– Okropna z ciebie kłamczucha, Tiffany.

– Coś ty powiedział?

– To, co słyszałaś. Potrzebujesz pomocy, i to bardzo. Dom wymaga remontu. Ty pracujesz i na nic nie masz czasu. Stephen nie jest aniołem i zamartwiasz się o niego bez przerwy, czemu się wcale nie dziwię. Teraz przeżywa szczególnie trudny okres buntu przeciwko zasadom rządzącym światem dorosłych. Może ma to związek ze śmiercią Philipa, a może z czym innym. Tego się tak łatwo nie dowiemy, ale prawda jest taka, że policja ma na niego oko. Czy zechcesz przyznać, czy nie, na pewno się martwisz, że chłopak jest zamieszany w zniknięcie Isaaca Wellsa.

– To jeszcze dziecko! – zaprotestowała gwałtownie.

– Dziecko, które przypadkiem za dużo wie. Zadaje się z miejscową łobuzerią, wywołuje burdy na mieście i Bóg wie co jeszcze. Fakt faktem, że wykradł te cholerne klucze Wellsa.

– To był szczeniacki zakład.

– Nie powinien był się zakładać – J.D. spojrzał wprost w jej bielejącą w mroku twarz. – A mała?

– Dlaczego mówisz o Christinie? Moim zdaniem, wszystko jest w porządku.

– Tak uważasz? To dlaczego każdej nocy budzi się z krzykiem?

Tiffany wzdrygnęła się i postawiła kieliszek na ziemi. Nie rozumiała, o co chodzi J.D. Obrażał ją i nie wiadomo czego chciał.

– O co ty mnie oskarżasz, Jay? Mała miała ledwo trzy latka, kiedy jej ojciec zginął w wypadku. Przecież to normalne, że przeżywa koszmary. Musi to wszystko odreagować. Zresztą byłam z nią u psychologa.

Tiffany obronnym gestem skrzyżowała ramiona na piersi. Na jakiej podstawie J.D. się wymądrza? Co on może wiedzieć o wychowaniu dzieci? Przecież nie ma własnych. Czy nie rozumie, jak bardzo Tiffany czuje się winna śmierci Philipa? Przecież to ona prowadziła tego feralnego dnia. Do tej pory budziła się w środku nocy, zlana zimnym potem, przerażona. Widziała samą siebie za kierownicą auta, które nagle wpada w poślizg i nad którym nie potrafi zapanować. Tych tragicznych w skutkach momentów nie zapomni do końca życia.

– Nie miej mi za złe, że mi na was zależy.

– Ale dlaczego teraz? Przedtem nas nie odwiedzałeś.

– Miałem swoje powody.

– Jakie?

– Naprawdę chcesz wiedzieć? – J.D. tak intensywnie wpatrywał się w Tiffany, aż zrobiło jej się gorąco.

– Oczywiście.

Postawił kieliszek na trawie i obydwiema mocnymi, dużymi dłońmi ujął ją za ramiona. Usiłowała się wyrwać, ale jej nie puścił.

– A zatem, jeśli rzeczywiście chcesz wiedzieć… – zaczął.

– Chcę – powiedziała niepewnie.

– Przyczyną tego, że was unikałem, byłaś ty, Tiffany.

– Ja? – wyszeptała, spoglądając mu w świecące uwodzicielskim blaskiem oczy. Ciąg wspomnień ruszył jak lawina, nasycone erotyzmem obrazy ich nagich, splecionych w uścisku ciał pojawiały się klatka po klatce, jak film. Bo przecież mieli za sobą miłosną noc, tę jedną jedyną niesamowitą noc po pogrzebie Philipa. Oddała mu się wówczas z pasją i rozpaczą, spragniona pocieszenia i zapomnienia. – Nie chcę nic więcej wiedzieć – szepnęła.

– Za późno, kochanie – powiedział i przyciągnął ją do siebie.

Tiffany nie zaprotestowała. W silnych ramionach J.D. od razu odnalazła bliskość i poczucie bezpieczeństwa, a jego wargi smakowały tak, jakby kochali się przez całą noc zaledwie wczoraj. Tiffany jęknęła. Nie był to wcale głos protestu, lecz słaba prośba o litość. J.D. zinterpretował to po swojemu, jeszcze mocniej przygarniając ją do piersi. Powinna się wyrwać, ale nie umiała znaleźć w sobie dość siły. Zamiast tego przymknęła oczy i przez długą, wspaniałą chwilę delektowała się rozkoszą zakazanych pocałunków, przyjmując je i oddając z pasją. J.D. zanurzył palce w jej włosy. Plastikowa zapinka puściła, uwalniając czarną, gęstą falę. Przestań, Tiffany, przestań, ostrzegał wewnętrzny głos, ale jej rozpalone ciało nie chciało go słuchać. Nastawiała twarz na grad pocałunków, którymi J.D. obsypywał teraz jej powieki, policzki i szyję. Przylgnęła do niego naprężonymi piersiami, z twardymi od podniecenia sutkami. Nie było mowy o restrykcjach i zakazach. Jej ciało było wolne.

– Tiffany – szepnął namiętnie J.D.

Gorący oddech palił jej skórę. Delikatnie dotykał teraz językiem nasady jej szyi. Tiffany odchyliła głowę do tyłu, aby ułatwić mu dostęp. Przemożne pragnienie miłości, wzajemnego dawania i brania, przyćmiło jej rozsądek. Pragnęła poczuć dłonie J.D. na całym ciele, pragnęła, by ją głaskał, całował, pieścił. Jakby spełniając jej życzenie, przesunął dłonie i ujął jej piersi, wymacując palcami stwardniałe pod cienkim materiałem sutki. Palce zaczęły zataczać delikatne kręgi, potęgując podniecenie Tiffany do całkowitego zapamiętania. Znalazłszy rząd perłowych guziczków z przodu sukienki, J.D. odpinał je po kolei. Wieczorne powietrze przyjemnie ochłodziło rozpaloną skórę Tiffany, która marzyła teraz tylko o tym, by nic nie położyło tamy coraz bardziej intymnym pieszczotom.

– Jay, och! Tak, jeszcze, jeszcze…

Ucałował jej piersi przez koronkę stanika. Przycisnęła jego głowę, aż język odnalazł nabrzmiały sutek. Tiffany, podniecona do granic wytrzymałości, wiła się na ławce. J.D. ukląkł na trawie. Przesunął dłonie na uda Tiffany. Nagle letnią nocną ciszę rozdarł pełen strachu krzyk.

– To Christina! – Tiffany wyprostowała się natychmiast. J.D. wypuścił ją z objęć. Zapinając w pośpiechu sukienkę i przeklinając głośno własną głupotę, Tiffany pospieszyła do domu i pobiegła na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz.

– Mamo! Mamuniuuu! – wołało przebudzone dziecko.

– Już idę, kochanie! – Tiffany dopadła drzwi pokoju. J.D. biegł tuż za nią.

– Tato! Tato!

– Spokojnie, jestem przy tobie!

Christina siedziała na środku łóżeczka, kiwając się miarowo w przód i w tył jak dzieci cierpiące na chorobę sierocą. Jej słodka twarzyczka była zalana łzami. Tiffany utuliła córkę, otarła jej łzy i obsypała pocałunkami, nie wypuszczając jej z ramion.

– Już dobrze, dobrze, śpij. Mama jest i zawsze będzie przy tobie.

– Boję się – chlipnęła Christina.

– Wiem, słoneczko, wiem. Nie ma się czego bać, naprawdę.

Tiffany, obejmując Christinę, usiadła w bujanym fotelu i przykryła małą jej ulubionym kocykiem. Ten stary fotel służył jej od czasów, gdy Stephen był jeszcze niemowlęciem. J.D. stał w drzwiach. Wyglądało, że chce coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Niebawem wszedł do pokoju zaspany Stephen, z włosami sterczącymi jak u stracha na wróble.

– Znowu miała złe sny? – spytał.

Tiffany kiwnęła głową.

– Zły sen – szepnęła Christina.

– Musisz coś z tym zrobić, mamo,

– Robię, co mogę. Cicho.

– Jasne. – Stephen wymownie spojrzał na stryja i poczłapał z powrotem do swego pokoju.

– Czy mogę ci jakoś pomóc? – spytał J.D. Na jego twarzy malowała się troska.

Tiffany przecząco potrząsnęła głową, ale nie odwróciła oczu. Christina w jej objęciach zaczęła się wiercić, szukając wygodniejszej pozycji.

– Wszystko w porządku – powiedziała, nie zważając na powątpiewający wyraz jego twarzy. – Zapewniam cię. – Sięgnęła po mocno podniszczoną od nadmiernego przytulania zabawkę. – Masz tu Bubusia. – Wcisnęła Christinie do rąk pluszowego królika. Pocałowała głowę dziecka i zaczęła się lekko huśtać, nucąc kołysankę. Na szczęście J.D. zrozumiał, że powinien się wynieść.

– Gdybyś czegoś potrzebowała…

– Ale niczego nie potrzebuję – wpadła mu w słowo.

– …to będę na górze – dokończył.

Nasłuchiwała jego kroków, kiedy wdrapywał się po schodach na drugie piętro. Christina uspokoiła się już zupełnie i zasnęła. Tiffany śpiewała jeszcze przez chwilę, póki nie poczuła, że dziewczynka leje jej się przez ręce. Ułożyła bezwładne ciałko w łóżeczku i przeszła do swego pokoju, zostawiając uchylone drzwi.

Po drodze zauważyła, że drzwi prowadzące na drugie piętro, do pokoju zajmowanego przez J.D. są otwarte. Czy w ten sposób dawał jej do zrozumienia, że jej oczekuje? Zapewne tak. Tiffany gładziła dłonią framugę, rozważając, czy może ulec pragnieniu znalezienia się w ramionach J.D. Zdecydowała, że nie powinna, choć rozbudzone zmysły domagały się spełnienia. Wyrzucała sobie, że uległa nastrojowi chwili, że pozwoliła się całować i pieścić. Nie wolno więcej do tego dopuścić. Z determinacją, ale i z żalem zamknęła drzwi i poszła do swojej sypialni.

Postanowiła nigdy, pod żadnym pozorem, nie dopuszczać go do siebie bliżej niż na odległość wyciągniętej ręki. Było to zbyt niebezpieczne. Powoli rozpięła guziki. W lustrze spojrzała na swoje odbicie. Sukienka była pognieciona, włosy potargane, a wargi obrzmiałe.

– Och, Tiffany, Tiffany – powiedziała do swego odbicia w lustrze – bądź mądrzejsza, miej wzgląd na dzieci.

Rzuciła sukienkę na krzesło i włożyła podkoszulek pełniący rolę nocnej koszuli. Wślizgnęła się do łóżka i zgasiła lampę. Dlaczego nie umiała stanowczo odprawić J.D., powiedzieć, żeby stąd odszedł i zostawił jej małą rodzinę w spokoju? To jasne – bo go pragnęła. Pragnęła J.D. wbrew zdrowemu rozsądkowi, mimo wszystkich komplikacji, jakie z tego wynikały.

Wszystko zaczęło się od wypadku, tego straszliwego, tragicznego w skutkach wypadku, który pozostawił swoje piętno na całym jej życiu. Przez cały dzień jeździli na nartach. Wieczorem postanowili wracać do domu. To ona siadła za kierownicą, Philip drzemał na siedzeniu pasażera, a dzieci siedziały z tyłu – Christina w swoim specjalnym foteliku, a obok na wpół śpiący Stephen, który na dobranoc słuchał muzyki z walkmana. Od tego dnia upłynęło już dziewięć miesięcy, ale Tiffany pamiętała tamten wieczór w najdrobniejszych szczegółach, jakby to było wczoraj.

Gdy zjeżdżali ze stromego wzgórza, zaczął prószyć śnieg. Tiffany włączyła wycieraczki, nie przeczuwając, że tylko minuty dzielą ją od życiowej tragedii.

Padał coraz gęściejszy śnieg. Grube mokre płatki zalepiały szyby i wycieraczki nie nadążały z czyszczeniem. Na ich gumowych piórkach osiadał zlodowaciały szron. Światła samochodów nadjeżdżających z przeciwka oślepiały Tiffany i przyprawiały ją o ból głowy. Nigdy nie lubiła prowadzić auta podczas śnieżycy. Śnieg topniał na asfalcie, po czym znów zamarzał, pokrywając drogę cienką jak szklanka warstewką lodu. Służby drogowe pracowały dzień i noc. Pocieszała się, że przynajmniej odcinek od Government Camp na Mount Hood będzie posypany piaskiem i oczyszczony ze śniegu. Na razie jednak wysłużone opony ślizgały się na zakrętach i Tiffany nie mogła się doczekać, kiedy wjedzie na nie oblodzoną drogę w dolinie.