Mali chodziła niespokojnie od okna do okna, obserwowała wydeptaną ścieżkę, biegnącą w górę wzdłuż pól aż do letnich obór. Raz wydawało jej się, że kogoś tam widzi, ale musiało to być jakieś zwierzę lub cień. Nikt nie przychodził. Cienie się wydłużały, słońce schowało się, wielkie i czerwone. Coraz trudniej było cokolwiek wypatrzyć, lecz mimo to Mali nie przerywała swej wędrówki od okna do okna. Wreszcie go dostrzegła. Przeszedł przez dziedziniec w swych wielkich kaloszach, w spodniach ochlapanych na mokradłach. Serce w piersi Mali zamarło, bezwiednie dotknęła dłonią szyi. Kiedy wszedł do domu, stała wyprostowana na środku salonu. Uderzyło ją, że wszedł w brudnych kaloszach. Nigdy do tej pory nie zdarzyło mu się coś podobnego.

– Znalazłeś owce? – spytał cicho.

Spojrzał na nią, aż się cofnęła. Jego przekrwione oczy płonęły nienawiścią. Nie odpowiedział na jej pytanie, tylko szybko rozejrzał się wkoło.

– Gdzie jest służba? – ryknął.

– Mężczyźni zjedli i wrócili do pralni, a Ane i Ingeborg dałam wolny wieczór. Pomyślałam sobie… pomyślałam, że moglibyśmy porozmawiać bez świadków. Twoja matka jest w Øra i przyjedzie dopiero jutro – dodała.

Johan rzucił się na krzesło i szeroko rozstawił nogi. Popatrzył na Mali.

– A więc ciekawi cię, czy znaleźliśmy owce? Sądziłem raczej, że bardziej cię zainteresuje, co się stało z twoim Cyganem.

W jego wzroku pojawił się błysk zła. Mali poczuła, jakby lodowate kleszcze ścisnęły ją za serce.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała ledwie słyszalnie.

– Co chcę powiedzieć? Myślałem, że chciałabyś usłyszeć, jak on się miewa, ten, z którym się łajdaczyłaś od pierwszej chwili, kiedy ujrzałaś go w Stornes. A ja, niech mnie diabli, zakochałem się w takiej dziwce: zgodziłaś się zostać panią w Stornes, a potem ściskałaś się z jakimś cholernym Cyganem i spłodziłaś z nim bachora.

Jego oczy płonęły, a głos brzmiał ochryple i drżał z napięcia.

– A jeszcze nie dość tego! Gdyby przynajmniej starczyło ci przyzwoitości, by zabrać tego bękarta i zniknąć, ale nie… nie zdobyłaś się na to. Mali. Udawałaś, że to mój syn, ponieważ chciałaś mieć ten dwór. Prawda?

Mali trzęsła się na całym ciele. Nie odważyła się spojrzeć Johanowi w oczy.

– Chciałam wtedy wyjechać – wyznała cicho. – Ale… Nie zdobyła się, by mieszać w to bagno babcię, więc zamilkła.

– Jesteś zwykłą dziwką! – krzyknął Johan i nagle wstał. – Co robiłaś dziś w nocy? Opowiadaj, co z nim robiłaś, Mali!

Złapał ją mocno za ramiona, przyciągnął brutalnie do siebie i potrząsnął niczym szmacianą lalką. Potem chwycił ją za podbródek i zwrócił jej twarz ku sobie.

– Pozwoliłaś Cyganowi używać do woli, oto, co zrobiłaś! Wszystko, czego mi nie dałaś, wszystko, na co mi nie pozwoliłaś, dostał ten włóczęga! Sama też nie byłaś obojętna, jak twierdził, lecz gorąca i chętna, i nie odmawiałaś tego i owego.

– Jo nigdy by tego nie powiedział – rzuciła Mali z naciskiem i spojrzała Johanowi w oczy. – On nie jest taki. Domyślam się, że mnie nienawidzisz, Johan. Przyniosę Siverta i zrobię to, co dawno powinnam była uczynić: wyjedziemy ze Stornes.

Uderzył ją z taką siłą, że zatoczyła się na krzesło, po czym przyciągnął ją mocno z powrotem, złapał za włosy i odchylił jej głowę do tyłu, aż jęknęła z bólu.

– Tak, świetnie to wymyśliłaś – charczał. – A ja niby miałbym tu zostać z całym wstydem, pozwolić, by cały świat się dowiedział, że moja żona łajdaczyła się z Cyganem i dziedzic Stornes nie jest moim synem, tylko cholernym cygańskim bękartem! O nie, nigdy na to nie pozwolę! Ty i Sivert zostaniecie tu jak dotychczas, a ty będziesz mi posłuszna we wszystkim. Słyszysz! Nikt się nie dowie, jaką sobie sprawiłem żonę i że sam nie zdołałem spłodzić potomka.

Mali spróbowała zaprzeczyć. Poczuła smak krwi w ustach i zrozumiała, że Johan rozciął jej wargę, kiedy ją uderzył.

– Ale Sivert – szepnęła zbolała. – On nie zrobił ci nic złego, Johan. Dla niego jesteś jedynym ojcem i kocha cię, wiesz o tym. Będziesz dla niego dobry? Chyba nie zrobisz chłopcu krzywdy…

– Jeżeli myślisz, że będę kochał tego twojego bachora, to jesteś głupsza, niż sądziłem – syknął. – Z trudem zniosę jego widok, odkąd poznałem jego ojca. Co sobie wyobrażałaś, że o wszystkim po prostu zapomnę…

– Nie możesz zniszczyć Sivertowi życia – broniła synka Mali. – On jest niewinny i nie zrozumie tego, jeśli teraz… Lepiej będzie, gdy zabiorę go z sobą i znikniemy, Johan.

Znowu ją uderzył. Przyłożyła dłoń do palącego policzka, a z oczu trysnęły jej łzy. Zanim pojęła, co Johan zamierza zrobić, pchnął ją na twardą podłogę i rzucił się na nią. Oszalały z nienawiści zrywał z niej ubranie z taką złością, że Mali paraliżowało ze strachu.

Chyba już nie wie, co robi, przemknęło jej przez głowę. Powoduje nim tylko nienawiść, chęć zemsty i gniew. Przeraziła się, co Johan jeszcze może wymyślić. W tym szale może ją nawet zabić! Wtedy zabije też swoje dziecko, o którym jeszcze nie wie. Zresztą wszystko jedno. Nawet jeśli jej nie wyprawi na tamten świat, ale dalej będzie się nad nią znęcał, dziecko i tak nie przeżyje. Być może to najlepsze rozwiązanie…

Nawet nie zadał sobie trudu, by zrzucić brudne kalosze. Gwałcił ją raz za razem. W końcu przestał dla Mali istnieć i czas, i ból. Leżała bez czucia, zbita, wykorzystana, półnaga.

– Czy on był lepszy? – krzyknął nagle Johan tuż nad nią i odkręcił jej głowę tak, by na niego spojrzała. – Szkoda, że już więcej tego nie sprawdzisz. Ponieważ ten twój cygański czart nie żyje!

Chwilę trwało, zanim znaczenie tych słów dotarło do otumanionej Mali.

– Co powiedziałeś? – szepnęła ochryple. – Jo nie żyje?

Johan wstał, podciągnął spodnie i znowu usiadł na krześle. Siedział rozparty, przyglądając się Mali, leżącej na podłodze, a jego oczy wyrażały samo zło.

– Tak, nie udało się temu niedołędze uniknąć wypadku w górach – rzekł pogardliwie i odbiło mu się głośno. – Nic nie mogłem zrobić, żeby go uratować, więc leży teraz jak ten kamień na samym dnie przepaści. Ale nie ma potrzeby alarmować ludzi, żeby go stamtąd wyciągali dziś wieczorem, poczekajmy do rana. Wydaje mi się, że wytrzyma chyba jeszcze jedną noc – uśmiechnął się ironicznie. – Już bardziej się nie wychłodzi!

Mali powoli usiadła i zaczęła wkładać porwane ubranie. Bolało ją całe ciało, a w głowie istniała tylko jedna jasna myśl: że Jo nie żyje.

– Zabiłeś go – szepnęła bez tchu. – To ty…

– Tak, to ja go zabiłem – arogancko wyszczerzył zęby i utkwił wzrok w Mali. – Zepchnąłem go. Myślisz, że to coś dużo gorszego od tego, co ty zrobiłaś?

– Ja nie odebrałam nikomu życia…

– Nieprawda – syknął. – A co ze mną uczyniłaś?! Od samego początku, gdy pojawiłaś się w Stornes, codziennie zabijałaś mnie po trochu; ty, którą uważałem za swoje największe szczęście! Tak bezgranicznie się cieszyłem, gdy Sivert się urodził, myślałem, że mimo wszystko mamy przecież jego, że od tej pory będzie lepiej między nami. A teraz okazuje się, że on nie jest mój. I ty twierdzisz, że nie odebrałaś nikomu życia! Nienawidzę cię tak bardzo, że zadbam o to, by twoje życie stało się takim samym piekłem jak to, które ty mi zgotowałaś!

Mali siedziała na podłodze, odrętwiała ze smutku i ze strachu. Bolała ją twarz, czuła, że krew cieknie jej z nosa i z ust, ale nie miała siły wstać, żeby przynieść chustkę.

– Ty też ponosisz część winy – rzekła nagle, zdumiona niespodziewanym przypływem odwagi. – To ty to wszystko urządziłeś. Gdybyś miał choć odrobinę honoru, nie kupiłbyś mnie jak bydło i nie zaciągnął do łóżka. Dobrze wiedziałeś, że tego nie chciałam. Powiedziałam ci o tym tamtego dnia, może pamiętasz? Byłam z tobą szczera, Johan. Ale ty miałeś władzę i pieniądze, więc i tak stało się według twojej woli. I było tak, jak było. I nie obarczaj mnie teraz winą za wszystko, ty draniu. Ty też jesteś winny!

Mali rozpłakała się, płakała ze smutku, ze złości, strachu i zwątpienia. I z nienawiści. To podłe uczucie nie jest zarezerwowane tylko dla Johana, pomyślała, lecz żyło i w niej. Kiedy próbowała wstać, Johan nagle znalazł się nad nią, pchnął do tyłu, że uderzyła z hukiem głową o podłogę, i wziął ją jeszcze raz – tak brutalnie, że omal nie straciła przytomności.

– To dopiero początek – rzekł, wstając. – Teraz możesz się podnieść, a ja idę do stodoły opowiedzieć Cyganom o tragicznym wypadku – dodał ze złośliwym uśmiechem.

Do późnej nocy Mali siedziała na krześle przy oknie, drżąc z zimna, rozpaczy i zaciekłej nienawiści do męża chrapiącego na rozkładanym łóżku. Wsłuchiwała się w żałosne dźwięki skrzypiec dobiegające ze stodoły. Jej wzrok ześliznął się ku przystani, na obolałej twarzy zapiekły łzy.

Następnego dnia w Stornes i w okolicznych gospodarstwach zapanowało wielkie poruszenie na wieść o tym, że jeden z Cyganów, który zaofiarował Johanowi pomoc przy poszukiwaniu owiec, spadł w przepaść.

Mali stała w oknie salonu i przyglądała się Johanowi, jak wydaje polecenia mężczyznom, którzy mieli się udać z nim w góry Stortind i przetransportować do dworu ciało zmarłego. Widziała, że poza parobkami ze Stornes i ochotnikami z innych dworów było również kilku Cyganów. Sivert przytulał się mocno do matki, blady i płaczliwy. Ojciec nawet nie spojrzał na niego podczas śniadania ani też nie zamienił z nim słowa. Chłopczyk niewiele rozumiał z tego, co się wkoło działo, widział tylko, że coś jest nie tak i że ojciec nie jest taki jak zwykle. Mali wzięła go na ręce i przytuliła jego główkę do swojej szyi. Nie mogła już patrzeć w duże, przestraszone oczy syna, nie znajdowała słów, którymi mogłaby go pocieszyć. Sama miała ochotę się rozpłakać, ale musiała być silna, nie mogła okazać, co czuje. Ane i Ingeborg wprawiły ją w zakłopotanie, wypytując z troską o pękniętą wargę, spuchnięty nos i siniaki na twarzy. Powiedziała, że potknęła się o chodnik i uderzyła głową o rygiel. Niech wierzą lub nie.

Tabor cygański szykował się do drogi. Wozy od paru godzin stały spakowane nieopodal stodoły. Czekali tylko na ciało zmarłego. Mali nie wychodziła z domu, od czasu do czasu wyglądała tylko przez okno, blada i przygnębiona.