Zawahał się, ale szybko skinął głową.

– Jasne!

– Ellie powiedziała mi, że wychodziłeś z Milesem;

– I co z tego? – Stephen zgarnął z blachy garść ciastek.

– Gdzie byliście?

– Nad rzeką – odparł chłopiec, nie patrząc matce w oczy.

– Nie kapałeś się – stwierdziła raczej, niż spytała. Syn miał suche włosy, a w dodatku czuć było od niego papierosami.

– Nie.

Tiffany zdawała sobie sprawę, że dalsze naciskanie nic nie da, więc zmieniła taktykę.

– Jak ci idzie w letniej szkole?

– Nudy na pudy. – Stephen wyjął z lodówki karton mleka i napełnił szklankę.

– Radzisz sobie?

– No pewnie, czemu pytasz?

– Żeby wiedzieć – odpowiedziała Tiffany i też sięgnęła po ciastko. – To należy do moich obowiązków.

– Żadna płaca jak za taką pracę, co?

– Nie mów tak.

– Dobra. Idę wieczorem do kina.

W Bittersweet działało tylko jedno kino, a jego repertuar można było równie dobrze obejrzeć na kasetach wideo.

– Do kina? – zdziwiła się Tiffany. – Nie pamiętasz, że masz karę?

– Miałem. Do dzisiaj.

Z tym argumentem nie mogła się spierać. Stephen odpokutował już za swoją ucieczkę.

– Zgoda, ale pod warunkiem, że posprzątasz swój pokój.

Stephen już otwierał usta, by zaprotestować, ale musiał w ostatniej chwili zmienić zdanie, bo zmilczał.

– Z kim wybierasz się do kina? – spytała, mając nadzieję, że tym razem synowi nie będzie towarzyszył Miles Dean.

– Z Samem.

– A kto cię przywiezie? – spytała, nie kryjąc ulgi.

– Seth, brat Sama.

Tiffany postanowiła dać wiarę słowom syna. Seth miał prawie dwadzieścia lat i pracował w fabryce. Wyglądał na prostolinijnego, uczciwego chłopaka.

– Tylko wróć zaraz po seansie, dobrze?

– Jasne. Nie ma sprawy.

Tiffany miała nadzieję, że dotrzyma słowa. Z całych sił chciała wierzyć synowi. Przecież to dobry chłopak, przekonywała się w duchu, wracając myślą do sprawy zniknięcia Isaaca Wellsa i wizyty na policji, nie byłby zdolny do popełnienia złego uczynku czy zrobienia komuś krzywdy. Jest bardzo młody i naiwny, podatny na wpływy kolegów, zbuntowany przeciwko światu dorosłych. Może ktoś wywiera na niego presję? Może ktoś go szantażuje? – zatrwożyła się Tiffany.


Jarrod Smith był sfrustrowany jak pies, który wytropił kota, a teraz bezsilnie warczy pod wysokim drzewem, na które ten kot umknął. Chodził długimi krokami po swym biurze i referował J.D. postępy w sprawie zniknięcia Isaaca Wellsa.

– Policja zbadała kilka tropów, ale wszystkie prowadziły donikąd. Z początku kierujący śledztwem sądzili, że w sprawę wplątany jest ktoś z krewnych lub przyjaciół Wellsa. Założyli, że stary padł ofiarą jakichś paskudnych machinacji, że to morderstwo lub porwanie. Jednak nic na to nie wskazuje, nie odnaleziono żadnych dowodów – dodał, rzucając swemu rozmówcy zakłopotane spojrzenie. – Wygląda na to, że Isaac po prostu poszedł sobie w świat, nikogo nie zawiadamiając o swym niezwykłym postanowieniu.

– Tylko po co miałby to zrobić? – spytał J.D.

– Dobre pytanie. Wracamy do punktu wyjścia. Dlaczego Isaac Wells opuścił swoją farmę? Albo ktoś go do tego zmusił, albo coś mu się na stare lata przywidziało. A może wyruszył gdzieś niedaleko i nagle stracił pamięć? To się często przytrafia ludziom w starszym wieku. – Jarrod potarł nasadę nosa, jakby ten gest pozwalał mu się lepiej skupić. – Ale powiem ci, że rozmawiałem z ludźmi, którzy znali starego Isaaca o niebo lepiej niż ja. Z mnóstwem ludzi. Twierdzili z całą odpowiedzialnością, że Isaac nie cierpiał na demencję czy depresję. Uważają, że stary był zdrów jak dąb na ciele i na umyśle. Spędzał całe dnie, zajmując się głównie tymi swoimi starymi samochodami, które przechowywał w stodole. Nie zauważono żadnych niepokojących sygnałów. – Jarrod przysiadł na biurku, machając nogą. – Założyłem nawet, że Isaac gwałtownie potrzebował pieniędzy i chciał w ten sposób wyłudzić kwotę należną z ubezpieczenia. Oczywiście musiałby być z kimś w zmowie. Okazało się, że jego ubezpieczenie jest minimalne i ledwo pokryłoby koszty pogrzebu. Natomiast farma, obciążona niewielkim długiem hipotecznym, jest warta sto pięćdziesiąt, może nawet dwieście tysięcy. – Jarrod podniósł do ust kubek z kawą, spostrzegł, że jest pusty, i spytał: – Co powiesz na piwo? Ja stawiam.

– Chętnie się napiję – odparł J.D.

Gdy wyszli z biura, Jarrod poprowadził go na skróty, uliczką na tyłach.

– To moja droga ewakuacyjna – zażartował. – Możesz mi wierzyć, że jak byłem mały, to dawałem starym nieźle popalić, choć ani w połowie nie tak jak moi bracia. Wyczyny Trevora i Nathana przeszły do rodzinnej legendy.

Było późne popołudnie, słońce jeszcze przygrzewało, ale w powietrzu czuło się chłód. Weszli do Wooden Nickel Saloon i zajęli jeden z drewnianych boksów. Wnętrze baru było udekorowane pamiątkami pochodzącymi z okresu gorączki złota – począwszy od starych odważników, kół wozów osadniczych i końskich siodeł, skończywszy na latarniach, motykach kopaczy złota i wypchanych zwierzęcych łbach, błyskających szklanymi oczami znad baru. Blat każdego stołu zdobiły zatopione w plastiku stare monety.

Jarrod i J.D. zamówili po dużym piwie z Portland, browaru pozostającego pod kontrolą firmy Bracia Santini. Poza kilkoma mężczyznami tkwiącymi przy barze i paroma innymi grającymi w bilard nie było nikogo. Nad kanciastą ladą zamontowano telewizor – akurat wyświetlano wyniki ostatnich rozgrywek baseballowych. Stuk bil i szmer rozmów zagłuszały przeboje country, sączące się z niewidocznych głośników. J.D. nie rozróżniał ani piosenkarzy, ani piosenek – podobała mu się muzyka, jej charakterystyczne brzmienie, i to mu wystarczało.

Młoda blondynka w obcisłych dżinsach, kowbojskich butach, kraciastej koszuli i kapeluszu postawiła na stoliku kufle z piwem i miseczkę chipsów.

– Coś jeszcze? – spytała, przyglądając się J.D. Nigdy go do tej pory nie widziała. W jej zielonych oczach błyszczała ciekawość.

– To nam wystarczy, dzięki, Nora – odparł Jarrod.

– Jakby co, wiesz, gdzie mnie szukać. – Dziewczyna mrugnęła porozumiewawczo i zniknęła na zapleczu.

Jarrod pociągnął długi łyk i, z zadowoloną miną, postawił kufel na stole. Nora wróciła na salę i czyściła teraz blat sąsiedniego stolika, skąd zręcznie zgarnęła napiwek.

– Chodziłem do tej samej klasy z jej starszą siostrą April – wyjaśnił, spoglądając spod oka na zgrabną sylwetkę dziewczyny. – Nawet parę razy umówiliśmy się na randkę. Zaprosiłem April na mój bal maturalny. Nora była wtedy jeszcze całkiem mała.

– Ale już dorosła – zauważył J.D., patrząc, jak z uśmiechem znów staje za barem.

– No, niby tak – powiedział lekko zakłopotany Jarrod. Rzucił dziewczynie przez ramię ostatnie spojrzenie, po czym zwrócił się do swego rozmówcy. – Nie mam pojęcia, w jaki sposób i czy w ogóle Stephen jest powiązany ze zniknięciem Wellsa. Miał jego klucze, to fakt, ale wyjaśnił policji, jak do tego doszło. Powinieneś sam z chłopcem porozmawiać, może jeszcze czegoś się dowiesz. Osobiście wątpię, by był zamieszany w tę aferę. Może mieć jakieś dziwaczne pomysły – sam wiesz, jak to jest w tym wieku – i z pewnością ukradł klucze, ale to wszystko. Policja nie ma przeciwko niemu żadnych dowodów i nie zamierza go oskarżać. Na posterunku chcieli go porządnie postraszyć, żeby wyznał, co wie, i tyle.

Popijali piwo, rozmawiając o sezonie baseballowym, o przesunięciach w lidze, o wszystkim i o niczym. Podczas rozmowy J.D. dowiedział się, że Jarrod był policjantem, zanim został prywatnym detektywem. Gdy w rewanżu Jarrod spytał o jego losy, J.D. powiedział mu, że dotąd był prawnikiem specjalizującym się w sprawach cywilnych.

– Po śmierci brata ojciec praktycznie zmusił mnie, żebym zajął jego miejsce w firmie – wyjaśnił. – Początkowo się opierałem, wynajdując wszystkie możliwe preteksty, ale kiedy uległem wypadkowi, miałem parę tygodni przymusowej bezczynności na przemyślenie kilku ważnych życiowych spraw, no i zdecydowałem, że przyjmę propozycję ojca, przynajmniej na jakiś czas.

Jarrod pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Słyszałem, że chcesz kupić farmę Zalinskich.

– Złożyłem ofertę dziś rano.

– Nie miej mi za złe, że pytam. Pewnie już się zorientowałeś, że na prowincji plotki rozchodzą się z szybkością światła.

– To jeden z powodów, dla których wybrałem duże miasto.

– Ja nie zamieniłbym naszego miasteczka na metropolię. W dużym skupisku trudno nawiązać kontakt z ludźmi, człowiek się alienuje, czy tego chce, czy nie – wyniszczył swój pogląd Jarrod. – Oczywiście, że u nas są i tacy, którzy nadmiernie interesują się losem bliźnich i wsadzają nos w nie swoje sprawy, ale funkcjonowanie w obrębie małej społeczności ma swoje złe i dobre strony. Kiedy wpadniesz w tarapaty, wszyscy w mieście na wyścigi będą ci pomagać.

– Poza sprawą Isaaca Wellsa.

– Odnoszę wrażenie, że zagadka zniknięcia Wellsa pozostanie nie rozwiązana. Chyba że Isaac wróci i sam opowie, co mu się przydarzyło. – Jarrod odchylił się w krześle, przybierając bardziej wygodną pozycję. – A jak ci się układa ze szwagierką?

J.D. natychmiast się najeżył.

– Jako tako – odparł enigmatycznie, zastanawiając się, dlaczego Jarrod się tym interesuje.

– Piękna kobieta.

J.D. przytaknął w milczeniu.

– Nie miała lekkiego życia. Wychowywała się bez ojca, który przez lata nie pamiętał o jej istnieniu. Matka starała się, jak mogła, ale w ich domu się nie przelewało. Potem tragiczna śmierć męża… Spadło na nią dużo obowiązków i nie mniej kłopotów.

– Daje sobie radę.

– Ma charakter, zresztą jak wszystkie córki Cawthorne’a. Odziedziczyły to w genach. Weźmy, na przykład, moją siostrę Katie. Musiała sobie radzić, mając takich trzech braci jak my. – Jarred spochmurniał. – Nie ma co, dostała swoją porcję batów od życia, była w dołku, ale wyszła z tego obronną ręką. Zahartowała się, teraz nic jej nie złamie – dodał z podziwem. – To zadziwiająca kobieta. Zawsze dopnie swego – jak ją wyrzucisz drzwiami, to wróci oknem. – Jarrod uśmiechnął się. – Pasuje do tego porzekadła: gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Wydaje mi się, że Tiffany, choć silna i uparta, jest dużo spokojniejsza od Katie. – Jarred potarł dłonią brodę. – Na pewno niełatwo jej samej wychowywać dwoje dzieci, zwłaszcza że chłopak wszedł w trudny okres dojrzewania.