– Dobrze – uśmiechnęła się. – Ani słowa nikomu, nawet zwierzchnikom. Rozkaz prezydenta.
– Tak jest, proszę pani.
Czule poklepała Billy’ego po ramieniu. Potem, pochylając się na tył maszyny, dotknęła kolana dr. Christiana.
– Joshua?
Otworzył oczy i spojrzał na nią. Słaby płomyk świadomości zamigotał w jego spojrzeniu i zgasł.
– Wyzdrowiejesz, mój drogi, wierz mi. Zaśnij, jeśli możesz.
Kiedy obudzisz się, będzie po wszystkim. Znowu zaczniesz żyć. Stary, wstrętny Judasz Carriol zniknie na zawsze z twojego życia.
Nie odpowiedział, jakby nie zauważył jej obecności.
Odwróciła się i uciekła spod śmigieł, a potem stała wśród żołnierzy; helikopter powoli unosił się, jakby rzucając wyzwanie śmierci.
Na wysokości sześciuset metrów wystrzelił naprzód niczym odrzutowiec.
Dr Carriol nagle zdała sobie sprawę, że milczący mężczyźni patrzą na nią z tym dziwnym, tępym wyrazem twarzy dobrze wyszkolonych żołnierzy, przyzwyczajonych do niezrozumiałych decyzji naczelnego dowództwa. Zacisnęła usta.
– Dziś rano nic się nie stało – warknęła. – Zupełnie nic.
Niczego nie widzieliście, ani nie słyszeliście. Ten rozkaz może zmienić jedynie prezydent. Zrozumiano?
– Tak jest – odpowiedział major Withers.
Pilot Billy spojrzał na wskaźnik paliwa, wykonał szybką kalkulację i skinął głową. Kochał dr. Christiana. Miesiącami obwoził go po całym kraju, obawiając się i uwielbiając tego niewiarygodnie miłego człowieka. Oni chyba nie pojmowali, z jakim trudem ten biedak wlókł się z miejsca na miejsce bez chwili wytchnienia. No i teraz wreszcie odpocznie, ale zbyt późno, by skończyć to, co zaczął.
W każdym razie mógł mu wyświadczyć jedną przysługę, zanim ich ścieżki się rozejdą. Na stacji awaryjnej w Hatteras było paliwo.
Dlatego poleci prosto na Pocahontas Island, odda dr. Christiana pod opiekę lekarzy, a później w Hatteras zatankuje, zamiast tracić czas w jakiejś bazie na trasie.
– Uszy do góry, doktorku! – krzyknął przez ramię. – Dolecimy tam szybciej, niż mrówka zdąży pierdnąć!
Dr Carriol powlokła się przez trawnik do namiotu Christianów, a stopy niosły ją karnie. Jak cudownie posłuszne były stopy! Sunęły jedna za drugą aż do wejścia i doprowadziły ją do małej grupki Christianów. Mama rzuciła się ku niej pierwsza, drżąc.
– Judith, Joshua zniknął! Zaczął Marsz bez nas!
Dr Carriol upadła na najbliższe krzesło i spojrzała na nich. Oczy miała błędne ze zmęczenia i zapadłą twarz. Tego ranka wyglądała na swoje lata.
– Martho, kochanie, czy jest gorąca kawa? Muszę wypić coś orzeźwiającego, bo nie dam rady.
Martha podeszła do stołu, na którym stał parujący dzbanek, nalała pełen kubek i podała go dr Carriol. Zrobiła to niechętnie, z ponurą miną. Odkąd w Nowym Yorku zobaczyła Joshuę, zmieniła się. Patrzyła na Judith z obrzydzeniem, gdy ta baba przejęła władzę nad bratem, odsuwając rodzinę.
– Usiądź, mamo – powiedziała łagodnie dr Carriol, łykając kawę. – Au! Gorące! – Pochyliła się do przodu znużona. – Nie zaczął bez was, to wy musicie zacząć bez niego. Rozchorował się, ale nic mu nie będzie. Wiedziałam to od New Brunswick, lecz nie słuchał mnie, a nie mogłam go zdradzić – przerwała. Zdradzić. Nazwał ją Judaszem. Może oszalał, jednak zabolało ją to. Zdradzić. Czy właśnie zawiodła go miesiąc temu w zamarzniętym Hartford? Spróbowała powtórzyć jeszcze raz to zdradliwe, jakże trafne słowo, lecz głos ją zawiódł. Nie, nie rozpłacze się. Nigdy. – Chciał iść, więc mu pozwoliłam. Znacie Joshuę. Nie dał się przekonać i kazał mi milczeć. Ale dziś rano on… on… po prostu nie mógł dalej wędrować. Więc prezydent skierował go do specjalnego szpitala, przeznaczonego tylko dla niego, gdzie odbędzie kurację i odpocznie w absolutnym spokoju i ciszy. Właśnie wysłałam go tam helikopterem.
Oczywiście mama łkała. Często płakała, odkąd w Mobile przybyła do syna, by dzielić z nim tryumf. Lepiej zostałaby w Holloman.
Mary nie spowodowałaby tego bezowocnego i bezradnego cierpienia.
Jej świeża uroda znikała dzień po dniu. Pozostały jedynie resztki dawnej świetności kobiety w średnim wieku, a tak olśniewająca i młoda była jeszcze rok temu.
– Dlaczego nam nie powiedziałaś? – dociekała mama przez łzy.
– Chciałam, mamo, wierz mi! Nie izolowałam go od was dla zabawy czy swoich celów. Zawsze narzucał nam sposób postępowania, również mnie. Ukrywał przede mną chorobę. Wiem tylko, że pragnął, abyście ukończyli Marsz za niego. Zrobicie to?
– Oczywiście – powiedział James.
– Drogi, delikatny James!
– Samo przez się zrozumiałe – dodał sztywno Andrew.
Ale Martha zamieniła się w tygrysicę.
– Chcę pójść do niego! Nalegam!
– To zupełnie niemożliwe – wyjaśniła dr Carriol. – Joshua znajduje się w specjalnie strzeżonym szpitalu. Przykro mi.
– To jakiś spisek! – krzyknęła dziko młoda kobieta. – Nie wierzę w ani jedno twoje słowo! Gdzie on jest? Co z nim zrobiłaś?
Andrew poderwał się.
– Martho, nie wygłupiaj się. Chodź natychmiast ze mną.
Płakała, ale mąż jej nie współczuł. Złapał ją za ramię i zaprowadził do ich kabiny; wszyscy z zakłopotaniem słuchali coraz rozpaczliwszych szlochów i protestów.
Andrew wrócił.
– Przepraszam – powiedział i spojrzał na siostrę. – Ty też milcz. Dosyć! Ani słowa! Wypłacz się na ramieniu Marthy, jeśli musisz, ale nie stój tutaj jak kaczka zdychająca na burzy!
Mary wyszła natychmiast. Po chwili Martha uspokoiła się, a dwa głosy, jeden łzawy i roztrzęsiony, drugi cichy i czuły, mieszały się ze sobą.
– W porządku, Judith – powiedział Andrew. Siadł przy mamie i ujął jej dłoń. – Martha zawsze podkochiwała się w Joshui, wiesz, i dlatego czasem tak głupio się zachowuje. A Mary, cóż, Mary to Mary.
– To nie moja sprawa – odezwała się cicho dr Carriol i znów łyknęła kawy. – Ogromnie się cieszę, że tak dobrze przyjęliście wieści, co dotyczy również Marthy. Nie winie jej. Wydaje się, że naruszyłam wasze prawa, zajmując się Joshuą.
– Nonsens! – zaprotestował James, obejmując ramieniem Miriam, która nie rozrabiała i nie mówiła ostatnio zbyt wiele. – Spodziewaliśmy się, że po wszystkim pobierzecie się. To dawało ci wiele praw.
Nie warto wyprowadzać ich z błędu, więc tylko skinęła głową i uśmiechem wyraziła wdzięczność.
– A co ze mną? – zakwiliła mama. – Nie zdołam iść! A nie byłoby w porządku, gdybym w ostatnim dniu jechała samochodem!
– Może załatwić ci miejsce w jakimś wozie telewizyjnym? spytała dr Carriol. – Wówczas pierwsza dotrzesz do trybuny. Usiądziesz koło króla Australii i Nowej Zelandii i popatrzysz mu prosto w oczy.
To do niej przemówiło, ale nie pocieszyło ani trochę.
– Judith, dlaczego nie mogę pojechać do Joshuy? Przyrzekam, nie będę przeszkadzać! Czy przez te wszystkie miesiące nie zachowywałam się grzecznie, jak mi kazałaś? Proszę! Och, proszę!
– Niech wydobrzeje, to przewieziemy go w mniej strzeżone miejsce, wtedy zostaniesz z nim, obiecuję. Cierpliwości, mamo. Wiem, że bardzo się martwisz; ale – słowo honoru – jest w najlepszych rękach.
Major Withers uratował ją od nalegań mamy.
– Dr Carriol, helikopter czeka – oznajmił.
Wstała, gotowa pójść wszędzie, byle tylko nie zostawać tutaj.
– Muszę jechać. Prezydent chce natychmiast spotkać się ze mną.
Wypowiedziała te magiczne słowa, ujrzała reakcję Christianów i poczuła słaby dreszcz dumy.
I coś jeszcze. Spojrzała nie na Jamesa, lecz Andrew, który teraz objął dowództwo w rodzinie.
– Powinnam zawiadomić VIP-ów, że Joshua nie poprowadzi dziś marszu – powiedziała. – Andrew, pomów z nimi.
Podszedł do niej natychmiast, ale obejrzał się na Jamesa, Miriam i mamę.
– Lepiej, żeby Martha nie maszerowała dalej – stwierdził. Niech Mary ją dziś odwiezie pociągiem do domu.
James skinął smutno głową.
– Jeśli zaczekają kilka godzin, prawdopodobnie załatwię dla nich helikopter – powiedziała dr Carriol, chętna do wszelkich ustępstw.
Ale Andrew pokręcił głową.
– Nie, Judith, dziękuję. Lepiej, żeby pojechały pociągiem. Ostatnia rzecz, której potrzebuje moja żona, to przesiedzieć pół dnia w helikopterze, rozpamiętując urazy. Podobnie siostra. Długa podróż pociągiem sprawi, że ochłoną. Proszę tylko, żeby dojechały na stację samochodem.
I tak się stało.
Carriol nie musiała się martwić. Pasażer, przypięty pasami do tylnego fotela nie sprawiał kłopotu ani zafascynowanemu strażnikowi, ani Billy’emu. Siedział spokojnie ze zwieszoną głową i zamkniętymi oczami, ale chyba nie spał.
Raczej trwał, biernie zgadzając się na coś, co go czeka.
Kilometry uciekały, a pod perłowym niebem na ziemi pojawiły się małe miasteczka i wsie, liczne pola, puste autostrady. Z czasem bagna i moczary, falujące morza srebrzystych piór z prostymi jak strzały kanałami odpływowymi i połaciami błota między nimi. Gdzieniegdzie widniała łódź, przewalona na bok niczym konający koń. Martwy krajobraz, gdzie podziali się ludzie?
Przelecieli nad Kitty Hawk, po trasie pionierskiego lotu braci Wright, przemknęli nad długą, piaszczystą nitką Albermarle Sound, nad pustymi połaciami słonych bagien i Pamlico Sound. Na południe od Oregon Inlet pojawiła się wyspa – płaski skrawek ziemi w kształcie rombu, porośnięty bezlistnymi cyprysami.
Billy spojrzał na mapę, rozpostartą na kolanach. Krążył nad wyspą, by się upewnić, że trafił na właściwe miejsce, a potem szukał domu. Znalazł go na środku wielkiej polany. Jasnozielona trawa, rodzime gatunki drzew, powódź żółtych żonkili, które ktoś posadził w czasach, gdy kwitły w kwietniu – i ogromny szary dom.
Interesujące, pomyślał leniwie Billy. Zbudowany z jakiegoś szarego kamienia, z dachem z szarego łupku. Od frontu był szary dziedzinieć, otoczony szarym kamiennym murem, przylegającym do domu.
Zastanawiał się, jak go ułożono. Elementy jodłowego wzoru były zbyt duże i proste jak na płyty chodnikowe. No, żołnierz później mu powie.
"Credo trzeciego tysiąclecia" отзывы
Отзывы читателей о книге "Credo trzeciego tysiąclecia". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Credo trzeciego tysiąclecia" друзьям в соцсетях.