– Kto cię podwiózł? – Tiffany nie potrafiła odgadnąć, czyj to samochód. Miała nadzieję, że Stephen nie był na tyle głupi, żeby zadawać się z obcymi.
– Trevor McBaine.
Trevor był jednym z bliźniaczych braci Katie. Należał do rodziny. Coraz lepiej, pomyślała z sarkazmem, sytuacja się rozwija.
– Ma superbrykę.
– Widzę – odparła z przekąsem.
Poszli na parking i wsiedli do samochodu. J.D. z wpra wycofał auto i wyjechał na drogę. Tiffany usiłowała złapać stację radiową. Nie odzywała się. Zastanawiała się, jak powinna rozmawiać z synem, aby wziął pod rozwagę jej przestrogi i pouczenia. Gdy J.D. zahamował na podjeździe, Stephen odpiął pasy, wyskoczył z auta i pobiegł do kuchennego wejścia. Tiffany odpięła pasy i sięgnęła do klamki, ale powstrzymała ją dłoń, którą położył jej na ramieniu J.D.
– Daj mu szansę, zanim pokroisz dzieciaka tępym nożem na kawałki.
– Uważam, że najwyższa pora jasno postawić sprawę. Nie może mnie oszukiwać i narażać na takie zmartwienia – odparła Tiffany, nie kryjąc irytacji.
– Oczywiście – powiedział ze spokojem J.D, czym jeszcze bardziej zirytował Tiffany. – Nie wątpię, że wszystko mu wygarniesz. Proszę cię tylko, żebyś pozwoliła opaść emocjom.
– Czyżby przemawiało przez ciebie osobiste doświadczenie? – spytała z ironią.
– Żebyś wiedziała.
– Serio? A od kiedy to znasz się na wychowywaniu dzieci?
– Nie mówię z pozycji rodzica, tylko dziecka. I to dziecka, które po uszy tkwi w kłopotach. Sam taki byłem.
– A czy możesz mi wybaczyć, że przemawiam z pozycji matki? Trudniej być rodzicem niż przyjacielem. – Gwałtownym ruchem strąciła jego dłoń z ramienia. – O ile dobrze pamiętam, to ty mnie oskarżałeś, że nie umiem sobie poradzić z synem.
– Owszem, masz problemy – zgodził się.
– Skoro to mój problem, to pozwól, że sama go rozwiążę. Po swojemu – dorzuciła z naciskiem. – Nie masz obowiązku zastępowania Philipa i nikt cię o to nie prosi. To nie twoja wina, że zginął – dodała.
J.D. popatrzył jej w oczy w milczeniu, po czym powiedział:
– To zabawne. Dokładnie to samo chciałem tobie powiedzieć.
Tiffany umknęła spojrzeniem w bok.
– Twoi rodzice właśnie mnie oskarżają.
J.D. nie zamierzał się z nią spierać.
– Wybacz im, nie potrafią się pogodzić z przedwczesną śmiercią syna. Powinien ich przeżyć.
– Czy ojciec przysłał cię tu na przeszpiegi? – spytała. To podejrzenie dręczyło ją od samego początku, od momentu gdy stanął w progu.
– Martwił się o dzieci.
– A więc intuicja mnie nie zawiodła. – Tiffany ogarnęła fala gniewu. – Wiesz, Jay, wprost nie mogę uwierzyć, że, kto jak kto, ale właśnie ty stałeś się szpiegiem Santinich.
– Nie jestem szpiegiem.
– To po co się tu zjawiłeś? Dlaczego wynająłeś pokój w moim domu? Dlaczego twój kochany tatuś nie przysłał kogoś innego, z większym doświadczeniem, do oceny terenów pod winnicę?
– A nie przyszło ci do głowy, że jestem tutaj, bo chcę być blisko ciebie?
– Mówisz, że o mnie ci chodzi?! Nie do wiary! – Potrząsnęła głową i sięgnęła do klamki. – Nie rób ze mnie idiotki, Jay. Od śmierci Philipa minęło grubo ponad pół roku. Długie miesiące! Gdyby ci naprawdę zależało… Ach!
J.D. przyciągnął Tiffany gwałtownie i pocałował tak mocno, że nie mogła złapać tchu. Przez chwilę próbowała wyrwać się z uścisku, ale J.D. jej na to nie pozwolił. Całował ją czule i zarazem namiętnie i wkrótce Tiffany osłabła z pożądania. Dlaczego za każdym razem działo się to samo? Dlaczego w ramionach J.D. zapominała wszystkim? Dlaczego tak bardzo go pragnęła?
– Tiffany – powiedział J.D. łamiącym się głosem, odrywając usta od jej warg. Uniósł głowę i wówczas zobaczyła w jego oczach wyraz smutku. To ją zaskoczyło. – Tiffany, tak bardzo mi na tobie zależy – szepnął ledwie słyszalnie, jakby wypowiadał te słowa wbrew sobie. – Zawsze mi zależało. Za bardzo – dodał.
Przez moment jej serce zabiło z nadzieją. Och, jakże chciałaby móc mu uwierzyć, rozkoszować się jego wyznaniem, snuć wspólne plany na przyszłość… Nie wolno jej tego uczynić, pójść za głosem serca. To brat jej nieżyjącego męża.
– Niepotrzebnie, Jay – powiedziała. – Mnie na tobie nie zależy. Ja…my…to znaczy ja i dzieci radzimy sobie wystarczająco dobrze i wcale cię nie potrzebujemy – dodała drewnianym, wypranym z emocji głosem.
J.D. popatrzył jej głęboko w oczy, jakby chciał zajrzeć przez nie aż do dna duszy. Boże, jak bardzo pragnęła go teraz pocałować, utulić, powiedzieć, że za nim szaleje, że go kocha… Czyżby to była prawda? Uzmysłowiła to sobie w nagłym przebłysku świadomości. Ta myśl ją zmroziła. Dlaczego, spośród wszystkich mężczyzn na świecie, musiała się zakochać akurat w nim? W swoim szwagrze?!
Nigdy się o tym nie dowie, pomyślała, i zanim zdołał odgadnąć, co się z nią dzieje, wyskoczyła z samochodu. Uciekała do domu, jakby ją ktoś gonił. Gdyby tylko tak samo szybko i skutecznie potrafiła uciec od prawdy, która się jej objawiła. Nie, za nic nie będzie kochać J.D. Santiniego. Nie, i już!
Usłyszała za plecami warkot zapalanego silnika. Z piskiem opon J.D. wycofał dżipa z podjazdu. Tiffany nawet nie odwróciła głowy, tylko przeskakując po dwa stopnie naraz, dopadła frontowych drzwi i wbiegła do środka. Jak dobrze, że odjechał. Ale wróci, niestety. Podpisał umowę najmu na pół roku z góry.
Pół roku!
Tiffany zatrzasnęła drzwi i ciężko oparła się o ścianę. Miała w głowie gonitwę myśli. Jedno wiedziała na pewno – że sześciu miesięcy takiego życia nie wytrzyma. Ze zgrozą myślała o następnych dniach, nie mówiąc o tygodniach i miesiącach. Nie chciała go widzieć. Na pewno nie teraz, a właściwie to nigdy.
Problem w tym, że nie miała wyboru.
ROZDZIAŁ 10
Proszę sporządzić w moim imieniu ofertę. Damy pięć procent mniej, niż chcą właściciele. Ostateczna decyzja po analizie składu gleby i wody.
J.D. ogarnął wzrokiem rozległe pola farmy należącej do rodziny Zalinskich. Uznał, że dobrze wypełnił powierzone mu przez ojca zadanie. Nie działał pochopnie i zdecydował się na zakup ziemi po rozważnej, chłodnej kalkulacji. Posesja warta była swojej ceny, spełniała oczekiwania ojca, który zamierzał założyć na niej winnicę.
J.D. już dawno doszedł do wniosku, że nie należy mieszać interesów z życiem osobistym i w tej sytuacji, choć nie było to łatwe, postąpił zgodnie z tą zasadą. Nie poddał się nastrojom, nie kierował własnymi chęciami; wziął pod uwagę dobro sprawy. Od czasu wesela Johna Cawthorne’a Tiffany wyraźnie go unikała, przy czym nie chodziło tu tylko o to, że nie chciała zostać z nim sam na sam. Nawet w obecności osób trzecich odpowiadała półsłówkami, odwracała wzrok, z czego J.D. wyciągnął tylko jeden wniosek – najwyższy czas się wynosić.
Maks Crenshaw poprawił krawat i uśmiechnął się szeroko. Na jego łysinie lśniły w słońcu kropelki potu, które spływały strumyczkami po tłustych policzkach i szyi, niknąc pod kołnierzykiem koszuli.
– Dobry wybór – pochwalił swego klienta, mrugając porozumiewawczo. – Nie będą się targować, bo zależy im na czasie. Nie przewiduję najmniejszego problemu z ofertą.
– Świetnie. – J.D., mając przed sobą widok farmy, upewnił się w swym wyborze.
Dom mieszkalny był murowany, do wzniesienia stodół i zabudowań gospodarczych musiano użyć dobrze zakonserwowanego drewna, ponieważ były w dobrym stanie. W oddali rysowały się łagodne wzgórza, pomiędzy którymi wił się czysty strumień. Wokół budynków rosły sosny i dęby, ocieniając dachy i trawnik. Parę sztuk bydła skubało resztki suchego zboża na rżysku, kozy i owce pasły się w zagrodach koło stodoły, a obok stał traktor z przyczepą. Ziemia była dobrze nawodniona i nadawała się do uprawy białego bordeaux. Co do czerwonego wina, należało spróbować uprawiać cabernet sauvignon i merlot. Takie były zresztą intencje starego Santiniego, który chciał stworzyć nowy gatunek. Zdaniem J.D. wybrane miejsce idealnie się do tego nadawało.
– Przyjadę po południu do pańskiego biura i podpiszę ofertę. Kopię prześlemy faksem mojemu ojcu do Portland – powiedział J.D. do pośrednika. – Z pewnością będzie chciał jak najwięcej dodatkowych informacji o tym miejscu. Jeśli są jakiekolwiek problemy, na przykład z prawem dostępu do wody, też musi zostać o tym powiadomiony.
– Nie powinno być problemów. Zalinscy już się stąd wynieśli i teraz grunt użytkuje ich krewny z Ashland. Wie, że ziemia ma być sprzedana. Na pierwszy sygnał zabierze stąd swoje zwierzęta i maszyny – zapewnił Maks. – Już pozbierałem informacje o ewentualnym zadłużeniu. Poza niewielkim zastawem hipotecznym w miejscowym banku, farma jest czysta. Ale oczywiście sprawdzę wszystko jeszcze raz i umieszczę w raporcie dla pana ojca.
– Znakomicie.
J.D. ulokował się na siedzeniu samochodu Maksa. Ruszyli w kierunku głównej drogi. Pośrednikowi usta się nie zamykały, raz jeszcze podkreślił trafność wyboru, jakiego dokonał J.D., i wychwalał farmę, ale J.D. go nie słuchał. Myślał o tym, że już niedługo znajdzie się na powrót w Portland i, wraz z ojcem, zajmie się innymi sprawami związanymi z funkcjonowaniem rodzinnej firmy. Ta perspektywa zresztą bynajmniej nie budziła jego entuzjazmu. Nigdy nie zależało mu na wygodnej, ciepłej posadce. Przeciwnie, traktował życie jak wyzwanie, licząc się z nieuniknionymi porażkami. Miał za to poczucie, że jest wolny i niezależny. W przeciwieństwie do Philipa, nigdy nie chodził na pasku ojca. Określone okoliczności wpłynęły na zmianę jego postawy. Philip umarł w wyniku kraksy samochodowej, a on sam uległ wypadkowi na motorze. Machinalnie rozmasował zranioną wówczas nogę.
Pogrążony w niewesołych rozmyślaniach, J.D. patrzył nie widzącym spojrzeniem na umykający krajobraz. W pewnym momencie ocknął się i spostrzegł, że mijają farmę Wellsa.
– Zatrzymajmy się – powiedział.
Maks rzucił mu pytające spojrzenie.
– Przecież zdecydował się pan już na ziemię Zalinskich, prawda?
"Daj Mi Szansę, Tiffany" отзывы
Отзывы читателей о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany" друзьям в соцсетях.