– Wieki temu – przyznała.
– Byłaś wtedy panną.
– A ty kawalerem.
– I pozostałem nim do tej pory.
– Dlaczego się nie ożeniłeś? – spytała. I, nie dając mu czasu na odpowiedź, dorzuciła: – Tylko mi nie opowiadaj, że nie natrafiłeś na właściwą kobietę, bo i tak ci nie uwierzę.
Milczał przez chwilę, a potem spojrzał na nią pociemniałymi nagle oczami. Wiatr ucichł i zapadła taka cisza, że niemal słychać było bicie ich serc.
– Znalazłem odpowiednią dla mnie kobietę, ale mnie nie chciała. Wybrała mojego brata.
Tiffany ogarnęło wzruszenie. Więc to tak. Gdy pocałował ją po raz pierwszy, zrobił to nie z przekory czy zadufania, ale dlatego, że mu się spodobała. Po pogrzebie zajął się nią, utulił, ukoił, wziął w ramiona nie dlatego, żeby skorzystać z okazji. Chciał ją pocieszyć, ponieważ już wtedy była mu bliska. Nie mógł jej o tym powiedzieć, nie wtedy, tuż po ceremonii pogrzebowej.
– Ja… kochałam twojego brata. Wiem, że wasza rodzina oskarżała mnie o interesowność, o to, że wyszłam za starszego od siebie mężczyznę, aby zapewnić sobie opiekę i łatwe życie, ale to nieprawda. Zakochałam się w Philipie, ujął mnie swoją dobrocią, uprzejmością, zaimponował wiedzą. Początkowo zgadywał każde moje życzenie. Być może, w naszym związku nie było jakiejś nadzwyczajnej namiętności, i z biegiem lat miłość przekształciła się w przywiązanie, ale mieliśmy siebie, dzieci, rodzinę…
– Ja też go kochałem. – J.D. zacisnął usta w cienką kreskę. – Jak ci się wydaje, z jakiego powodu tak długo trzymałem się od ciebie z daleka?
– Ja… Ja nic nie wiedziałam.
– A teraz, jak sądzisz, dlaczego stąd wyjeżdżam?
– O, Boże, nie mów mi proszę, że…
– Zaraz ci powiem, dlaczego. Ponieważ nie mogę poradzić sobie z samym sobą, z moim uczuciem do ciebie, z myślą, że pożądałem i pożądam żony mojego brata – powiedział ze śmiertelną powagą. – W głębi serca chciałem, żebyście się rozwiedli, żebyś była wolna.
– Jay, błagam cię, nie mówmy o tym! – Tiffany krajało się serce.
– Sama mnie spytałaś.
– To prawda… To, co się zdarzyło między nami, było…
– Było niewłaściwe i nie powinno się zdarzyć – dokończył za nią. – Wiem o tym. Wierz mi, że świetnie zdaję sobie z tego sprawę.
– Nie miałam zamiaru cię prowokować…
– A ja ciebie wykorzystywać – uciął cierpko, najwyraźniej chcąc zakończyć ten temat. Zeszli po trawie nad staw, którego brzeg okalało sitowie. Nieco dalej strzelały w niebo wysokie sosny i dęby. Niebo przybrało fioletowy odcień i powiała chłodniejsza bryza.
Tiffany i J.D. milczeli, każde pogrążone w swoich niewesołych myślach. Co przyniesie im przyszłość? Czy mogą liczyć na odmianę losu? Czy odważą się snuć wspólne plany?
– No, dobrze. – Pierwszy odezwał się J.D. Wyjął z worka butelkę wina. – Przejdźmy teraz do rozrywkowej części wieczoru. Powinniśmy oblać objęcie tej wspaniałej ziemi przez rodzinę Santinich. – J.D. wyciągnął z kieszeni scyzoryk zaopatrzony w korkociąg. – Firma Bracia Santini jak zwykle niezawodna. Chcesz powąchać korek?
– Nie trzeba, wierzę ci. To znaczy…
– Wiem, co to znaczy. – Odstawił butelkę na płaski kamień koło stawu, żeby wino mogło chwilę pooddychać. Mimo pozornie beztroskiego tonu wcale się nie rozluźnił, przeciwnie, był spięty jak zwierzę do skoku. – Wcale mi nie wierzysz. Nigdy nie wierzyłaś – powiedział z wyrzutem.
– Zwracam ci uwagę, Jay, że od chwili, kiedy mnie zobaczyłeś, stale dawałeś mi do zrozumienia, że nie jestem dość dobra dla twego brata,
– Nie chodziło o to, że nie jesteś dość dobra.
– Nie? To o co?
– Uważałem, że jesteś za młoda jak na żonę Philipa.
– Przecież to nie była twoja sprawa, więc po co wtrącać swoje trzy grosze?
– Już ci powiedziałem, że to była moja sprawa.
– Nie miałeś prawa! – wykrzyknęła Tiffany, nie panując nad emocjami. – Tak samo jak nie miałeś prawa tu przyjeżdżać i mieszać się w nasze życie.
– Uważasz, że to właśnie robię?
– Dokładnie! Wydaje ci się, że wszystko ci się od życia należy. Sięgasz jak po swoje po coś, co nie jest twoje.
– To nieprawda, Tiffany. Gdyby tak istotnie było, między nami ułożyłoby się zupełnie inaczej.
– Naprawdę? Niemożliwe…Och!
J.D. objął ją i stłumił okrzyk namiętnym pocałunkiem. Tiffany oblała fala gorąca jak zawsze, gdy J.D. brał ją w ramiona. Z pasją, której nie potrafiła powstrzymać, oddała pocałunek. Czuła dłonie J.D. na swoim ciele, dotykały i głaskały, sprawiając, że cała płonęła z pożądania. Rzeczywistość wokół przestała istnieć, liczyła się tylko wzajemna bliskość i namiętność, która szukała spełnienia. Zdrowy rozsądek odszedł w zapomnienie.
J.D. ułożył Tiffany na trawie i, cały drżący, zaczął całować nagą skórę nad wycięciem dekoltu. Jej palce zaplątały się w jego włosy. Cała oddała się pieszczotom, nie protestowała, gdy ściągnął jej przez głowę koszulkę, ani wtedy, gdy pocałował stwardniały czubek każdej z piersi. Zaraz potem ona ściągnęła z niego koszulę. Gładząc muskularne ramiona, wyczuwała grę mięśni pod skórą; przejechała palcami po pokrytej ciemnym puchem piersi i dotarła do pępka.
– Napytasz sobie biedy – ostrzegł J.D.
– Wiem. Raz kozie śmierć.
– Tak? To do dzieła. – Rozpiął jej stanik i odrzucił na trawę. – Tak… właśnie tak… – szepnął z zachwytem. Dokonywał cudów z jej ciałem. Tiffany wygięła się w łuk, by ułatwić mu dostęp do piersi. Lizał je i całował, a ona wiła się z rozkoszy.
– Jay – szepnęła ponaglająco.
– Jestem, kochanie. – Rozpiął suwak jej szortów. Przesunął ustami po jej brzuchu, jednocześnie ściągając szorty. Jeszcze chwila, i oto leżała na trawie całkiem naga, wyjąwszy wąski biały pasek jedwabiu.
– Jesteś piękna – powiedział, całując jej pępek i ocierając ciało gorącym oddechem. – Taka piękna. – Odsunął się nieco i zręcznie ściągnął zębami figi, sięgając ustami do źródła pożądania.
– Jay, och, Jay – jęknęła z zamkniętymi oczami. Jej ciało w mroku błyszczało od potu.
J.D. szybko zrzucił buty i dżinsy.
– Błagam cię, Jay, nie przerywaj.
– Sama nie wiesz, o co prosisz – powiedział, ale po chwili i on całkowicie stracił kontrolę nad sobą. Zagarnął Tiffany pod siebie i poprowadził ją do krainy nieziemskiej rozkoszy. Gdy pod powiekami wybuchły jej kolorowe fajerwerki, wykrzyczała imię J.D. W chwilę potem poczuła, jak on drga spazmatycznie, wydając przy tym okrzyk triumfu. Później oboje zapadli w nicość.
ROZDZIAŁ 11
Ciekawe, kim jest ten twój nowy lokator? – Katie zanurzyła chipsa w miseczce z sosem, po czym zjadła go ze smakiem. Pytanie skierowała do Tiffany. Wraz z Bliss spotkały się, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, na lunchu i siedziały teraz w restauracyjnym ogródku pod parasolem.
– Nic nie ujdzie twojej uwagi – stwierdziła z przekąsem Tiffany, nadal nie do końca przekonana do pomysłu zacieśnienia więzów z rodziną ojca.
– Nie zapominaj, że jestem dziennikarką, a moim obowiązkiem jest wiedzieć wszystko o wszystkich – odparła z uśmiechem Katie i otarła wargi. Na jej gładkim czole lśniły kropelki potu. Było upalnie.
– Nazywa się Luke Gates, oznajmił, że przyjechał z małego miasteczka w zachodnim Teksasie. Jest skryty, raczej unika towarzystwa, nie zawarł bliższej znajomości z żadnym z pozostałych lokatorów i dlatego niewiele o nim wiem.
– Ciekawe, co go sprowadziło do Bittersweet – zauważyła Katie.
– We wszystkim dopatrujesz się tajemnicy – stwierdziła Bliss.
– Raczej sensacji. Nie darmo jestem reporterką. Jak wiecie, w naszym miasteczku niewiele ciekawego się dzieje, ot, dzień jak co dzień. Ta ostatnia historia z Isaakiem Wellsem to wyjątek potwierdzający regułę. – Katie pociągnęła łyk mrożonej herbaty i przesunęła się z krzesłem, aby znaleźć się w cieniu. Parasol nie osłaniał całego stolika. – Dowiedzieć się, co przydarzyło się Wellsowi, dlaczego rozpłynął się jak we mgle – oto prawdziwe wyzwanie dla reportera, zwłaszcza że policja niewiele zdziałała. Praktycznie niczego się nie dowiedzieli.
– Niestety. Nie odnaleziono żadnych śladów, żadnych dowodów – wtrąciła Bliss.
Katie kontynuowała wywód:
– Isaac Wells żył samotnie, o jego rodzinie wiadomo niewiele. Nie był zbyt sympatyczny, można chyba powiedzieć, że raczej zdziwaczały, i z pewnością nie wszyscy w miasteczku za nim przepadali. Jednak to jeszcze nie wyjaśnia, dlaczego zniknął. A jeśli nawet został porwany, to czemu nikt nie wystąpił z żądaniem okupu? To się nie trzyma kupy.
– Zgadzam się z tobą – powiedziała Tiffany, po raz kolejny upewniając się w duchu, że jej syn na pewno nie ma z tą sprawą nic wspólnego. Stephen wszedł w trudny okres, chodzi własnymi drogami, próbuje udowodnić, że nie potrzebuje rady i opieki dorosłych – to prawda. Nie oznacza to jednak, przekonywała się w myślach, że byłby zdolny do popełnienia przestępstwa. Z całą pewnością.
– A co słychać u J.D? – spytała Katie, zmieniając temat.
Tiffany o mało się nie zakrztusiła mrożoną herbatą.
– A czemu mnie o to pytasz?
– Widziałam, jak tańczyliście na weselu. On jest w tobie zakochany. Co do tego nie mam wątpliwości.
– Zakochany? – Tiffany pokręciła głową z gorzkim uśmiechem. Nigdy nie uwierzy w szczerość zapewnień J.D. – On przyjechał w interesach.
Bliss i Katie wymieniły znaczące spojrzenia.
– Jasne, w interesach.
– Oczywiście, że tak. Ojciec polecił mu wyszukać w tym rejonie ziemie nadające się pod uprawę winorośli. Jeździł z pośrednikiem po okolicy i wybrał farmę Zalinskich. Złożył ofertę kupna, sprawa jest przyklepana.
– Słyszałam o tym – powiedziała Katie. – Słyszałam też, że Santini chcą uruchomić interesy w Oregonie. To wszystko nie tłumaczy faktu, że w niedzielę J.D. wpatrywał się w ciebie zakochanym wzrokiem i za nic nie umiał utrzymać rąk przy sobie.
Tiffany, speszona, nie potrafiła powstrzymać rumieńca, który wypełzł jej na policzki. Aż za dobrze pamiętała namiętne pocałunki, cudowne pieszczoty, uczucie bliskości i zjednoczenia, rozkosz, którą przeżyła dzięki J.D. Nigdy przedtem nie doświadczyła czegoś tak niezwykłego…
"Daj Mi Szansę, Tiffany" отзывы
Отзывы читателей о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany" друзьям в соцсетях.