– Mogła kogoś wynająć.

– Nie wygląda na to. – Brinkman pokręcił głową i zmarszczył nos. – Była na niego wkurzona, bo zaczął romansować z jakąś kelnerką w hotelowej restauracji na Bourbon Street, a Nia się o tym dowiedziała. Zrobiła awanturę i przestała się z nim spotykać. Nie mieszkali razem i po prostu z nim zerwała. Sprawiała wrażenie osoby, której ulżyło.

– A ta kelnerka?

Brinkman zaciągnął się dymem.

– Jeszcze do niej nie dotarłem. Hej, czy to nie nasz zjazd?

Montoya już hamował. Potem skręcił i wjechał w zalane deszczem ulice Baton Rouge. Nie było jeszcze ciemno, ale włączone już lampy uliczne rzucały rozedrgane odbłyski na mokry asfalt.

– A ludzie z tej stacji radiowej? Może był tam ktoś, kto miał ochotę pozbyć się Giermana?

– Nadal to sprawdzamy. Gadałem z kilkoma z jego współpracowników, ale na razie wszyscy trzymają się zasady, że o zmarłych mówi się dobrze albo wcale.

Montoya wjechał w dzielnicę willową. W miarę jak zbliżali się do uniwersytetu, domy były coraz bardziej okazałe. Starannie utrzymane trawniki, szerokie werandy, wszystko świeże, nowe i zapewne kosztowne. Podjechali pod bramy College’u Wszystkich Świętych.

– Wiesz, co chcesz znaleźć? – spytał Brinkman.

– Cramen Hall.

– Byłeś tu już kiedyś?

Montoya kiwnął głową.

– Córka Bentza, Kristi, mieszkała w tym akademiku, kiedy się tu uczyła.

Nie musiał wspominać, po co tu wtedy przyjeżdżał ani co przeżywał ojciec Kristi. Brinkman też o tym wiedział.

Montoya znalazł na parkingu miejsce dla odwiedzających, wysiedli z samochodu i weszli do budynku. Dziekan, doktor Sharon Usher, już na nich czekała. Była to drobna, nerwowa kobieta o krótkich, ciemnych włosach z lekka przetykanych siwizną i wąskich ustach. Bez śladu makijażu. Wyglądała jak typowa nauczycielka akademicka: okulary, długa tweedowa spódnica, brązowy sweter.

Przywitali się w głośnym, pełnym studentów holu i ruszyli za nią na trzecie piętro, gdzie było cicho i spokojnie. Drzwi do pokoju numer 534 zagradzała policyjna taśma.

– Mam nadzieję, że szybko to wyjaśnicie – powiedziała doktor Usher, jakby policja z reguły celowo przeciągała dochodzenie.

– Taki mamy plan – odparł Brinkman.

– To dobrze. Mam tu plan zajęć Courtney i listę studentów, uczęszczających na te zajęcia, oraz spis studentów, którzy tu mieszkają. To chyba wszystko, o co pan prosił. Powinniście też wiedzieć, że pan Gierman tu był, jakieś trzy tygodnie temu. Jako gość na zajęciach doktora Starra z komunikacji międzyludzkiej. Courtney była na tych zajęciach.

Montoya znieruchomiał. A więc między ofiarami był jednak jakiś punkt styczny.

– Nick Gierman tu był? – zapytał.

– Tak.

– Czy Courtney z nim rozmawiała?

– Nie sądzę, ale nie mam pewności. Rozmawiałam z doktorem Starrem. Administracja nie była zachwycona doborem gości na jego wykładzie. – Doktor Usher wyjęła klucz i otworzyła pokój. – Cenimy tu różnorodność i wolność słowa, ale to jednak dość konserwatywna szkoła.

– Z doktorem Starrem także będziemy musieli porozmawiać.

– Wiem, spotka się z wami później. Numer jego komórki i wszystko inne jest w moim gabinecie.

Montoya wszedł do pokoju i przez chwilę miał wrażenie, że znalazł się w innym świecie.

– Co to, u diabła, jest? – mruknął, włączając światło. Jedna strona pokoju była pomalowana na biało i zawieszona krucyfiksami, obrazkami Matki Boskiej i Jezusa na krzyżu. Drugą pomalowano na czarno, była całkiem pusta. Na biurku po białej stronie leżała Biblia i stały oprawione w ramki zdjęcia Courtney LaBelle, na gałce szafki wisiał różaniec. Po czarnej stronie biurka stała tylko mała drukarka i kilka książek o wampirach i zjawiskach paranormalnych.

– Nie rozumiem – powiedział Brinkman, i Montoya tym razem musiał się z nim zgodzić.

– Ten pokój należy do Courtney LaBelle – powiedziała doktor Usher i przeszła na czarną stronę pokoju. – A także do Ophelii Ketterling.

– Mieszkały razem? – spytał Brinkman.

– Tak. Zachęcamy naszych studentów, by swobodnie wyrażali swoją osobowość. Niektórzy z nich, no cóż, trochę przesadzają. – Doktor Usher zasłoniła okno roletą i włączyła lampę stojącą na biurku po czarnej stronie, a potem wyłączyła górne światło. Na czarnej ścianie pojawiły nagle rysunki, widoczne tylko w lekko fioletowym świetle rzucanym przez czarną żarówkę. Maszkarony, wampiry i dziwne abstrakcyjne zwierzęta z piekła rodem o długich kłach i pazurach.

– Jezu Chryste – mruknął Brinkman.

– Ophelia studiuje sztukę i jest bardzo utalentowana, choć nie wszystkim podoba się tematyka jej prac. – Pani Usher włączyła górne światło i rysunki zniknęły.

– Jak układały się stosunki między dziewczętami?

– Nie układały się.

Jakie to dziwne, pomyślał Montoya z ironią.

– Skarżyła się komuś na te dziwne… ozdoby? – spytał Brinkman.

– Nie, ani mnie, ani radzie szkoły. To pierwszy semestr, rok szkolny dopiero się zaczął. Dowiedziałam się o tym – doktor Usher wskazała ręką czarne ściany – dopiero wtedy, kiedy wydarzyła się ta tragedia. To okropne.

– Czy dziewczęta znały się wcześniej? – spytał Montoya.

– Courtney i Ophelia? Nie. – Doktor Usher pokręciła głową.

– Dlaczego więc zamieszkały razem?

– Zostały dobrane przez komputer.

– Mimo że tak się od siebie różniły?

– Nie różniły się aż tak bardzo. Obie interesowały się sztuką, obie pochodzą z religijnych rodzin z klasy średniej. Ich matki studiowały kiedyś w tym college’u. Wcześniej obie chodziły do prywatnych katolickich szkół. Owszem, różnią się, ale mają też wiele wspólnego. – Usher uśmiechnęła się słabo. – Cóż, jak widać, nie był to trafny dobór.

– Możemy porozmawiać z panną Ketterling? – spytał Montoya.

– Tak, jest na dole w gabinecie.

Brinkman zaczął rozglądać się po pokoju.

– Zaraz tam zejdziemy – powiedział Montoya.

– Ja też tam będę. – Pani dziekan wyszła na korytarz, stukając obcasami.

– Boże, co to za dziwactwo… – mruczał Brinkman. – Te obrazki… te książki… czarne ściany… mała musi być poważnie zaburzona. Trzeba będzie chyba sprawdzić, gdzie była tej nocy, kiedy jej koleżanka zakończyła życie.

– Obecnie wiele ludzi interesuje się okultyzmem. To teraz bardzo modne.

– Modne nie znaczy dobre.

Przeszukali pokój, ale nie znaleźli nic interesującego. Po stronie Courtney były podręczniki, kilka par dżinsów, swetry, podkoszulki i jedna sukienka. W szufladzie biurka leżały notebook, iPod i telefon komórkowy. Dziwne, że nie miała go przy sobie, pomyślał Montoya. Spojrzał na symbole religijne: krucyfiksy i figurki Madonny. Jeden różaniec wisiał na gałce od szafy, drugi na wezgłowiu łóżka. Obrazki i medaliki spoczywały w specjalnej skrzyneczce.

– Coraz to dziwniejsze i dziwniejsze… – powiedział w końcu Brinkman. – Czy to z jakiejś starej książki?

– Z Alicji w Krainie Czarów.

– Może. A skoro mowa o czarach, ta mała jest kopnięta – powiedział i spojrzał na białą stronę pokoju. – Ta zresztą też.

– Może dlatego komputer postanowił je połączyć? Żeby się uzupełniały. Jin i jang – odparł Montoya.

– Mam ochotę zapalić. – Brinkman sięgnął do kieszeni. – Spotkamy się w gabinecie, co ty na to?

– Może być.


Był tam pies.

Psy zawsze stwarzają problemy.

Stał w ciemności, wśród gałęzi drzew i patrzył na jasno oświetlone okna domu.

Padał deszcz, woda spływała rynnami, wiatr niósł zapachy w przeciwnym kierunku. Tak jak kiedyś, obserwował ją, jak chodzi po domu. Wiedział, gdzie trzymała krem do rąk, gdzie chowała świąteczne dekoracje. I wiedział, że w szufladzie nocnej szafki, stojącej obok łóżka, miała rewolwer. Widział wcześniej, jak go wyciągnęła, patrzyła na niego przez chwilę, a potem wrzuciła z powrotem do szuflady.

Rewolwer ojca jej byłego męża. Dowiedział się tego z ostatniej audycji Nicka Giermana.

Teraz była w domu. Widział ją wyraźnie w oświetlonych prostokątach okien. Zaparzyła dzbanek kawy i popijała ją z kubka, przechodząc z jednego pokoju do drugiego. Mówiła do swoich zwierząt, włączyła telewizor, pracowała przy stole, na którym leżały zdjęcia i negatywy. Nie słyszał dzwonka, ale widział, jak podniosła słuchawkę telefonu w kuchni i rozmawiała z kimś bez cienia uśmiechu na twarzy.

Zapewne o swoim zmarłym mężu.

Patrzył na nią i zastanawiał się, jak mogła poślubić kogoś takiego jak Gierman. Człowieka, który ją zdradzał, a potem upokorzył na antenie.

Mary wyświadczyła ci przysługę, pomyślał. Tak, Mary wyświadczyła przysługę całemu światu, odbierając życie Giermanowi. A potem sama złożyła swoje życie w ofierze.

Widział, jak oparła się biodrem o blat i przechyliła głowę, przytrzymując słuchawkę ramieniem. Kręcone złotorude włosy opadały jej na ramiona. Nie miały tak głębokiego odcienia jak włosy Faith, ale były równie piękne. Płomienne. Ogniste.

Przełknął ślinę, czując jak krople deszczu spływają mu po twarzy, zatrzymują się na rzęsach, a potem ściekają wzdłuż nosa.

Pokręciła głową, jakby chciała rozruszać zesztywniałą szyję. Widok jej ramion i nagiej szyi nagle wywołał erekcję. Oblizał wargi, zamknął oczy i opanował się siłą woli.

Nie zawiodę, przysiągł sobie w ciemności, a potem otworzył oczy, by spojrzeć na jej piękną twarz, ale już jej nie było w oknie.

Dokąd poszła?

Ogarnęła go panika. Sprawdził wszystkie okna… nigdzie jej nie było. Czy wyszła na zewnątrz? Ale on nie jest jeszcze gotów! Sięgnął do kieszeni, namacał nóż myśliwski i zaczął się zastanawiać, czy będzie musiał go użyć.

Nagle pojawiła się znowu. Szła w stronę frontowych okien koło wejścia. Uspokoił się trochę. Szła do jadalni… Ale zatrzymała się nagle, jakby coś usłyszała. Odwróciła się i spojrzała wprost na niego, marszcząc brwi. Podrepta do okna i patrzyła w ciemność.