Światła zmieniły się, Montoya wcisnął gaz i ruszył, rozbryzgując kałuże. Przed oczami znowu stanęła mu Abby Chastain. Naprawdę go wzięło. W jej oczach była jakaś tajemnica. Wydawała się szczera, bezpośrednia, ale coś ukrywała. A może tylko tak mu się wydawało, bo zaskoczyło go, że zrobiła na nim aż takie wrażenie. Sądził, że przyjdzie, przekaże jej wiadomość, zobaczy, jak zareaguje, a potem znajdzie kogoś, kto z nią zostanie i pomoże jej przetrwać ciężkie chwile.

Ale tak się nie stało.

Wzięło go.

A on, głupi, na to pozwolił.

Zawsze miał opinię kobieciarza, zasłużoną, trzeba przyznać. Lubił kobiety. Różne kobiety. Tylko raz myślał o tym, by się ustatkować, ale nic z tego nie wyszło.

Martha… Boże, była piękna, miała cięty język i czarne oczy, które rzuciły na niego urok.

Poczuł, że to jest właśnie ta jedyna. Wcześniej nie wierzył w takie rzeczy, później także nie, ale przez ten krótki okres w życiu był pewny, że chce, by Martha Vasquez została jego żoną.

Westchnął i zatrzymał samochód na parkingu. Teraz musiał się skupić na zadaniu, które na niego czekało: poinformowaniu państwa LaBelle, że ich córka już nigdy nie wróci do domu.

– Do diabła z tym wszystkim.

Tego najbardziej nie cierpiał w swojej pracy.


– Sam nie wiem… – Sean Erwin przechadzał się powoli po domu Abby. Miał okulary w eleganckich czarnych oprawkach. Rozejrzał się po salonie, a potem ruszył za Abby do jadalni. Po raz trzeci. Sean, wysoki szczupły mężczyzna o arystokratycznych rysach twarzy i wyrazistych ciemnych oczach, nie wydawał się zachwycony. A jednak ociągał się z odejściem. – Chyba jest trochę za mały. – Położył palec na dolnej wardze i zmarszczył brwi. – Mam sporo naprawdę dużych starych mebli. Kredens po babce, kanapę, fortepian… łóżko, a właściwie łoże, największe z możliwych. – Podszedł szybko do drzwi sypialni Abby i wetknął w nie głowę. – Nie, nie sądzę… ten pokój jest za mały, żeby zmieściło się w nim łóżko, dwa nocne stoliki i moja szafa. – Westchnął dramatycznie i wyciągnął z kieszeni miarkę. – Muszę sprawdzić wymiary.

– Proszę bardzo. Będę w kuchni, gdyby mnie pan potrzebował. – Abby nie była w stanie zdobyć się w tej chwili na więcej.

Handlarz dziełami sztuki chodził po jej domu, jakby już był jego właścicielem i na wszystko kręcił nosem, a ona nie potrafiła przestać myśleć o śmierci Nicka. Tego dnia meble Seana Erwina nie były dla niej najważniejsze. Para, która przyjechała wcześniej, obejrzała dom po raz drugi, ale oni także nie wydawali się zainteresowani. Odjechali, nie zadając żadnych pytań.

Zadzwonił telefon. Odebrała w kuchni, gdzie pod jednym z krzeseł ukrył się Ansel.

– Halo?

– O Boże, powiedz, że to nieprawda! – Rozległ się głos Giny. – Powiedz, że Nick żyje!

– Nie mogę.

– Został zamordowany? On i jakaś dziewczyna?

Abby kiwnęła głową, choć przecież siostra nie mogła tego zobaczyć.

– Tak, dowiedziałam się o tym jakieś dwie godziny temu. Był u mnie policjant z wydziału zabójstw.

– Jak się czujesz?

– Kiepsko, ale to chyba naturalne – odparła Abby najciszej, jak potrafiła. Słyszała, jak Erwin chodzi po łazience, otwierając i zamykając szafki. – Jak się dowiedziałaś?

– Pracuję w branży, zapomniałaś?

– Ale jesteś na Zachodnim Wybrzeżu.

– Cóż, Seattle to nie Timbuktu. Mamy informatorów na całym świecie. Przypadkiem zobaczyłam wiadomość o podwójnym morderstwie czy też może morderstwie i samobójstwie w Nowym Orleanie, a potem… potem zadzwoniłam do lokalnej stacji. – Jej głos drżał. – Nie mogę w to uwierzyć.

– Podobnie jak ja – powiedziała Abby.

– Trzymasz się jakoś?

– Cóż, jestem jeszcze w szoku, ale nic mi nie będzie.

– Na pewno? – spytała Gina z troską.

– Oczywiście – rzuciła Abby trochę niecierpliwie. Jej uczucia do Nicka były ambiwalentne, ale nie mogła przecież powiedzieć, że nic do niego nie czuła. Erwin wyszedł z łazienki i teraz sprawdzał drzwiczki w kredensie w holu, te, które zawsze skrzypiały. – Posłuchaj, muszę kończyć. Mam tu teraz kogoś, kto przyszedł obejrzeć dom. Zadzwonię do ciebie.

– Lepiej zadzwoń do taty. Będzie chciał wiedzieć, co się stało. Zawsze lubił Nicka.

Jeden z niewielu w rodzinie, pomyślała Abby, zaciskając zęby.

– Zadzwonię – obiecała.

W tej samej chwili Sean Erwin wetknął swoją lśniącą od żelu głowę w kuchenne drzwi i spojrzał w stronę wyjścia na tylny ganek.

– Nie ma tu pani spiżami, prawda? – spytał, nie widząc, że Abby wciąż rozmawia przez telefon.

– Zadzwonię później – powiedziała do siostry i dopiero wtedy Erwin zauważył słuchawkę.

– Przepraszam – powiedział cicho, ale Abby już się rozłączyła.

– Nie ma problemu. – Och, Abby, straszna z ciebie kłamczucha. Była zirytowana i nie mogła się powstrzymać. – Nie, nie mam spiżami. Nie mam też fortepianu, więc nigdy nie brakowało mi miejsca, a do spania wystarcza mi łóżko w normalnym rozmiarze.

Erwin zamrugał, wyraźnie zaskoczony. Abby doszła do wniosku, że dobrze się składa, iż zarabia na życie jako fotograf, a nie zajmuje sprzedażą nieruchomości. Ale pytania Erwina wydały się jej celowo nieuprzejme.

– Rozumiem – odparł dotknięty. – Próbuję tylko zorientować się w sytuacji.

– Proszę bardzo. Dom jest, jaki jest. Można go najwyżej rozbudować albo połączyć z nim studio. – Podeszła do drzwi ganku i otworzyła je. Ansel natychmiast skorzystał z okazji. – Jest otwarte, jeśli ma pan ochotę je zobaczyć.

– Dobrze, dziękuję – powiedział i wyszedł. Abby chciała, żeby się w końcu zabrał. Bardzo chciała sprzedać dom, ale czuła, że to nie jest dobry dzień.


– Och nie! Nie! Nie! Nie! Nie Mary! Proszę powiedzieć, że to jakaś straszna pomyłka! – Virginia LaBelle drżała gwałtownie. Otworzyła szeroko przerażone błękitne oczy i pokręciła gwałtownie głową. Zbladła jak ściana i gdyby nie podtrzymywał jej mąż, z pewnością upadłaby na marmurową posadzkę swojego dwupiętrowego wiktoriańskiego domu. Po jej twarzy płynęły łzy. – Nie moje dziecko – jęknęła. Montoi ścisnęło się serce, kiedy spojrzał na schody wiodące na podest, nad którym w złotej ramie wisiał wielki portret pięknej młodej dziewczyny. Błękitne oczy, złote włosy opadające w lokach na ramiona, dołeczki w policzkach. Piękna dziewczyna. Przypomniał sobie, jak wyglądała, kiedy została znaleziona w opuszczonej chacie na bagnach, i zrobiło mu się niedobrze.

– Bardzo mi przykro. – Powiedział to szczerze. To najgorsza część jego pracy. Najgorsza. Wolał zajmować się ofiarami morderstw niż informować rodzinę, że ich bliscy nie żyją. Zwłaszcza wtedy, kiedy chodziło o dziecko. – W dowodzie osobistym miała napisane „Courtney”.

– Nazywamy ją Mary. Od czasu, kiedy dorosła na tyle, by samodzielnie o tym zdecydować. To było chyba w czwartej albo piątej klasie – powiedział ojciec dziewczyny, Clyde. Wysoki, mocno zbudowany mężczyzna o przyprószonych siwizną włosach i bródce postarzał się nagle na oczach Montoi. Zgarbił się, opalona skóra poszarzała, a niebieskie oczy za szkłami okularów zblakły.

– W trzeciej. Wtedy uczyła ją siostra Penelopa. – Virginia go poprawiła, usiłując powstrzymać łzy. Wyglądała tak, jakby ciągle nie mogła uwierzyć w to, co się stało.

– Jest pan pewien, że to nasze dziecko? – spytał Clyde cicho.

– Tak, ale ktoś będzie musiał zidentyfikować ciało.

Matka Courtney jęknęła i się rozpłakała.

– To musi być pomyłka.

– Ja to zrobię – powiedział Clyde i zacisnął zęby, jakby zbierał siły.

– To niemożliwe. Niemożliwe – szepnęła Virginia.

– Ćśś… kochanie… – Clyde przycisnął usta do skroni żony, ale nie powiedział „wszystko będzie w porządku”.

Bo nie będzie. Przez resztę życia ci mili, zamożni ludzie będą opłakiwać córkę i nic innego nie będzie miało dla nich znaczenia. Wszystko to, dla czego pracowali, o czym marzyli – ten wspaniały dom, zadbany ogród, srebrny cadillac – przestanie ich cieszyć.

– Może powinnaś się położyć – zaproponował Clyde, ale jego żona nie chciała o tym słyszeć.

Otarła oczy wypielęgnowaną dłonią.

– Chcę usłyszeć wszystko, co pan ma nam do powiedzenia. Na pewno się myli, ale muszę to usłyszeć.

– Ginny, detektyw Montoya nie przyszedłby do nas, gdyby nie miał pewności…

– To musi być pomyłka. Oboje o tym wiemy. – Wzięła głęboki oddech i wyswobodziła się z uścisku męża. Nogi jej drżały, ale stała wyprostowana jak struna. – Proszę dać mi chwilę. – Dotknęła włosów, jakby zorientowała się, że muszą być rozwichrzone, a potem poszła do łazienki, stukając obcasami złotych sandałków po marmurowej podłodze.

– Jestem psychiatrą – powiedział Clyde. – Przepiszę jej coś na uspokojenie. – Zerknął nerwowo w stronę drzwi łazienki. – I wezwę naszego księdza. Ojciec Michael zawsze potrafi ją uspokoić.

Montoya zauważył rzeźbiony drewniany krzyż wiszący na ścianie i wielką, oprawną w skórę Biblię, która leżała na małym stoliku przy schodach. Na ścianie korytarza, biegnącego nad schodami, wisiały zdjęcia jedynej córki państwa LaBelle.

Drzwi łazienki otworzyły się i wyszła z niej Virginia LaBelle. Poprawiła makijaż i fryzurę. Uśmiechnęła się słabo.

– Proszę za mną – powiedziała do Montoi. – Porozmawiamy o tym. Jestem pewna, że zaszło nieporozumienie.

Clyde spojrzał znacząco na Montoyę, ale poszedł za żoną do przytulnego saloniku, pełnego antyków, jedwabnych poduszek i kryształowych lamp. Virginia panowała nad sobą, choć z pewnością wiele ją to kosztowało. Montoya przypuszczał, że wywodziła się z jednego ze starych rodów z Południa.

– Może chciałby się pan czegoś napić? Ada mogłaby nam przynieść herbatę.

– Nie, dziękuję. – Montoya rozejrzał się po pokoju. Tu także pełno było zdjęć Courtney, a nad kominkiem wisiał jej portret.