– A więc jednak święty.
– Nie święty, tylko dobry. Miał swoje wady, jak każdy z nas.
W tym momencie rozległ się przeraźliwy krzyk Christiny, która uniosła do góry dłoń uwalaną jakąś brunatną cieczą. Jeszcze przed chwilą ściskała w niej świerszcza.
– Ugryzł mnie, to krew! – zawołała.
– On cię tylko opluł – ze śmiechem wyjaśnił J.D.
– Opluł? – powtórzyło przerażone dziecko.
– To się nazywa sok tytoniowy – dodała Tiffany, tuląc w ramionach córeczkę.
– Ale się lepi – poskarżyła się ze łzami Christina.
– Chodź, zaraz wymyjemy rączki, a potem zrobimy czegoś dobrego do jedzenia.
Christina nie protestowała. Spałaszowała z apetytem kanapki z galaretką i pastą orzechową, wypiła dużą szklankę mleka i zasiadła spokojnie, żeby w telewizji obejrzeć kreskówki. Tiffany rozpoczęła przygotowania do kolacji. Ugotowała makaron na zapiekankę, a w mikserze zrobiła sos. J.D. popracował jeszcze trochę przy stolarce, po czym wpadł do kuchni, aby ugasić pragnienie piwem, i wrócił do mocowania oberwanych framug i obluźnionych poręczy werandy. Christina, wyczerpana długim dniem, zasnęła przed telewizorem. Tiffany postanowiła jej nie budzić, tylko zanieść na górę i położyć do łóżka.
Po zebraniu z podłogi porozrzucanych zabawek znów zeszła do kuchni, włożyła makaron do żaroodpornego naczynia i spojrzała na zegarek. Stephen był już spóźniony. Chłopiec zazwyczaj trochę się spóźniał, jakby chciał wypróbować, na ile może sobie pozwolić, ale dotąd nie przekraczał piętnastu minut. Tymczasem od umówionej pory minęło ponad pół godziny.
– Nie trzeba martwić się na zapas – powiedziała sama do siebie.
Posypała makaron krewetkami, posiekaną szalotką i karczochami, po czym nastawiła piekarnik. Stephen powinien lada moment wrócić, powtarzała sobie w duchu, ale raz po raz wyglądała przez okno. Przy rogu domu pracował J.D., odkręcając kluczem kran do podłączania ogrodowego węża. Kurek całkiem się obluzował i trzeba go było wymienić na nowy.
– Nie musisz się tym wszystkim zajmować – zawołała Tiffany, wychodząc z kuchni i patrząc na podjazd. – To robota dla hydraulika. Od lokatorów nie wymagam niczego oprócz płacenia czynszu.
– Poczekaj tylko, wystawię ci rachunek za to wszystko.
– Nie wiem, czy będę w stanie zapłacić.
– Piękna pani – J.D. uśmiechnął się wyzywająco – biorę tylko w naturze.
– Doprawdy?
– Jak najbardziej. Interesuje mnie wymiana wzajemnych usług. Ja pani wyszoruję plecy, potem pani mnie…
– Nawet mi nie tłumacz, co masz na myśli.
– Chyba bym cię zgorszył.
– Czyżby? To brzmi intrygująco.
– Żebyś tylko wiedziała, co się za tym kryje – mrugnął wesoło, po czym wrócił do przerwanej roboty. Mocno przekręcił i kran puścił. Po chwili po raz pierwszy od miesięcy woda popłynęła równym strumieniem, zamiast sikać i pryskać we wszystkie strony.
– Masz talent – pochwaliła Tiffany.
– Tak uważasz? Poczekaj, to załatwię z dubeigwinta halbecojgę, o ile coś takiego w ogóle istnieje – zażartował w odpowiedzi i roześmiał się.
W tym momencie usłyszeli, że przed domem zatrzymał się samochód. Oboje jednocześnie odwrócili głowy. W pierwszej chwili Tiffany miała nadzieję, że może któryś ze zmotoryzowanych kolegów podrzucił Stephena, ale nie spostrzegła syna. Zaniepokoiła się, że coś mu się stało.
Pikap, który stanął na podjeździe, najlepsze dni miał dawno za sobą. Z szoferki wyskoczył wysoki szczupły mężczyzna. Ruchy miał powolne, ale sprężyste, jakby trochę kocie. Przeszedł przez trawnik i zbliżył się do nich.
– Pan tu rządzi? – zwrócił się do J.D.
– Chciałbym, ale nie.
Nieznajomy blondyn wskazał ruchem głowy ogłoszenie przy ulicy.
– Muszę wynająć mieszkanie. Na parę miesięcy.
Dzień dobry. Nazywam się Tiffany Santini, a to mój szwagier, J.D. – Tiffany wyciągnęła rękę na powitanie. – To mój dom – wyjaśniła.
– Luke Gates.
Potrząsnął podaną mu dłonią, po czym przywitał się z J.D., który od momentu, gdy pikap zatrzymał się na podjeździe, wyraźnie stracił dobry humor. Z pewnością miał zastrzeżenia do przybysza, który wyglądał, jakby dopiero co zeskoczył z kowbojskiego siodła. Tiffany wystarczyło jedno uważne spojrzenie, aby wyrobić sobie wstępną opinię o mężczyźnie. Ubranie miał znoszone, lecz czyste. Trzymał się prosto, z godnością, a z jego oczu wyzierało znużenie życiem. Koło oczu miał kurze łapki, teraz dobrze widoczne na tle opalenizny, a odciski na dłoniach świadczyły o tym, że żadnej pracy się nie boi.
– Mam dwa lokale do wyboru. Albo na parterze głównego budynku, albo na pięterku w starej wozowni. Na początek proszę o czynsz miesięczny z góry i wadium za ewentualne zniszczenia, opłatę za sprzątanie, a także referencje.
– Spodziewałem się tego – powiedział Gates z ledwo zauważalnym teksańskim akcentem. – Mam, co trzeba. Chodźmy obejrzeć lokal w wozowni.
– Tędy, proszę.
J.D. obszedł za nimi cały dom, a potem wrócił do pracy. Teraz zajął się wyrywaniem trawy z popękanego asfaltu daleko na tyłach garażów. Już wcześniej powiedział Tiffany, że to miejsce znakomicie nadaje się na treningowe boisko koszykówki dla Stephena.
– Chłopak ma tyle energii, że powinien ją wyładować, najlepiej w sporcie. Może strzelać kosze, może mieć ścianę do tenisa albo bokserski worek treningowy. Ale musisz tu coś dla niego zainstalować, inaczej wciąż będzie uciekał do tych swoich podejrzanych kolegów, którzy całymi dniami włóczą się po mieście. Chyba że nie zależy ci na tym, żeby częściej zostawał w domu.
– Dobrze wiesz, że wolę go mieć na oku.
– I słusznie.
Zgodzili się, że najlepiej będzie, jeśli Stephen zacznie trenować koszykówkę.
Luke Gates przelotnie obejrzał mieszkanie i od razu oświadczył, że je wynajmie. Intuicja podpowiadała Tiffany, że przybysz był na to zdecydowany, zanim jeszcze zobaczył nierówne dębowe podłogi, kominek z czerwonej cegły i sypialnię z pojedynczym łóżkiem. Nowy lokator podpisał dokumenty wynajmu w kuchni. Okazał swoje referencje i zapłacił za wszystko szeleszczącymi nowością studolarówkami. Tiffany nie pierwszy raz przyjmowała za wynajem gotówkę, ponieważ ci, którzy jeszcze nie zdążyli założyć w miasteczku konta, posługiwali się pieniędzmi, a nie kartą czy czekiem, niemniej jednak zawsze było to dla niej trochę podejrzane. Dawno już nie widziała u nikogo takiego grubego pliku banknotów, ale Luke zachowywał się tak, jakby to było coś oczywistego. Oznajmił, że zamierza wprowadzić się tego samego wieczora.
– Skąd pan przyjechał, jeśli można wiedzieć? – spytał J.D., gdy razem wyszli na podwórze.
– Z daleka.
– Wszystko ma gdzieś swój początek.
– Pewnie, że tak.
– Ale pan nietutejszy? – nie dawał za wygraną J.D.
– Nie. Z Teksasu. Z małej dziury koło El Paso – odparł Luke. Wskoczył do pikapa, zapuścił silnik i wkrótce odjechał.
– Nie ufam mu – powiedział J.D., gdy samochód znikał za rogiem w mgiełce szarych spalin. Oboje z Tiffany stali na werandzie. Na trawie kładły się pierwsze wieczorne cienie.
– Ty nikomu nie ufasz – zauważyła zdawkowo, choć doskonale wiedziała, co J.D. ma na myśli. Luke działał na ludzi prowokująco; nie przez to, co mówił, ale przez swoje milczenie i rezerwę. Nikt nie lubi takich typów, co dużo wiedzą i widzą, a sami niczego po sobie nie pokazują.
– Nieprawda. – J.D. uśmiechnął się, po czym tak jak tyle razy przedtem, objął ją w talii bez cienia skrępowania. – Jednak na moje zaufanie trzeba sobie zapracować.
– Naprawdę trzeba?
J.D. przybliżył twarz do twarzy Tiffany.
– Tak. Nie przekonuję się tak od razu – odparł i bez żadnego ostrzeżenia pocałował ją, zarazem czule i namiętnie. Tiffany z pasją oddała pocałunek. Jak zwykle, gdy znajdowała się w ramionach J.D., znikała otaczająca ją rzeczywistość. Liczyła się tylko oszałamiająca bliskość J.D., która sprawiała, że Tiffany traciła nad sobą kontrolę. Gdy J.D. oderwał wargi od jej ust, zaprotestowała, niezadowolona, po czym westchnęła.
– I co ja mam z tobą zrobić?
Na nocnym niebie właśnie pojawił się księżyc.
– Nie głupie pytanie. Właśnie miałem ci zadać takie samo.
Tiffany spojrzała spłoszona na zegarek i przekonawszy się, która godzina, szybko powróciła do rzeczywistości. Stephen już dawno powinien wrócić do domu.
– Tak się martwię, gdzie ten chłopak się podziewa! Stale sprawdza, ile wytrzymam, ale teraz grubo przesadził.
– Zaraz się pojawi i będzie udawał, że nic się nie stało – powiedział uspokajająco J.D.
– Mam nadzieję.
– Nerwy nic tu nie pomogą – szepnął i delikatnie pocałował ją w czoło, mocno trzymając w uścisku, jakby chciał dodać jej otuchy.
Wszystko to była prawda, Tiffany wiedziała o tym, ale nie mogła pozbyć się uczucia dręczącej obawy. Przecież ostatnio Stephen przysparzał jej tyle kłopotów… Ta cała sprawa z Isaakiem Wellsem i ta niepotrzebna bójka z Milesem Deanem…
– Wszystko będzie dobrze – upewnił Tiffany J.D., jakby czytając w jej myślach.
– Obyś miał rację.
W pobliskim kościele rozdzwoniły się dzwony. Głęboki, donośny dźwięk odbił się echem od pobliskich wzgórz. Tiffany wyprostowała się i westchnęła.
– Co cię gnębi?
– Słyszałeś?
– Msza wieczorna?
– Nie. – Potarła ramiona dłońmi, jakby nagle ją coś zmroziło. – To dzwony oznajmiające o ślubie mojego ojca.
ROZDZIAŁ 9
Obdzwoniłam całe miasto – powiedziała Tiffany, trzymając w ręku słuchawkę telefonu, wiszącego na ścianie w kuchni. Oparła się o ścianę, bo ledwo trzymała się na nogach. – Ulotnił się jak kamfora.
– Znajdziemy go – pewnym głosem stwierdził J.D. – Poproś panią Ellingsworth, żeby posiedziała przy Christinie. Pojedziemy go szukać.
– Ale gdzie?
– Powinnaś wiedzieć lepiej ode mnie.
Nic mu się nie stało, wszystko dobrze się skończy, znajdzie się. Tiffany powtarzała te słowa w myślach jak mantrę. Drżącymi palcami wykręciła numer Ellie i próbowała się opanować, by rozmawiać z nią spokojnym głosem. Gdy starsza pani odebrała telefon, Tiffany wyjaśniła jej, co się wydarzyło.
"Daj Mi Szansę, Tiffany" отзывы
Отзывы читателей о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany" друзьям в соцсетях.