– Judith, obiecuję! – rozchmurzyła się błyskawicznie. – Pomogę wam, naprawdę! Mogę prać dla wszystkich…
Śmiech, o którego istnieniu dr Carriol zdążyła zapomnieć, wyrwał się jej z piersi.
– Och, mamo! Kto ma czas i warunki na pranie? Codziennie nasz pilot kupuje nam po kilka sztuk garderoby, której akurat potrzebujemy. Dla siebie też. A skoro dołączasz do zespołu, musisz podać Billy’emu rozmiar twoich majtek i stanika. W przeciwnym razie będziesz nosiła brudne.
Mama oblała się rumieńcem.
Dr Carriol poddała się.
– Proszę, skorzystaj z mojego pokoju – podniosła wciąż nie rozpakowaną walizkę. – Pójdę do recepcji i rozejrzę się za innym.
Gdzie twój bagaż?
– Na dole – szepnęła mama żałośnie.
– Przyślę ci. Dobranoc.
Kiedy przyniesiono bagaż, mama położyła się i płakała rozpaczliwie, aż zasnęła.
Dr Christian również leżał w łóżku, ale ani łzy, ani sen nie przyszły, aby go uleczyć. Gdzie zniknęła cała radość, tak szybko, tak gwałtownie? Och, jak cudownie czuł się przez cały miesiąc! Ile satysfakcji dawało mu swobodne poruszanie się wśród tylu umęczonych bólem ludzi, obserwowanie ich zasłuchanych twarzy ze świadomością, że wewnętrzne przekonanie nie zawiodło go, że naprawdę pomagał. Dni mijały mu na radosnym działaniu, nie musiał oszczędzać energii, bo przepływała przez niego ognistymi strumieniami, których nic nie mogło ostudzić. Cóż to była za przygoda – śmigać od miasta do miasta z pilotem Billym, milczącym, roztropnym i zdyscyplinowanym. Tyle pytań, odpowiedzi, których domagali się ludzie i on, w magiczny sposób wspomagany przez urząd dobrej wróżki Carriol. To było takie łatwe! Zagubiona na lądzie foka wreszcie odnalazła wodę. Był w swoim żywiole, taki szczęśliwy, zadowolony.
Ludzie go zaakceptowali.
Ale w głębi duszy wciąż widział Holloman, ukochaną klinikę, wspominał pracę, do której miał wrócić po względnie krótkiej przerwie, nawet tylko po to, by przenieść ją do jakiegoś miasta na południu kraju, gdzie była potrzebna.
Nieprawda. Zamknął obolałe oczy. Myśl, Joshuo Christianie!
Myśl! Mówiłeś o zmianach i wzorach, o żywotności jutra, niepewności dnia dzisiejszego i śmierci wczorajszego. Czyż ten problem nie wynikał z owego wzoru, czy nie w tym kierunku nieświadomie zmierzasz? Z rozmysłem zmieniłeś warunki życia. A kiedy to zrobiłeś, wyniknęło coś całkiem innego.
Zachowaj optymizm, Joshuo Christianie! Jakie to piękne i satysfakcjonujące, że James, Miriam, Andrew i Martha współdziałają z nim. Zawsze szli ramię w ramię, więc dlaczego nie teraz, w zmienionych warunkach? Myśl pozytywnie, Joshuo Christianie! Tak będzie najlepiej. To wynika ze wzoru, tak skomplikowanego i tajemniczego, że na razie nie dostrzegasz go. Ale zobaczysz! Zobaczysz.
Skupił się na śnie. O śnie, zamknij mi oczy! Ulecz ból! Pokaż, że jestem śmiertelny! Ale sen nie nadchodził – otulał jedynie tych, którym Joshua pomagał.
powiększony zespół dr. Christiana wyruszył z Mobile do St Louis. Mama zachowywała się cudownie, natychmiast zaprzyjaźniła się z pilotem Billym. Zjednała go, nieśmiało podając mu swoje rozmiary w zaklejonej kopercie.
– Jaki kolor pani lubi? – szepnął.
Uśmiechnęła się anielsko.
– Biały. Dziękuję!
Spotkanie w St Louis wypadło bardzo dobrze. Powstała jedna z najbardziej uroczych alegorii, którymi dr Christian okraszał swoje przemowy. Na szczęście utrwalono ją dla potomności na taśmie wideo.
Gospodyni programu była drobna i przerażająco wylewna, bardzo ładna, o jasnych włosach i dość młoda. Dr Christian należał do najważniejszych gości, toteż mimo tremy usiłowała uzyskać nad nim przewagę. A ponieważ nie dorównywała mu poziomem intelektualnym, skoncentrowała się na jego męskości.
– Doktorze, ciekawi mnie, w jaki sposób broni pan tych, którzy szczęśliwie otrzymali pozwolenie na drugie dziecko – był to jej pierwszy gambit. – Ale ta wyrozumiałość przychodzi panu szalenie łatwo?
Bo przecież jest pan wolny, bezdzietny i – eee… no… – nie mógłby pan wczuć się w matkę, prawda? Czy może pan uczciwie powiedzieć, że potępia uczucia tych biednych kobiet, które nie miały szczęścia w loterii KSDD i atakują garstkę wybrańców losu?
I Uśmiechnął się, westchnął, na chwilę odchylił na krześle i zamknął oczy, a potem zajrzał jej w głąb duszy.
– Najgorszą wadą loterii KSDD są testy sprawdzające sytuację finansową ludzi ubiegających się o zezwolenie na drugie dziecko. Kto może stwierdzić, która grupa społeczna zapewni lepszą opiekę dwojgu dzieciom? Dobrobyt to dobra rzecz, zwłaszcza że wyższe wykształcenie jest tak kosztowne. Ale kraju nie zaludnią sami absolwenci uniwersytetów, zwłaszcza że przeciętna wieku rzemieślników jest o wiele wyższa niż nauczycieli czy techników komputerowych. Nasza nieliczna młodzież musi kształcić się zarówno na hydraulików, elektryków, stolarzy, jak i socjologów czy chirurgów.
Testy dodają loterii nadprogramowy element zbędnego rozgoryczenia. Ci, którym nie dopisało szczęście, zawsze zwalają winę nieważne, że bezpodstawnie – na układy, przekupstwo, manipulację.
Prezenterka czuła się upokorzona, co widniało w jej rozbieganych oczach i nienaturalnej pozie. Zgnębił ją jeszcze podnosząc nieco głos i okazując niezadowolenie.
– Ale nie o to pani chodzi, prawda? Pytała pani, dlaczego potępiam zachowanie pechowców wobec szczęściarzy w loterii KSDD, więc myślę, że pani darowała sobie testy i rozumie tę nienawistną chęć zemsty.
Pochylił się naprzód, spuścił głowę, oparł łokcie na kolanach i utkwił wzrok w dłoniach. Teraz mówił cicho, ale zupełnie wyraźnie.
– Co mnie uprawnia? Rzeczywiście, nie mógłbym być matką.
Ale wychowuję dwa koty, bo na tyle zezwala mi prawo. Wykastrowano je, bo nie chciałem składać podania o certyfikat hodowcy.
Tak, jestem rodzicem kocura Hannibala i kotki Dydony. Czarujące stworzenia. Bardzo mnie kochają. Ale wiecie, na czym trawią większość czasu? Nie na myciu, ani polowaniu na myszy i szczury.
Nawet nie drzemią godzinami z podwiniętymi łapkami. Moje koty prowadzą rejestry. Każdy ma własną księgę rachunkową. I gryzmolą w nich, gryzmolą, gryzmolą. Typowe zapiski Hannibala wyglądałyby tak: „Dziś rano tatuś dał miseczkę najpierw jej. Kiedy zszedł na obiad, dostała cztery klepnięcia, a ja tylko trzy. Kiedy tatuś przyszedł na kolację, wziął ją, a na mnie nie zwrócił uwagi. I to ona spała na łóżku tatusia, podczas gdy ja musiałem przespać się na fotelu obok”. Zapiski Dydony z tego samego dnia wyglądałyby mniej więcej tak: „Tatuś nałożył dziś rano więcej jedzenia na jego talerz.
Kiedy po obiedzie wychodził do kliniki, poklepał go sześć razy, a mnie wcale. Tatuś trzymał go na kolanach przez pół godziny po kolacji. A gdy tatuś poszedł spać, położył go na specjalnym fotelu, a ja musiałam zadowolić się łóżkiem”. Moje koty zachowują się tak dzień w dzień. Marnują dni na obserwowaniu, ile uwagi poświęcam każdemu z nich. Szacują mnie drobiazgowo. I każdy objaw lekceważenia, prawdziwy czy urojony, odnotowują w rejestrach. Gryzmolą, gryzmolą, gryzmolą.
Podniósł głowę i spojrzał prosto w kamerę.
– Zniosę taką małostkowość u kotów, bo to tylko stworzenia. Ich zachowanie i etyka wynikają z instynktu samozachowawczego. W ich kocich umysłach nie ma miejsca na nic, poza nimi samymi. A kiedy chodzi o miłość, koci instynkt każe im prowadzić rejestr.
Zmroził teraz nieszczęsną redaktorkę do szpiku kości.
– Ale my nie jesteśmy kotami! – ryknął. – Możemy powściągnąć nasze uczucia. Możemy kierować się logiką i tłumić pierwotne instynkty. I mówię wam! Jeśli jesteśmy tak małostkowi i rejestrujemy każdy przejaw miłości, to w takim razie nie różnimy się od kotów.
A związek oparty na miłości i trosce – między mężem i żoną, rodzicami i dzieckiem, przyjaciółmi, sąsiadami, rodakami, ludźmi – każdy związek, w którym wylicza się, ile dostało się w zamian za coś, jest skazany na zagładę! To rozumowanie zwierząt! – Odwrócił się do rozmówczyni tak gwałtownie, aż się cofnęła. – Według mnie, to poniżej ludzkiej godności ważyć nasz smutek przeciw czyjejś radości i karać tę osobę za to, że się cieszy, a my płaczemy – przekleństwo!
Słyszysz, kobieto? Przekleństwo! Mówię to wszystkim nie tylko tobie – odprawcie egzorcyzmy!
ABC kupiła ten fragment programu od owej małej, nie zarejestrowanej stacji i pokazywała go w całym kraju w wieczornych dziennikach. W efekcie Kongres i prezydent natychmiast zdecydowali, by Komisja do Spraw Drugiego Dziecka zniosła testy na sytuację finansową kandydatów…
Nadeszło też mnóstwo listów od oburzonych miłośników kotów, utrzymujących, że są one o wiele milsze, zdolne do miłości i więcej warte niż jakikolwiek człowiek, łącznie z dr. Christianem. Z czasem alegoria Christiana przeszła do legendy, podczas gdy wiele ważniejszych tez zapomniano.
– Nie wiedziałem, że masz jakieś koty, Joshua! – krzyknęła dr Carriol, gdy wieczorem lecieli helikopterem z St Louis do Kansas City.
– Nie mam – powiedział z uśmiechem.
Zaniemówiła na chwilę.
– Nic dziwnego, że mamę trochę zatkało. Ale muszę przyznać, że świetnie sobie poradziłaś. Ależ z ciebie świetna aktorka, ty niecnoto! Opowiedziałaś tej biednej, speszonej prezenterce całą historię o Hannibalu i Dydonie. Rude i pasiaste! Niesamowite.
– Najpierw wyobraziłam je sobie jako koty syjamskie! – odkrzyknęła mama ze śmiechem, odwracając się do syna. – Ale doszłam do wniosku, że Joshua nigdy nie trzymałby rasowych kotów.
Tylko przybłędy i sieroty!
– Pewnie będą cię jeszcze pytać o Dydonę i Hannibala. Co odpowiesz, Joshua?
– Odeślę wszystkich do mamy. Umówiłem ją już z prawdziwym ekspertem od Hannibala i Dydony.
– Koty z rejestrami! Skąd je wytrzasnąłeś?
– Od przyjaciela – powiedział spokojnie i nie odezwał się już ani słowem.
Mobile i St Louis dały początek temu, co dr Carriol nazwała potem Trzecią Osobowością w zmiennej drodze życia dr. Joshuy Christiana. Pierwszą Osobowością był dr Christian z czasów Holloman.
"Credo trzeciego tysiąclecia" отзывы
Отзывы читателей о книге "Credo trzeciego tysiąclecia". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Credo trzeciego tysiąclecia" друзьям в соцсетях.