– Ach, kogo my tu mamy? – uśmiechnął się szeroko, gdy zauważył, że już się obudziła. – Wiesz, co się stało? Wygraliśmy! Ten fuks, na którego kazałaś mi wczoraj postawić, przyszedł do mety jak po sznurku, bijąc wszystkie inne konie na głowę. W dodatku zakład był dwadzieścia do jednego, rewelacja! Jedziemy kupić ci nowy samochód.
– Nie pleć głupstw – mruknęła, przeciągając się z lubością. – Nie kupuje się auta za jedną głupią wygraną. Musiałbyś przecież postawić co najmniej kilka tysięcy dolarów.
– Wybacz, myślałem, że jeden wystarczy.
– Jeden dolar? Ho, ho! Rozumiem, że po ten samochodzik jedziemy do sklepu z zabawkami?
– Miałem raczej na myśli jakiś zgrabny sportowy wóz. Najlepiej czerwony. Dobra, zbieramy się.
– Co takiego? – Usiadła gwałtownie, kompletnie zapominając, że jest naga. – Czyś ty oszalał? Bo przecież chyba nie upiłeś się z samego rana? – spytała z niepokojem, nieco poniewczasie osłaniając się rąbkiem kołdry. – Adam, czy ty może… Czy ty bierzesz narkotyki?
– Narkotyk, od którego jestem uzależniony, siedzi właśnie przede mną i strasznie się dziwi – roześmiał się i mocno pocałował ją w usta. – Zapewniam cię, że jestem w pełni władz umysłowych. Ale przecież nie mogę pozwolić, żeby moja dziewczyna woziła swoją mamę po mieście jakimś zardzewiałym gruchotem, w którym w każdej chwili może się coś popsuć. Wolę mieć pewność, że jesteście bezpieczne. – Wstał i skierował się w stronę łazienki.
– Hej, ruszaj się – rzucił przez ramię. – Źle mnie zrozumiałaś. Nie postawiłem jednego dolara, ale jeden tysiąc.
– Tysiąc! – wykrzyknęła, wyskakując w jednej chwili z łóżka i biegnąc za Adamem. – Jak możesz tek beztrosko stawiać takie sumy? Co ty wyprawiasz?
– Wygrywam – odparł z szelmowskim uśmiechem, mierząc przy tym zachwyconym wzrokiem jej nagą sylwetkę.
– Ale nie zawsze tak będzie – przekonywała gorączkowo. Naprawdę martwiło ją jego lekkomyślne postępowanie, gdyż prędzej czy później musiało obrócić się przeciw niemu. A nie chciała, żeby miał jakiekolwiek kłopoty. Och, gdyby tylko mogła uchronić go od problemów… – Na razie jesteś górą, ale w końcu zaczniesz przegrywać. Zawsze tak jest.
Uśmiech znikł z jego twarzy niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? – spytał I posępnie. Zaciągnął ją pod prysznic i odkręcił wodę. – Posłuchaj, na razie mi się udaje i jestem z tego powodu cholernie szczęśliwy. Nie psuj mi nastroju. Zacznę się martwić dopiero wtedy, kiedy stracę to, co zyskałem.
Spojrzał przy tym na nią tak dziwnym wzrokiem, ze Bianka zastanowiła się, czy przypadkiem w jego słowach nie kryje się jakieś dodatkowe znaczenie. Jednak chwilę później na twarzy Adama ponownie pojawił się łobuzerski uśmiech i uznała, że musiało jej się coś przywidzieć.
– No, do roboty, kobieto – zakomenderował, podając jej mydło. – To, że raz cię umyłem, nie oznacza jeszcze, że zawsze będę cię w tym wyręczał.
W oszołomieniu ściskała w dłoniach kierownicę nowiutkiego sportowego auta o cudownie opływowej linii. Po raz pierwszy samochód nie wydawał jej się okropną blaszaną klatką, w której można się żywcem usmażyć, gdyż Adam pomyślał o wszystkim i wybrał model z klimatyzacją. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się stało, gdy jechała teraz z powrotem do domu, mając przed sobą wóz Adama, a obok rozentuzjazmowaną mamę.
– Bardzo się cieszę, że tak ci się w życiu udało – mówiła z przekonaniem May. – Twój mąż świata poza tobą nie widzi, obsypuje cię prezentami i wręcz uwielbia ziemię, po której chodzisz. Jeszcze nie widziałam tak zakochanego chłopca, a w dodatku to trwa już od tylu lat. Zawsze było mi go żal, bo myślałam, że nigdy nie przejrzysz na oczy i nie zobaczysz, jakie szczęście ci się trafiło.
Akurat, pomyślała ponuro Bianka, natychmiast przestając się cieszyć nowym samochodem. Adam dba o mnie tyle, co o zeszłoroczny śnieg. Jeśli kupuje mi prezenty, to tylko po to, żebym mu je spłacała w naturze… Najpierw ciuchy i błyskotki, a teraz szybkie auto. Ciekawe, jakiej zapłaty oczekuje za tak kosztowny nabytek?
Na tę myśl przeszył ją dreszcz.
– Aha, nie chciałam mówić tego przy Adamie – ciągnęła mama – ale wczoraj dzwonił do ciebie ten jakiś Derek. Z całą satysfakcją poinformowałam go, że pojechałaś z mężem na wyścigi. Aż zaniemówił z wrażenia! Widocznie był pewien, że rzucisz Adama dla niego. Zarozumialec!
Bianka z niepokojem zmarszczyła brwi, ale nie dlatego, że przejęła się tym, co Derek sobie pomyślał. Nawet dobrze na tym wyjdzie, bo on się wreszcie całkiem od niej odczepi, gdy będzie przekonany, iż ona ma męża, tylko to przed nim ukrywała. Zmartwiło ją co innego.
Słowa marny uświadomiły jej, że przecież w każdej chwili może zadzwonić lub wpaść ktoś znajomy, a wtedy cała mistyfikacja najprawdopodobniej wyjdzie na jaw! Co robić? Poprosić Adama, żeby zadzwonił do swoich rodziców i do siostry? A co z przyjaciółmi?
Rozpaczliwie szukała jakiegoś wyjścia z sytuacji, gdy nagle na ulicę wypadł mały brązowy pies, szczeniak jeszcze. Serce skoczyło jej do gardła i w panice skręciła w bok, niemal zderzając się czołowo z nadjeżdżającym z przeciwnej strony samochodem, który na szczęście w ostatniej chwili wykonał jakiś karkołomny manewr. Nic to wszystko nie pomogło, gdyż spod kół auta Bianki dobiegł przeraźliwy skowyt.
Przejechała go!
Ręce jej się trzęsły, gdy zjechała na pobocze i zgasiła silnik. Bała się widoku, jaki za chwilę ujrzy, ale nie miała innego wyjścia.
– Zostań w samochodzie, mamo – przykazała i wysiadła.
Nieopodal w kałuży krwi leżał zmierzwiony kłębek brązowego futerka. Tylna łapka sterczała wygięta pod nienaturalnym kątem… Szczeniak nie ruszał się. Jego główka spoczywała bezwładnie na asfalcie.
Nie żyje, pomyślała, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Zabiłam go. Zabiłam.
Adam, który musiał zauważyć we wstecznym lusterku, że coś się stało, również zatrzymał samochód i podbiegł do niej.
– Jak mogłaś mi to zrobić, omal w niego nie uderzyłaś, prawie umarłem ze strachu! Wielkie nieba, ty płaczesz? – Objął ją opiekuńczym gestem. – Już dobrze, skarbie, nie płacz – powtarzał łagodnie, gładząc ją po włosach. – Na szczęście nic się nie stało.
– Właśnie, że się stało! – Bianka szlochała rozpaczliwie, tuląc się do niego. – To moja wina! Nie uważałam, myślałam o nowym samochodzie i o różnych rzeczach, a on wyskoczył mi prosto przed maskę! Och, Adam, zabiłam go!
– Kogo?!
– Tego psa. – Odwróciła się nieco i wskazała na zakrwawione zwierzę.
W tym momencie rozległo się cichutkie skomlenie.
– On żyje! – krzyknęła, w jednej chwili wyrywając się z objęć Adama. Podbiegła, bez namysłu padła na kolana na brudnym asfalcie i delikatnie pogładziła aksamitną sierść na małym łebku. Powieki uniosły się i szczeniaczek popatrzył na nią z wyraźnym przestrachem. – Zobacz, on żyje! Nie zabiłam go!
– Na to wygląda – przytaknął, kiwając głową z filozoficznym uśmiechem. – Rozumiem, że mam go zawieźć do lecznicy, zapłacić za najlepszą opiekę, a potem jeszcze znaleźć właściciela.
– Tego ostatniego nie musisz. On nie ma obroży, zresztą jest taki wychudzony, że nawet jeśli do kogoś należy, to ten ktoś i tak o niego nie dba, więc nie zasługuje na to, żeby mieć psa! O rachunki się nie martw, ja zapłacę, nie jestem taka biedna, już prawie spłaciłam ci ten dług za bilet do Szkocji.
Nagle zamilkła, gdyż właśnie podeszła do nich mama.
– Co tu się dzieje? – spytała May i w tym momencie spostrzegła psa. – Och, biedactwo! I co my teraz zrobimy?
– Adam zabierze go do weterynarza – powiedziała nieśmiało Bianka, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. – Prawda, że to zrobisz?
Przykląkł obok niej i delikatnie położył dłoń na jej ramieniu, dodając jej otuchy.
– Oczywiście – odparł łagodnie. – A myślałaś, że nie?
Prawdę mówiąc, obawiała się, że ten nowy Adam naprawdę ma serce z kamienia i że jedynie ją wyśmieje. Nagle jednak okazało się, że gdzieś tam w środku wciąż żyło coś pięknego, co oparło się przemianie. Gdy to zrozumiała, ogarnęło ją tak ogromne poczucie ulgi, że niemal się rozpłakała. Jej oczy zaszkliły się łzami, gdy pochyliła się i z niewypowiedzianą czułością pocałowała go w policzek.
– Dziękuję – wyszeptała z trudem.
Nic nie odpowiedział, jedynie pogładził ją po ramieniu i wstał.
– Zostańcie tu z nim, a ja pójdę do samochodu i przyniosę koc – przykazał i odszedł.
Pani Peterson przyjrzała się psu uważniej.
– To chyba terier. Uroczy.
– Wezmę go do siebie, kiedy wydobrzeje – zdecydowała impulsywnie Bianka, której ten psiak stał się nagle niezwykle drogi.
– Ależ, kochanie, nie możesz go trzymać w waszym małym mieszkanku – zaprotestowała mama. – Bądź rozsądna.
– W takim razie przeprowadzę się do jakiegoś domu – odparła z uporem, nie zastanawiając się nad tym, co mówi. Za nic nie zamierzała się rozstać z tym szczeniakiem!
– A nie sądzisz, że Adam też miałby tu coś do powiedzenia?
– A na jaki temat? – zainteresował się, podchodząc do nich.
Bianka posłała mamie wymowne spojrzenie, ale ta udała, że nic nie widzi.
– Twoja żona chce się przeprowadzić z mieszkania do domu, żeby mieć miejsce dla tego psa. Popieram ją, ale nie tyle ze względu na zwierzęta, ile na dzieci.
Bianka z desperacją wzniosła oczy ku niebu, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Adam rozpostarł koc na asfalcie i nadzwyczaj delikatnie ułożył na nim poturbowanego psiaka. May przypatrywała mu się bacznie, czekając na jakąś reakcję na swoje słowa.
– Wiem, że moja córka uważa, że nie nadaje się na matkę, ale nie zgadzam się z tym. Jest bardzo opiekuńcza i ma w sobie ogromnie dużo miłości, sam widzisz, jaki ma stosunek do zwierząt. To o czymś świadczy. Myślę, że byłaby wspaniałą matką. Co o tym myślisz, mój drogi?
Bianka zauważyła mocno sceptyczny wyraz jego twarzy, ale chwilę później Adam przybrał nieodgadnioną minę.
"Gdzie ja miałam oczy?" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gdzie ja miałam oczy?". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gdzie ja miałam oczy?" друзьям в соцсетях.