– Posłuchaj uważnie, Molly. Nie zostaniesz tutaj. To są moje sprawy i nie będę cię w nie wciągać.

Boże, co za kobieta. Mógł z równym skutkiem przemawiać do ściany. Twierdziła, że doskonale go rozumie, a jednocześnie czas mijał, goście niebawem się zjawią, a ona wciąż tu jest i właściwie byłby głupcem, gdyby zrezygnował z darmowej sprzątaczki.

Dom wymagał niewielkich, jego zdaniem, porządków, ale ta istota była maniakalną pedantką. Nie znał nikogo poza nią, kto sprzątałby za lodówką i przesuwał meble podczas odkurzania. Wszystko wokół zaczęło wyglądać obco, powietrze wypełniły kobiece zapachy – aromat gulaszu, płynu do polerowania mebli, środków dezynfekujących i pianki do czyszczenia dywanów.

Po dwóch godzinach Flynn marzył jedynie o dwutygodniowych wczasach na Tahiti. Pragnął odpoczynku. Nie zapomniał o tym, że ma pozbyć się Molly przed przyjazdem gości, tylko że ona nie dawała mu na to żadnej szansy. Najpierw wyszorowała dom, potem Dylana, a następnie przyjrzała się Flynnowi. Szybciutko pobiegł pod prysznic i pojawił się odświeżony, ale to nie wystarczyło. Kazała mu poszukać koszuli bez zmiętego kołnierzyka, bo inaczej zrobi mu awanturę.

Kiedy wreszcie znalazł koszulę, która zadowoliła Molly, ta jędza była już gotowa na przyjęcie gości. Przebrała się w ciemnozielone spodnie i kremowy sweterek. Włosy miała idealnie ułożone, na twarzy makijaż. Była pełna energii, gotowa zastąpić pułk wojska. Natomiast Flynn był tak wykończony tym przeklętym sprzątaniem, że nie mógł o niczym myśleć… ale nie pozbawiło go to czucia.

Nie wiedział, jak i dlaczego, ale nagle uświadomił sobie, jak gorąco, głęboko i boleśnie jest w niej zakochany. Wystarczyło, by podeszła, żeby poprawić mu kołnierzyk. W jej dotyku nie było nic szczególnego, zwykłe muśnięcie, ale jej zapach, oczy, jej ręce…

Czuł, że ogarnia go fala gorąca. Nie mógł oddychać z wrażenia.

Molly przygładziła kołnierzyk jego koszuli, cofnęła się i zmarszczywszy czoło, obejrzała go od stóp do głów. Nagle zadrżała.

– Nie wiem, Flynn, o czym teraz myślisz, ale ja zaczynam się denerwować. Przestań. Mamy jeszcze dużo roboty. Nie wiem, co piją twoi rodzice, i nie mam pojęcia… Boże! Czy to dzwonek do drzwi? To chyba nie oni? To niemożliwe!

Przez całe życie jego rodzice spóźniali się, ale nie dzisiaj. Nigdy też nie przywiązywali wagi do formalności. Zadzwonili raz i od razu weszli do środka. Najpierw rzuciła się na Flynna mama, potem siostra, podczas gdy ojciec wydawał głośne okrzyki radości.

– Gdzie jest mój wnuk? – zapytała Ellen i wtedy zauważyli Molly.

Flynn poczuł ucisk w żołądku. Nie bał się wprawdzie, że którekolwiek z nich zrobi jej jakąś przykrość. Przecież byli dobrze wychowani, ale Molly była taka wrażliwa. A nie unikną przecież drażliwych tematów.

Na początku wszystko szło dobrze. Burzliwe powitania sprawiły, że Dylan ryknął pełnym głosem. Molly podbiegła do niego, za nią mama i siostra Flynna, podczas gdy Flynn wybrał właśnie ten moment, aby je sobie przedstawić.

Wszyscy usiedli, Flynn podał napoje, a w chwilę potem Dylan odkrył pod krzesłem torebkę siostry tatusia. Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, wyrzucił z niej kluczyki do samochodu, chusteczki, trochę drobnych i szminkę. Syn Flynna wybrał sobie najciekawszą rzecz – szminkę, i zaczął z nią uciekać z szybkością olimpijczyka. Cała piątka dorosłych rzuciła się za nim w pogoń.

Dziecko przełamało na szczęście pierwsze lody; bo przecież Dylan bez żadnego wysiłku mógł zająć sobą całą gromadę ludzi. W końcu panie usiadły na dywanie przy kominku, gawędząc o swoich sprawach i zabawiając dziecko. Flynn przez cały czas obserwował Molly, która, jak zauważył, oczarowała wszystkich.

Kochał swoją rodzinę. Miał też nadzieję, że i Molly ich kiedyś pokocha. Znał wszystkie wady swoich bliskich, ale to nigdy nie zakłóciło więzi, jaka ich łączyła.

Ellen była drobną, pięćdziesięciopięcioletnią kobietą. Miała ciemne, krótko obcięte, kręcone włosy i zazwyczaj nosiła wygodne, niewyszukane stroje. Dzisiaj była w legginsach i luźnej tunice. Siostra Flynna była oczarowana malcem. Cały czas robiła do niego miny, a on zaśmiewał się do łez. Therese miała trzydzieści dwa lata. Po matce odziedziczyła rysy i delikatną budowę ciała. Niedawno udało jej się wyplątać z niefortunnego związku małżeńskiego. Coraz bardziej stawała się podobna do matki – obie były pogodne i towarzyskie, ale w ich oczach czaił się smutek i ból.

Ojciec Flynna był spokojny i opanowany. Podczas gdy panie plotkowały o drobiazgach, zaczął opowiadać Flynnowi o kolejnym „dobrym interesie", który miał na oku. Flynn starał się powstrzymać od komentarza. Aaron McGannon przez całe życie czekał na swoją szansę, na wspaniałą okazję. Flynna bardzo interesowało, co Molly myśli o jego ojcu. Z pewnością dostrzegła ich fizyczne podobieństwo. Aaron miał szerokie bary, był wysoki, miał wystające kości policzkowe i rudą czuprynę. Potrafiłby wyłudzić od człowieka ostatni grosz, ale jednocześnie był czarującym mężczyzną.

Dylan nagle stracił humor i zaczął marudzić. Molly dobrze znała te objawy.

– Flynn, chcesz, żebym go położyła?

– Obawiam się, że i tak nie zaśnie, ale spróbuj. A ja tymczasem naleję wszystkim czegoś do picia.

Flynn wstał i ruszył do kuchni. W rzeczywistości potrzebował chwili samotności. Na razie wszystko szło dobrze, ale bał się, że nie wytrzyma i powie ojcu, co myśli o jego interesach. Chociaż nie miałoby to i tak żadnego sensu, bo Aaron nigdy nie przyznawał się do porażek. Zawsze winą obarczał innych lub twierdził, że ma pecha. Matka stale trwała przy nim, więc jedyne, co Flynn mógł dla niej zrobić, to zabezpieczyć ją finansowo.

– Tak jak zwykle? Sok z żurawinami? – zapytał słysząc, że ktoś wchodzi do kuchni. Nie miał żadnych wątpliwości, że to jego matka.

– Nie chcę niczego do picia. Muszę z tobą porozmawiać.

– Spodziewałem się tego. Ale przecież napić też się możesz. – Włożył kostkę lodu do szklanki. Mama zawsze obawiała się, że jest taki jak ojciec i prędzej czy później okaże swoją słabość jak on. Uważała, że sukcesy finansowe Flynn zawdzięcza temu, że pracę traktuje jak hazard. A przecież on nie zrobił nic złego. Przez całe życie nie opuszczał go strach. I to on był powodem tego, że się dotąd nie ożenił. Dlatego miłość do Molly też była zabroniona.

– Podoba mi się ta Molly. Jest bardzo miła. Nawet bardziej niż miła. To czarująca istota. Ale nie jest matką twojego dziecka?

– Cieszę się, że ci się podoba. To moja przyjaciółka, ale z Dylanem nie ma nic wspólnego…

– Może jednak ma. Czy to ona przeszkadza ci poślubić matkę Dylana?

– Nawet o tym nie myśl. Już ci mówiłem, że nigdy nie ożeniłbym się z jego matką. A Molly z pewnością nie przeszkodziłaby mi, gdybym miał taki zamiar. To naprawdę wspaniała dziewczyna, mamo. O nic jej nie obwiniaj, bo to ja sam narobiłem sobie kłopotów.

– Masz rację. Nic z tego nie rozumiem. Jak, mając tyle lat, mogłeś popełnić takie głupstwo? Gdzie jest ta kobieta? Jak się nazywa? Dlaczego nagle dziecko znalazło się u ciebie?

– Ma na imię Virginia, a Dylan jest u mnie, bo go po prostu tu przywiozła i zostawiła.

– Co to znaczy? Jak długo mały będzie u ciebie?

– Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy z Virginią. Nie było na to ani czasu, ani okazji.

– Co za kobieta mogła spać z tobą i nie powiedzieć, że zaszła w ciążę? Z kim ty się, na litość boską, zadajesz?

– Nie potrafię na to odpowiedzieć. Nie wiem, dlaczego mi o tym nie powiedziała. Mieszka w innym stanie, ale nie miała kłopotów, żeby mnie teraz odnaleźć, więc mogła to zrobić i przedtem. Widocznie nie chciała.

– Nie tak cię wychowywałam. Jak mogłeś opuścić ciężarną kobietę?

– Nie zrobiłem tego. I nigdy bym nie zrobił. Przysięgam, nie wiedziałem o niczym. Mam poczucie winy. Ale nie zmienię tego, co się już stało.

– O to właśnie chodzi. To nie powinno było się zdarzyć.

Do diabła! Twój ojciec przynajmniej traci tylko pieniądze, a ty możesz skrzywdzić niewinne dziecko. Nie pragnęłam, żebyś był taki. Starałam się ciebie wychować inaczej. Nie chciałam, żebyś był taki jak twój ojciec…

Do kuchni wpadła Molly. Zamarła, gdy zobaczyła ich razem, a jej twarz pokryła się rumieńcem.

– Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. Mały zasnął, co graniczy niemal z cudem, więc pomyślałam, że moglibyśmy coś zjeść. Zaraz się tym zajmę.

– To dobry pomysł – rzekła z uśmiechem pani McGannon. – Flynn, idź i pozbawiaj ojca i Therese, a my z Molly przygotujemy obiad, prawda, kochanie?

– Pomogę wam. – Flynn nie dowierzał matce. Nie chciał zostawić z nią Molly. Matka już zdążyła sobie wyrobić zdanie o Virginii, a on nie chciał, by równie szybko osądziła Molly.

– Dam sobie radę – zapewniła go Molly. – Pani również nie musi mi pomagać.

– Nie potrafię siedzieć bezczynnie. Nakryję do stołu. – Obie kobiety wymieniły spojrzenia. – Idź stąd, Flynn.

– Tak, idź sobie – poparła matkę Molly.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Molly patrzyła przez okno, jak McGannonowie wsiadają do samochodu. Flynn wyszedł, by ich odprowadzić. Oczywiście nie włożył kurtki ani butów. Ostry wiatr targał jego koszulą. Zapadła już noc i gałęzie drzew tajemniczo szumiały.

Po całym tym zamieszaniu cisza, jaka zapadła, wydawała jej się dziwna i denerwująca. Czuła się niepewnie. Poznała dzisiaj wiele sekretów McGannonów, które zakłóciły jej spokój.

Wreszcie błysnęły światła samochodu i Flynn wszedł do domu, wpuszczając nieco zimnego powietrza.

– Molly?

Przywołała uśmiech na twarz.

– Tu jestem. Właśnie miałam zebrać kieliszki…

– Zostaw to natychmiast. Pozmywam resztę jutro rano. Dość się dzisiaj napracowałaś. Usiądź i odpocznij. Napijemy się czegoś mocniejszego. Sprawdzę tylko, co robi ten potwór, i zaraz wracam.

To „zaraz" trwało jednak dość długo. Molly usiadła na kanapie przy kominku. W pokoju było ciepło, ale Molly czuła chłód.