– Wielkie nieba! Przecież to niewyobrażalny majątek! – zawołała Sara.

– To prawda – rzekł Alfred wychodząc z biura. – Pamiętaj poza tym, że wuj miał zapłacić za muszlę, a resztę pieniędzy zatrzymać dla siebie. Teraz Helmuth będzie się starał przechwycić jak najwięcej z tej kwoty.

– Czekaj no, muszę jeszcze poinformować… no wiesz, kogo, że nie przyjadę.

– Jasne, koniecznie.

Recepcjonista obiecał zatelefonować do pana Brandta i powiadomić, że Sara Wenning nie przeprowadzi się do niego. Niech lepiej wraca do domu i zajmie się swoją żoną, dodała Sara, choć nie była przekonana, czy ta informacja dotrze do Erika.

Odetchnęła z ulgą. Naprawdę nie miała ochoty rozmawiać z niedawnym przyjacielem.

Zamówili budzenie i śniadanie na wpół do szóstej. Obsługa bardzo im teraz nadskakiwała. Czyżby na polecenie dyrekcji?

– Helmutha nie było w sali jadalnej – rzekła Sara, kiedy oboje znaleźli się już w pokoju i, odpoczywając, przysłuchiwali się dźwiękom dochodzącym z zewnątrz: słyszeli szum fal, cykady, mewy, a także fragmenty pieśni nuconych przez miejscowych.

– Miejmy nadzieję, że jeszcze nie wykurował żołądka, zyskalibyśmy wówczas przynajmniej jeden dzień. A jak z tobą?

– W porządku. Jestem już zupełnie zdrowa.

Nie mogła przecież powiedzieć nic innego, tak bardzo pragnęła towarzyszyć Alfredowi następnego dnia. Zresztą rzeczywiście odzyskiwała formę.

– Niech to diabli! – zawołała w pewnej chwili.

– Co się stało?

– Muszę się wydostać spod tej moskitiery albo padnę pastwą komara, który tu właśnie wleciał.

– Och, z tą twoją moskitierą! Pokaż, pomogę. Komar zniknął, a Alfred stał chwilę przy łóżku Sary.

Wyciągnął nieśmiało rękę, jakby chciał ją pogłaskać po głowie, ale w ostatniej chwili rozmyślił się i wrócił na swoje posłanie. A tymczasem Sarze przydałaby się odrobina serdeczności po nieszczęsnej historii z Erikiem…

– Wiesz, Saro – zaczął Alfred po chwili namysłu – jednej rzeczy naprawdę żałuję.

Przeraziła się nie na żarty. Czyżby nie miał chęci jej zabrać?

– Czego?

– Żałuję słów, które wypowiedziałem pierwszego dnia na werandzie: imputowałem ci, że celowo założyłaś tę zwiewną, przezroczystą koszulkę. Teraz wiem, że to nie w twoim stylu. Przepraszam cię za to.

– Nie przejmuj się. Już dawno o tym zapomniałam.

– Kochana z ciebie dziewczyna – dodał już ciszej, ale niezwykle ciepło. – Nigdy nie miałem takiego dobrego przyjaciela.

Na twarzy Sary odmalowało się tyle szczęścia, że Alfred odczuł wzruszenie. Zdał sobie nagle sprawę, jak nietrudno i zarazem przyjemnie jest sprawiać bliźniemu radość, choćby kilkoma ciepłymi słowami. W ostatnich latach było mu naprawdę ciężko i pewnie dlatego odnosił się z taką rezerwą do innych ludzi.

Odezwał się ostrożnie:

– Powiedziałaś niedawno, że nie miałabyś odwagi zakochać się znowu po dwóch nieudanych historiach miłosnych, czy tak?

– Tak, to oczywiste. Jak mogłabym po tym wszystkim zaufać swojemu sercu? I jak miałabym kogoś przekonać o mojej miłości?

– Nie bardzo cię rozumiem.

– Pomyśl tylko: przez wiele lat byłam sama, spragniona miłości, jak to określiłeś. Nagle spotykam chłopaka, który spogląda na mnie z sympatią, i natychmiast sobie wmawiam, że jestem w nim zakochana.

– Uhm. To znaczy, że okazujesz zainteresowanie, sądząc, że on ci je wcześniej okazał?

– Być może. Chłopak znajduje sobie inną dziewczynę, a zaraz potem zaczyna mi się podobać starszy ode mnie mężczyzna. I znowu tylko dlatego, że jest dla mnie miły.

– Ale nie pociąga cię seksualnie?

Czy Alfred nigdy nie odzwyczai się od takich jednoznacznych sformułowań? Nie nawykła do tego i zaraz się czerwieniła.

Odpowiedziała zniecierpliwiona:

– To nie ma nic do rzeczy. Czy ty nic nie rozumiesz? Jeślibym zakochała się po raz kolejny w kilka chwil po tamtych historiach, to nikt nie uwierzy w szczerość moich uczuć, a już najmniej ja sama! Wyszłabym na kobietę, która nie może obyć się bez mężczyzny.

– Rozumiem, co chcesz powiedzieć – przerwał jej Alfred. – Mimo to twierdzisz, że trzeba słuchać głosu serca.

– Racja. Jeśli przydarzy mi się jakiś następny raz, to z pewnością nie będę kierować się współczuciem, nawet gdyby mi taki układ pochlebiał. Nie uznaję też dzikiego, zwierzęcego seksu. Zależy mi na głębokiej, prawdziwej miłości.

– Myślę, że postępując w taki sposób nigdy nie zranisz swojego partnera.

– No, dobrze. A teraz chyba już najwyższa pora na sen. Dobranoc i pamiętaj, że bardzo cię lubię.

Niesłychane, że Sara zdobyła się na odwagę, by poczynić takie zwierzenia srogiemu policjantowi. Nie poznawała samej siebie.

Alfred wyciągnął rękę i lekko dotknął dłoni dziewczyny.

– Dobranoc, malutka. Jesteś niezwykłą, kochaną istotą. Uważaj tylko, żebyś nie przeholowała z tą analizą własnych uczuć.

Sara zaśmiała się cichutko.

– Dziękuję za miłe słowa. Kwadrans później odezwała się znowu:

– Nie możesz zasnąć?

Alfred bez przerwy przewracał się z boku na bok.

– Nie, ale nie zawracaj sobie mną głowy. Uniosła się na łokciu.

– Kiedy mnie zależy na tym, żebyś dobrze się czuł.

– Nie możesz mnie wreszcie zostawić w spokoju? – syknął poirytowany. – Cały czas próbuję zasnąć.

– Przepraszam – wyszeptała speszona i opadła na łóżko.

Z kolei on uniósł głowę.

– To ja powinienem cię przeprosić – powiedział pokornie. – Właśnie postanowiłem zacząć nowe, lepsze życie, chcę stać się łagodniejszy i bardziej przyjazny. I zaraz odzywam się tak niegrzecznie. Wybacz. Potwornie tu gorąco. Wyjdę na werandę.

– Pójdę z tobą.

– Nie, zostań – rzekł udręczony. – Na miłość boską, zostańże tu, gdzie jesteś!

Zraniona i smutna, wsunęła się znowu pod koc. Wydawało się jej, że Alfred coś mruczał pod nosem, coś jakby „cholerny szef, w końcu całkiem zamknął za sobą drzwi.

Wciąż nie mogła zasnąć. Kiedy po długiej nieobecności Alfred pojawił się z powrotem w pokoju, udała, że śpi. Bardziej go wyczuwała, niż widziała, gdy stanął przy jej łóżku i przyglądał się jej długo, bardzo długo.

Tak ją to zmęczyło, że nie mogła normalnie oddychać. „Obudzić się” czy nie?

Wreszcie rozległo się westchnienie Alfreda i jego ledwie słyszalny szept:

– Boże, Boże, co ja mam zrobić?

Po czym odszedł powoli i położył się spać.

ROZDZIAŁ X

Sara i Alfred jechali trzęsącą się taksówką. Przed nimi wyrastała potężna ściana dżungli. Korony drzew rzucały na drogę cudowny cień, a wilgoć przyjemnie chłodziła powietrze. Wozy zaprzężone w powolne bawoły przecierały mozolnie szlak, samotni wędrowcy machali z nadzieją na taksówki.

Tego ranka oboje wstali bardzo wcześnie, jeszcze zanim zaczęło się rozwidniać. Z plaży docierały do nich głosy nawołujących się rybaków. Teraz słońce stało już całkiem wysoko nad horyzontem.

Elden, napięty i czujny, rozglądał się wokół badawczo. Wreszcie dobiegły końca długie jak wieczność spędzone w hotelu dni, kiedy nic szczególnego się nie działo. Wokół nie widzieli już turystów, a Alfred był nareszcie w swoim żywiole, na tropie tajemniczej muszli.

Sara nie przypuszczała, że podróż zajmie im tyle czasu. Najpierw jechali wzdłuż wybrzeża, mijając gęsto zabudowane miasto Chilaw.

– Tę nazwę słyszeliśmy niedawno – zauważyła Sara.

– Zgadza się. Podobno jeden z rybaków – poszukiwaczy widział w tej okolicy turbinellę.

– Rzeczywiście!

Następnie dotarli do kolejnego, znacznie już większego miasta Puttalam, ze sporym rondem i ulicami odchodzącymi od niego w układzie gwiaździstym. Dalej, mijając park narodowy Wilpattu, kierowali się w głąb kraju, aż do prastarego królewskiego miasta o nazwie Anuradhapura.

Sara zgłodniała.

Alfred siedział obok kierowcy, dziewczyna miała do dyspozycji całe tylne siedzenie. Silnik hałasował, tak że Sara nie była w stanie prowadzić rozmowy z siedzącymi z przodu panami. Musiała się ograniczać do roli słuchacza.

– Czy wie pan, gdzie leży Balikulam? – pytał Alfred.

– Tak, chyba tak… W razie czego zawsze mogę zapytać – odrzekł niepewnie taksówkarz.

Sara miała nadzieję, że trafią na miejsce bez kłopotów i nie będą musieli niepotrzebnie jeździć w tę i z powrotem. Wiedziała, że powinni znowu skierować się w stronę wybrzeża, jednak osady rybackie mogły być podobne do siebie tak jak na południu i wówczas trudno będzie odnaleźć tę „właściwą. Swoimi wątpliwościami podzieliła się zaraz z kierowcą, na co ten odparł jak zwykle w takich przypadkach:

– Żaden problem, madame.

Wcale jej to nie uspokoiło. Jak dotąd nie dostrzegła ani jednego drogowskazu. Nagle zawołała:

– Patrzcie, patrzcie! Słonie!

– To pracujące słonie prowadzone do kąpieli – wyjaśnił taksówkarz i ostro zahamował, żeby nie wpaść na ogromne zwierzęta, które sunęły przed siebie, zupełnie nie zwracając uwagi na ruch uliczny. Szare olbrzymy zajmowały niemal całą szerokość drogi.

Alfred odwrócił się i zaczął wyglądać przez tylną szybę. Każdy nieprzewidziany postój sprawiał, że denerwował się coraz bardziej. Przypuszczał, że Helmuth wybierze się w swoją podróż tą samą drogą i tego samego dnia.

Sara usiłowała uchwycić spojrzenie Alfreda, gdyż czuła się bardzo osamotniona. Odczytał lęk w jej oczach i uśmiechnął się przelotnie. Uśmiech ten miał ją uspokoić, nie pomógł jednak za wiele.

Kiedy dotarli już do Anuradhapury, kierowca wcielił się w rolę przewodnika.

Sara była zachwycona jego opowieściami.

– To rzeczywiście warto by zobaczyć! – zawołała spontanicznie. – I wszystkie zwierzęta w rezerwacie Wilpattu. Alfred, musimy tu kiedyś zabrać Torii!

Nie odpowiedział i dopiero wtedy dziewczyna zorientowała się, że palnęła głupstwo. Opadła przygaszona na siedzenie.

Sarze wszystko wokół wydawało się piękne i ekscytujące, ale Alfred rzekł tylko krótko: