– Ach, więc nareszcie przyszłaś! – Bliss, ubrana w mieniącą się, obcisłą srebrnobłękitną suknię, uśmiechnęła się szeroko. Jasne włosy miała ułożone w kunsztowny francuski warkocz. Towarzyszył jej wysoki, postawny mężczyzna o piwnych oczach. Zaborczym gestem obejmował ją w talii.
– Poznajcie się. To mój narzeczony. Mason Lafferty. Tiffany Santini, moja przyrodnia siostra.
Tiffany, choć zakłopotana niespodziewanym spotkaniem, zachowała przytomność umysłu i przywitała się, wygłaszając grzecznościową formułkę. W tym momencie nadszedł J.D. Przedstawiła go i wyjaśniła, dlaczego, wbrew poprzednim ustaleniom, pojawili się na weselu, i to w dodatku nieodpowiednio ubrani.
– Bardzo się denerwuję, Stephen nie ma zwyczaju znikać bez wieści, a tymczasem nie stawił się w domu o oznaczonej porze. Szukamy go wszędzie, jak dotąd bez efektu. Nikt nic nie wie, nikt go nie widział. Rano mówił, że bardzo chciałby wziąć udział w weselu, więc pomyśleliśmy… Właściwie to J.D. wpadł na pomysł, żeby sprawdzić, czy Stephena tu przypadkiem nie ma.
– Bardzo chciałabym wam pomóc, ale zupełnie nie mogę go sobie przypomnieć. Stawiło się tyle osób… – Bliss bezradnie spojrzała na Masona, szukając u niego pomocy.
– Nie pytaj mnie, bo dotąd na oczy chłopaka nie widziałem i nawet nie wiem, jak wygląda. Przybyły całe rodziny, wraz z dziećmi.
– To prawda. – Bliss była wyraźnie zatroskana. – Niestety, łatwo się tu zagubić, teren jest rozległy.
– Nie masz chyba nic przeciwko temu, że się trochę rozejrzymy? – spytała Tiffany, coraz bardziej niespokojna o syna.
– Oczywiście, że nie! Tata będzie uszczęśliwiony, jak cię zobaczy. Bardzo chciał, żebyś była na uroczystości – z entuzjazmem zapewniła Bliss.
– Chyba nie bardzo, jak się dowie, że przyjechałam wyłącznie po to, żeby znaleźć Stephena – stwierdziła nie bez złośliwości Tiffany. Nie potrafiła się powstrzymać.
– Tak czy inaczej, powinnaś z nim porozmawiać – z przekonaniem powiedziała Bliss. – Wiesz, jak mu zależy na tobie i dzieciach. Z pewnością wydaje ci się to podejrzane i wątpisz w jego dobre intencje, zwłaszcza że od lat nie utrzymywał z tobą kontaktu i nie interesował się twoim losem. Jednak bardzo się zmienił. Był bliski śmierci i ujrzał swoje życie w innym świetle. Postanowił naprawić błędy i zadośćuczynić krzywdom. Na pewno pomoże ci w poszukiwaniach. Nigdy by nam nie wybaczył, gdybyśmy przed nim zataili, że Stephen zaginął.
– Każdemu będę wdzięczna za pomoc – odpowiedziała wymijająco Tiffany.
Nie chciała głośno wypowiadać się na temat przemiany, jaka dokonała się w Johnie Cawthornie. Dla niej cała sprawa była zbyt świeża, a pamięć o samotnym dzieciństwie nazbyt żywa. Nie miała zamiaru zasklepiać się w swojej niechęci, hodować urazy, ale potrzebowała czasu, aby przebaczyć ojcu. Gdy J.D. zaproponował, by sprawdzić, czy Stephen, który tak bardzo chciał uczestniczyć w uroczystości, sam się nie wybrał do Cawthorne Acres, planowała, że poszukają go, nie czyniąc zamieszania. Okazało się, że to nie takie proste.
– Pozwól, że jeszcze się rozejrzymy – zwróciła się do przyrodniej siostry.
– Naturalnie, rób, co uważasz za konieczne – odparła Bliss i wraz z narzeczonym ruszyła w stronę sporej grupy gości weselnych.
– Chyba Stephena tu ma – stwierdziła coraz bardziej zdenerwowana Tiffany.
– Jeszcze nic nie wiadomo – pocieszył ją J.D. – Nie możemy tak łatwo rezygnować.
Znowu wtopili się w tłum. Tiffany bacznie przyglądała się twarzom gości, rozmawiających w małych grupkach. Rozpoznała parę osób znanych jej z miasta, w tym kilku chłopców, ale Stephena wśród nich nie było. Na parkiecie królowała Brynnie w kremowej, mocno wydekoltowanej jedwabnej sukni, śmiało odsłaniającej bujny biust. Uśmiechała się radośnie do swego nowo poślubionego męża. Rude włosy miała upięte na czubku głowy, policzki jej płonęły, a oczy błyszczały.
Na moment Tiffany zapomniała o swoich troskach i, zafascynowana, obserwowała, jak John Cawthorne okręca swą lubą na deskach parkietu, pląsając i skacząc, jakby był dwadzieścia lat młodszy, nie przeżył poważnego zawału i nie był bliski śmierci. Wystrojony w smoking, prezentował się bardzo nobliwie. Świeżo poślubieni małżonkowie wpatrywali się w siebie zakochanymi oczami, jakby mieli po szesnaście lat i przeżywali pierwszą miłość. Tymczasem romansowali ze sobą od lat, a owocem tego związku była Katie. Co prawda, do niedawna jeszcze żyła w przekonaniu, że jej ojcem jest Hal Kinkaid. Ani matka, ani biologiczny ojciec nie uznali za stosowne wyprowadzać jej z błędu. Prawdy dowiedziała się zaledwie parę miesięcy temu.
John przez całe dotychczasowe życie postępował egoistycznie, spełniał własne zachcianki, oszukiwał bliskich, nie dbał o swoje dzieci. Brynnie miała za sobą bujną przeszłość, czterech mężów, z którymi nie zawsze postępowała uczciwie. Osiągnęli szczęście kosztem innych, kłamali, zdradzali, narażali innych na cierpienie. Jednak pozostali wierni sobie i swojej miłości, która wreszcie, po tylu latach została usankcjonowana. Wyglądali na szczęśliwych, jakby stworzonych dla siebie. Tiffany, patrząc na nich, uznała, że widać byli sobie przeznaczeni.
– Wciąż nie widzę Stephena – powiedziała do J.D.
– Ja też nie. Myślę, że najwyższy czas popytać ludzi.
– Dobrze. – Tiffany weszła w tłum. Uśmiechała się do osób, które znała z widzenia, wymieniała uprzejmości z tymi, których znała osobiście, pytała, czy nie widzieli na weselu Stephena, a przy tym na moment nie przestawała rozglądać się za znajomą sylwetką.
– Panna młoda życzy sobie taniec z dobieraniem – zapowiedział szef zespołu muzycznego i niebawem powietrze wypełniła sentymentalna melodia walca „Nad pięknym modrym Dunajem”.
Tiffany dotarła właśnie w pobliże podium, spełniającego rolę parkietu. Spostrzegła kilku znanych z widzenia chłopców, którzy obserwowali taneczne poczynania młodej pary. Nie znała ich, a mimo to zdecydowała się zagadnąć chudego wyrostka. Na pytanie, czy widział Stephena, odparł, że nie spotkał go od końca roku szkolnego. Tiffany ogarnęło zniechęcenie. Co robić?
– Dobierany! – zarządził lider orkiestry.
Brynnie i John wciągnęli na parkiet dwójkę nie spodziewających się tego nowych partnerów. Brynnie wybrała swego najstarszego syna Jarroda, który prowadził matkę po parkiecie tak lekko i łatwo, jakby przetańczyli razem całe życie. John złapał za rękę Bliss i pociągnął ją na sam środek podium. Tiffany stanęła jak wryta, patrząc, jak ojciec i przyrodnia siostra, roześmiani, swobodni, popisują się przed tłumem tańcem z figurami. Ogarnęła ją najzwyklejsza w świecie zazdrość. Nigdy by nie przypuszczała, że będzie zazdrosna o ojca.
Bliss poruszała się jak urodzona tancerka. Miała idealne wyczucie rytmu, znała kroki, więc tańczyła lekko, jakby płynęła – uśmiechnięta i zarumieniona. Widać było, że są zgraną parą. Musieli wiele razy ze sobą tańczyć, uznała Tiffany. No cóż, nie wszystkie swoje dzieci John Cawthorne potraktował tak jak ją, zapominając o jej istnieniu, pomyślała z goryczą Tiffany. Czy jednak warto teraz zaprzątać sobie tym głowę? Dopuszczać do siebie złe emocje? Przeszłość się dokonała i nic jej nie zmieni. Liczy się teraźniejszość – dzieci, którym musi zapewnić bezpieczeństwo i byt. Właśnie, gdzie podziewa się Stephen? Po niego tu przyszła. Odwróciła nerwowo głowę, znów z napięciem lustrując tłum.
– Dobierany! – rozległo się ponownie.
Ponieważ poszukiwania na dworze nie przyniosły rezultatów, Tiffany postanowiła sprawdzić, czy przypadkiem Stephen nie ukrył się w domu. Właśnie odwróciła się, by ruszyć w stronę obszernej siedziby Johna, gdy czyjaś dłoń chwyciła ją za ramię.
– Zatańcz ze mną.
To głos ojca. Och, tylko nie to. Serce podeszło Tiffany do gardła, kiedy znalazła się twarzą w twarz ze swym tancerzem. Zamierzała bez ogródek powiedzieć Johnowi Cawthorne’owi, żeby się od niej odczepił, żeby sobie poszedł w siną dal, jak ponad trzydzieści lat temu, ale powstrzymała ją świadomość, że nie są sami. Momentalnie znaleźli się w centrum zainteresowania. Czuła na sobie liczne, ciekawskie spojrzenia. Czy w takiej sytuacji i przy takiej okazji powinna urządzać scenę? Chyba jednak nie, ponieważ sobie nie wystawiłaby najlepszego świadectwa, a szanownego tatusia, świętującego ślub z długoletnią kochanką prawdopodobnie niewiele by to obeszło. Poszedłby tańczyć z kimś innym…
– Ja…Ja…
– Chodź, cieszę się, że jesteś. Zacznijmy się poznawać – powiedział z nieśmiałym uśmiechem, jakby obawiał się, że Tiffany odmówi.
– Ale… – Tiffany zaczerwieniła się z emocji i przygryzła wargi, by nie wypowiedzieć żadnego z gorzkich słów, jakie miała na końcu języka. Czy naprawdę przyniosłoby jej satysfakcję wywołanie skandalu na weselu? – No dobrze – zgodziła się. – Czemu nie?
Brynnie tańczyła właśnie z jednym ze swych synów bliźniaków, Nathanem albo Trevorem – nikt nie potrafił ich odróżnić. Jarrod poprosił Patty Lafferty, siostrę Masona, a Bliss płynęła po parkiecie w ramionach narzeczonego. Tiffany sztywno weszła na podium, czując się całkowicie nie na miejscu. Nie uczęszczała na kursy tańca, ale za to wyrosła wśród muzyki, słuchając jej co dzień przez wszystkie te lata, kiedy matka zarabiała na życie lekcjami gry na pianinie.
– Tak się cieszę, że przyszłaś – powiedział John, gdy okręcili się w tańcu obok Bliss i Masona. – Naprawdę, zrobiłaś mi wielką niespodziankę.
– Ja… To nie była zaplanowana wizyta.
– Wszystko jedno, ważne, że jesteś – zapewnił John. Tiffany wyczuła, że mówi szczerze, że nie jest to grzecznościowa formułka.
– Szukam Stephena.
– Nie przyjechaliście razem?
– Nie, Stephen nie przyszedł do domu o umówionej porze. Szukam go już od paru godzin. J.D. podsunął mi, że może być tutaj.
– Miał rację, widziałem chłopca – powiedział John.
– Tu?
– Tak – odparł John. – Zauważyłem go i podszedłem do niego. Rozmawialiśmy przez chwilę. Pytałem o ciebie, ale odpowiedział wymijająco.
"Daj Mi Szansę, Tiffany" отзывы
Отзывы читателей о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany" друзьям в соцсетях.