– Ja… Anna czuje się dobrze. Złagodniała nieco.

– Ale ty chyba nie najlepiej – zauważyła. – Chodź, napijesz się herbaty i opowiesz mi, co się stało.

– A nie może być brandy?

– Aż tak źle?

– Nie. – Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech. – Jestem tylko okropnie zmęczony. Mało spałem w nocy.

To prawda, pomyślała. Ona miała przynajmniej czas przespać się trochę w pociągu. Jej serce znowu zabiło mocniej. Z głosem dała sobie jakoś radę, ale zupełnie nie wiedziała, jak opanować te biegnące przez ciało dziwne dreszcze. Podeszła do kredensu, wyjęła butelkę i nalała brandy do kieliszka, jednak podanie go Jonasowi uznała za zbyt ryzykowne. Cofnęła się więc i przysiadłszy na krześle, obserwowała go z bezpiecznej odległości.

– Ja nie gryzę – powiedział nieoczekiwanie.

– Wiem, ale dobrze mi tu. – Uśmiechnęła się i wskazała ręką fotel. – Siadaj i opowiedz mi wszystko. Usiadł, ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku.

– Wyglądasz jak bladoniebieski ogrodowy krasnal tuż po pokryciu farbą w sprayu – zauważył. – W ogóle nie wyglądasz na lekarza.

Emily obrzuciła krytycznym wzrokiem swój dres i ponownie się uśmiechnęła.

– Hm. Nie podoba ci się moja nocna wersja? Może wobec tego przejdziemy do gabinetu, gdzie będę mogła ubrać się w biały fartuch?

Roześmiał się szeroko.

– Chyba jednak wolę wersję ogrodowego krasnala.

Znowu się uśmiechnęła, po czym w pokoju zaległo milczenie. Pewne sprawy zostały między nimi wyjaśnione. Prawie.

– Więc co z Anną? – zapytała.

Spojrzał na nią uważnie, jakby niezupełnie wierzył, że naprawdę ją to interesuje. Nie był przyzwyczajony do lekarzy na prowincji, którzy troszczą się nie tylko o zdrowie swych pacjentów, ale także o ich sprawy osobiste.

– Wszystko przebiegło w miarę dobrze – odparł.

– To znaczy?

– To był złośliwy guzek i miał rzeczywiście niespełna centymetr średnicy. Wycieli go wraz z fragmentami przylegającej do niego tkanki. Na szczęście nie było śladów dyspersji. Jeśli patologia potwierdzi, że obrzeża są czyste, Anna wyjdzie z tego jedynie z jedną piersią nieco mniejszą.

– To wspaniale? A węzły chłonne?

– Usunęli je. Jeden był trochę powiększony, ale patologia poda wyniki jutro późnym wieczorem albo następnego dnia.

– Och, Jonas…

– To cholerne czekanie!

– Annie jest z pewnością trudniej niż tobie. – Ale on też jest przybity, pomyślała i nieoczekiwanie zmieniła taktykę. Zdecydowała się opuścić bezpieczne jak dotąd miejsce i stanąwszy za nim, położyła mu dłonie na karku i zaczęła powoli rozmasowywać napięte mięśnie. Jonas westchnął i przechylił się do tyłu, lecz wiedziała, że jego myśli były wciąż przy Annie.

– Nawet jeśli węzły są zaatakowane, to przy drugim stopniu zaawansowania prognozy są nadal dobre.

– Wiem o tym. – Umilkł na chwilę, po czym dodał z wahaniem: – Tam był jeszcze jakiś facet. Siedział i czekał, tak jak ja, aż operacja się skończy.

Zmarszczyła brwi.

– Czy to był Kevin? – spytała. Pokręcił głową.

– On by się nie odważył. Wie, że udusiłbym go gołymi rękami. Ten facet nazywa się Jim Bainbridge. Wielkie chłopisko. Około czterdziestki.

– Znam Jima. – Nie przerywając masażu, czuła, jak napięcie w mięśniach karku powoli ustępuje. – Jest dowódcą straży miejskiej. To bardzo miły człowiek, a przy tym nieśmiały. Jest najbliższym sąsiadem Anny.

– Ach, tak.

– Myślisz, że coś ich łączy?

– Był zdenerwowany. Chyba mu na niej zależy.

– To przyzwoity człowiek. Ma złote serce.

– Musi być dobrym człowiekiem, skoro mimo wszystko tak się o nią troszczy. Troje dzieci i teraz ten nowotwór…

Emily zamarła.

– Uważasz, że Anna nie ma już nic do zaoferowania? – zapytała chłodno. – Tylko dlatego, że straciła kawałek piersi?

– Nie to miałem na myśli. – Uśmiechnął się blado, przechylił do tyłu i chwycił ją za ramiona. – Cóż, troje dzieci to już duży bagaż, a do tego ten jej paniczny lęk…

– Tak jak u ciebie.

– Nie czuję żadnego lęku.

– A przed związaniem się? – Uwolniła ręce z jego dłoni i podjęła masaż. – Przed przyznaniem się, jak bardzo potrzebujesz innych? Nie wmówisz mi tego.

– Przecież wiesz, że to nieprawda.

– A więc nie boisz się związku?

– Nie.

– I marzysz o tym, żeby kogoś pokochać, nawet w tej chwili?

– Mógłbym się dać skusić – przyznał z podejrzaną żarliwością. – Na przykład – ciągnął – gdybyś mi właśnie teraz powiedziała, że chcesz iść do łóżka ze mną…

– Prezerwatywę wyciągnąłbyś z kieszeni szybciej, niż ja wypowiedziałabym słowo obrączka – wyrzuciła z niezamierzoną goryczą. – Problem w tym, że to zupełnie nierealne, ponieważ tak naprawdę, żadne z nas tego nie chce.

– Wcale nie musisz mieć łóżka, prezerwatyw i obrączki jednocześnie. To przecież można oddzielić.

– Co takiego, iść do łóżka bez prezerwatywy? -Uniosła brwi z udanym oburzeniem, nie przerywając jednak masażu. – O nie, dziękuję. Mamy już czworo dzieci. Czyżbyś miał ochotę na piąte?

– Chodziło mi o małżeństwo. – Odwrócił się i, patrząc jej w oczy, dodał z powagą: – Em, musisz wiedzieć, że chciałbym się z tobą kochać.

A ona, czyż nie chciała? Pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. Chciała, by ją porwał na ręce, zaniósł do łóżka i sprawił, by uwierzyła… przez te kilka magicznych chwil, że jest młoda, pożądana i że tylko od niej zależy, jaką podejmie decyzję.

Musiałaby być jednak szalona.

Dobrze wiedziała, że Jonas, kiedy już Annie przestanie być potrzebny, odejdzie, nie oglądając się za siebie.

I jego następne słowa jedynie to potwierdziły.

– Em, nie musisz zachowywać się tak, jakby ktoś żądał od ciebie, abyś tu tkwiła do śmierci – zauważył. – Na litość boską, dziewczyno, ile ty masz właściwie lat?

– Dwadzieścia dziewięć.

– A ja trzydzieści trzy. To chyba dość, żeby czerpać przyjemność z tego, co tę przyjemność może nam dać.

– A potem się rozstać?

– Oczywiście.

– Tylko że to nie zawsze jest takie proste – odparta ze smutkiem. – Ja i Robby jesteśmy tego najlepszym przykładem.

– Nie rozumiem.

– Myślałam, że będę w stanie przywiązać się do Robby'ego na jakiś czas – przyznała łamiącym się głosem. – Teraz wiem, jak bardzo się myliłam. Teraz potrzebuję go tak samo, jak on mnie. Po prostu kocham go, Jonas. Na tym właśnie polega miłość. Że jesteśmy komuś potrzebni i że ktoś potrzebuje nas. I oto Robby śpi w łóżeczku obok mnie, ale im dłużej to będzie trwało, tym bardziej będzie krwawiło mi serce, kiedy przyjdzie mi z tą moją miłością się rozstać.

– Nie wiedziałem, że tak to czujesz. Co stało się z tak potrzebnym w naszym zawodzie dystansem, pani doktor?

– Nie mam go. – Odetchnęła głęboko i odsunęła się od niego. – Ty masz go za to w nadmiarze. I to nie jest w porządku, ponieważ dla ciebie nie ma to żadnego znaczenia.

– Nie wiem, co masz na myśli.

– Możesz mieć żonę i rodzinę w każdej chwili – odparła.

– Ale nie chcę.

– Właśnie. – Włożyła ręce do kieszeni spodni od dresu, który pełnił rolę piżamy. – Tylko że ja chcę. Zawsze chciałam mieć rodzinę. Rodzina byłaby… czymś cudownym. Niestety, chcę być także lekarzem dla mieszkańców Bay Beach. Pogodzenie tych dwóch ról nie wydaje się jednak możliwe.

– Mogłabyś poślubić kogoś miejscowego i adoptować tego malca.

– Czyżby? – zakpiła. – Jakiż to mężczyzna zechciałby się ze mną związać, gdyby wiedział, że muszę być pod telefonem dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu? Możliwe, że ty mógłbyś znaleźć żonę godzącą się żyć z tobą na tych warunkach, ale pozycja kobiety i mężczyzny w społeczeństwie nie zmieniła się aż tak bardzo, abym mogła znaleźć męża, który by to zaakceptował.

– Czyżby twoja sytuacja wyglądała aż tak źle?

– Niestety. To miasto jest dostatecznie duże dla dwóch lekarzy, ale jest tylko jeden. Kocham moją pracę, ale mam jej tyle, że nie wystarcza mi już czasu na nic innego.

– Nawet dla Robby'ego?

– Zrobiłabym wszystko, żeby go adoptować. Ale sam powiedz, jaka byłaby ze mnie matka?

– Myślę, że fantastyczna.

– Przez jakieś pół godziny dziennie, i to jedynie wtedy, gdy pozwolą mi na to pacjenci. Wychowaniem Robby'ego mogłaby zająć się opiekunka. Może Amy? Do j czasu, aż znajdzie sobie lepszą pracę? Nigdy! Ten malec zasługuje na to, aby zaadoptował go ktoś, kto będzie w stanie dać mu z siebie znacznie więcej niż ja.

– Ale jego ciotka nie chce nawet słyszeć o adopcji.

– W końcu będzie musiała się zgodzić.

– A tymczasem twoje serce będzie krwawić.

– Nie krwawiłoby, gdybyś się nie zobowiązał, że się nim zajmiemy.

– Przepraszam, Em, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Gdybym jednak tego nie zrobił, Robby byłby w Sydney, a ty i tak byś cierpiała.

– Tak, no cóż… – Łzy napłynęły jej do oczu. – Nie wiedziałeś.

– Teraz wiem.

– Teraz nic już nie można zrobić.

– Obawiam się, że masz rację. Musimy jednak jakoś przez to przejść. Ja i ty, i ta czwórka dzieci.

– A potem się rozstać?

– Tak, ale ze wspaniałymi wspomnieniami. – Chwycił ją za ramiona i spojrzał w oczy. – Em, obydwoje wiemy, że to jest tymczasowe. Ja mam swój świat, do którego wrócę, gdy Anna wyzdrowieje, ale możemy sprawić, żeby ten wspólnie spędzony czas był przyjemny, dla nas i dla dzieci. Poza tym…

– Poza tym?

– Em, uważam, że jesteś wyjątkową kobietą. Oczywiście, nie jestem mężczyzną, który zapuszcza korzenie, ale to wcale nie znaczy, że nie angażuję się, jeśli kobieta jest wyjątkowa. I naprawdę chciałbym się z tobą kochać.

– Pewnie powinno mi to pochlebiać.

– Nie. – Obserwował ją beznamiętnie. – Przecież ty również tego chcesz. Czuję to.

– Nieprawda!

– Czyżby? – Patrzył na nią kpiąco. – Powiedz wiec, że tego nie chcesz.

– Nie chcę.

– Kłamczucha! – Jego uścisk wzmógł się i nieoczekiwanie powstała między nimi jakaś dziwna więź, która z każdą chwilą stawała się silniejsza. To ta cisza. To ciepło tego wielkiego, starego domu. Świadomość, że była tu czwórka dzieci powierzonych ich opiece…