwykłym charakterem, na Boga. Spróbował sobie wyobrazić, jak wyglądała konfrontacja jego żony z kimś tak niezdolnym do kompromisu i uśmiechnął się. Ale rozbawienie przeszło mu bardzo szybko.

Co zrobić z Julią? Do wyborów zostały dwa miesiące, a zatem nie może działać teraz. O, bywali w Białym Domu rozwiedzeni prezydenci, a nawet pod koniec wieku zdarzył się taki, który rozwiódł się w czasie prezydentury i wybrano go ponownie. Rzecz jasna, stary Gus Rome nie popełnił w małżeństwie żadnych błędów. Sześćdziesiąt lat małżeńskiego szczęścia. Uśmiech pojawił się i zniknął z twarzy Tibora Reece. Stary lis! Podobno w wieku dwudziestu lat bez końca uganiał się za wszystkimi żonami w Waszyngtonie. Wybrał żonę senatora Black, Olive, bo była piękna, mądra, genialna w sprawach organizacyjnych i w życiu publicznym, a potem po prostu ukradł ją senatorowi. I udało się, chociaż ona była starsza od niego o trzynaście lat. To najwspanialsza Pierwsza Dama w całej historii tego kraju. Ale w zaciszu domowym – rety, co za piekielnica! Oczywiście nikt nigdy nie słyszał, żeby Gus narzekał. Lew w życiu publicznym prywatnie z przyjemnością zmieniał się w mysz. Gus, zrób to, Gus, nie rób tamtego – a kiedy umarła, był tak zagubiony, że opuścił Waszyngton zaraz po pogrzebie, wrócił do domu w stanie Iowa i umarł w niespełna dwa miesiące później.