O, nie naraz. Pierwszego dnia co najmniej dwa miliony ludzi weźmie udział w marszu, przynajmniej przez część drogi.
– Jeśli Joshua pójdzie wysokim chodnikiem, czy nie będzie wspaniałym celem dla zabójców? – spytała spokojnie Miriam.
– Zaryzykowaliśmy – powiedziała dr Carriol z wielką ostrożnością. Nie zgodził się na osłony z pancernego pleksiglasu, nie chciał też ochroniarzy ani odwołać Marszu.
Mama załkała cicho i wyciągnęła rękę do Miriam, która ujęła ją uspokajająco.
– Tak, mamo, wiem – powiedziała Judith. – Ale nie ma sensu ukrywać tego przed tobą. Przecież znasz Joshuę! Kiedy wbije sobie coś do głowy, nikt tego nie zmieni. Nawet prezydent.
– Joshua jest zbyt dumny – wycedził Andrew przez zęby.
Dr Carriol uniosła brwi.
– Może. W każdym razie, nigdy jeszcze go nie atakowano. Wszędzie wywiera kojący wpływ na ludzi. Wśród tłumów poruszał się bez obaw i żadnej ochrony. Ani śladu zabójców! Od czasu do czasu zaledwie jakiś świr! Zdumiewające. Ludzie pozytywnie zareagowali na Marsz. Może dlatego, że przypomina dawny festiwal wielkanocny.
Właściwie Wielkanoc była rodzajem Nowego Roku, powitaniem wiosny i odrodzenia się życia. Kto wie? Wiosna rozpoczyna się coraz później, może więc zmienimy datę Wielkanocy, by zbiegła się z nowym początkiem wiosny.
James westchnął.
– To zupełnie nowy świat, bez wątpienia. Czemu nie?
W nocy przed rozpoczęciem Marszu rodzina rozeszła się wcześnie. Mama wyszła ostatnia i dr Judith Carriol miała wreszcie szansę nacieszyć się samotnością w wielkim salonie apartamentów Christianów.
Podeszła do okna i spojrzała na Central Park, gdzie biwakowały pierwsze grupy uczestników z Connecticut w stanie Nowy Jork i innych rejonów. Wiedziała, że w dole są kuglarze, waganci i trupy aktorskie, ponieważ wybrała się tam osobiście. Central Park stał się w tej chwili przystanią dla największej comedii dell’arte, jaką widział świat. Było zimno, ale nie mokro, a obozowicze mieli świetny nastrój.
Rozmawiali ożywieni, dzielili się wszystkim, nie okazywali wobec obcych strachu ani podejrzliwości, nie mieli pieniędzy ani trosk. Przez dwie godziny chodziła wśród nich, obserwowała i przesłuchiwała się.
Wyglądało na to, że nie zapomnieli o dr. Christianie, ale nie myśleli o zobaczeniu go na własne oczy. Mówili, że gdyby chcieli zobaczyć dr. Christiana, oglądaliby Marsz w telewizji. Oni zaś zjawili się tu, by osobiście uczestniczyć w Marszu Tysiąclecia.
To mój pomysł! – chciała krzyknąć, lecz ukryła swój sekretny tryumf.
Pytała wiele osób, jak zamierzają wrócić do domu, choć lepiej niż ktokolwiek wiedziała, że zmobilizowano armię do zorganizowania najpotężniejszej sieci komunikacyjnej w historii kraju. Chciała tylko przekonać się, ilu z tych przyszłych piechurów zapamiętało ciągnącą się tygodniami akcję informacyjną. Ale nikt nie interesował się powrotem do domu. Wiedzieli, że wcześniej czy później ich to czeka, lecz zawracanie sobie głowy podróżowaniem do domu nie mogło im zepsuć tego wielkiego dnia.
Dr Joshua zapewne najmniej ze wszystkich orientował się, co się działo: jak liczny będzie pochód, jakie to kolosalne przedsięwzięcie i jaką stałoby się katastrofą, gdyby coś poszło źle. Zamierzał wędrować z Nowego Jorku do Waszyngtonu i dalej, dalej i dalej… Dr Carriol powiedziała mu, że powinien wygłosić końcowe przemówienie na brzegach Potomacu, ale nie czuł konsternacji ani strachu. Z taką łatwością przemawiał. Jeśli chcą, żeby mówił, będzie mówił. To tak niewiele. Dlaczego wszystkie te drobne zajęcia męczą go bardzo?
Iść – czymże to było, jeśli nie najprostszą czynnością? Mówić jakie to łatwe. Wyciągać ręce w kojącym geście – nic. Nie potrafił udzielić prawdziwej pomocy, którą ludzie mogli znaleźć jedynie w sobie, między sobą. Ale czy właśnie nie robili tego? Był dla nich konfesjonałem, katalizatorem ogólnego nastroju, dyrygentem kierującym duchowymi prądami.
Teraz już bez przerwy czuł się źle. Szedł cierpiąc piekielne fizycz-r ne i psychiczne męki. Choć nie mówił o tym nikomu i nie okazywał niczego – był wycieńczony. Poważnie nadwerężone kości nóg i stóp nie wytrzymywały marszu w zimnie. Chował ręce do kieszeni parki, bo gdy przez pierwsze tygodnie trzymał swobodnie wzdłuż boków, ramiona dosłownie wypadały mu ze stawów. Głowa zapadła w szyi, szyja – w ramionach, ramiona w klatce piersiowej – klatka piersiowa – w brzuchu, a brzuch, tors, ramiona, szyja i głowa opierały się na rozklekotanych biodrach. Kiedy ogień go opuścił, bo wyciekła z niego cała duchowa krew, nie dbał już o siebie. Nie wkładał czystej bielizny, którą Billy rano dostarczał ze sklepu, często zapominał o zmianie skarpetek, wciągał spodnie nie zauważywszy, że ocieplający materiał zbił się w twarde rulony wzdłuż chudych nóg i bioder.
To nie miało znaczenia. Wiedział, że to jego ostatni wielki marsz.
Nie zastanawiał się, co zrobi ze sobą, gdy już nie będzie mógł chodzić. Przyszłość nie istniała. Kiedy dokona się czyjeś dzieło, co pozostaje? Pokój, bracie, powiedziała spokojnie jego dusza. Pokój najdłuższego, najgłębszego snu na świecie. Jakże pięknego! I wartego pożądania!
Wyciągnął się na łóżku. Była to ostatnia noc przed Marszem Tysiąclecia. Zaprzestańcie skargi swojej, o kości, zapomnij o ranach swoich, o skóro, odejmijcie ostry ból, o plecy, rozluźnijcie swe sploty, o mięśnie. Spocznę w słodkim zapomnieniu, nie zaznam więcej bólu, nie jestem sobą, tylko próżnią, nicością. Ołowiane przyciski z monet dla Charona czekają w pogotowiu na powiekach, mocno przywarły mi do rzęs, wywracajcie się, o gałki oczu moich, wywracajcie się w tej świadomej agonii…
Kiedy tylko słońce pojawiło się na czystym tle słodkiego, bezchmurnego nieba, a szczyty drapaczy chmur na Wall Street zabłysły złotem, różem i miedzią, dr Joshua Christian rozpoczął ostatni marsz.
Towarzyszyli mu dwaj bracia, siostra, bratowe i matka, dopóki modne pantofle nie zmusiły jej do wśliznięcia się ukradkiem na tylne siedzenie zaparkowanego za rogiem samochodu, przeznaczonego dla ważnych uczestników marszu na wypadek zasłabnięcia. Były również ambulanse dla bardzo ważnych uczestników marszu na wypadek poważnej niedyspozycji.
Burmistrz Nowego Jorku Liam O’Connor szedł i zamierzał dotrwać do końca, jako że ćwiczył od tygodni, a w młodości był niezłym sportowcem. Senator David Sims Hiller VII maszerował tuż za burmistrzem, również chciał dotrzeć do Waszyngtonu. Gubernatorowie Hughlins Canfield z Nowego Jorku, William Griswold z Connecticut i Paul Kelly z Massachusetts także wędrowali, zdecydowani dojść do stolicy. Ćwiczyli od lutego, kiedy to Bob Smith ogłosił Marsz Tysiąclecia. Nawet radni Nowego Jorku brali udział w Marszu, nawet komisarz policji, dowódca straży pożarnej i miejski rewident księgowy.
Wielka grupa strażaków maszerowała w mundurach, a członkowie amerykańskiego związku byłych kombatantów czekali przed hotelem Plaża, by dołączyć do pochodu. Zjawiła się też orkiestra szkoły średniej na Manhattanie, razem z cheerladers i studentami. Ci, którzy zostali w Harlemie, zebrali się na 125 ulicy, a nieliczni portorykańczycy z West Side czekali przy moście George’a Washingtona.
Było zimno, a dość ostry wiatr smagał maszerujących, ale dr Christian szedł z odsłoniętą głową i bez rękawiczek. Wystartowano bez żadnych ceremonii. Joshua wyruszył spod odsłoniętego portalu banku, środkiem ulicy, jakby nie widział nikogo. Rodzina tuż za nim, dalej szli dygnitarze. Machali rękami i uśmiechali się, zaraz po nich orkiestra, nadająca tempo, a dalej tysiące wielbicieli.
Dr Christian był spokojny i nieco posępny. Nie oglądał się na boki, podniósł głowę i utkwił spojrzenie gdzieś pomiędzy furgonetkami telewizji CBS i ABC. NBC przesunięto na czoło pochodu. Dziennikarze otrzymali surowy zakaz wchodzenia w drogę dr. Christianowi i robienia wywiadów podczas marszu. Nikt się nie wyłamał, zwłaszcza że po pewnym czasie żaden reporter nie mógł złapać tchu, a co dopiero zadawać pytania. Dr Christian szedł bardzo szybko, a jeżeli jedynym sposobem na skończenie z tym wszystkim był wysiłek, to nie wolno mu się oszczędzać. Później odpocznie.
Dziesięć tysięcy, dwadzieścia, pięćdziesiąt, dziewięćdziesiąt…
Tłum gęstniał, wychodził z każdej przecznicy, a żołnierze i policjanci kierowali ludzi na właściwe miejsce. Stali wzdłuż drogi, ramię przy ramieniu i uroczyście salutowali dr. Christianowi, gdy przechodził obok. Ten płynny ruch falujących ramion ciągnął się kilometrami.
Guziki, odznaki i sprzączki lśniły, mundury były świeżo uprane i uprasowane, wyglądali i czuli się wspaniale.
Z Soho i Village wypłynął potężny strumień barwnych ludzi, z piórami na czapkach, w różnokolorowych szalikach, z błyszczącymi koralami, cekinami, wstążkami, frędzlami i galonami tańczyli przy dźwiękach wszystkich możliwych instrumentów. Kilka helikopterów krążyło nad Central Park niczym ważki, a kamery znajdujące się na nich filmowały dr. Christiana, wychodzącego z Piątej Alei z półmilionowym tłumem, ciągnącym się za nim.
Z Central Park wyruszyli przyjezdni, którzy rozbili tam namioty, rozmawiali i śmiali się przez całą noc, a teraz szli, śpiewając. Jedni skakali, inni dumnie stąpali, słuchając jazz-bandów, gitar i lutni. Starali się śpiewać ballady razem z muzykami, setki ludzi podskakiwały niczym ptaki w tańcu godowym, a inni maszerowali po wojskowemu, lewa – prawa – lewa – prawa, w rytmie nadawanym przez orkiestrę dętą, a ci w najbliższym sąsiedztwie fletów i piszczałek, jakby unosili się w powietrzu. Niektórzy chodzili na rękach. Widziało się arlekinów i pierrotów, klaunów i Ronaldów McDonaldów, Kleopatry i Marie Antoniny, King-Kongi i kapitanów Haków. Pięćset osób przebrało się w togi i niosło na ramionach lektykę z rzymskim wodzem ze wszystkimi insygniami władzy.
Wojskowi przybyli w białych uniformach z różnokolorowymi paskami. Zabroniono jazdy konnej i rowerami, ale mnóstwo ludzi jechało w fotelach na kółkach, ozdobionych lisimi ogonami, powiewającymi przy prowizorycznych drzewcach i błyszczących proporcach.
"Credo trzeciego tysiąclecia" отзывы
Отзывы читателей о книге "Credo trzeciego tysiąclecia". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Credo trzeciego tysiąclecia" друзьям в соцсетях.