Z góry dobiegło jęczenie starych rur i szum spuszczanej wody. Widocznie Stephen już wstał i poszedł pod prysznic. Wkrótce on i Christina zjawili się w kuchni, zwabieni smakowitymi zapachami. Mała była jeszcze w piżamie i, jak zwykle, przyciągnęła za sobą oberwany kocyk. Stephen włożył mocno sfatygowane dżinsy i wypłowiały podkoszulek. Miał mokre włosy i niezadowoloną minę. Ponura mina znikała zwykle przy drugiej porcji jajecznicy albo płatków z mlekiem.

– Mamuniuu! – Christina z rozpostartymi rączkami puściła się biegiem do matki.

– Dzień dobry, moje słoneczko.

– Jestem głodna!

– To bardzo dobrze, bo śniadanie gotowe. – Tiffany pomogła małej usadowić się w wysokim krzesełku. – Zjesz coś? – zwróciła się do Stephena.

– A co jest? – spytał, siadając niedbale na krześle, z którego dobrze było widać drabinę, na której stał J.D.

– Naleśniki z jagodami, bekon. Mogą być też sadzone, jeśli zechcecie.

– Jajo nie! – zaprotestowała głośno Christina. Tiffany sięgnęła do piecyka, gdzie w cieple czekał wielki talerz z plackami. Nałożyła porcję dla Christiny i polała syropem klonowym. Obok położyła plasterek chrupkiego boczku.

– Uważaj, bo gorące – przestrzegła córeczkę, wręczając jej mały widelczyk. – A co tobie nałożyć? – spytała Stephena. – Zjesz jajka?

– Nie, wystarczy to, co jest.

Tiffany postawiła pełny talerz przed synem i wychyliła się przez okno, by zawołać J.D. Christina roześmiała się na widok nóg stryjka stojącego na drabinie, zaś Stephen od razu się naburmuszył.

– Idziemy na ślub dziadka? – spytał matkę, gdy skończyła smażyć jajka dla siebie i J.D. Patrzył na nią spode łba przez opadające mu niechlujnie na czoło i oczy długie kosmyki.

– Nie – powiedziała krótko. – Natomiast radziłabym ci wybrać się w tym tygodniu do fryzjera.

– Ja chcę na ślub – zaszczebiotała Christina. – Chcę widzieć panny młode.

– Będzie tylko jedna – burknął Stephen.

– To co?

– Jesteś taka głupia, że nawet nie wiesz, czyj to ślub.

– A czyj? – dopytywała się dziewczynka.

– Naszego dziadka – odparł Stephen.

Tiffany miała szczerą ochotę powiedzieć, że John Cawthorne nie jest i nigdy nie będzie dla jej syna dziadkiem, ale powstrzymała potok nienawistnych słów. Po co kłamać? Skąd mogła wiedzieć, co przyniesie przyszłość? Mimo iż nie chciała święcić wraz z ojcem jego małżeństwa z wieloletnią kochanką, miała nadzieję, że złość i rozgoryczenie z czasem ją opuszczą i że zdoła nawiązać z nimi poprawne stosunki.

– A może jednak wybrałabyś się na tę uroczystość? – spytał J.D., który stanął w progu kuchni.

– Nie. Nie jestem przygotowana na spotkanie z nimi – odpowiedziała, bez apetytu zgarniając widelcem kawałek białka. Ta rozmowa wyraźnie jej nie służyła. – I nie wiem, czy kiedykolwiek będę.

– A ja uważam, że powinniśmy pójść – wtrącił Stephen.

– Dlaczego?

– A dlaczego nie? Dziadek nas zaprosił.

– Wiem, ale…

– Czego się boisz?

– Niczego się nie boję, synu, to nie ma nic wspólnego ze strachem. Przyczyny takiej, a nie innej mojej postawy wobec Johna i całej tej sprawy sięgają w przeszłość. Jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi i nie widzę powodu, dla którego miałabym uczestniczyć w jego weselu. On zniknął z mojego życia niemal zaraz po moim urodzeniu. Rosłam bez ojca, utrzymywana przez matkę w przeświadczeniu, że on nie żyje.

– Teraz masz już ojca. Sam do ciebie przyszedł. Czy nie powinnaś się z tego cieszyć? Czy to się dla ciebie nie liczy? – Stephen obrzucił Tiffany uważnym spojrzeniem.

– Liczy się, naturalnie, ale pozostały zadawnione żale i pretensje. Nie tak łatwo o nich zapomnieć.

Stephen sięgnął po syrop i polał nałożone na talerz naleśniki.

– Zawsze mi mówiłaś, że powinno się innym przebaczać, nie chować długo urazy – powiedział.

Tiffany zrobiło się głupio, chociaż miała wyrobioną opinię o Johnie Cawthornie i nie akceptowała jego stylu życia łącznie z ostatnim pomysłem poślubienia długoletniej kochanki. Faktem jest, że to John pierwszy wyciągnął rękę na zgodę, przyznał, że źle postąpił, i ją przeprosił. Oczywiście takie przeprosiny nie zrównoważą dorastania bez ojca, liczą się jednak dobre intencje. Christina i Stephen stracili swego ojca nieodwołalnie, na zawsze.

– Kiedyś przyjdzie czas, że mu wybaczę.

– I będziesz mówić na niego „tato”? – naciskał Stephen.

– Nie tylko więzy krwi się liczą. Prawdziwym rodzicem dziecka jest ten, kto je wychował, kto trwał przy nim i mu pomagał.

– Jasne, oczywiście, ale zawsze mi mówiłaś, że ludziom trzeba w życiu dawać szansę.

– Czego ty właściwe chcesz ode mnie?

– Uważam, że powinniśmy iść na Suit dziadka. Mimo wszystko.

– Za późno. Podziękowałam za zaproszenie i uprzedziłam, że nas nie będzie – wyjaśniła Tiffany.

– Chcę iść! – oznajmiła głośno Christina. Całą buzie miała wysmarowaną słodkim syropem, tak samo jak rączki.

– Nic z tego.

– Ale to nasz dziadek! – wykrzyknął Stephen.

– Wiem, ale…

– Dajcie mamie trochę czasu – wtrącił się J.D. – Pojawienie się ojca po tylu latach było dla niej szokiem. Musi się oswoić z nową sytuacją. John z pewnością to rozumie.

– Przecież nie będziemy żyć jak odludki. Pomału poznamy bliżej całą rodzinę – powiedziała Tiffany, myśląc o obu przyrodnich siostrach i ich krewnych. Katie ma syna Josha, niewiele młodszego od Stephena, a ponadto trzech braci. Bliss wkrótce zostanie żoną Masona Lafferty’ego, który z pierwszego małżeństwa ma córkę Dee Dee. Zapewne po ślubie zdecydują się na dziecko. W tym momencie ją olśniło, zrozumiała, dlaczego Stephen tak stanowczo domaga się, by wzięli udział w uroczystości. Chłopiec chce przynależeć do rodziny, być otoczony bliskimi, być może, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, podświadomie szuka kogoś, kto choć po części zastąpi mu ojca.

– Nie możemy iść dzisiaj, ale…

– Chcesz powiedzieć, że ty nie pójdziesz – przerwał jej gwałtownie Stephen.

– Obiecuję ci, że będziemy się spotykać z twoim… dziadkiem, jego nową żoną i całą rodziną. Już niedługo.

– Dobrze! – powiedziała uradowana Christina, wyrzucając do góry rączki i gubiąc przy okazji kawałek nadgryzionego bekonu. Upadł na podłogę i natychmiast został obwąchany przez Węgielka, który czatował pod stołem.

J.D. postanowił nie zabierać więcej głosu w sprawie uroczystości weselnej Johna, ale jedno spojrzenie na Tiffany wystarczyło, by zrozumiał, że czuje się przyparta do muru. Aby jej pomóc jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacja zapytał, czy Stephen już skończył śniadanie i czy mogą się razem zabiał do pracy.

– Jak to? – zdziwił się chłopak, gdy usłyszał, że mają zacząć od płotu.

– Zwyczajnie, wyprostujemy go, zrobimy podpórki, wymienimy zniszczone sztachety, a potem będziemy mogli naprawić framugi w oknach i inne rzeczy.

– Ale ja się na tym kompletnie nie znam – zaprotestował Stephen.

– Najwyższy czas, żebyś się nauczył – orzekł J.D., dając do zrozumienia, że zamyka dyskusję na ten temat.

Chłopiec z niewyraźną miną opłukał swój talerz, włożył go do zmywarki i posłusznie podążył za stryjem na podwórko, skąd wkrótce dobiegły stukania i pukania, a także krótkie polecenia wydawane przez J.D. Tiffany też zabrała się do roboty: sprzątnęła po śniadaniu i wykąpała Christinę, a następnie zmieniła pościel, nastawiła pranie i zasiadła do zaniedbanych ostatnimi dniami rachunków. Mała za nic nie dała się namówić na drzemkę. Nie wiedzieć kiedy, nadeszło popołudnie.

J.D. zarządził tylko jedną przerwę w pracy, toteż o wpół do czwartej Stephen, nie przyzwyczajony do takiego wysiłku fizycznego, był solidnie zmęczony. Mimo to, po krótkim odpoczynku, sięgnął po telefon, umówił się z kimś i oznajmił:

– Idziemy nad rzekę.

– Kto idzie?

– My z Samem.

– Mówi się: Sam i ja – poprawiła machinalnie Tiffany i dodała: – Wróć o szóstej na kolację.

Stephen zdążył już chwycić ukochaną deskorolkę i jedną nogą był za progiem.

– Nie będę głodny.

– Kolacja o szóstej. Nie spóźnij się!

– Dobrze, dobrze! – odkrzyknął, z wprawą wskoczył na deskę i po sekundzie skręcił za róg.

– To w gruncie rzeczy niezły chłopak – powiedział J.D., obejmując ramieniem Tiffany. Stali na skraju małego rozarium, z którego rozchodził się słodki i mocny zapach róż. Panującą wokół ciszę zakłócało jedynie brzęczenie pszczół.

– Nigdy nie uważałam, że jest zły – odrzekła Tiffany, wyzwalając się z objęć J.D.

– Żartowałem. Wiem, że nie pozwolisz powiedzieć złego słowa o swojej rodzinie. Stawiałaś ją zawsze na pierwszym miejscu. Stoisz murem za swoimi dziećmi, a gdy żył Philip, jego również chroniłaś.

– Czemu miałabym postępować inaczej?

J.D. nie odpowiedział. Zamyślony, wpatrzył się w widoczną z ogrodu ulicę. Tiffany podejrzewała jednak, że nie widzi ani amatora joggingu, biegnącego po chodniku z czarnym labradorem u nogi, ani grupy rozbawionych dzieci, prowadzonych przez spieszącą gdzieś matkę. Najwidoczniej przetrawiał jakieś myśli. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili.

– Wiesz chyba, że Philip nie był święty?

– A ty siebie za takiego uważasz? – spytała Tiffany, zrywając więdnącą koronę kwiatu. Gdy gęste płatki spadały na ziemię, wydostała się z nich z gniewnym bzyczeniem zapóźniona pszczoła.

– Ja i święty. Coś podobnego! – J.D. zaśmiał się niewesoło.

Tiffany zerwała kolejny zwiędły kwiat.

– Ja wiem, że Philip grał, Jay – powiedziała. Rzuciła mu szybkie, ukradkowe spojrzenie. – Wiem też, że zdradzał swoją pierwszą żonę. – W oczach J.D. błysnęło zdziwienie. – Zwierzył mi się, że miał romans, kiedy Robert i Thea byli jeszcze mali – dodała. – Wprawdzie dowiedziałam się o tym po ślubie, ale w końcu wyznał prawdę, i to się liczy.

– Pewnie uznał, że lepiej, abyś usłyszała to od niego.

– I miał rację. Z tego, co wiem, mnie nigdy nie zdradził a nawet gdyby, to co dobrego przyszłoby mi z tej wiedzy dzisiaj? – spytała. Znała wszystkie słabostki i wady Philipa. – A co się liczy, to fakt, że zginął ratując życie Christiny.