– Mamo? – zawołała.
Faith Chastain stała przy oknie.
– Kochanie, przyszłaś. – Uśmiechnęła się, promiennie.
Ale nagle jej wzrok padł na otwarte drzwi i w jej oczach pojawił się… strach? Usztywniała lekko.
– Mamo? Coś się stało? – spytała Abby, czując, jak ogarnia ją przerażenie. – Mamo?
Nagle z twarzy matki zniknął uśmiech, panika wykrzywiła jej rysy. Zaczęła się cofać, nie spuszczając wzroku z otwartych drzwi. Była coraz bliżej okna.
– Nie – wyszeptała. – Słodki Jezu, nie.
– Mamo? – zawołała znowu Abby. Boże, co się tu działo? – Mamo, uważaj!
Ale matka jakby jej nie słyszała.
– Co ty tu robisz? – W pokoju rozległ się nagle niski, męski głos. – Zabieraj się stąd!
Kim jest ten człowiek? Gościem? Pacjentem? Lekarzem? Jednym z ochroniarzy?
– Wyjdź stąd, ale już!
Z mocno bijącym sercem, napięta jak struna, Abby odwróciła się w stronę, z której dobiegał głos. Nikogo tam nie było.
Krew stanęła jej w żyłach.
Tak, musi stąd natychmiast wyjść. Z mamą. W tym pokoju czai się zło. Śmierć.
Przeżegnała się i spojrzała na krucyfiks wiszący na ścianie. Z ran Chrystusa zaczęła ściekać na tapetę żywa, czerwona krew.
– Mamo? – szepnęła Abby głosem małej dziewczynki. Wpatrując się w odbicie matki w lustrze nad kominkiem.
Ale lustro pękło nagle i twarz matki rozpadła się w tysiące kawałków, które zaczęły z brzękiem spadać na podłogę.
– To nie twoja wina – wyszeptała jej matka do ucha.
– Co? – Abby odwróciła się gwałtownie. – Co nie jest moją winą? Mamo?
Matka objęła ją ramionami i przycisnęła do siebie tak, jakby chciała ją zmiażdżyć.
Znowu rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Podłoga zapadła się pod nimi i obie runęły w czarną otchłań.
– To nie twoja wina – wyszeptała znowu Faith, kiedy spadały tak w ciemności, po prostu Abby była tego pewna – w czeluście piekielne.
– To nie twoja wina…
Abby otworzyła oczy i usiadła gwałtownie.
Była w łóżku. W swoim łóżku.
Obok leżała Hershey, na wpół przykryta kołdrą. Abby czuła, że całe jej ciało pokrywa pot, choć nad łóżkiem szemrał wentylator. Serce waliło jej jak młotem, z trudem chwytała oddech. Włączyła lampkę nocną. Pies podniósł głowę i ziewnął. Światło lampy ukazało lśniące, drewniane wezgłowie, zamknięte okiennice i niedbale rzucony w nogach łóżka szlafrok, na którym spał zwinięty w kłębek Ansel.
– O Boże – szepnęła, opadając na poduszki. To był tylko koszmarny sen.
Ten sam, co zawsze.
Ilekroć była zdenerwowana, śniła o matce i szpitalu. Jak zawsze po przebudzeniu przeżegnała się odruchowo i wzięła kilka głębokich oddechów. Serce noweli wróciło do normalnego rytmu, upiorna wizja zaczęła blednąc, choć Abby wiedziała, że koszmar będzie czaił się w jej podświadomości, by kiedyś znowu powrócić.
Wszystko to wina tego przeklętego Montoi, pomyślała ze złością. Gdyby nie zaczął mówić o matce i o szpitalu… gdyby nie był taki przystojny…
Oj, niedobrze z tobą, Abby, skarciła się w duchu. Nie możesz mu mieć za złe tego, że wykonuje swoją pracę… ani tego, że jest atrakcyjny.
– Cholera! – Odrzuciła kołdrę i spojrzała na budzik. Czwarta piętnaście. Trochę za wcześnie, by wstawać.
Zamykaj drzwi na klucz. Włącz alarm, jeśli go masz. Jeśli nie masz, wezwij firmę, która go zainstaluje. Jak najszybciej.
– Nie mam alarmu – mruknęła pod nosem.
Ciągle zdenerwowana wyszła z łóżka i przeszła boso po domu, sprawdzając, czy wszystkie drzwi i okna są dobrze zamknięte. Hershey szła za nią krok w krok, stukając pazurami po deskach podłogi.
Może Montoya ma trochę racji. W końcu jej bezpieczeństwo zależy od przyjaznego labradora, który nie potrafiłby skrzywdzić nawet muchy, i rewolweru, z którego nigdy nie strzelała.
– Nie masz szans, Abby – zadrwiła.
Po poprzednim właścicielu zostały nalepki na szybach, informujące, że dom jest chroniony przez system alarmowy połączony z biurem szeryfa, w czym nie było słowa prawdy. Gdyby ktoś się tu włamał, mogła liczyć tylko na siebie.
– Weź się w garść – próbowała się pocieszyć i poszła do kuchni, wzięła szklankę i odkręciła kurek. Patrząc przez okno, przyłożyła szklankę do rozpalonego czoła, a potem upiła łyk wody. W oknie nad zlewem zobaczyła blade odbicie swojej twarzy na tle ciemnego lasu, w którym może teraz ktoś się krył i ją obserwował.
A któż mógłby to być, Abby?
Czy to przypadkiem nie paranoja?
Taka jak choroba Faith?
– Nie! – Abby ze złością wylała resztkę wody do zlewu.
Ciągle była zdenerwowana i wiedziała, że nie zaśnie. Postanowiła pójść do ciemni, obejrzeć odbitki zdjęć, które niedawno zrobiła.
A głównie po to, by udowodnić sobie, że się nie boi. Włożyła dżinsy i bluzę z długimi rękawami, wzięła klucze, zagwizdała na psa i wyszła. Na zewnątrz kumkały żaby i grały cykady. Księżyc właśnie skrył się za chmurami. Zamknęła za sobą drzwi, zostawiła Hershey na straży i po chwili była już w swoim małym studiu.
Ciemnia była po prostu niewielką komórką, do której podłączono wodę. Na półkach piętrzyły się światłoczułe papiery, stały butelki z chemikaliami, szczypce i kuwety.
Ostatnio wywoływała niewiele zdjęć, częściej zlecała to laboratorium przy Jackson Square. Realizując zlecenia, używała głównie aparatu cyfrowego i komputera. Ale nadal lubiła sama wywoływać czarno-białe zdjęcia robione na własny użytek.
Była to miła, uspokajająca czynność. A Abby ostatnio potrzebowała spokoju.
Kilka dni wcześniej wywołała negatyw znaleziony w aparacie małoobrazkowym, którego przestała używać jakiś czas po rozwodzie. Była ciekawa, co znajduje się na filmie, wykorzystała więc pozostałe klatki na zdjęcia Ansela, a później wywołała negatyw, zrobiła stykówkę i zostawiła ją do wyschnięcia.
Miała zamiar wrócić do niej później, ale przeszkodził jej w tym detektyw Montoya, który przyjechał, by poinformować ją o śmierci Nicka. Zupełnie zapomniała o stykówce. Przypomniała sobie o niej teraz, czuła jednak, że to tylko wymówka. W głębi serca bała się, że jeśli zaśnie, wrócą koszmary.
– Tchórz – mruknęła pod nosem i zabrała się do pracy.
Zdjęła stykówkę ze sznurka i położyła ją na biurku, włączyła lampę, wyjęła szkło powiększające z szuflady i zaczęła uważnie oglądać małe, czarno-białe obrazki. Uśmiechnęła się do siebie na widok Ansela: śpiącego, polującego, kryjącego się pod kanapą. Sprawdzała ostrość i naświetlenie.
Nagle jedno ze zdjęć przykuło jej uwagę.
– O Boże – powiedziała bez tchu i omal nie upuściła lupy.
Ze zdjęcia patrzyła na nią twarz jej nieżyjącego męża.
Uśmiechał się zabójczo, pokazując białe zęby i dołeczki w policzkach.
Cofnęła się odruchowo, jakby oczekiwała, że Nick nagle powstanie ze zdjęcia i stanie przed nią.
Zapomniała, że zrobiła ten portret, zanim postanowiła użyć aparatu cyfrowego. Nick potrzebował nowych zdjęć, a ona zgodziła się je wykonać.
Kiedy to właściwie było? Dwa lata temu? Półtora roku? Teraz nie miało to już znaczenia.
– Zapomnij o nim – powiedziała i przekreśliła zdjęcie.
Resztę powiększy później. Na dziś miała już dość wrażeń.
Zamknęła studio i ruszyła w stronę domu. Było bardzo ciemno, jeszcze nie zaczęło świtać. Pod drzwiami leżała Hershey, opierając łeb na przednich łapach. Weszły do domu.
– Chodź. Zobaczymy, czy uda nam się jeszcze złapać trochę snu – Powiedziała Abby i spojrzała na zegar stojący na kominku. Po piątej. Jęknęła. O dziewiątej była umówiona w studiu w mieście, będzie musiała wstać najpóźniej o wpół do ósmej. Ruszyła do sypialni, ale Hershey, która za nią szła, zatrzymała się nagle przed oszklonymi drzwiami.
– Chcesz wyjść?
Pies spojrzał na nią. Włosy na karku zjeżyły mu się powoli i zaczął głucho, gardłowo warczeć.
– Nie, nie rób mi tego – szepnęła, przypominając sobie ostrzeżenia Montoi. Czy na pewno zamknęła za sobą drzwi na klucz, kiedy wróciła do kuchni?
Wyłączyła światła, w domu było ciemno. Wyjrzała przez okno, ale tam była tylko nieprzenikniona ciemność.
– To tylko jakieś zwierzę – powiedziała, ale pies znowu zawarczał. Cicho. Ostrzegawczo.
– Daj spokój, Hershey, przez ciebie zaczynam się bać.
Pomyślała o rewolwerze leżącym w szufladzie nocnej szafki, ale nie była pewna, czy byłaby w stanie go użyć.
Nie zapalając świateł, podeszła do drzwi. Były zamknięte. A więc jest bezpieczna, prawda? Spojrzała przez szybę w stronę swojego studia i nagle dostrzegła jakiś cień w słabym świetle palącej się nad mniejszym budynkiem lampy.
Serce niemal stanęło jej w piersi.
Zmartwiała, spodziewając się, że zaraz zobaczy w oknie czyjąś twarz, ale nic się nie stało. Cień zniknął.
Weź się w garść, Abby.
Nikogo tu nie ma.
Nikogo.
Pies wydał kolejne, ostrzegawcze warknięcie i Abby ogarnęło nagle złe przeczucie.
Przeczucie, że to, co zaczęło się śmiercią Nicka, jeszcze się nie skończyło.
Rozdział 9
Pedro! – zawołała siostra Maria z uśmiechem, machając ręką do siostrzeńca.
Montoya czuł się zupełnie nie na miejscu w przedsionku budynku klasztoru. To, że został nazwany imieniem od bierzmowania, tylko pogłębił to uczucie.
– Tia Maria.
– Co za niespodzianka! – Ciotka objęła go i serdecznie uścisnęła. Postarzała się od czasu, kiedy widział ją po raz ostatni. Na twarzy przybyło jej zmarszczek, a na dłoniach brązowych plam, ale ciemne oczy były pełne siły i energii. – Chodź, usiądziemy sobie w ogrodzie i opowiesz mi, co cię tu sprowadza. Chciałabym oczywiście wierzyć, że po prostu stęskniłeś się za swoją starą ciotką, ale czuję, że chodzi o coś jeszcze – powiedziała i poklepała go po ręce, a później poprowadziła wąskim korytarzem na dziedziniec z fontanną, pełen kwiatów w wielkich betonowych donicach.
"Dreszcze" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dreszcze". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dreszcze" друзьям в соцсетях.