– Ja w ogóle nie wyobrażam sobie, abyś pracował ze mną – odparła z naciskiem. – To są moje papiery.

– Przecież jesteśmy partnerami, a partnerzy współpracują ze sobą.

– Ale nic nie wiesz o moich pacjentach.

– Mogę się zająć korespondencją prawną. Mam tu pisma od firm prawniczych. Mam informacje o twoich pacjentach dzięki twojemu komputerowi. Poza tym jest również mój laptop. Możemy przejrzeć twoje adnotacje, ty zdecydujesz, co odpowiedzieć, a ja to zredaguję i napiszę. Masz jakieś wątpliwości?

Żadnych, pomyślała, patrząc na ogromną stertę listów. Perspektywa pomocy kusiła ją coraz bardziej.

– Idź i weź chociaż prysznic. No i jednak się przebierz, bo nie ręczę za konsekwencje.

Spojrzała na roześmianą twarz Jonasa i bez słowa uciekła. Ona również sobie nie ufała.

W najmniejszym stopniu!

Był tylko jeden problem. Co zrobić z włosami?

Normalnie myła je raz w tygodniu. Były długie i bardzo gęste i suszyła je godzinami. Nie miała ochoty myć ich teraz. Było w nich jednak tyle piasku i soli, a także, jak przypuszczała, sporo jedzenia, które Robby z taką radością brał do rączek.

– Powinnam je obciąć – mruknęła, patrząc na swoje odbicie w lustrze.

Jednak jej dziadek i Charlie tak bardzo je lubili. Ona zresztą również.

– Na co więc czekasz – burknęła. – Umyj je i szybko wysusz. To potrwa przynajmniej godzinę, a Jonas zdąży w tym czasie sporo zrobić.

Umyła je wiec i rozczesała, po czym, wciągnąwszy na siebie dres – tak malowniczo nazwany przez Jonasa strojeni ogrodowego krasnala – weszła do saloniku z rozpuszczonymi włosami.

Jonas wstał. Przez chwilę gapił się na nią w milczeniu, po czym przeciągle zagwizdał.

– Jak ty się zachowujesz – prychnęła. – Przed tobą wciąż ten sam ogrodowy krasnal, tyle że przybyło mu włosów.

– Podobają mi się takie krasnale – odparł i widać było, że mówi prawdę. Rzeczywiście podobały mu się. I to bardzo! Jednak chłodny głos Emily szybko przywołał go do porządku.

– Jeśli chcesz mi pomóc, to bierzmy się do roboty.

– Twoje włosy ociekają wodą.

– Nie szkodzi!

– Może pomogę ci je wytrzeć?

– Jonas, jeśli zbliżysz się do mnie na odległość mniejszą niż pół metra, będę krzyczeć – odparła i w jego zielonych oczach znowu pokazały się wesołe iskierki.

– Boi się mnie pani, pani doktor?

– Tak – przyznała z zaskakującą szczerością.

– Nie ma powodu – rzekł poważnie.

– Wręcz przeciwnie. Burzysz mój spokój i to zaczyna być groźne. Lepiej więc zostawmy sprawy osobiste i weźmy się do tej korespondencji.

– Tak jest, proszę pani.

Musiał jakoś poradzić sobie z tym, że siedział obok najbardziej pociągającej kobiety, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia, i wziąć się do pracy.

Nadejdzie taka chwila, kiedy Emily rozpuści włosy specjalnie dla niego. Zastanawiał się tylko, jak to, u licha, osiągnie.

Pracowali bez przerwy przez dwie godziny. Emily ze zdumieniem obserwowała, że góra piętrzącej się przed nią korespondencji maleje w szybkim tempie. Za każdym razem, gdy proponowała Jonasowi, by szedł spać, odmawiał i sięgał po kolejny list. Nie powinna mu na to pozwolić, ale pomyślała, że jutro będzie miał czas się wyspać, a perspektywa uporania się z zaległą korespon-dencją jest taka nęcąca…

I nagle obudził się Robby. Nie był płaczliwym dzieckiem, ale gojące się po oparzeniach rany czasem, gdy energicznie się poruszył, sprawiały mu ból. Budził się wtedy z płaczem, ale już po chwili uspokajał się i leżał cichutko, czekając, aż ból ustąpi. To było tak, jakby wiedział, że nie ma matki, która mogłaby go utulić, i Emily nie mogła tego znieść. Pobiegła więc szybko do sypialni, gdzie stało łóżeczko malca, i po chwili wróciła, trzymając go w ramionach.

– Co się stało? – zapytał Jonas, odsuwając na bok papiery.

– Nie mam pojęcia. – Mocniej przytuliła do siebie Robby'ego. – Chciałabym, żebyś mi powiedział, ale przecież nie możesz, prawda, skarbie? Ma mokro – zauważyła. – Zazwyczaj to go nie budzi, ale skoro otworzył oczka… – Położyła go na kanapie i przewinęła, po czym znowu przytuliła. Po chwili odwróciła się i zmieszała, widząc spojrzenie Jonasa. – Wolałabym, żebyś tego nie robił – powiedziała.

– Czego?

– Nie gapił się tak. Robby i ja nie jesteśmy jakąś turystyczną atrakcją.

– A mogłabyś być. Jesteś wspaniała – powiedział szczerze i Emily z trudem powstrzymała się, by nie rzucić w niego poduszką.

– To Robby jest wspaniały, nie ja. Chcesz go potrzymać? – I zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, położyła mu malca na kolanach i ruszyła w stronę kuchni. – Zrobię sobie filiżankę czekolady i myślę, że tobie chyba też się przyda. Przygotuję także butelkę dla Robby'ego.

Kiedy po pewnym czasie wróciła do pokoju, Robby wciąż leżał na kolanach Jonasa i wpatrzony w niego gaworzył wesoło, a Jonas wyglądał jak człowiek, który nagle doznał olśnienia. I chociaż starał się tego nie pokazać, Emily wiedziała, że Robby go oczarował.

– On jest… on jest zupełnie normalnym dzieckiem – zauważył ze zdumieniem.

– No jasne.

– Dlaczego powiedziałaś, że jego ciotka go nie chce?

– Ma trójkę własnych.

– Dla mnie nie miałoby to znaczenia – odparł i w jego głosie było tyle żaru, że spojrzała na niego ze zdumieniem. – Miałem na myśli… gdyby to było dziecko mojej siostry.

– Oczywiście – przytaknęła, chociaż wcale nie była pewna, czy Jonas naprawdę tak myśli. Znowu spojrzała na Robby'ego. Maluch gaworzył wesoło, a jego maleńkie rączki tonęły w ogromnych dłoniach Jonasa.

Cud dzisiejszego wieczoru trwa, pomyślała.

– Pozwolisz, że dam mu jego butelkę? – spytała.

– Nie – odburknął. – Ja to zrobię. Skończ swoją czekoladę.

– Ale twoja wystygnie.

– Nie szkodzi.

Siedziała więc, piła czekoladę i przyglądała się, z jaką troskliwością Jonas karmi Robby'ego i czuła, jak jej z takim trudem osiągnięta równowaga zaczyna się chwiać i wiedziała, że nigdy już nie będzie jej w stanie odzyskać.


Anna została przewieziona do szpitala w Bay Beach następnego dnia. Emily zbadała ją po przyjeździe, upewniła się, że wzięła odpowiednie środki przeciwbólowe i pomogła wygodnie ułożyć się na poduszkach.

– Przyślę ci później brata – obiecała, widząc, że Anna przymyka ze znużenia oczy. – Po podróży karetką ma prawo cię boleć, ale wkrótce ten ból ustąpi. Jeśli będziesz się dobrze czuła, Jonas przyprowadzi dzieci. Bardzo chcą cię zobaczyć.

– Ja także tego pragnę – szepnęła Anna. – Ale się cieszę, że mam to już za sobą.

– Wszyscy się cieszymy – zapewniła ją Emily, po czym zwróciła się do stojącej obok pielęgniarki: – Zadzwoń, proszę, do doktora Lunna, do przychodni. Powiedz mu, że właśnie podałam Annie morfinę i że teraz pośpi z godzinę, ale później… niech przyprowadzi dzieci, a ja przejmę za niego dyżur.

I tak się stało. Emily nie widziała Jonasa przez cały dzień i właściwie było to jej na rękę.

Rozpaczliwie potrzebowała czasu. Kiedy wróciła wieczorem do domu, Jonasa i dzieci Anny wciąż nie było. Być może Jonas również potrzebował czasu. To wszystko wcale nie jest takie proste. Najwyraźniej muszą jeszcze wiele przemyśleć.

Chwilę bawiła się z Robbym, a potem położyła go spać. Jonas wciąż nie wracał, zostawiła więc Robby'ego pod opieką dyżurnej pielęgniarki i udała się na wieczorny obchód. Spodziewała się, że Anna będzie sama, ale gdy weszła do jej pokoju, zauważyła Jonasa i przeklęte emocje znowu doszły do głosu.

– Co zrobiłeś z dziećmi? – zapytała, po czym ze złośliwym uśmiechem dodała: – Świetna opiekunka, nie uważasz, Anno?

– Nie porzuciłem ich – odparł spokojnie Jonas. – Jim zabrał dzieciarnię na pizze.

– Jim? – Emily uniosła brwi. – Jim Bainbridge? Ku jej zdumieniu twarz Anny oblała się rumieńcem. No, no! A więc to wcale nie jest jednostronne.

– Sam to zaproponował – wyjaśniła nieśmiało Anna.- Dzieci dobrze go znają. Mieszka po sąsiedzku. On…

– rumieńce na jej twarzy jeszcze bardziej pociemniały – przyjechał do Blairglen, ale nie chciałam go widzieć. Dziś czekał tu na mnie parę godzin, i tak bardzo chciał coś dla mnie zrobić.

– Myślę, że to był dobry pomysł. – Emily wzięła do ręki wiszącą przy łóżku kartę. – Czasem trzeba dużej odwagi – dodała – by zaakceptować ofiarowaną przez innych pomoc. Myślę, że często łatwiej jest dawać, niż brać.

Anna kiwnęła głową.

– Nie jestem przyzwyczajona do… brania.

– Skąd ja to znam! – Emily zerknęła na Jonasa. -Wszystko jest w porządku, Anno. Podróż nie odbiła się na twoim stanie zdrowia. Zostawię cię teraz z bratem -powiedziała cicho, lecz Anna pokręciła głową.

– Chciałabym, żeby Jonas wyszedł również. Proszę… Chcę zostać sama.

– Zawsze chciała być sama – powtarzał Jonas, miotając się po pokoju jak tygrys w klatce. – Do diabła! Jak mam jej udowodnić, że pragnę być przy niej?

Emily obserwowała go w milczeniu. Trzymała w ramionach Robby'ego, który obudził się przed chwilą i teraz uszczęśliwiony mruczał coś cichutko. Współczuła Jonasowi, ale współczuła również Annie.

– Rodzice bardzo ją skrzywdzili – powiedziała miękko. – Tak jak skrzywdzili ciebie. Wiele wycierpiała, zanim stała się niezależna.

– Gdybym to ja znalazł się w takiej sytuacji…

– Chciałbyś być zależny od innych? – Spojrzała na niego z powątpiewaniem. – Nie sądzę.

– Oczywiście, że bym chciał.

– Emocjonalnie? – Wstała i mocniej przytuliła do siebie Robby'ego. – Nie jestem pewna, czy rozumiesz znaczenie określenia „zależność emocjonalna".

Na twarzy Jonasa widać było zakłopotanie.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Oczywiście, że nie masz. – Odetchnęła głęboko, zastanawiając się, jak mu to wytłumaczyć. – Jonas, czy ty potrzebujesz Anny?

– To moja siostra.

– Wiem o tym. Ale czy ty jej potrzebujesz? Czy kiedykolwiek dałeś jej to odczuć?

– Nie, oczywiście że nie potrzebuję. Nikogo nie potrzebuję. Zawsze byłem silny i niezależny.