– Jak już pada, to na całego – zwróciła się do Teda, a gdy obaj mężczyźni, nie rozumiejący, o co chodzi, popatrzyli na nią ze zdziwieniem, ruchem głowy wskazała na okno i wyjaśniła: – Patrzcie, kto przyjechał, Panna Bogata Dziwka we własnej osobie!
Pomimo wysiłku, by nie okazać żadnych uczuć na widok byłej żony, twarz Teda Mathisona ściągnęła się w wyrazie niechęci.
– Pewnie o tej porze roku w Europie trochę się nudziła – powiedział i bezceremonialnym spojrzeniem obrzucił idealne kształty, długie, zgrabne nogi blondynki znikającej w zakładzie krawieckim po drugiej stronie rynku. Rita nie wytrzymała:
– Podobno Flossie i Ada Eldridge szyją dla niej ślubną suknię, jedwab, koronka i dodatki przysłano z Paryża samolotem. Panna Wspaniała chciała, by suknię szyły bliźniaczki Eldridge, bo nikt nie może się z nimi równać. – Poniewczasie sekretarka uświadomiła sobie, że Ted Mathison może nie mieć ochoty słuchać o matrymonialnych planach eks-żony i ze skruszoną miną wróciła do porozkładanych na biurku papierów. – Przepraszam, kretynka ze mnie.
– Nie przepraszaj. Guzik mnie obchodzi, co ona robi – powiedział zgodnie z prawdą Ted. Wiadomość, że Katherine Cahill zamierza ponownie wyjść za mąż, tym razem za pięćdziesięcioletniego światowca z Dallas, Spencera Haywarda, nie interesowała Teda ani nie zaskoczyła go. Już wcześniej czytał o tym w gazetach, łącznie z zachwytami nad odrzutowcami Haywarda, jego dwudziestodwupokojową willą i przyjaźnią – domniemaną – z prezydentem, i żadna z tych informacji nie wzbudziła w nim zazdrości. – Chodźmy porozmawiać z matką i ojcem – dodał. Narzucił kurtkę i przytrzymał przed Carlem drzwi, puszczając go przodem. – Wiedzą, że Julie nie wróciła i strasznie się niepokoją. Może znają jakieś szczegóły, o których nie słyszałem.
Właśnie znaleźli się po drugiej stronie ulicy, gdy drzwi zakładu panien Eldridge otworzyły się i stanęła w nich Katherine. Przystanęła w pół kroku, od byłego męża dzieliła ją zaledwie szerokość chodnika. Ted skinął głową z obojętną uprzejmością, potem otworzył drzwi swojego biało-czarnego wozu patrolowego.
Katherine miała jednak najwyraźniej inne, z towarzyskiego punktu widzenia właściwsze, wyobrażenie o tym, jak powinni zachowywać się rozwiedzeni małżonkowie, gdy po raz pierwszy po rozstaniu spotkają się w publicznym miejscu. Nie przyjmując do wiadomości, że mogłaby zostać zignorowana, podeszła bliżej, a jej modulowany głos zmusił Teda do zatrzymania się.
– Ted? – zagadnęła. Niezwykle uprzejma, posłała uśmiech Carlowi, właśnie wsiadającemu do swojego samochodu, potem odwróciła się w stronę byłego męża i dodała: – Czyżbyś miał zamiar odjechać bez przywitania się ze mną?
– Właśnie to chciałem zrobić – odpowiedział z obojętnym wyrazem twarzy, chociaż w jej głosie, miększym i jakby poważniejszym, usłyszał bardziej przyjazne tony.
W wiśniowym, wełnianym kostiumie ciasno opinającym szczupłą kibić, z długimi blond włosami opadającymi na ramiona, prezentowała się doskonale. Podeszła bliżej.
– Wyglądasz… świetnie – powiedziała speszona, gdy Ted nie za uważał wyciągniętej w jego stronę dłoni. Milczał. Rzuciła błagalne spojrzenie Carlowi.- Ty też wyglądasz nie najgorzej, Carl. Podobno ożeniłeś się z Sarą Wakefield?
W zakładzie za jej plecami, w szparze pomiędzy roletami pojawiły się oczy Ady Eldridge, a w oknie salonu kosmetycznego obok głowy dwóch największych plotkarek w mieście, z wałkami we włosach, z zaciekawieniem oczekujących na dalszy rozwój wypadków. Ted stracił cierpliwość.
– Czy już dość czasu poświęciłaś maluczkim? – zapytał z ironią. – Wywołujemy sensację.
Katherine popatrzyła w okna salonu piękności, ale nie zamierzała łatwo kapitulować, chociaż pełna potępienia uwaga Teda wywołała na jej policzkach rumieniec upokorzenia.
– Julie napisała mi, że skończyłeś prawo.
Ted nie słuchał, odwrócił się do niej plecami i otworzył drzwi samochodu. Zadarła brodę.
– Wychodzę za mąż, za Spencera Haywarda. Panna Flossie i panna Ada szyją dla mnie suknię.
– Z pewnością cieszą się z każdego zamówienia, nawet od ciebie -powiedział Ted i usiadł za kierownicą wozu policyjnego. Położyła rękę na klamce, by powstrzymać go od zatrzaśnięcia drzwi.
– Zmieniłeś się – nie ustępowała.
– A ty wcale.
– Ależ tak, ja również.
– Katherine – powiedział śmiertelnie znużonym głosem – nic mnie nie obchodzi, czy i w jakim stopniu się zmieniłaś.
Zamknął jej drzwi przed nosem, włączył silnik i odjechał, ale w lusterku dalej ją obserwował. Widział, jak prostuje ramiona z wyzywającą dumą, jaką bogaci zdawali się okazywać od urodzenia, potem odwraca się i rzuca gniewne spojrzenie twarzom obserwującym ją przez okno salonu piękności. Gdyby aż tak bardzo nią nie pogardzał, podziwiałby jej zachowanie w obliczu upokorzenia. I zaraz przypomniał sobie o jej zamążpójściu – i już nic nie czuł, ani podziwu, ani zazdrości. Ogarnęło go jedynie współczucie dla mężczyzny, który brał sobie żonę piękną, płytką i kruchą niczym lalka z porcelany. Bo jak Ted Mathison przekonał się ku swemu bolesnemu rozczarowaniu, Katherine Cahill-Mathison okazała się istotą rozpuszczoną, egoistyczną infantylną i próżną.
Ojciec Katherine był właścicielem szybów naftowych, rancza i stad bydła, ale wolał spędzać czas w Keaton, gdzie w kręgach towarzyskich miał od dawna ugruntowaną pozycję. Katherine wprawdzie urodziła się tutaj, ale od dwunastego roku życia przebywała daleko, w ekskluzywnych szkołach z internatem. Z Tedem właściwie się nie znali aż do czasu, gdy po ukończeniu dziewiętnastu lat, po drugim roku college'u na wschodzie, powróciła na wakacje do Keaton. Jej rodzice, przebywający akurat w Europie nalegali, by została w domu – kara, jak później powiedziała Tedowi, za opuszczanie zajęć tak często, że omal nie wyrzucono jej ze szkoły. W przypływie typowego dla niej, jak miał się później przekonać, napadu infantylnego humoru, Katherine brała odwet na rodzicach, nakłaniając dwadzieścia osób z college'u do spędzenia miesiąca w jej domu, głównie na wydawanych przez nią przyjęciach. Właśnie podczas takiej zabawy padły strzały, no i wezwano policję.
Na miejsce posłano Teda i drugiego policjanta z zadaniem ustalenia, co się właściwie wydarzyło. Drzwi otworzyła im Katherine. Z oczyma rozszerzonymi ze strachu, ubrana w skąpe bikini odsłaniające niemal każdy centymetr jej pięknego, opalonego ciała, od razu wpadła Tedowi w oko.
– To ja was wezwałam – wybuchnęła histerycznie, gestem dłoni wskazując na tyły domu, skąd przeszklone drzwi prowadziły na basen i tarasy, z których podziwiać można było całe Keaton. – Tam są moi przyjaciele, ale zabawa stała się trochę dzika, i teraz nie chcą odłożyć broni mojego ojca. Boję się, że ktoś może zostać ranny!
Starając się oderwać pożądliwe spojrzenie od kształtnego tyłeczka dziewczyny, Ted kroczył za nią po perskich dywanach, pośród wspaniałych, francuskich antyków. Nad wodą policjanci zastali dwadzieścioro młodych ludzi, kilkoro całkiem nagich, pijanych albo naćpanych, niektórych figlujących w basenie, innych zajętych strzelaniem do rzutków na tylnym tarasie. Uspokojenie towarzystwa nie sprawiło najmniejszych trudności, bo gdy jeden z kąpiących się w basenie zawołał: „Boże, tu są gliny!”, zabawa ucichła natychmiast. Pływacy po kolei wychodzili na brzeg, strzelający bez szemrania oddali broń – poza jednym wyjątkiem: dwudziestoparolatek, odurzony marihuaną, postanowił odegrać scenę z „Rambo”, z Tedem jako swym przeciwnikiem. Gdy wymierzył do niego ze strzelby, Katherine krzyknęła, a drugi policjant sięgnął po rewolwer. Ale Ted gestem dłoni nakazał mu spokój.
– Nie chcemy tu żadnych kłopotów – zwrócił się do młodego rozrabiaki. Na poczekaniu improwizując, dodał: – Mój partner i ja przyszliśmy tu na zabawę, zaprosiła nas Katherine. – Spojrzał w jej stronę z czarującym uśmiechem. – Powiedz mu, że to prawda, Kathy.
Zdrobnienie, jakiego użył, być może ocaliło mu życie, bo zaskoczony chłopiec opuścił broń, przekonany, że ma do czynienia z przyjacielem rodziny. Katherine, wobec której nigdy nie używano zdrobniałego imienia, okazała chęć współpracy. Podbiegła do Teda i przytuliła się do niego.
– To prawda, Brandon! – zawołała do młodego szaleńca, a zdradzić ją mogło jedynie lekkie drżenie głosu i wystraszony wzrok wbity w naładowaną strzelbę. By okazać się godnym partnerem w tej grze, Ted Objął ramieniem jej nieprawdopodobnie smukłą kibić i przechylił ku dziewczynie głowę, jakby chciał powiedzieć jej coś do ucha.
– Przypadkowo, a może rozmyślnie, Kathy źle odczytała gest, bo wspięła się na palcach i pocałowała go w same usta. Ted, początkowo zaskoczony, szybko dostosował się do sytuacji. Rozchylił usta, przytulił ją i… odpowiedział na ten nieoczekiwany przypływ żaru, całując namiętnie. Drżał z pożądania. Przywarł do jej spragnionych ust, odwzajemnił pocałunek – towarzyszył im wesoły doping bandy pijanych bądź naćpanych dzieciaków z dobrych domów, natomiast ten o imieniu Brandon ani na chwilę nie przestawał celować do niego ze strzelby.
– Dobra, w porządku, to swój chłop! – zawołał Brandon. – Postrzelajmy trochę do rzutków.
Ted oderwał się od Katherine i wolno pomaszerował w stronę młodego człowieka. Poruszał się niemal leniwie, i choć wcale nie było mu do śmiechu, zrobił wesołą minę.
– Mówisz, że jak masz na imię? – dopytywał się Brandon.
– Oficer Mathison – rzucił Ted twardo. Wyrwał strzelbę z ręki chłopca, obrócił go twarzą do ogrodzenia i na rękach wykręconych do tyłu założył kajdanki. – A ty?
– Brandon Barrister – zabrzmiał urażony głos. – Mój ojciec to senator Barrister. – Głos chłopaka stał się paskudny, jękliwie płaczliwy. – Mam dla ciebie propozycję, Mathison. Zdejmiesz mi kajdanki, wyniesiesz się stąd, a ja nie powiem ojcu, jak nas dzisiaj potraktowałeś. Zapomnijmy, że to nieporozumienie w ogóle miało miejsce.
– O nie, to ja mam dla ciebie propozycję – odpowiedział Ted. Odwrócił młodzieńca i popchnął w stronę domu. – Ty mi powiesz, gdzie to przechowujesz, a ja zapewnię ci miły, spokojny wieczór u nas w areszcie, bez wnoszenia przeciwko tobie całego tuzina zarzutów, jakie już przyszły mi do głowy, z których każdy zakłopotałby twojego ojca senatora.
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.