– Co? – Abby szeroko otworzyła oczy. – Więc zginęło dwoje ludzi?

– Tak. – Kiwnął głową.

Abby zmartwiała. A zatem czeka ją kolejna zła wiadomość.

– Ktoś jeszcze został zamordowany?

Zawahał się.

– Na to wygląda.

– Jak to?

– Nie wiemy dokładnie, co zaszło. Ciągle nad tym pracujemy. Wszystko zostało upozorowane w taki sposób, by wyglądało na morderstwo i samobójstwo. W tej chwili podejrzewamy jednak, że było to podwójne morderstwo, i że ofiary zostały uprowadzone do opuszczonej chaty, mniej więcej dwadzieścia kilometrów za miastem.

– Ale nie jesteście tego pewni?

– Nie, jeszcze nie. Dopóki nie zbadamy wszystkich dowodów, będziemy rozpatrywać wszelkie możliwości.

– Ale… co się stało? Jak pan sądzi?

– Jak już mówiłem, nie mamy pew…

– Wiem, co pan powiedział, detektywie, ale na pewno ma pan jakieś przeczucia, prawda? Tyle się słyszy o policyjnej intuicji. Człowiek, który widział setki miejsc zbrodni, zazwyczaj domyśla się, co się stało.

– Wkrótce się tego dowiemy.

– To niewiarygodne – wyszeptała. Nagle zrobiło jej się zimno, choć dzień był bardzo ciepły. – Kim jest ta druga osoba? – spytała, zastanawiając się, czy nie dowie się zaraz o śmierci kogoś innego, kto był jej bliski. Zacisnęła palce na poręczach fotela na biegunach.

– Osiemnastoletnia dziewczyna, Courtney LaBelle. – Urwał na sekundę, przyglądając jej się uważnie. – Studentka pierwszego roku College’u Wszystkich Świętych w Baton Rouge.

Courtney LaBelle? Czy nie słyszała już kiedyś tego nazwiska? Miała niejasne wrażenie, że tak, choć nie mogła sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach.

– Znała ją pani?

– Nie. – Abby pokręciła głową. Osiemnaście lat? Niemal dziecko! Och, Nick… ty idioto!

– Czy pani były mąż ją znał?

– Nie wiem. – Abby usiłowała skojarzyć nazwisko z twarzą. Może oboje ją znali? Może ktoś przedstawił im ją na jakimś przyjęciu? Ale nie, to niemożliwe… ta dziewczyna była po prostu zbyt młoda. – Przykro mi. Rozwiedliśmy się ponad rok temu. Nie wiem, z kim Nick się spotykał… nie znam jego nowych przyjaciół ani znajomych. Słyszałam tylko, że miał dziewczynę. Nia Jakaśtam.

– Nia Penne – powiedział Montoya, nie zaglądając do swoich notatek. – Wygląda na to, że to jego była dziewczyna. Jest w Toronto. Od tygodnia.

Abby przypomniała sobie rozmowę z Maurym. A więc to miał zamiar jej powiedzieć. Nick rozstał się z Nią.

– Maury nie powiedział mi tego, kiedy wczoraj do mnie zadzwonił. Maury Taylor to współpracownik Nicka. Szukał go.

– Dlaczego sądził, że Nick mógł się z panią skontaktować?

– Nie mam pojęcia. Pewnie wcześniej rozmawiał już ze wszystkimi znajomymi Nicka… ale to tylko przypuszczenie. Będzie pan musiał jego o to zapytać.

– Zapytam.

Abby nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Montoya wyraźnie był zdecydowany rozwiązać zagadkę śmierci Nicka.

– Czy pani były mąż miał wrogów?

Abby omal nie parsknęła śmiechem.

– Zarabiał na życie, obrażając ludzi. Z pewnością wie pan o tym. Dyrektor stacji i producent jego programu będą mogli dostarczyć panu długą listę osób, które składały na niego skargi.

– A w życiu osobistym?

Abby wzruszyła ramionami. Próbowała się skupić, ale nie była w stanie.

– Możliwe… Nikt konkretny nie przychodzi mi w tej chwili do głowy. – A nawet gdyby było inaczej, nie była pewna, czy powiedziałaby o tym Montoi. Wydawał się podejrzliwy i niebezpieczny. I nie miała złudzeń. Byłe żony stoją zawsze na czele listy podejrzanych. Postanowiła, że będzie bardzo ostrożna. Tak, będzie mówić prawdę, ale zachowa czujność.

– Naprawdę uważam, że powinniśmy zadzwonić do kogoś, kto mógłby dziś dotrzymać pani towarzystwa. Do przyjaciółki? Krewnych? Może do kogoś z sąsiadów?

Abby pomyślała o Vanessie Pomeroy, o swojej siostrze, która była w Seattle, o Alicii na Zachodnim Wybrzeżu, o ojcu i Tanishii, studentce, która pracowała z nią na pół etatu w studiu.

– Nie. Nic mi nie będzie. Naprawdę. Ja… ja już go nie kocham.

Montoya uniósł lekko jedną brew i Abby natychmiast pożałowała swoich słów. Poczuła, że musi się wytłumaczyć.

– Fakt, że mnie rzucił dla innej kobiety, w dodatku dużo młodszej, nie znaczy, że nadal za nim tęsknię ani że się załamię, kiedy pan wyjdzie. To, co czułam do Nicka, umarło dawno temu. To smutne, ale tak jest. – Spuściła oczy i zagryzła wargę. Zapadło milczenie, słychać było dokładnie dźwięki wydawane przez stary dom, skrzypienie desek, wiewiórkę przebiegającą przez dach, wodę w rynnach. – Moje małżeństwo skończyło się jeszcze zanim przeprowadziliśmy się tutaj z Seattle. Chcieliśmy dać sobie ostatnią szansę, ale się nie udało. – Pokiwała głową, jakby to wyznanie dobrze jej zrobiło. – Mimo to nie mogę po prostu uwierzyć, że Nick nie żyje. – Spojrzała na policjanta. – Pan jest tego pewny, prawda? Kiedy usłyszałam, że Nick zaginął, byłam przekonana, że to jakiś kawał, który ma mu przysporzyć popularności.

– Cóż, jeśli miał to być kawał, to chyba sprawy wymknęły mu się spod kontroli. Nick Gierman nie żyje. Może mi pani wierzyć.

Abby ogarnął nagle głęboki smutek. Nie potrafiła się dogadać z Nickiem, śle strasznie było pomyśleć, że został zamordowany, i że jego życie dobiegło końca, zanim jeszcze ukończył czterdziestkę.

Montoya wstał i sięgnął do tylnej kieszeni spodni po portfel. Abby spojrzała na jego pośladki, a potem szybko odwróciła głowę. Detektyw był bardzo seksowny. I co z tego? Wielkie rzeczy. I tak wiedziała, że nie może mu ufać.

Montoya skrobał coś na drugiej stronie wizytówki i nawet jeśli zauważył, że Abby mu się przygląda, nie dał tego po sobie poznać.

– To numer mojej komórki – wyjaśnił. – Jeśli coś jeszcze przyjdzie pani do głowy, proszę dać mi znać.

– Ja też proszę o informacje. – Wstała i wyciągnęła rękę po wizytówkę, kiedy nagle poraziła ją okropna myśl. – Proszę powiedzieć, że nie muszę jechać do kostnicy, żeby zidentyfikować ciało – spytała, czując nagle, że kolana się pod nią uginają.

– Nie, nie musi pani. Jego rodzice przyjeżdżają do miasta.

Kiwnęła głową, starając się nie myśleć o bólu, jaki przeżywają jej byli teściowie.

– Widziałem tabliczkę przed domem. Zamierza się pani wyprowadzić?

– Tak, kiedy tylko sprzedam dom – odparła, zastanawiając się, dlaczego zabrzmiało to tak, jakby się tłumaczyła. Jakby uznała, że takie pytania zadaje się podejrzanym. Spodziewała się niemal, że poradzi jej, by nie wyjeżdżała z miasta, ale nie zrobił tego, zapytał tylko jeszcze raz, czy nie chce, żeby ktoś do niej przyjechał, a kiedy odmówiła, obiecał, że przywiezie psa.

Odprowadziła go do drzwi, a potem patrzyła, jak odjeżdżał. Kiedy zniknął jej z oczu, usiadła na ganku i zaczęła płakać. Głupie, pomyślała, nie kochała Nicka od tak dawna, a jednak jego śmierć sprawiła, że czegoś w jej życiu zabrakło.

Kto go zamordował? Czy znała tego człowieka? A może to ta kobieta pociągnęła za spust? Czy też ktoś inny zamordował ich oboje? Montoya niewiele jej powiedział, a teraz, kiedy minął pierwszy szok, Abby miała mnóstwo pytań.

Otarła łzy z twarzy, wstała z wysiłkiem i weszła do domu. Weź się w garść, Abby. On już nie był twoim mężem. Spójrz prawdzie w oczy – czasami po prostu go nie lubiłaś.

Zamknęła drzwi na zasuwę i poszła do łazienki wziąć prysznic. Musi się skoncentrować. Na razie nic więcej nie może zrobić. Spojrzała na zegarek. Ma akurat dość czasu, by się umyć przed spotkaniem z człowiekiem, który przyjedzie zobaczyć dom.

Rozdział 5

Jadąc do miasta, Montoya nie mógł pozbyć się wrażenia, że Abby Chastain nie była z nim do końca szczera. Co gorsza, okazała się seksowna jak wszyscy diabli i zdawała się o tym nie wiedzieć. Nawet bez makijażu, z rozwichrzonymi włosami, w poplamionym podkoszulku, pobudziła jego zmysły. Zaczął się nawet zastanawiać, jak wygląda, kiedy wychodzi spod prysznica.

Cholera.

To nie było profesjonalne.

Całkowicie wbrew regułom.

Za długo już był bez kobiety, i tyle. Od śmierci Marthy… Na myśl o niej zacisnął palce na kierownicy. Włączył światła i syrenę, a potem wcisnął gaz, jakby chciał uciec przed własnymi myślami.

Minęły już dwa lata, odkąd ją zabito. Czas, żeby się z tym uporał. Może jego zainteresowanie byłą panią Gierman to dobry znak. Znak, że zaczął wracać do siebie.

Wiedział jednak, że musi być bardzo ostrożny. Abby Chastain była poza zasięgiem. Fakt, że na miejscu zbrodni był prawdopodobnie mężczyzna, nie oznaczał wcale, że ona nie maczała w tym palców. Mogła to wszystko zaplanować, pociągać za sznurki. Nie przypuszczał, żeby tak było naprawdę, ale zanim nie zapozna się ze wszystkimi dowodami, nie zmierzał nikogo skreślać z listy podejrzanych. Zwłaszcza byłej żony. Przypuszczał, że nie kłamała. Nie, była na to zbyt inteligentna. Ale nie powiedziała mu wszystkiego, co wiedziała. Czuł to.

I nie dawało mu to spokoju.

Zwolnił na St. Charles Avenue i czekał na zmianę świateł, przyglądając się przechodniom, spieszącym ulicą pod parasolami. Byli to głównie studenci z dwóch uniwersytetów: Tulane i Loyola, usytuowanych naprzeciw siebie po obu stronach alei. Śmiali się i rozmawiali, z plecakami na plecach i styropianowymi kubkami z kawą w rękach. W pobliżu uniwersytetów mieścił się dom Courtney LaBelle. Może gdyby zdecydowała się na studia w Loyola, katolickim college’u z czerwonej cegły, przypominającym średniowieczny zamek, jeszcze by żyła? Miałaby do niego dwa kroki… Byłaby bezpieczna…

Marzył o papierosie. Papieros pomógłby mu się uspokoić. Zastanawiał się, czy nie zatrzymać się przy jakimś sklepie i nie kupić paczki marlboro. Teraz naprawdę by mu się przydały. Zerwanie z nałogiem okazało się trudniejsze, niż przypuszczał.