– Zostań na noc, Steve. Odeślę ci taksówkę.

Zanim pilot zdążył wyłączyć silniki, Zack pośpiesznie zbiegł po schodkach. Taksówkarz stał przy zapraszająco otwartych drzwiach wozu. Na sobie miał najbardziej absurdalnie nieautentyczny strój z czasów wojny domowej, jaki Zackowi kiedykolwiek zdarzyło się oglądać, zakładając oczywiście, że ubiór miał reprezentować właśnie ten okres historii. Zack wcisnął się na tylne siedzenie, a torbę położył na podłodze.

– Wiesz, gdzie mieszka Julie Mathison? – zapytał. – Jeżeli nie, potrzebna mi będzie książka telefoniczna, bo zapomniałem wziąć adres.

– Pewnie, że wiem, gdzie mieszka – odpowiedział kierowca i uważnie przyjrzał się Zackowi. Wyraz jego twarzy zmienił się gwałtownie, gdy rozpoznał pasażera. Ze złością usiadł za kierownicą i o wiele za mocno trzasnął drzwiami. – Nazywasz się Benedict? – zapytał po chwili. Jechali obok szkoły podstawowej, przez centrum miasta i rynek, który otaczały sklepy i restauracje.

– Tak – mruknął Zack, zajęty obserwowaniem miejsc, w których dorastała Julie.

Ujechali z pół mili. Taksówka zatrzymała się przed schludnym, jednopiętrowym budynkiem ze starannie utrzymanym trawnikiem, ocienionym koronami olbrzymich drzew. Serce Zacka zabiło niecierpliwie, gdy sięgał do kieszeni.

– Ile jestem winien?

– Pięćdziesiąt dolców.

– Chyba żartujesz.

– Każdego innego przejazd tą trasą kosztuje pięć dolarów, ale skunksa takiego jak ty pięćdziesiąt. A teraz, jeżeli chcesz, bym zawiózł cię tam, gdzie znajdziesz Julie, a nie zostawił tu, gdzie na pewno jej nie ma, będzie cię to kosztowało siedemdziesiąt pięć.

Rozdzierany między gniewem, zaskoczeniem i narastającym napięciem, Zack zignorował obelgę.

– Gdzie ona jest?

– W szkole, prowadzi próbę przedstawienia.

Zack przypomniał sobie, że przejeżdżali obok budynku z zatłoczonym parkingiem. Zawahał się. Rozpaczliwie pragnął ją zobaczyć, wyjaśnić nieporozumienia, wziąć ją w ramiona. Jeżeli pozwoli… Głosem pełnym ironii zapytał:

– A może wiesz przypadkiem, jak długo to potrwa?

– Może całą noc – skłamał Herman z czystej złośliwości.

– W takim razie wieź mnie do niej. Kierowca kiwnął głową i flegmatycznie odjechał od krawężnika.

– Nie rozumiem, dlaczego tak ci do niej spieszno. – Z lusterka jego oczy spoglądały na Zacka ze złością. – Po tym, jak ją porwałeś i zabrałeś do Kolorado, sama musiała stawiać czoło glinom i reporterom. Jak wyszedłeś z więzienia, też do niej nie przyjechałeś. Zanadto byłeś zajęty tymi swoimi luksusowymi kobietami i przyjęciami, żeby zawracać sobie głowę taką słodką dziewczyną jak Julie, która nigdy w życiu nikogo nie skrzywdziła! Narobiłeś jej wstydu przed całym światem, przed całym miastem! Ludzie spoza Keaton nienawidzą jej, choć zrobiła to, co należało. Chociaż potem okazało się, że postąpiła niewłaściwie. Mam nadzieję – dodał mściwie, gdy zatrzymali się przed wejściem do szkoły – że jak cię zobaczy, napluje ci w twarz! Gdybym był jej ojcem, wyciągnąłbym strzelbę i jak tylko dowiedziałbym się, że jesteś w mieście, już bym na ciebie dybał. Mam nadzieję, że tak właśnie postąpi.

– Prawdopodobnie spełnią się obydwa twoje życzenia – powiedział Zack spokojnie. Wyciągnął z kieszeni studolarowy banknot i podał kierowcy. – Wracaj na lotnisko po mojego pilota. On nie jest skunksem, więc może dwadzieścia pięć wystarczy.

Jakiś ton w jego głosie sprawił, że Herman zawahał się.

– Zamierzasz wreszcie się z nią pogodzić? Po to tu przyjechałeś?

– Spróbuję.

Wrogość zniknęła z twarzy Henklemana.

– Twój pilot będzie musiał poczekać, bo ja muszę to zobaczyć. Po za tym, przyda ci się w tym tłumie jakiś przyjaciel.

Zack nie słyszał. Wszedł do środka i ruszył korytarzem w stronę, skąd zza podwójnych drzwi dobiegał gwar licznych głosów.

ROZDZIAŁ 77

Julie wyłowił wzrokiem z tłumu niemal natychmiast. Drzwi sali gimnastycznej zatrzasnęły się z hukiem za jego plecami. Dziewczyna dyrygowała chórem dzieci ubranych w najrozmaitsze kostiumy; niektóre siedziały w fotelach na kółkach. Miejsce przy fortepianie, na scenie, zajęła akompaniatorka.

Wsłuchany w słodki dźwięk jej głosu, stał jak sparaliżowany i z czułością, która aż bolała, patrzył na jej cudowny uśmiech. W dżinsach i szkolnej bluzie, z włosami ściągniętymi w koński ogon, wyglądała ponętnie i… mizernie. Pod ogromnymi oczami kości policzkowe rysowały się jeszcze wyraźniej, niż zapamiętał. Poczuł się winny, tak bardzo schudła. I to przez niego! Taksówkarz powiedział, że zawstydził ją wobec miasta; musi to naprawić. Nie zwracając uwagi na zaskoczone spojrzenia i coraz głośniejsze szepty, ruszył w kierunku sceny. Wszędzie zauważono jego obecność, rozpoznawano twarz.

– No dobrze, dzieci, o co chodzi? – zapytała Julie, gdy kilkoro starszych przestało śpiewać i szepcząc, wskazywało na coś palcami. Za plecami niemal wyczuwała powiew szeptów przebiegających przez olbrzymią salę, słyszała stukot męskich butów na drewnianej podłodze, ale, zatroskana późną już porą i niespodziewanym brakiem dyscypliny uczniów, nie zwracała na nic więcej uwagi. – Willie, tak bardzo chciałeś dostać się do chóru, więc uważaj! – rzuciła ostro. Ale chłopiec, wskazując za jej plecy, z ożywieniem rozprawiał z Johnnym Everettem i Timem Wimple'em. – Panno Timmons! – Popatrzyła na pianistkę z wyrzutem, bo ta przestała grać i z otwartymi ustami także patrzyła za plecy Julie. – Panno Timmons, zaczynamy jeszcze raz! – Ale gdy znów popatrzyła na dzieci, część z nich właśnie opuszczała szereg i podążała za Williem Jenkinsem.- Dokąd to? – wybuchnęła Julie.

Odwróciła się i zamarła.

Piętnaście stóp od niej stał Zack, ręce trzymał sztywno po obu stronach ciała. A więc nareszcie przeczytał list, pomyślała, i przyjechał zabrać samochód. Stała nieruchomo, bała się odezwać, poruszyć. Patrzyła w tę męską, przystojną twarz, która nawiedzała jej sny, wypełniała udręką dni.

Willie Jenkins zrobił krok do przodu. Jego głos brzmiał chłodno i wojowniczo.

– Ty jesteś Zack Benedict?

Zack skinął w milczeniu głową, a wtedy kilku chłopców wysunęło się do przodu – niektórzy w fotelach na kółkach – odgradzając go murem od Julie. Wszyscy byli gotowi bronić jej przed potworem, który zjawił się tak niespodziewanie, pomyślał z goryczą.

– Lepiej zrób w tył zwrot! – rzucił ostrzegawczym tonem ten o żabim głosie i wysunął zaczepnie brodę. – Panna Mathison przez ciebie płakała.

Poważne spojrzenie Zacka zatrzymało się na twarzy Julie.

– Ja przez nią też.

– Faceci nie płaczą – padło pogardliwie z ust chłopca.

– Czasami tak, jeżeli ktoś, kogo bardzo kochają, wyrządzi im krzywdę.

Willie spojrzał na twarz ukochanej nauczycielki i ujrzał łzy spływające po jej policzkach.

– Popatrz, znowu płacze! – wybuchnął. – Czy po to tu przyjechałeś?

– Przyjechałem – odrzekł Zack – bo nie potrafię bez niej żyć.

Całe audytorium patrzyło na znanego z filmowych ról twardziela, który upokarzał się, w ich obecności, zadziwiającym wyznaniem. Julie nie zwracała na nic uwagi, przedzierała się przez tłum dzieci, biegła… rzuciła się w ramiona, już gotowe na jej przyjęcie.

Zamknęły się wokół niej z gwałtowną siłą; dłoń tuliła spłakaną twarz dziewczyny do piersi, zasłaniała przed oczami widzów; chylił ku niej głowę i ochryple szeptał: kocham cię. Jej ramionami wstrząsał szloch; otaczała dłońmi jego szyję, kryła na piersi twarz, przytrzymywała go mocno.

Na drugim końcu sali Ted objął Katherine i przytulił.

– Kiedy zrobiłaś się tak piekielnie sprytna? – szepnął.

Herman Henkleman był bardziej praktycznego, choć także romantycznego ducha. Mrugnął do Flossie i zawołał:

– Koniec próby! – Potem przycisnął kontakt, i gdy w sali zapanowały ciemności, wymknął się po taksówkę.

Gdy ktoś z powrotem włączył światło, Zacka i Julie już nie było.

– Wskakujcie! – Herman generalskim kapeluszem wytwornie zamiótł przed nimi chodnik, gdy trzymając się za ręce, wybiegli ze szkoły. – Zawsze marzyłem o udziale w szalonej ucieczce – dodał. Nacisnął gaz i samochód ruszył z piskiem opon. – Dokąd? Julie nie mogła zebrać myśli.

– Do twojego domu? – zapytał Zack.

– Jeżeli szukacie samotności, to nie – powiedział Herman. – Całe miasto się tam zjedzie, telefony będą się urywać.

– Gdzie jest najbliższy hotel?

Julie popatrzyła na niego zażenowana, ale Herman wypalił wprost:

– Chcesz całkiem zniszczyć jej reputację?

Zack bezradnie popatrzył w jej twarz, rozpaczliwie pragnął, by zostali sam na sam. Jej oczy mówiły, że chce tego samego.

– Do mojego domu – zdecydowała wreszcie. – Odłożymy słuchawkę telefonu, a w razie potrzeby odłączymy dzwonek przy drzwiach.

Po chwili znaleźli się przed domem Julie. Zack sięgnął do kieszeni.

– Ile tym razem się należy? – spytał chłodno.

Herman odwrócił się zza kierownicy i z miną urażonej godności wręczył Zackowi studolarowy banknot.

– Pięć za całość, razem z podwiezieniem pilota. To specjalna cena – uśmiechnął się zaskakująco chłopięcym uśmiechem – dla człowieka, który przed całym miastem nie bał się przyznać, że kocha Julie.

Zack, wzruszony, podał mu dwadzieścia dolarów.

– W samolocie zostawiłem walizkę i torbę, czy mógłbyś je tu przywieźć, jak już odwieziesz pilota do motelu?

– Oczywiście. Nie będę przeszkadzał, postawię pod drzwiami.

ROZDZIAŁ 78

Julie weszła do salonu i zapaliła lampę. Zack ujął jej dłoń, a wtedy bez słów padła mu w ramiona. Całowała go w milczeniu, równie jak on spragniona, tuliła do siebie, przywierała wargami do jego ust; dłońmi wędrowała po ciele ukochanego. Zack przyciągnął ją do siebie, ustami miażdżył jej wargi, niecierpliwe dłonie na nowo odkrywały cudowny zarys jej ciała.

Zaskoczył ich ostry dzwonek stojącego tuż obok telefonu. Drżącą ręką Julie sięgnęła po słuchawkę.