– Mów dalej – nalegał, w jego głosie brzmiało zdziwienie.

– Cholera jasna, wysnułam, jak mi się zdawało, oczywisty wniosek! Pomyślałam, że dżinsy kupiłeś po to, by zrobić jak najlepsze wrażenie na nowym pracodawcy, wyobrażałam sobie, jaka ważna musiała być dla ciebie chwila ich zakupu, ile nadziei w nich pokładałeś. Nie mogłam znieść myśli, że twoje starania pójdą na marne, jeżeli nie zjawisz się na czas. No więc, chociaż w całym moim życiu nigdy nie wzięłam autostopowicza, dręczyła mnie myśl, że twoja szansa umyka.

Zack był nie tylko zaskoczony, ale także, choć wzbraniał się przed tym uczuciem, wzruszony. Dobroci, która wymagała poświęcenia i podjęcia ryzyka, zabrakło w jego życiu – tym na wolności, bo o latach spędzonych w więzieniu nawet nie myślał.

– I to wszystko wywnioskowałaś z kantów na dżinsach? Masz niesamowitą wyobraźnię. – Z kpiącym uśmiechem pokręcił głową.

– Najwyraźniej jestem także fatalną znawczynią charakterów – powiedziała Julie z goryczą. Kątem oka zobaczyła, jak wyciąga w jej stronę lewą rękę i aż podskoczyła, tłumiąc okrzyk strachu. Dopiero wtedy zauważyła, że podaje jej kubek z kawą. Cichym głosem, jakby przepraszał za mimowolne przestraszenie jej, wyjaśnił:

– To dobrze ci zrobi.

– Dzięki tobie na pewno nie grozi mi zaśnięcie za kierownicą.

– Wypij chociaż trochę – nalegał Zack, zdecydowany obniżyć poziom jej przerażenia. Ale niewiele pomogło – to on był powodem obaw. – Dzięki temu… – przerwał, szukając odpowiednich słów -… sytuacja stanie się bardziej normalna.

Julie odwróciła głowę. Patrzyła na niego, a jej zdumiona twarz jasno wyrażała, co myśli: jego troska jest nie tylko obrzydliwa, ale i nienormalna. Już miała powiedzieć, co o tym wszystkim sądzi, ale przypomniała sobie o broni w kieszeni mężczyzny. Trzęsącą się ręką wzięła kawę i piła małymi łyczkami, równocześnie obserwując drogę.

Z siedzenia obok Zack widział zdradzające ją drżenie kubka. Ogarniało go przedziwne pragnienie – przeprosić ją za doprowadzenie do takiego stanu. W świetle bijącym z deski rozdzielczej obserwował piękny profil dziewczyny, podziwiał mały nosek, stanowczą brodę i wyraźnie zarysowane kości policzkowe. I te oczy, przepiękne! Przypomniał sobie, jak przed chwilą miotały gniewne błyskawice. Cudowne. Poczuł wyrzuty sumienia i wstyd za żerowanie na naiwności przerażonej, niewinnej dziewczyny, która próbowała okazać mu trochę serca – a ponieważ zamierzał nadal ją wykorzystywać, w duchu zaczął zgadzać się z tymi, którzy uważali go za bezduszne zwierzę. By nieco uspokoić sumienie, postanowił, na ile było to możliwe, rozładować sytuację. Spróbuje wciągnąć ją w rozmowę.

Zauważył, że nie nosi obrączki. Pewnie panna, pomyślał. Usiłował przypomnieć sobie, o czym rozmawiają ci „kulturalni, z zewnątrz”, i w końcu odezwał się:

– Lubisz uczyć?

Znów popatrzyła na niego pełnymi skrywanej niechęci, olbrzymimi oczami.

– Spodziewasz się – powiedziała z niedowierzaniem – że potrafię prowadzić z tobą obojętną, uprzejmą rozmowę?

– Tak! – rzucił ostro, opanowany irracjonalną złością za niedocenienie jego dobrych chęci. – Odpowiadaj!

– Uwielbiam uczyć – odrzekła Julie, roztrzęsiona. Nienawidziła siebie za tak łatwą kapitulację. – Jak długo będę cię wozić? – spytała, gdy mijali tablicę informującą: do granic Oklahomy zostało dwadzieścia mil.

– Właśnie do Oklahomy – odpowiedział Zack, nie całkiem zgodnie z prawdą.

ROZDZIAŁ 19

– Dojechaliśmy – powiedziała Julie na widok tablicy z nazwą stanu Oklahoma.

– Widzę. – Rzucił jej rozbawione spojrzenie.

– No i? Gdzie chcesz wysiąść?

– Jedź dalej.

– Dalej? – zawołała oburzona. – Słuchaj no ty nędzny… nie zamierzam wieźć cię aż do Kolorado!

Niechcący udzieliła mu odpowiedzi na pytanie, jakie nie padło, wiedziała, dokąd się udaje.

– Ani myślę! – piekliła się Julie, nieświadoma, że właśnie przypieczętowała swój los. – Nie mogę!

Z westchnieniem myślał o oporze, jaki wywoła.

– Ależ tak, panno Mathison!

Jego pełen ironii spokój był kroplą, która przerwała tamę.

– Idź do diabła! – krzyknęła i zanim zdołał ją powstrzymać, gwałtownie skręciła w prawo. Zahamowała ostro, samochód skoczył na muldzie na poboczu.- Bierz auto! – prosiła. – Weź, tylko mnie zostaw. Nikt się nie dowie, że cię widziałam ani dokąd zmierzasz. Przysięgam!

Zack, aby powstrzymać jej wybuch, zażartował:

– Bohaterowie filmów właśnie tak przyrzekają. – Przez ramię obserwował mijające ich samochody. – Zawsze uważałem tę kwestię za idiotyczną.

– Nie jesteśmy w kinie!

– Ale zgodzisz się, że twoja obietnica brzmi niezbyt przekonująco -powiedział z uśmiechem – przyznaj, Julie.

Zdumiona, że próbuje z nią żartować, jakby byli przyjaciółmi, popatrzyła na niego z wściekłością. Wiedziała, że to on ma rację, ale nie powie mu tego.

– Chyba nie oczekujesz, że ci uwierzę – mówił dalej łagodniejszym tonem- iż nie masz mi za złe porwania i kradzieży samochodu, a potem, z wdzięczności, dotrzymasz złożonej pod przymusem obietnicy. Musiałbym zwariować, nie sądzisz?

– A ty nie spodziewaj się po mnie udziału w psychologicznych rozważaniach, tu chodzi o moje życie – wybuchnęła.

– Nie dziwię się, że się boisz, ale dopóki sama nie sprowokujesz niebezpieczeństwa, nic ci nie grozi.

Być może z powodu wyczerpania, a może tonu jego głosu i sposobu, w jaki patrzył jej w oczy, niemal uwierzyła.

– Nie chcę, by stała ci się krzywda – zapewniał – i nie stanie się, jak długo nie zrobisz niczego, co by ściągnęło na nas uwagę i zaalarmowało policję…

– Bo wtedy strzeliłbyś mi prosto w głowę – przerwała Julie z goryczą, uwalniając się spod jego uroku. – Bardzo krzepiące, panie Benedict, dziękuję.

Zack powstrzymał gniew i cierpliwie tłumaczył:

– Jeżeli gliniarze mnie dorwą, będą musieli zabić, bo nie zamierzam się poddać. Biorąc pod uwagę obywatelską gorliwość policjantów, wielce prawdopodobne, że podczas strzelaniny zostaniesz ranna, może nawet zginiesz. Nie chcę, by tak się stało, rozumiesz?

Wściekła, że daje się nabrać na gładkie, puste słówka bezwzględnego mordercy, Julie uwolniła wzrok z uwięzi jego spojrzenia i popatrzyła przed siebie.

– Czyżbyś zamierzał mnie przekonać, że jesteś sir Galahadem, a nie zdeprawowanym potworem?

– Nie o to chodzi – odparł poirytowany. Milczała. Zniecierpliwiony żachnął się.

– Przestań marudzić i patrz na drogę. Co innego mam teraz na głowie. Muszę znaleźć telefon, na pewno jest u wylotu którejś z tych dróg.

Słysząc ten twardy ton, Julie uświadomiła sobie lekkomyślność zignorowania jego „przyjaznych” gestów. Najwyraźniej rozgniewała go. Wjeżdżali z powrotem na szosę. Pomyślała, niestety poniewczasie, że powinna była próbować oszukać go, udać pogodzoną z perspektywą wspólnej jazdy. Patrzyła na płatki śniegu wirujące w świetle reflektorów i powoli zaczynała zbierać myśli, zastanawiać się nad możliwością wydostania się z kłopotliwej sytuacji.

Przecież może ją zmusić do jazdy aż do Kolorado! Znalezienie sposobu na pokrzyżowanie mu planów stawało się dla niej nie tylko koniecznością, było prawdziwym wyzwaniem. Powinna zachować zimną krew, opanować strach, powstrzymać ogarniającą ją wściekłość. Musi się udać! Przecież nie jest chowaną pod kloszem, rozpieszczoną panienką. Pierwsze jedenaście lat życia spędziła na ulicach Chicago i poradziła sobie! Postanowiła rozpatrzyć nieprzyjemną sytuację, jakby chodziło o przeżycia jednej z bohaterek jej ulubionych powieści przygodowych. Zawsze uważała zachowanie niektórych za wyjątkowo idiotycznie, jak jej teraz. Drażnić uzbrojonego porywacza! Sprytniejsza bohaterka zachowałaby się inaczej i na pewno znalazłaby sposób na uśpienie czujności Benedicta.

Gdyby się udało, jej szanse na ucieczkę i doprowadzenie do ujęcia groźnego przestępcy niepomiernie by wzrosły. Powinna udawać, że traktuje cały ten koszmar jak przygodę, że jest po stronie porywacza, a to wymagałoby z jej strony aktorskiego wręcz kunsztu. Ale co szkodziło spróbować.

Pomimo dużych wątpliwości, czy plan się powiedzie, Julie poczuła ogarniający ją spokój, determinację, odsunęła na bok obawy. Teraz mogła chłodno rozważyć sytuację. By jej nagła kapitulacja nie wzbudziła podejrzeń, odczekała chwilę, potem odetchnęła głęboko i, starając się, by jej głos brzmiał wystarczająco żałośnie, powiedziała:

– Panie Benedict – nawet udało jej się lekko uśmiechnąć – doceniam pana troskę o moje bezpieczeństwo, o to, by nie spotkała mnie krzywda. Nie zamierzałam być sarkastyczna, najzwyczajniej w świecie bałam się.

– A teraz już ci przeszło? – zapytał pełnym sceptycyzmu tonem.

– No cóż, chyba jeszcze trochę się boję – przyznała Julie – ale już nie tak bardzo.

– Mogę spytać, skąd ta nagła zmiana? O czym przed chwilą myślałaś?

– O książce – powiedziała, bo temat wydał jej się bezpieczny. -Przygodowej.

– Którą czytałaś? A może o tej, którą zamierzasz napisać?

Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Uświadomiła sobie, że mimo woli podsunął jej pomysł.

– Zawsze marzyłam o napisaniu powieści przygodowej – improwizowała gorączkowo – i przyszło mi do głowy, że ta sytuacja dostarczy mi pierwszorzędnego materiału, i to z pierwszej ręki.

– Rozumiem.

Popatrzyła na niego ukradkiem – zaskakiwał ciepłem uśmiechu.

Ten szatan potrafiłby zaczarować węża, pomyślała. Przypomniała sobie ten uśmiech z czasów, gdy Zack słał go z ekranów kin całego kraju, przyprawiając o gorączkę żeńską część widowni.

– Jesteś bardzo odważną dziewczyną, Julie.

Powstrzymała się od rzucenia z irytacją, by mówił do niej „panno Mathison”.

– Tak naprawdę, jestem strasznym tchórzem, panie…

– Mam na imię Zack – przerwał jej, w chłodnym tonie wyczuła nawrót podejrzliwości.

– Masz całkowitą rację, Zack – zgodziła się pośpiesznie. – Powinniśmy mówić do siebie po imieniu, skoro najwyraźniej pozostaniemy razem przez…