Jako przyjaciela – czasem. Jako dziecko – nigdy. Czasem użalał się nad nią, a był człowiekiem skłonnym do współczucia. Ze względu na współczucie podjąłby się herkulesowych prac, wybaczyłby to, czego miłość nigdy nie wybacza. Pobożny Żyd, ale najlepszy chrześcijanin wśród dżentelmenów. Grzeszył przez zaniechanie i to jedynie na skutek bezmyślności lub nieuwagi. Jednak u Judith Carriol wyczuwał coś, czego nie dostrzegał nikt inny: zubożenie duszy, która, by przetrwać, musiała pogrążyć się w mroku.

Zmartwienia nie przeszkodziły mu w planowaniu Marszu Tysiąclecia. Swoje opracowania przekazywał Millie Hemingway, która uzupełniała je, a zakodowanym telexem przesyłała Judith. Dr Carriol wprowadzała ostatnie poprawki podczas godzin spędzonych w samochodach i hotelach, gdy czekała, aż dr Christian wróci z wędrówek.

Rezultat był naprawdę na miarę tysiąclecia.

Przywilej obwieszczenia o Marszu Tysiąclecia przypadł Bobowi Smithowi. Ogłosił wieści w trakcie specjalnego, urodzinowego wydania „Wieczoru” pod koniec lutego, 2033 roku. Bob uznał dr. Christiana za swoje „dzieło”. Co tydzień w piątkowym programie wyświetlał film o jego podróży. W studiu ustawiono nowe dekoracje za podium dla gości: olbrzymią iluminowaną mapę Stanów Zjednoczonych, z trasą wędrówki dr. Christiana, zaznaczoną szmaragdowozieloną linią przez południowe, środkowe i północno-zachodnie rejony kraju.

Miasta, które odwiedził, świeciły jasnym szkarłatem, stany – bladym lśniącym różem, odcinającym się wyraźnie od matowej bieli miejsc, w których jeszcze nie zawitał.

Przez cały marzec i kwiecień trwała kampania reklamowa, starannie zaplanowana przez Środowisko. Wykupiono czas antenowy we wszystkich stacjach. Sławiono pod niebiosa ideę Marszu Tysiąclecia, szczegółowo wyjaśniano trudności z nim związane, wyczerpująco opisywano wszelkie udogodnienia na trasie. Znakomite jednominutowe reklamówki pokazywały ćwiczenia kondycyjne dla przyszłych uczestników marszu, medytacyjne, mające wprawić pielgrzymów we właściwy nastrój, o udzielaniu pierwszej pomocy, przekazywano też rady ułatwiające podjęcie decyzji, czy w ogóle wziąć udział w marszu.

Supermarket i domy towarowe zasypano materiałami informacyjnymi, wśród których znajdowały się mapy z trasami marszu, dowozu uczestników z domu i z powrotem, porady, co zabrać ze sobą, jakie włożyć buty i ubranie. Były nawet cudownie wzruszające nuty melodii, zatytułowanej po prostu „Marsz Tysiąclecia”. Skomponował ją na zamówienie Salvatore d’Estragon, muzyczny geniusz operowy, znany w stolicy pod trafnym przydomkiem „Pieprzny Sal”. Może to satyr, uznał Moshe Chasen po wysłuchaniu utworu, ale bez wątpienia był to najlepszy utwór patriotyczny od czasów „Pomp and Circumstance” Elgara.

W połowie maja przywieźli Joshuę Christiana do Nowego Jorku.

Wiatr nadal jęczał na ulicach, a ostatnie płaty lodu wciąż kryły się w ocienionych miejscach po długiej, ciężkiej zimie. Nie chciał od razu pojechać do Holloman, choć mama nalegała. Siedział przy oknie w pokoju i liczył ścieżki w Central Park, a potem spacerowiczów.

I oczywiście chodził.

– Judith, on jest taki chory! – powiedziała mama pewnej nocy, gdy spał już po powrocie. – Co możemy zrobić?

– Nic, mamo. Nic.

– A może jakieś leczenie w szpitalu? – spytała bez nadziei.

– Nawet nie wiem, czy „chory” to właściwe słowo – stwierdziła dr Carriol. – On po prostu oddalił się od nas. Nie wiem, dokąd zmierza i czy on to wie. To nie jest żadna umysłowa czy fizyczna dolegliwość. Na cokolwiek by cierpiał, nikt mu nie pomoże. Mam nadzieję, że wypocznie po zakończeniu marszu. Podróżuje już osiem miesięcy.

Wszystko już zaaranżowano: prywatne sanatorium w Palm Springs i reżim: dieta, ćwiczenia, relaks. Po tygodniu odesłała dragonów do Waszyngtonu, gdyż stwierdziła ponad wszelką wątpliwość, że nie byli potrzebni. Przeklinała się za ten wściekły wybuch gniewu, ale posłużył jednemu celowi: stłumił w dr. Christianie ogień, grożący wybuchem.

James, Andrew i bratowe mieli przybyć do Nowego Jorku na Marsz Tysiąclecia, ale to Mary pierwsza przyjechała z Holloman.

Kiedy mama spojrzała na jedyną córkę, przypomniała sobie Joshuę, ponieważ Mary zmieniła się nie do poznania – urosła jakoś dziwnie.

Sprawiała wrażenie opętanej przez obce demony.

Potem zjawili się pozostali. Młodsi bracia nabrali pewności siebie, po raz pierwszy rozdzieleni z potężnym bratem i zanadto dominującą matką. Zasmakowali w bardzo specyficznej wolności – za granicą zmieniali idee Joshuy na własną modłę, przekonani, że brat nigdy nie dowie się o tym. Idee Joshuy były wspaniałe, ale nie zawsze odpowiadały mentalności mieszkańców innych krajów.

Rzecz jasna, kiedy zjawili się w hotelu, Joshua spacerował gdzieś po okolicy, więc ominęła go pierwsza fala radości, gdy witali się z mamą. Dr Carriol również się nie zjawiła, ponieważ ostatnim miejscem, gdzie chciałaby znaleźć się, gdy wróci Joshua, był pokój pełen Christianów.

Tak więc mama miała chwilę na złapanie oddechu. Zastanawiała się nad tym, gdzie byli w tym samym czasie przed dwoma laty. Na długo przed tą wyczerpującą zimą, procesem Marcusa, na długo przed znajomością z Judith i pisaniem książki. To ta książka. Wszystko przez tę ohydną książkę. „Boże przekleństwo”. Bóg przeklął Christianów. I mnie. Ale czym zasłużyłam na klątwę? Wiem, nie jestem za mądra, trudna ze mnie kobieta i działam ludziom na nerwy, ale czym zasłużyłam na klątwę? Sama wychowałam moje kochane dzieci, nigdy nie poddałam się, nie błagałam o litość, nigdy nie uganiałam się za mężem ani kochankiem, poświęciłam się rodzinie, pokonując kłopoty i cierpienia. A jednak, oto jestem, przeklęta. Resztę życia muszę spędzić w towarzystwie córki, co będzie piekłem, bo ona nienawidzi mnie tak samo jak Joshuy, a ja nie wiem nawet dlaczego!

Joshua wszedł do pokoju i stanął, przyglądając się rodzinie, stłoczonej przy oknie na tle olśniewającego nieba. Ich ciemne sylwetki spowiły aureole, a twarze kryły się w cieniu. Nie powiedział ani słowa.

Oni zaś natychmiast zamilkli. Zwrócili się w jego stronę.

Zanim ktokolwiek wydusił słowa radości, Martha zemdlała.

Olbrzymia para rąk, którą dr Christian wyobrażał sobie jako rozdającą potężne klapsy, zmaterializowała się nagle. Martha nie jęknęła, nie zachwiała się, nie oblała się potem, nie oddychała gwałtownie.

Upadła na podłogę jak powalona ciosem.

Cucenie jej zajęło im sporo czasu. Każdy ukrył reakcję na widok Joshuy i swoje zatroskanie, udając, że zamartwia się Martha. Teraz mogli stosownie powitać tę ofiarę Belsen jak dawno nie widzianego i porażająco sławnego brata. Ale Myszkę musieli zabrać, mama zaś tak lamentowała i wnosiła tyle niepokoju, że Mary ją po prostu wyprowadziła. Zamknęła w salonie wraz z Jamesem, Andrewem, Miriam i Joshuą. Zamknęła ją w zburzonym świecie.

– A więc pójdziecie ze mną do Waszyngtonu, tak? – zapytał dr Christian, zdejmując rękawiczki i rozpinając suwak parki, a potem rzucił je na stół.

– Nie wyciągnąłbyś nas stąd wołami – powiedział James. O rety, chyba jestem zmęczony! – zakrzyknął. – Oczy mi strasznie łzawią!

Andrew odwrócił się, ziewnął i potarł twarz. Potem nagle krzyknął z przesadnym ożywieniem.

– Co ja tu właściwie robię? Powinienem być z Marthą! Wybaczysz mi, Joshua? Zaraz wrócę.

– Wybaczę – powiedział Joshua i usiadł.

– No, z pewnością można nas nazwać wędrowcami! – wykrzyknęła Miriam bardzo serdecznie i poklepała z miłością zgarbione plecy Jamesa. – Wędrowałeś przez Iowa i Dakotę, a my – przez Francję i Niemcy. Ty wędrowałeś przez Wyoming i Minnesotę, my zaś – przez Skandynawię i Polskę. Witały nas tłumy jak tutaj. Joshua, najdroższy! To cud.

Dr Christian spojrzał na nią obcymi czarnymi oczami.

– Takie traktowanie naszego zajęcia jest bluźnierstwem, Miriam – powiedział ostro.

Zapadło milczenie. Nikt nie znajdował słów, by przerwać to straszne napięcie.

W tej właśnie chwili dr Carriol otworzyła drzwi. Zdumiona nagle znalazła się między wykrzykującą coś Miriam a niezwykle wylewnym Jamesem. Mama robiła zamieszanie, gdzieś z tyłu Joshua siedział bezwładnie na krześle, jakby oglądał niemy archiwalny film.

Mama zamówiła kawę i kanapki, wrócił Andrew i wszyscy usiedli – z wyjątkiem Joshuy, który bez słowa wyszedł do swojego pokoju i już nie wrócił. Ale nie rozmawiali o nim z dr Carriol. Skoncentrowali się na Marszu Tysiąclecia.

– Wszystko jest pod kontrolą – wyjaśniła. – Od tygodni przekonywałam Joshuę, żeby odpoczął, ale nie chciał. A więc zaczynamy pojutrze. Wyruszy z Wall Street, przejdzie Piątą Aleją, potem przez West Side ulicą 125, a przy Washington Bridge skręci w Jersey.

Później przez 1-95 do Filadelfii, Wilmington, Baltimore i w końcu Waszyngton. Na 1-95 będziemy trzymać się z dala od tłumu, ale nie izolować. Zbudowaliśmy wysoki drewniany chodnik z poręczą dla Jashuy. Ludzie pójdą po autostradzie. Normalny ruch samochodowy będzie na Jersey Turnpike. 1-95 jest lepsza dla naszych celów, ponieważ nie omija miasta jak Turnpike.

– Jak długo to potrwa? – zapytał James.

– Trudno powiedzieć. Widzicie, on chodzi bardzo szybko, a nie sądzę, żeby powiedział nam z wyprzedzeniem, ile przejdzie w ciągu dnia. Mamy dla niego wygodną przyczepę sypialną. Gdziekolwiek się zatrzyma, ustawimy ją w parku albo na jakimś innym publicznym terenie. Jest ich mnóstwo.

– A co z ludźmi? – zapytał Andrew.

– Szacujemy, że większość weźmie udział w Marszu zaledwie przez jeden dzień, chociaż utworzy się też grupa, podążająca za nim do samego Waszyngtonu. Nowi ludzie dołączą do Marszu na 1-95 i zapewne będą towarzyszyć Joshui parę kilometrów, aż ich wyprzedzi. Punkty transportu są na całej drodze, więc ci, którzy odpadną, z łatwością wrócą do domu. Gwardia Narodowa zajmie się żywnością, kwaterami i punktami pierwszej pomocy, armia zaś dopilnuje porządku na trasie. Spodziewamy się kilku milionów uczestników.