Drzewo zagrodziło mu drogę. Wyciągnął ramiona i przytrzymując się pnia, wolno osunął się i kucnął na trawie. Wtedy objął głowę rękami, kołysząc się w przód i w tył.
– Boże mój, podaruj mi jeszcze jutro! – wydyszał. Walczył, walczył. – To nie koniec! Jeszcze tylko jutro! Mój Boże, mój Boże, nie opuszczaj mnie, nie porzucaj mnie!
Choć nie umiera się z bólu, ale z pewnością można oszaleć. Skulony pod drzewem dr Joshua Christian postradał rozum. Z zadowoleniem! Z wdzięcznością! Z taką łatwością, gdy zabrakło mu sił do walki. Teraz oszalał zupełnie. W najpełniejszym znaczeniu tego słowa. Nareszcie wolny od więzów logiki, nareszcie wyzwolony z pęt świadomości, poszybował prosto w doskonałą i błogosławioną otchłań bezsensu, szaleństwa, udręczony ponad wytrzymałość, zwierzę przycupnięte na ziemi, stałej i pewnej, ciepłej i życzliwej jak matka.
Do końca życia nie chcę już widzieć żadnego helikoptera, myślała dr Judith Carriol, gdy samochód zbliżał się do prowizorycznego heliportu, na trawniku obok obozowiska, gdzie odpoczywali wszyscy Christianowie i dygnitarze rządowi.
Wyskoczyła ze szklanej bańki helikoptera już z wprawą, zaledwie dotknął ziemi. Zatrzymała się przed wejściem do namiotu, przypomniawszy sobie, że nigdy nie znalazła włącznika światła. Poszła na koniec obozowiska. Wysokiej palisady pilnowało stu mężczyzn.
– Strażnik! – zawołała.
– Słucham? – Wynurzył się z ciemności.
– Potrzebuję latarki.
– Tak jest. – Zniknął.
Za pół minuty wrócił. Wręczył jej latarkę salutując energicznie i z pełnym respektem, po czym cofnął się na posterunek.
Dr Carriol przeszła spokojnie przez namiot, oświetlając sobie drewnianą podłogę i odchyliła klapę do prywatnej kabiny dr. Christiana. Tu! Światło prześliznęło się w górę, przemknęło po skotłowanej pościeli. Zniknął! Nie było go w łóżku!
Przez chwilę nie wiedziała, co robić, czy oświetlić cały ten przeklęty namiot, budząc wszystkich, czy dyskretnie poszukać Joshuy.
Zdecydowała się w kilka sekund, rozumując chłodno i logicznie. Jeśli załamał się, usunie go po cichu, zanim ktokolwiek zorientuje się w sytuacji. Tak, już za blisko koniec, żeby ryzykować skandalem.
A zatem przeszukała namiot w absolutnej ciszy, zaglądając w każdy kąt, w każdy zakamarek, pod stoły, za krzesła. Bezskutecznie.
– Strażnik!
– Słucham?
– Proszę przyprowadzić dowódcę straży.
Zjawił się po pięciu minutach, pięciu minutach pełnych cichej paniki, gdy stała w bezruchu.
– O, doktor Carriol! – zawołał.
Major Withers. Co za ulga.
– Dzięki Bogu, znajoma twarz – powiedziała.- Majorze, pan wie, że jestem pełnomocnikiem prezydenta, prawda?
– Tak.
– Dr Christian zniknął z namiotu. Daję słowo, absolutnie nie wolno robić zamieszania, nikt nie może nawet podejrzewać, że mamy kłopoty. Ale musimy odszukać dr. Christiana! Szybko, po cichu i skrycie. Gdy go znajdziecie, nie zbliżajcie się do niego, tylko natychmiast zgłoście się do mnie. Wyłącznie do mnie! Będę czekać dokładnie tutaj, więc łatwo traficie. Jasne?
– Tak, proszę pani.
Znowu długie i bolesne oczekiwanie, a cenne minuty galopują, przybliżając świt. W świetle latarki spojrzała na zegarek. Prawie szósta. Panie na wysokościach, pozwól mi go znaleźć! Nie pozwól mu wyjść za palisadę do tłumów! Musisz go przyprowadzić, zanim wszyscy się obudzą. Wystarczy, że helikoptery latają wszędzie. Dzięki Bogu za zakaz używania elektryczności w dzień i cofnięcie czasu o dwie godziny! Małe, iskrzące cekiny latarek migały po trawie i zagajniku, gdy stu mężczyzn przeczesywało ciemności.
– Proszę pani?
Podskoczyła.
– Tak?
– Znaleźliśmy go.
– Dzięki Bogu!
Szła za majorem, butami szurając po trawie, szsza, szsza, szsza, szsza, szybko i nieomylnie. Dobra z ciebie dziewczynka, Judith! Jesteś opanowana. Jeszcze to uratujesz. Tylko zachowaj spokój.
Major wskazał jej najciemniejszy punkt w zagajniku.
Podeszła powoli, nie włączając latarki, żeby nie przestraszyć go światłem.
Był tam! Skulony pod wielkim bukiem, z głową w ramionach, całkiem nieruchomy. Uklękła przy nim.
– Joshua? Joshua, nic ci nie jest?
Nie poruszał się.
– To ja, Judith. Co z tobą? Co się dzieje?
Wreszcie ją usłyszał. Dobrze znany ludzki głos i zrozumiał, że jeszcze nie umarł, że ten padół łez wciąż czeka na niego, aż go zdobędzie. Ale czy on chciał go zdobyć? Nie. Uśmiechnął się ukradkiem pod osłoną ramion.
– Boli – powiedział jak dziecko.
– Wiem. Chodź. – Chwyciła go za lewy łokieć i dźwignęła z łatwością.
– Judith? Jaka Judith? – zapytał, patrząc na nią. A później na sylwetki dziesiątków mężczyzn, rysujące się na tle nieba, zwiastującego świt.
– Pora iść – powiedział. Tylko ten fakt zapamiętał, owładnięty szaleństwem. – Nie, Joshua, nie dzisiaj. Marsz Tysiąclecia się skończył. To Waszyngton. Teraz pora na odpoczynek i kurację. – Nie – stwierdził twardo. – Pójdę! Pójdę!
– Ulice są zbyt zatłoczone, to niemożliwe – nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć, nie nadążała za jego myślami. Stał uparcie, nieruchomo. – Pójdę. – A może przejdziemy się kawałek, tylko do płotu? Później powędrujesz już sam, dobrze?
Uśmiechnął się, gotów posłuchać, ale wyczuł jej strach i wycofał się. – Nie! Oszukujesz mnie!
– Joshua, nie zrobiłabym tego! To ja Judith! Znasz mnie! Twoja Judith!
– Judith? – zapytał z niedowierzaniem, podnosząc głos. – Nie!
Judith? Nie! Ty jesteś Judaszem! Judasz przyszedł, żeby mnie zdradzić! – śmiał się. – O, Judaszu, najukochańszy spośród moich uczniów! Pocałuj mnie, daj znać, że to już koniec! – rozpłakał się. Judaszu, Judaszu, chcę żeby to był koniec! Pocałuj mnie! Niech wiem, że to koniec! Nie zniosę tego bólu. Czekania. Przysunęła się i wspięła na palce. Z zamkniętymi oczami, niemal czując smak skóry, jej usta odbyły ostatnią wielką podróż i spoczęły w kącikach jego ust pogryzionych do krwi. – Proszę – powiedziała. – To koniec, Joshua. I był to koniec, jedyny pocałunek, o który ją poprosił. Co stałoby się z nimi, gdyby to on chciał ją pocałować? Pewnie nic by się nie zmieniło. Koniec. Wyciągnął ręce do żołnierzy. – Zdradzono mnie – powiedział. – Mój ukochany uczeń wydał mnie na śmierć. Mężczyźni zbliżyli się i otoczyli go. Ruszył z nimi. Później odwrócił się do niej i spytał: – Ile ci zapłacili?
Koniec. Koniec. Koniec. – Awans. Samochód. Niezależność. Władza! – powiedziała. – Nie mógłbym ci tego dać. – O, nie wiem. To wszystko zdobyłam dzięki tobie, naprawdę. Przez drzewa i krzewy. Poza palisadę do helikoptera z leniwie obracającym się śmigłem. Ktoś podał ręce dr. Christianowi, który teraz z łatwością wspiął się na długich nogach do wewnątrz. Człowiek pochylił się nad nim i przypiął go pasami do tylnego siedzenia, przez ramiona i biodra, prawdziwie krępującą uprzężą. Billy czekał z włączonym silnikiem, odkąd wysiadła z helikoptera. Sądził, że wróci za kilka minut, a wiedział, że ponowne uruchamiając silnik narobi więcej hałasu, niż pozostawiając go na jałowym biegu. Pomocnik Joshuy wyskoczył, gdy dr Carriol zaczęła wsiadać. Jednak zatrzymała się w pół kroku i wezwała żołnierza. – Mogę was potrzebować, żołnierzu. Proszę usiąść przy doktorze Christianie. Ja zajmę miejsce przy Billym. Kapitan przebiegł przez trawnik, rozepchnął żołnierzy i wskoczył do helikoptera. – Doktor Carriol!
Wychyliła się zniecierpliwiona. – O co chodzi?
– Wiadomość z Białego Domu. Prezydent chce spotkać się z panią punktualnie o ósmej. Cholera! Co teraz? Było w pół do siódmej, nastał dzień, a ludzie już się obudzili. Spojrzała na pilota. – Billy, jak szybko dotrzemy na miejsce?
Miał odpowiednie mapy i zaznaczył trasę. – Najpierw muszę uzupełnić paliwo, proszę pani. Przepraszam, zrobiłbym to wcześniej, ale myślałem, że pani zaraz wróci. No więc, eee, gdzieś za godzinę. Pół godziny na powrót plus czas na postoje. Minimum dziesięć minut na Pocahontas Island, a pewnie więcej. Co robić? Co robić?
Zwyciężyła ambicja. Z westchnieniem odpięła pasy i wystawiła nogi ze szklanej bańki. – Billy, musisz sam odwieźć dr. Christiana, a potem wróć po mnie. – Zmarszczyła brwi i spojrzała na Joshuę, zwisającego bezładnie na siedzeniu. Czy powinna zaufać żołnierzowi? Chyba Joshua będzie spokojny, czy znów zechce maszerować? Czy stanie się niebezpieczny? Może wysłać z nim majora Withersa? Przyjrzała się twarzy żołnierza równie wnikliwie jak dr. Christianowi, który ją zaniepokoił. Nie. Nie. Żołnierz to silny chłopak, wyćwiczony, spokojny, pewny siebie. Wystarczająco dorosły, żeby powierzyć mu opiekę nad ważną osobą. Ale co kryje się w środku? Czy jest dyskretny? O, na miłość boską, zdecyduj się, kobieto! Zdecyduj! Zespół medyczny z pewnością już czeka, no tak, to oczywiście dla nas pomoc. Tak, oczywiście, oczywiście… Problem jedynie w podróży. Nic mu nie będzie. – Billy – zwróciła się do pilota. – Polecisz beze mnie, nie odwołam spotkania z prezydentem. Jak najszybciej dowieź dr. Christiana na umówione miejsce, dobrze? Znajdź dom, o którym ci mówiłam, i wyląduj w pobliżu. Odwróciła się do żołnierza. – Czy mogę wam ufać?
Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. – Tak jest, proszę pani. – Więc dobrze. Dr Christian jest chory. Zabieramy go w specjalne miejsce, gdzie będziemy go leczyć. Jest chory fizycznie, nie umysłowo. Cierpi tak straszny ból, że stał się trochę niepoczytalny oczywiście przejściowo. Opiekuj się nim. A po wylądowaniu, musisz go eskortować aż do domu. Nie czekaj, nie rozglądaj się, im mniej zobaczysz, tym lepiej dla ciebie. Lekarze i pielęgniarki spodziewają się dr. Christiana. Więc zaprowadź go do domu i wynoś się natychmiast. Rozumiesz?
Nieomal był gotów umrzeć za powodzenie tej misji swego życia i prawdopodobnie za przejażdżkę helikopterem.
– Rozumiem, proszę pani – odpowiedział. – Mam opiekować się dr. Christianem w czasie lotu, a później odprowadzić go do domu.
Nie czekać. Nie rozglądać się. Wracać prosto do maszyny.
"Credo trzeciego tysiąclecia" отзывы
Отзывы читателей о книге "Credo trzeciego tysiąclecia". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Credo trzeciego tysiąclecia" друзьям в соцсетях.