Powlokła się, obolała i wściekła do Hay-Adams Hotel, gdzie zatrzymała się rodzina Christianów. Byli nieco zagubieni, nie wiedzieli, co dzieje się z Joshuą. Wspaniałe uroczystości na zakończenie Marszu Tysiąclecia nie cieszyły ich, bo brakowało Joshuy. O, bardzo miło gawędzili z królem Australii i Nowej Zelandii. Przyjemny gość, miał wyborne maniery i nigdy nie mówił niczego nie stosownego. Z przyjemnością wymienili ukłony, uśmiechy i banały z niezliczonymi premierami, prezydentami, przewodniczącymi tego i tamtego, ambasadorami i gubernatorami, senatorami i kongresmanami. Ale Joshuy nie było z nimi. Joshua chorował. Tylko jego pragnęli. A wszyscy uniemożliwiali spotkanie z nim.
Koło szóstej dr Judith Carriol zjawiła się u nich. Powitano ją niczym syna marnotrawnego. Ona, którą uważali za przyszłą żonę Joshuy, była jedynym łącznikiem z nim. Martwili się bardzo, ale byli oburzeni i rozgniewani. Andrew mógł potępiać żonę za zachowanie wobec Judith, a mama doskonale zapamiętała słowa Marthy. Teraz żądała odpowiedzi.
Czy Judasz musiał rozmawiać z nimi? Judith. Judasz. Judasz. Ale zawsze istniał jakiś Judasz. Bez Judasza ludzkość nie potrzebowałaby zbawienia. Ponieważ to Judasz usprawiedliwiał ból narodzin, życia i śmierci. Ból, ból i jeszcze raz ból. Judaszem byli ci z wygórowanymi ambicjami, którzy dla osiągnięcia sukcesu wykorzystywali talenty innych. Judaszem byli ci, którzy wybijali się, jadąc na plecach Geniusza. Judasz to zysk i strata, emocjonalny szantaż, manipulacja, rozpacz, wrodzona cnota, najczystsza intencja, najprostsza metoda, uniewinnienie. Ale nie zdrada! Wielu Judaszów nigdy nie dopuściło się zdrady. I Judasz to nie zboczenie, lecz norma.
– Joshua nie żyje – oznajmiła, zanim wylali na nią wzbierający gniew.
Jakoś to przeczuli. Wiedzieli. James przysunął się do Miriam, Andrew do mamy. Po prostu patrzyli na Judasz Carriol. Nikt nie krzyknął, nie zapłakał, nie wątpił w jej słowa. Ale ich oczy – o, te oczy! Bała się w nie spojrzeć.
– Umarł – powtórzyła spokojnie – dziś około dziesiątej rano.
Sądzę, że nie cierpiał, jeżeli w ogóle odczuwał ból. Nie wiem. Nie byłam przy nim. Ciało jest w szpitalu Waltera Reeda. Za pięć dni odbędzie się uroczysty pogrzeb. O ile pozwolicie, zostanie pochowany w Arlington. Biały Dom wszystko przygotuje. Za chwilę prezydent Reece przyśle po was samochód. Chce spotkać się z wami.
Szczerze zaskoczona odkryła, że najtrudniejsze dopiero ją czeka.
Musiała spojrzeć na nich. Musiała otworzyć oczy i spojrzeć na nich.
Upewnić się, że przyjęli to najbardziej zwięzłe wyjaśnienie. Pewnie myśleli, że coś więcej usłyszą od prezydenta, ale ona wiedziała, że nie. Nie dowiedzą się, jak umarł Joshua Christian i dlaczego to zrobił.
Wreszcie popatrzyła na nich. Obserwowali ją bez krzty podejrzliwości ani krytycyzmu. To niesprawiedliwe!
– Dziękuję ci, Judith – powiedziała mama.
– Dziękuję ci, Judith – powiedział James.
– Dziękuję ci, Judith – powiedział Andrew.
– Dziękuję ci, Judith – powiedziała Miriam.
Judasz Carriol uśmiechnęła się bardzo blado i smutno. Wyszła.
Nigdy więcej nie spotkała żadnego z Christianów.
Teraz, nareszcie sama i na luzie oglądała w telewizji Biały Dom.
Najpierw z zewnątrz, po chwili pojawił się na ekranie Owalny Gabinet. Również zniknął. Prezydent przemawiał z prywatnego salonu.
Siedział na małej sofie, a mama obok. Wyglądała subtelnie, pogodnie i pięknie, aż pękało serce. Ubrała się w śnieżnobiałą suknię i błękitny jak niebo szal, opadający w draperiach na ramiona. James i Mary również siedzieli z prawej strony przy prezydencie, Miriam na krześle, także cała w bieli, James stał za nią z ręką na jej ramieniu. Po lewej stronie prezydenta stał Andrew – dziwnie samotny. Wszyscy mężczyźni byli w ciemnoniebieskich swetrach i spodniach. Ten, kto ich ustawiał, spisał się znakomicie. To robiło wrażenie. Każdy widz natychmiast czuł, że dzieje się coś doniosłego.
Kamera powoli skoncentrowała się na twarzy prezydenta, ściągniętej i bardzo poważnej, niezwykle lincolnowskiej. A może w przyszłości będzie się mówić „christianowskiej”?
– Dziś rano o dziesiątej – zaczął – umarł dr Joshua Christian.
Od pewnego czasu był poważnie chory, ale nie chciał się leczyć przed zakończeniem Marszu Tysiąclecia. Świadomie podjął taką decyzję, mimo ciężkiego stanu zdrowia.
Zamilkł na chwilę, po czym ciągnął dalej.
– Ale jeśli państwo pozwolą, zacytuję słowa dr. Christiana, które wygłosił w Filadelfii w czasie Marszu Tysiąclecia. To jego ostatnie przemówienie. Osobiście uważam je za najlepsze.
Zmienił nieco wyraz twarzy. Dr Carriol, ekspert w tych sprawach, nie wątpiła, że czytał z ekranu umieszczonego na wprost jego oczu.
– Bądźcie spokojni. Patrzcie z nadzieją w przyszłość. Ze świadomością, że nie jesteście sami, opuszczeni, lecz należycie do ważnego zgromadzenia dusz, zwanego Ludzkością i jeszcze ważniejszego zgromadzenia dusz, zwanego Ameryką. Z nadzieją, że Bóg powierzył wam misję uratowania i oświecenia tej planety w imię ludzkości. Nie w imieniu Boga, lecz człowieka! Patrzcie z nadzieją w przyszłość, bo jest warta nadziei. Nigdy nie zgaśnie światło Ludzkości, jeśli będziecie go strzec. Choć jest darem Boga, to wy musicie o nie dbać. Pamiętajcie zawsze, że to wy stanowicie Ludzkość, a Ludzkość to zjednoczenie kobiety i mężczyzny.
Daję wam credo na trzecie tysiąclecie. Credo równie stare, jak nasze czasy, a zawarte w trzech słowach: wiara, nadzieja, miłość.
Żyjcie z nadzieją na piękniejsze i lepsze jutro. Pokładajcie nadzieję w swoich dzieciach, dzieciach waszych dzieci i w dalszych pokoleniach. I w miłości – ach, co mogę powiedzieć o miłości, czego wy, nazbyt ludzcy, nie wiecie? Kochajcie samych siebie! Kochajcie tych, których znacie! Kochajcie tych, których nigdy nie widzieliście! Nie marnujcie miłości na Boga, On jej nie chce i nie potrzebuje. Bo jeśli jest doskonały i wieczny, nie potrzebuje niczego. Wy jesteście Ludzkością, więc kochajcie. Miłość zabija samotność, ogrzewa duszę nawet w najzimniejszym ciele. Miłość to światło Ludzkości!
Tibor Reece płakał, ale Christianie otaczali go sztywni i niewzruszeni. Jednak czuli żal.
– Umierał ze świadomością, że żył lepiej niż większość z nas prezydent mówił przez łzy. – Kto z nas uzna się za prawdziwie dobrego człowieka, jakim on był? Przemówię do was jego słowami, bo sam nie potrafię wyrazić tego, o co walczył Joshua Christian. On był wiarą. On był nadzieją. On był miłością. Dał wam credo trzeciego tysiąclecia, credo formułujące nieugaszonego ducha mężczyzny i kobiety, credo dające pozytywną i konstruktywną filozofię życiową na to zimne, trudne, bezlitosne trzecie tysiąclecie. Wiedzcie, że jest tylko człowiekiem i nigdy naprawdę nie umrze, jeśli przyjmiecie jego credo.
Koniec. Dr Carriol wyłączyła odbiornik, zanim rozpoczął się pospiesznie przygotowany program o życiu i dziele dr. Joshuy Christiana.
Poszła do kuchni i otworzyła tylne drzwi. Był tam reflektor, rzadko używany, gdyż pochłaniał zbyt wiele elektryczności, lecz bardzo potrzebny samotnej kobiecie.
Teraz włączyła go i wyszła na dwór. Bardzo ładna sceneria.
Wysoki mur z cegieł i zamknięta na kłódkę brama. Podwórko wybrukowane polnymi kamieniami, bez trawnika. Brak grządek, za to wiele zarośli, krzaków i trzy drzewa. Płacząca wiśnia o łkających gałęziach pozbawionych już pełnych glorii bladoróżowych kwiatów. Dalej srebrna brzoza o bladozielonych skulonych listkach, ciągle młodych i świeżych. I wielki, bardzo stary dereń, rozpościerający obsypane białym kwieciem gałęzie tak doskonale, niczym na japońskiej rycinie.
Legenda mówi, że Judasz powiesił się na ukwieconym dereniu. Jak pięknie umrzeć wśród takiej doskonałości!
Ktoś w sąsiednim domu płakał rozpaczliwie po dr. Joshui Christianie, który przybył, by uratować rodzaj ludzki i umarł jak królowie w początkach Ludzkości – poświęcił się, by ułagodzić bogów i uratować swój lud.
– Nie szukaj mnie na próżno, Joshuo Christianie! – powiedziała nie do siebie, lecz do derenia. – Przede mną jeszcze szmat życia.
Wyłączyła reflektor, wróciła do domu i zamknęła drzwi kuchenne. Na podwórku kwiecie derenia lśniło w świetle księżyca pod zimnym srebrzystym sklepieniem, cierpliwą, rozmarzoną urodą.
Może wydaje się to przesadą – dr Moshe Chasen cierpiał po śmierci dr. Joshuy Christiana boleśniej niż ktokolwiek inny.
Już po pierwszych słowach Tibora Reece’a wpadł w paroksyzm rozpaczy, lamentował, zawodził, szlochał, szarpał ubranie. Żona nie umiała mu pomóc.
– To nie fair! – powiedział, gdy zdołał wydobyć z siebie głos. Nie chciałem go skrzywdzić! To nie fair, nie fair! Czym jest ten cały wzór? – Rozpłakał się. – Nie chciałem go skrzywdzić!
Prezydent odesłał Christianów do Holloman helikopterem. Obiecał, że sprowadzi ich do Waszyngtonu w przyszłą środę na pogrzeb Joshuy. Na lotnisko przy Oak Street pojechali samochodem. Wczesnym rankiem w sobotę przybyli do Halloman. James otworzył drzwi.
Weszli w przyjazne, czyste, białe światło spływające z wiosennego, kwitnącego królestwa, w jakie zamienił się salon. Rośliny nie ucierpiały pod nieobecność Mary, gdyż pani Margaret Kelly dbała o nie.
Powietrze słodko pachniało. Było cicho.
– Mary i Martha nie zjawią się chyba do jutra – powiedział James.
– O, biedactwa! Pomyśleć, że dowiedzą się o wszystkim, a my nie będziemy mogli im pomóc – zatroskała się mama, która nie uroniła ani jednej kropli łzy.
– Zrobię kawy – oznajmiła Miriam i zniknęła w kuchni. Nie była w stanie usiąść, myśleć, spojrzeć na te trzy ukochane twarze.
– Co teraz? – spytała mama, nie Jamesa, lecz Andrew, który stał przy niej.
– To, co przedtem. Przecież dopiero zaczęliśmy pracę.
James zadrżał.
– Och, Drew! Będzie nam tak trudno bez przewodnictwa Joshuy!
– Nie. Łatwiej.
– Tak, rzeczywiście! – stwierdził James po chwili.
"Credo trzeciego tysiąclecia" отзывы
Отзывы читателей о книге "Credo trzeciego tysiąclecia". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Credo trzeciego tysiąclecia" друзьям в соцсетях.