Powoli odzyskiwał równowagę, choć słowa Sary poruszyły go do żywego. W jednej chwili odczuł dolegliwości swojego wieku, zobaczył swoje zapadnięte policzki, przerzedzające się włosy i coraz słabszy wzrok. Wziął się jednak w garść i kolejny już raz zaczął od nowa opowiadać historię swego życia, wiedział bowiem, że jego smutny los zawsze wzruszał Sarę.
– Nie jest mi łatwo – westchnął. – Birgitte całkiem odsunęła się ode mnie i nie interesuje się moimi potrzebami. Ale nie chce ze mnie zrezygnować, jak wiesz, dobrze zarabiam…
Ten smutny uśmiech! I on ożenił się z taką nieczułą kobietą. Sara nie mogła tego zrozumieć. Jak zawsze poruszyło ją cierpienie przystojnego, ale jakże nieszczęśliwego lirika.
Spontanicznie schwyciła jego dłoń, on także objął ją czule i tęsknie.
Właśnie wtedy Sara zorientowała się, że zastrzyk nie do końca podziałał. Błyskawicznie cofnęła rękę.
– Przepraszam na moment – wyszeptała i szybko skierowała się w kierunku damskiej toalety.
Kiedy wróciła, na czole miała krople potu.
– Kochanie, przecież ty jesteś chora! – wykrzyknął. Sara nigdy nie lubiła, kiedy mówiono do niej „kochanie”. Drażniło ją to słowo.
– Rzeczywiście, nie najlepiej się czuję – wydusiła z siebie. – Ja także się zaraziłam tą chorobą.
Erik cofnął się nieznacznie, ale w oczach Sary był to kilometr.
– A cóż to za posiłki tutaj podają, że ludzie chorują? – zapytał gniewnie.
Sara uśmiechnęła się lekko.
– Już mi trochę lepiej.
Pokiwał głową i zaczął, przybierając nieco ostrzejszy ton:
– A ten policjant, którego wspominałaś?
– Ach, taki suchy kij!
Wybacz mi, Alfredzie, to nieprawda.. Erika ucieszyły jej słowa.
– Czyli że nie jest to żaden rywal.
Do diaska, ależ on jest zadufany w sobie, pomyślała Sara ze zdumieniem. Nie odpowiedziała jednak, uśmiechnęła się tylko w taki sposób, że można to było sobie różnie wytłumaczyć.
Erik posłał Sarze całusa przez stolik, co także ją zirytowało. Nie, dzisiaj była zupełnie nie w formie.
– Pojadę teraz do hotelu. Ale zadzwoń do mnie koniecznie, jak wyzdrowiejesz, i wtedy zabiorę cię do siebie.
Sara przytaknęła zniecierpliwiona, podczas gdy Erik wręczał jej karteczkę z adresem i numerem telefonu. W tej chwili marzyła tylko o tym, by uciec od tego wszystkiego i ukryć się przed światem.
Gdy już się pożegnała i dotarła do pokoju, rzuciła się na łóżko. Alfred wrócił z werandy.
– Co to, znowu źle się czujesz?
– Nie, tylko padam z nóg.
– Kim był ten mężczyzna?
– Znajomy z Norwegii. Mieszka w hotelu Mount Lavinia na południe od Kolombo. Prosił, żebym się tam przeniosła.
Alfred zawahał się przez moment. Domyślił się, że to ów szczególny przyjaciel Sary.
– Pojedziesz?
Czy pojedzie? Erik Brandt nagle przestał pasować do ich świata. Sara już wiedziała, czego pragnie, ale czy pragnie tego również Alfred?
Odpowiedziała nieobecna duchem:
– Właściwie nic mnie tu nie trzyma. Nie znam mordercy i w ogóle sprawiam ci tylko kłopot.
– Pytałem się, co zrobisz, czego sama oczekujesz? I znowu unikała konkretnej odpowiedzi.
– Przejechał dla mnie taki kawał drogi. Mam wrażenie, mam… I tak nigdzie się nie ruszę, zanim nie wyzdrowieję.
– Myślę, że do jutra staniesz na nogi.
– Nie bądź taki pewny.
Dłużej nie mogła znieść tego napięcia. Była wykończona. Nie umiała sama podjąć decyzji, co sprawiło, że opuściły ją wszystkie siły. Rozpłakała się, wściekła jednocześnie na siebie, że daje się tak ponieść emocjom.
– Przepraszam, ale teraz chciałabym odpocząć – wyszeptała ledwie dosłyszalnie.
Alfred stal przez chwilę w zamyśleniu, po czym przysiadł na brzegu łóżka, odczekał jeszcze kilka sekund i ujął jej głowę w swoje dłonie, głaszcząc przy tym czule. Sara wciąż popłakiwała.
– A ty nie boisz się zarazić? – wykrztusiła.
Alfred usłyszał, że zaakcentowała wyraźniej słowo „ty”.
– W taki sposób na pewno się nie zarażę. No jak, chcesz jechać czy zostaniesz tutaj?
Ton jego głosu sprawił, że obudziła się w niej iskierka nadziei.
– Bardzo chciałabym wiedzieć, jak się to dalej potoczy… Delikatnie ułożył głowę dziewczyny z powrotem na poduszce i podniósł się.
– A więc zostajesz.
Nie była pewna, czy to tylko jej się wydaje, czy też coś jakby cień zadowolenia pojawiło się w jego głosie. Chyba to jednak złudzenie.
Przymknęła powieki. Teraz miała okazję poznać zupełnie innego Alfreda Eldena, tak różniącego się od tamtego surowego, wymagającego policjanta. Spotkała starszego brata biednej Torii, który z największym oddaniem zajął się nieszczęśliwą siostrą.
To właśnie on siedział teraz przy niej i otaczał ją czułą opieką.
ROZDZIAŁ VIII
Kilka godzin później zjawił się wuj Victora, młodego kelnera. Sara odpoczywała właśnie na dużym tarasie, a Alfred z gościem dotrzymywali jej towarzystwa. Już nie bała się przyznać, że musi wyjść do toalety, gdyż w tym gronie nikt nie miał jej tego za złe.
Męczyły ją wprawdzie wyrzuty sumienia z powodu Erika, wykosztował się przecież na podróż tylko po to, by się z nią spotkać. Ale czyż mogła coś poradzić na niespodziewaną chorobę? Poza tym wcale nie zachęcała go do przyjazdu.
Drobnymi łykami popijała specjalnie dla niej przygotowany napar z ziół. Miał ostry, bardzo specyficzny smak, ale ostatecznie dał się wypić. Przełknęła większy haust.
Z zainteresowaniem przysłuchiwała się opowieści wujka Victora. Był to pan o miłej twarzy, w średnim wieku, nieco krępy, ubrany tylko w tradycyjny sarong. Bardzo sprawnie posługiwał się angielskim. Od czasu do czasu na horyzoncie pojawiał się Victor, dumny, że jego wuj rozmawia z gośćmi w tak ekskluzywnym hotelu.
Mężczyzna zaśmiał się. Nazywał się Fernando, nosił równie popularne nazwisko co Kowalski, dlatego prosił, by zwracać się do niego po imieniu: po prostu Sebastian.
– Naturalnie, że słyszałem o świętej muszli Hindusów. Niewiele jednak mogę powiedzieć, gdyż jestem Syngalezem. Zapytajcie lepiej jakiegoś tamilskiego rybaka. Tamilowie zamieszkują raczej północne części kraju, chociaż w Negombo spotkacie wielu tamijskich kupców. Ci najczęściej trudnią się sprzedażą tkanin przeznaczonych na sari, suknie dla hinduskich kobiet.
– Przecież wczoraj byliśmy w Negombo – odezwała się Sara. – Szkoda, że nie wiedzieliśmy.
– Kupcy nie znają się na muszlach – pocieszył ją Sebastian. – Jak mówiłem, wiem niewiele, ale może któraś z tych kilku informacji wyda się wam interesująca.
Alfred notował wszystko, co mówił gość.
– Te rzadkie okazy muszli nazywamy tutaj, odwrotnie niż wy, prawoskrętnymi, zwykłe muszle są zwane lewoskrętnymi. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób się je trzyma. Ale zostańmy przy waszym określeniu.
– Dobrze – zgodził się komisarz.
– To właśnie Tamilowie odkryli owe muszle, to znaczy byli jedynymi, którzy zorientowali się, że niektóre z nich są zwrócone otworem w drugą stronę. Dla Tamilów stanowią one niemal świętość. Można na nie trafić u północnych wybrzeży Cejlonu. Tych rzadkich muszli rzekomo strzegą zwyczajne muszle. Tamilowie wyszukują mielizny i nurkują bez żadnego sprzętu, a są w tym szczególnie wytrenowani. Mogą przebywać pod wodą tak długo, że wydaje się nam, iż dawno utonęli. O lewoskrętnych muszlach opowiada się mnóstwo legend. Jedna z nich głosi, że poszukiwacz musi znaleźć tysiąc muszli jednego rodzaju, zanim natrafi na tę jedyną, lewoskrętną. Ale który rybak wyłowi w ciągu całego swojego życia aż tysiąc takich samych muszli? Inna legenda opowiada, że lewoskrętne muszle strzeżone są przez morskie smoki, ale to tylko inna wersja legendy o zwyczajnych muszlach, trzymających straż nad rzadkimi okazami.
– Smoki morskie? Stąd pewnie nazwa hotelu: Sea Dragon, prawda?
Sebastian przytaknął.
– Pani ma taki uroczy uśmiech, madame.
– Tak, to wiemy – wtrącił Alfred, niezadowolony z przerwania opowieści.
– W każdym razie takie muszle należą do rzadkości. Na świecie jest ich naprawdę niewiele. Jeśli nawet komuś udałoby się znaleźć i wyłamać taką muszlę, wszystkie pozostałe, te zwyczajne, zjawiają się nagle, oblepiają nurka i nie pozwalają mu wydostać się na powierzchnię. Jedynie Tamilowie wiedzą, jak uchronić się przed muszlami – strażnikami. To sekret, którego nigdy nikomu nie zdradzą.
– Czy chodzi może o jakąś magiczną formułę? Sebastian rozłożył bezradnie ramiona.
– Tego nikt nie wie, poza kilkoma tamilskimi rodami. Sara zwróciła uwagę, że Alfred był coraz bardziej zniecierpliwiony. Jej samej legendy bardzo się podobały.
Sebastian Fernando kontynuował opowieść:
– Jeśli poławiacz wreszcie natrafi na lewoskrętną muszlę, chowa ją i dokładnie czyści mlekiem pochodzącym prosto od krowy. Wiecie pewnie, że krowy są także nietykalnymi zwierzętami dla Hindusów. Następnie muszlę należy owinąć w białe płótno i przechowywać w bardzo kosztownym kuferku. Dawni królowie Sri Lanki wśród innych licznych skarbów posiadali taką muszlę, zwaną Indian Chank. Wierzono, że przynosi ona szczęście i bogactwo jej właścicielowi. Za nic by jej nie sprzedali.
– Czy zna pan kogoś, kto jest właścicielem takiej muszli?
– Nie jestem pewien. Wprawdzie słyszałem o kimś takim, niechże sobie przypomnę…
Alfred zamówił dla pana Fernando kolejne piwo i przy okazji spytał cicho Sarę:
– Jak twoje samopoczucie?
– Całkiem nieźle – odpowiedziała zdziwiona, bo rzeczywiście czuła się dużo lepiej. – Nie wiem, czy to za sprawą naparu, czy może raczej zastrzyku, ale chyba zaczynam odczuwać głód!
– Świetnie, ale musisz jeszcze przez jakiś czas uważać na to, co jesz.
– Dobrze.
Była teraz w siódmym niebie: Alfred siedział koło niej i co chwila dopytywał się o jej zdrowie. Inaczej niż Erik, który tak szybko się zebrał do powrotu. Trochę ją to zabolało.
– Niestety, nie mogę sobie przypomnieć – odparł rybak. – Tamilowie mają dużo dłuższe nazwiska niż nasze, często łączą imię i nazwisko w jedną całość. Nie wiem, ale zdaje mi się, że ten człowiek mieszka gdzieś w rejonie zwanym Jaffna, najdalej na północ. Nie pamiętam też miejscowości, ale mam znajomego Tamila, więc mogę zapytać. Powiem wam dziś wieczorem.
"Gdzie Jest Turbinella?" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gdzie Jest Turbinella?". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gdzie Jest Turbinella?" друзьям в соцсетях.