– No cóż. Postanowiłem sobie wtedy, że nie będę składał obietnic, których nie potrafię dotrzymać.

Molly popatrzyła na niego. Czuła, że mięknie jej serce.

– Co zmusiło cię do podjęcia takiej decyzji? Pewnie był ktoś, kto cię zawiódł.

Flynn machnął ręką.

– Jeśli starasz się znaleźć przyczynę, to się bardzo rozczarujesz. Prawda jest taka, że jestem egoistą. Podłym typem bez dobrych manier i taktu, pracuję dniami i nocami. Piję mleko prosto z kartonu i niewłaściwie wyciskam pastę do zębów z tubki. Któż chciałby żyć z takim facetem? Mnie samemu trudno ze sobą wytrzymać.

No cóż, pomyślała Molly, trochę w tym jest prawdy. Rozumiała, że w żartobliwy sposób Flynn chce ją ostrzec, a może nawet zniechęcić do zainteresowania się jego osobą. Ale od chwili pojawienia się dziecka ten biedak ma naprawdę trudne życie.

– Cholera! – zawołała nagle.

– Wiem, czego on chce – powiedział Flynn. – U siebie pozaklejałem szafki taśmą, choć to nie pomogło na długo. Teraz zamierzam założyć na nie kłódki.

– Nie przeklinałam pańskiego aniołka, panie McGannon. Jeśli chce, może sobie wziąć wszystkie garnki. Po prostu spojrzałam na zegarek. Jeśli się nie pospieszę, spóźnię się do pracy.

Flynn potarł podbródek.

– Posłuchaj, kochanie, jestem pewien, że nie musisz obawiać się gniewu szefa, jeśli trochę się spóźnisz.

Gdy usłyszała słowo „kochanie", jej serce przez moment biło jak szalone, ale zaraz wytłumaczyła sobie, że to był tylko żart. To słowo nigdy nie miało dla Flynna większego znaczenia.

– Nie obchodzi mnie szef, muszę przygotować na czas listy płac…

Pobiegła do salonu, wróciła, podskakując, bo w biegu wkładała pantofle i pochyliła się, by pocałować Dylana.

– Cześć, słoneczko. Do zobaczenia. A jeśli chodzi o ciebie, McGannon, to możesz korzystać z mojej łazienki, bylebyś nie wyciskał pasty z połowy tubki, bo cię zabiję.

Śmiał się, gdy wychodziła. Molly również chichotała, ale kiedy na Westnegde zatrzymała się w korku i zerknęła w lusterko, ucichła.

Miała tylko jeden kolczyk i zapomniała się umalować. Włosy miała potargane, rumieńce na policzkach i błyszczące oczy. Przebywanie z McGannonem było niebezpieczne. Nigdy dotąd nie pokazała się w takim stanie w pracy.

To po prostu nie pasowało do jej sposobu życia. A zarumienione policzki przerażały ją.

Myślała jeszcze o tym wszystkim, gdy weszła do biura. Przywitała się z Ralphem i Simone, a potem zamknęła się w swoim czyściutkim biurze z równo poukładanymi dokumentami. Pogrąży się w pracy. Na pewno jej to pomoże. Uwielbiała cyfry, ale niestety, tym razem i one nie potrafiły odwrócić jej myśli od tego, co zdarzyło się rano. I od Flynna.

Zrozumiała, jak bardzo jest samotny. I nikogo nie prosi o pomoc przy dziecku. Tylko ją.

Nie była pewna, czy Flynn stracił grunt pod nogami z powodu dziecka, czy też dopiero przy nim zaczynał go odzyskiwać. W każdym razie znalazł się na rozdrożu. Sam teraz musiał się zastanowić nad tym, co jest naprawdę ważne w życiu. Nikt inny tego za niego nie zrobi.

Molly nie mogła go tak zostawić. Przecież chodziło tu również o małe, wrażliwe dziecko. Aten wielki, rudowłosy facet jest równie wrażliwy, jeśli nie bardziej. Istniało jednak ryzyko, że gdy to się skończy, ona będzie cierpiała. Flynn nigdy nie powiedział, że wierzy w miłość, ani że w jego życiu jest jakiekolwiek miejsce dla niej.

Musi być silna. Nie może zakochać się we Flynnie. Wystarczy przycisnąć guzik „stop" i wziąć się w garść.

Postara się mu pomagać przy dziecku i nic więcej.

Tak będzie najlepiej.

Dziesięć dni później, wracając z lunchu, Molly spotkała przed biurem Simone.

– Co się dzieje z tą pogodą? Już pada śnieg, a to przecież dopiero październik.

– Chwyć mnie pod rękę, może się nie zabijemy. – Molly przytrzymała Simone, by obie się nie poślizgnęły. Pogoda zepsuła się tak bardzo, że parking przypominał lodowisko.

Obie były ubrane zbyt lekko, więc gdy dotarły do budynku, drżały z zimna.

– Słyszałaś dziś rano prognozę? Będzie raczej słonecznie z przejściowymi opadami deszczu.

– Myślę, że prognozowanie pogody to wspaniała praca. Gdzie mogłabyś tyle zarobić, popełniając ciągle błędy?

Simone roześmiała się.

– Muszę napić się gorącej herbaty, zanim wrócę do pracy. Ty też?

– Może trochę później. Wprawdzie nie słyszę wrzasku żadnego z rudzielców, ale chyba zajrzę na chwilę do Dylana…

– Popatrz, co się stało – rzekła Simone. – Wszyscy polubili tego dzieciaka, ale ty chyba najbardziej, Molly.

– To nieprawda!

– Aha! – Simone nigdy się z nikim nie kłóciła, chyba że chodziło o pracę. – Wiesz, nie mogę uwierzyć, że matka małego nie dała dotąd znaku życia.

Molly również była tym zdziwiona. Flynn, jak to on, niczego przed nikim nie ukrywał. Jego pracownicy wiedzieli o Virginii i o tym, że przed tygodniem poddał się testom na stwierdzenie ojcostwa. Nawet jeśli z natury nie był szczery, to problemu Dylana nie dało się ukryć. Całe biuro zmieniło siew żłobek. Wszędzie pełno było porozrzucanych zabawek, o które się wszyscy potykali. Ralph przyniósł nawet do biura bębenek, który zachwycił Dylana, ale wzbudził niechęć pozostałych pracowników do ofiarodawcy.

W przelocie przywitała się z Baileyem, otworzyła drzwi do gabinetu Flynna… i postanowiła natychmiast się wycofać. Nie przypuszczała, że ktoś może być u niego.

– Wejdź, Mol. Chcę, żebyś poznała Gretchen Van Houser.

– Nie chcę przeszkadzać.

– Nie przeszkadzasz. Gretchen właśnie wychodzi. Już wszystko omówiliśmy. Od jutra zaczyna pracę jako opiekunka Dylana.

Molly podeszła, by się przywitać z panią Van Houser. Flynn od tygodnia przeprowadzał rozmowy z opiekunkami, ale jak dotąd żadna z kobiet nie spełniła jego oczekiwań.

– Miło panią poznać – powiedziała przyjaźnie. Chwilę porozmawiały, a potem Flynn odprowadził Gretchen do drzwi.

Molly usiadła na podłodze przy Dylanie, który bawił się piłką.

– Co o niej myślisz? – zapytał Flynn, gdy wrócił do pokoju.

– Wydaje się w porządku. Najważniejsze, że podoba się Dylanowi.

– Tak. Ten łobuz przylgnął do niej od razu. Gretchen studiuje nauczanie początkowe, ale musiała zrobić przerwę, żeby zarobić trochę pieniędzy na dalsze studia. Czy ona nie jest za młoda? Dlaczego tak trudno znaleźć kogoś odpowiedniego?

– No wiesz, ciebie chyba nikt nie zadowoli. Masz naprawdę szczególne wymagania.

Flynn usiadł na podłodze obok Molly. W jego oczach pojawiły się iskierki uśmiechu, gdy patrzył, jak bawi się na dywanie z dzieckiem ubrana w elegancki kostium i szpilki.

– Co masz na myśli?

– Większość niań przyzwyczajona jest pracować w domu, a nie w biurze.

– Trudno. Mam powierzyć dziecko zupełnie obcej osobie i nie móc sprawdzać, co się dzieje? Nie. Wolę mieć małego na oku i dopilnować wszystkiego.

– Czy nie uważasz przypadkiem, że Dylan jest trochę za młody, żeby czytać mu literaturę klasyczną? I chyba nie jest na tyle dojrzały, by słuchać koncertów skrzypcowych i taśm z teoriami matematycznymi?

– Miał trudny start. Musi jakoś dorównać rówieśnikom. Przeczytałem już chyba wszystkie książki dla rodziców i te na temat ilorazu inteligencji. Jeśli dziecko od początku ma kontakt ze sztuką, muzyką i książkami, to później…

Molly nie chciała mu przerywać. Wszyscy w biurze znali te jego teorie. Powtarzał je w kółko, aż do znudzenia. Była oczarowana jego przywiązaniem do dziecka, tylko nie mogła zrozumieć, dlaczego Flynn nie chce się do tego przyznać.

Dzisiaj działo się z nim coś niezwykłego. Wyczuwała to w każdym jego słowie. Przyjrzała mu się uważnie. Był bardzo pociągający. Nie dotknął jej od dnia, gdy u niej nocował. Ale w jego oczach czaiło się pragnienie, gdy tylko na nią spojrzał. Od wielu dni próbowała przekonać siebie samą, że to wszystko zniknie, jeśli przestanie o tym myśleć.

– Molly? – Porzuciła natychmiast swoje rozmyślania, gdy usłyszała ten niezwykły ton jego głosu. – Nie zatrzymałem cię tu, by rozmawiać o niani Dylana. Dowiedziałem się o czymś przed godziną i muszę ci o tym powiedzieć.

Zadzwonił telefon. Flynn popatrzył na niego zniecierpliwiony.

– Zostań jeszcze chwilę, dobrze? Załatwię to szybko… Podniósł słuchawkę. Po chwili rozmowy zorientowała się, że dzwoni ktoś z jego rodziny i że zna już wyniki badań.

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Mamo, nie chciałem cię przestraszyć. Nic złego się nie dzieje, ale mam ci coś do powiedzenia…

Molly nie wiedziała, czy ma zostać, czy wycofać się dyskretnie. Flynn prosił, by nie wychodziła, ale przecież nie wiedział, że będzie rozmawiał ze swoją matką. Nie chciała im przeszkadzać, ale Dylan, gdy tylko spuścili go z oka, porzucił piłkę i ruszył w stronę łazienki.

Molly zerwała się z podłogi i pospieszyła za nim. Malec uwielbiał psocić w łazience. W zeszłym tygodniu rozwinął całą rolkę papieru i wrzucił ją do sedesu. Tym razem udało jej się chwycić go w porę. Stanowczym gestem zamknęła drzwi łazienki i posadziła go przy klockach. Zdała sobie sprawę, że Flynn nie mógłby jednocześnie prowadzić rozmowy i pilnować tego małego łobuza.

W końcu została w pokoju, ale nie z powodu Dylana ani nie dlatego, że z rozmowy wynikało, że znane są wyniki testów. Zaskoczył ją Flynn. Stał się nagle taki cichy i spokojny – tak niepodobny do mężczyzny, którego znała.

– Nie. Nic złego się nie dzieje. Ale proszę cię, usiądź, dobrze?

Odwrócił siew fotelu. Widziała jego profil, sztywne ramiona i zarys szczęki. Czuła, że jest przygnębiony. Znała już dobrze jego twarz i rozpoznawała emocje, jakie nim rządziły. Ale nigdy nie widziała takiego bólu.

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć, mamo. Masz wnuka. Nazywa się Dylan i ma więcej niż roczek… Powoli, powoli, nie zasypuj mnie pytaniami. Nie, nie ożeniłem się nagle. Nie jestem żonaty z matką dziecka i nie zamierzam się z nią ożenić. Tak. Ja…