Żadnych odgłosów. Czyżby się pomyliła?

Nie, teraz do jej uszu doszły szmery z drugiej strony domu. Ledwo słyszalne…

Sara zaczęła drżeć na całym ciele.

Znowu cisza.

Naraz usłyszała krzyk, strzał i pospieszne, ciężkie kroki wielu osób, potem łoskot przewracanych mebli, teraz już jakby docierający ze wszystkich stron. Przysiadła na podłodze i zakryła uszy rękoma.

Hałas zbliżał się do jej pokoju, ktoś chyba upadł, a wśród ścian rozległ się kolejny krzyk. Drzwi otworzyły się z łoskotem.

Sara zerwała się na równe nogi. Nagle ktoś zapalił światło. W otwartych drzwiach stał Kato Helmuth, szukający możliwości ucieczki. Gdy zobaczył Sarę, na moment znieruchomiał, po czym dopadł do niej, złapał wpół i ustawił przed sobą niczym tarczę. W tej chwili do pokoju wbiegli policjanci. Wszystko wydarzyło się w ciągu ułamków sekund, tak że Sara nie miała nawet czasu pomyśleć, jak się zachować.

– Jeśli mnie ruszycie, zastrzelę ją! – wrzasnął Helmuth.

Rzeczywiście, na plecach poczuła ucisk czegoś twardego, sprawiało jej to nawet ból.

Alfred oddychał ciężko, twarz mu pobladła.

– Odsunąć się! – krzyczał Helmuth. – Na korytarz! Wyjdę z dziewczyną, a jeśli mnie ruszycie, ona zginie!

Sara poczuła, że wszystkie siły ją opuszczają, bała się, że za chwilę zemdleje. Automatycznie przesuwała się w kierunku wyjścia.

– Odejdźcie jeszcze dalej! – rozkazywał Helmuth policjantom.

– Helmuth, nie masz szans, jesteś na wyspie… Poddaj się! – rzucił Alfred.

Helmuth wycofywał się tyłem w kierunku drzwi wyjściowych, wciąż trzymając Sarę przed sobą. Łamiącym się ze zdenerwowania głosem spytał Alfreda:

– Skąd wiesz, że nazywam się Helmuth? Skąd wiedziałeś, że wybierałem się do Jaffny?

– Ty także powinieneś mnie znać – odrzekł Alfred. – Zamordowałeś moje rodzeństwo. Dziewczynę też z pewnością rozpoznasz. Jej wuj nazywał się Hakon Tangen!

Rozwścieczony Helmuth był już przy drzwiach wejściowych.

– Jeśli ktoś za mną pójdzie, będę strzelał! – zagroził.

Znaleźli się na zewnątrz, panował tu wielki upał. Dlaczego nie użyje broni? pomyślała Sara i w tej samej chwili sama odpowiedziała sobie na to pytanie.

– Alfredzie! – krzyknęła z całych sił. – On jest nieuzbrojony, to tylko ręka!

W powietrzu rozległ się świst i Sara pochyliła się instynktownie, czując jednocześnie, że coś przelatuje nad jej głową tuż koło ucha. Nagle wszystko wokół pociemniało, słyszała tylko oddalające się kroki napastnika.

ROZDZIAŁ XI

Sara powoli dochodziła do siebie. Wokół panował mrok, ale uporczywe światło latarki raziło ją prosto w oczy. Machnęła ręką, jakby odpędzała natrętnego owada, i światełko zgasło.

– Saro – wyszeptał Alfred tak zmienionym głosem, że dziewczyna z trudnością go rozpoznała. – Bogu dzięki, wszystko w porządku – dodał po angielsku.

– Musimy zabrać ją do środka – powiedział głos, który Sara przypisała panu Paramanathanowi.

Alfred podniósł ją, na co zareagowała jękiem. Sprawił to nagły, przenikliwy ból głowy. Gdzieś z dala dochodziły ją podniecone krzyki w obcym języku, a po chwili zorientowała się, że były to głosy policjantów ścigających Helmutha.

– Jak długo tu leżę? – zapytała.

– Zaledwie kilka sekund – uśmiechnął się Alfred.

– Mordercy, niestety, udało się wymknąć, ale ty jesteś ważniejsza.

Szybko przeniósł dziewczynę do pokoju i ułożył na kanapie.

– Najsmutniejsze jest to – rzekła Sara – że nie mam żadnej rodziny i nikt na całym świecie nie przejąłby się moją śmiercią.

– Nie mów nic – odparł sucho Alfred. – Nie wolno ci tak myśleć, takie myśli na nic się teraz nie zdadzą.

– Co się stało? Opowiadaj od samego początku – prosiła dziewczyna, przyjmując od służącego szklaneczkę. Napój okazał się mocny, pewnie tutejsza wódka, i Sara się zakrztusiła, ale trunek szybko postawił ją na nogi.

– Cóż, Helmuth dostał się do domu, a kiedy myśleliśmy, że jest już osaczony, chcieliśmy go obezwładnić. On jednak odznacza się doskonałą sprawnością, był przecież komandosem, a do tego miał przy sobie broń. Strzelił, raniąc jednego z policjantów…

– Och, a oni są tacy mili! – wykrzyknęła Sara.

– Policjanci nie bywają mili w takich sytuacjach – uśmiechnął się Alfred. – Na szczęście nie było to nic poważnego, tylko niegroźny postrzał w ramię. Policjant upadł jednak na ziemię, krzycząc z bólu. Przykląkł przy nim kolega i odwrócił go na plecy, niemal jednocześnie strzelając do Helmutha, ale nie trafił. Gdy morderca kierował się do wyjścia, rzuciłem za nim krzesłem. Wcelowałem w nogi, więc Helmuth się przewrócił. Byliśmy już od niego o krok, ale poderwał się i uciekł. Służący próbowali zagrodzić mu drogę, lecz błyskawicznie ich odepchnął.

– Prawdopodobnie padając zgubił pistolet – wtrąciła Sara. – W przeciwnym razie nie wahałby się strzelić.

– Rzeczywiście, broń znalazłem właśnie tam, gdzie się przewrócił. Nie miał czasu, żeby ją podnieść.

Wrócili dwaj policjanci, którzy podjęli pościg za Helmuthem.

– Zniknął za murem, w ciemności nie mieliśmy najmniejszej szansy, by go schwytać – powiedział jeden z nich. – Jak czuje się pani Elden i co z moim przyjacielem?

– Oboje mają się całkiem dobrze – odparł Alfred, nie prostując pomyłki, jaką popełnił policjant, nazywając Sarę panią Elden.

Teraz przyszła kolej na relację dziewczyny. Kiedy Alfred zrozumiał, jak wielkie niebezpieczeństwo jej zagrażało, mocno zagryzł wargi.

– Cios karate. Gdyby trafił tuż nad uchem, w skroń, nie miałabyś najmniejszych szans. Twoje szczęście, że się skuliłaś.

– Zrobiłam to instynktownie – wyszeptała blada. – A co z muszlą?

– Muszli nie zabrał – odrzekł gospodarz. – Dopiero co zaglądałem do skrzyni. Wszystko jest w najlepszym porządku. Czy myśli pan, że on pojawi się znowu?

– Nie, raczej nie. Zdaje sobie sprawę, że policja już wie o wszystkim – odpowiedział Alfred. – Mimo to miejscowi funkcjonariusze powinni zapewnić panu ochronę, póki on nie opuści Jaffny. Zauważyliście, jak się zdenerwował, gdy zobaczył Sarę i mnie? Najbardziej zirytował go fakt, że przedstawił się nam jako Hakon Tangen, a my cały czas dobrze wiedzieliśmy, kim jest. Saro, gdy tak się wycofywał, zasłaniając się tobą, wydawało mi się, że… To było coś koszmarnego! Wiedziałem, że zdolny jest do wszystkiego…

– Wiesz, kiedy miałam się odwrócić, poczułam, że jego „pistolet” jest ruchomy, i wtedy zorientowałam się, że to tylko dłoń.

– Bogu dzięki, że jesteś taka opanowana i szybko myślisz!

Tamilski gospodarz kręcił głową:

– To nie może mu ujść na sucho.

Podążyli za jego wzrokiem. Spoglądał w kierunku niewielkiej domowej świątyni, w której przechowywał muszlę.

Alfred westchnął. Jeśli Helmutha kiedykolwiek dosięgnie kara, z pewnością nie stanie się to za sprawą muszli.

Resztę nocy Sara musiała spędzić w pokoju na twardej, niewygodnej macie. Głowa wciąż ją bolała. Alfred wraz z policjantami pilnowali domu aż do świtu.

Nazajutrz przy śniadaniu otrzymali wiadomość, że taksówka z pasażerem o blond włosach opuściła rejon Jaffny i podążyła na południe, kierując się na Anuradhapurę. Wobec tego Sara i Alfred także zaczęli zbierać się do podróży do Negombo. Pożegnaniom towarzyszyły szczere podziękowania i błogosławieństwo ze strony pana Paramanathana. Życzył im, by ich związek był szczęśliwy i zaowocował mnóstwem zdrowych, udanych dzieci. Niewiele brakowało, by Sara odkryła przed nim całą prawdę, ale ręce komisarza zacisnęły się ostrzegawczo na jej ramionach i spowodowały, że jej napięta twarz złagodniała.

Po nocy spędzonej na twardej macie Sara czuła ból w całym ciele. Gdy szli do samochodu, wyznała Alfredowi:

– Wiesz co, może nie powinnam tego mówić, ale przez cały czas miałam nieodpartą ochotę jeszcze raz spojrzeć na muszlę. Rozumiem teraz tych, którzy o niej marzą.

– Hm – mruknął tylko.

– Nawiązałam z nią swego rodzaju kontakt, tak jakby mnie zaczarowała. Nie umiem tego dokładnie określić.

– Chyba wiem, co czujesz. To było niezwykłe przeżycie dla człowieka zwłaszcza tak wrażliwego jak ty i może ja też. Jednak ty odbierałaś tę chwilę intensywniej.

Sara westchnęła.

Kierowca po kilku godzinach snu był w miarę wypoczęty, oni natomiast po nie przespanej nocy odczuwali zmęczenie. Pewnie dlatego Alfred usadowił się na tylnym siedzeniu obok Sary, choć tym razem ona niespecjalnie tęskniła za towarzystwem. Sympatyczny Syngalez dał jej tabletkę przeciwbólową, po jej zażyciu wreszcie zasnęła. Obudziła się dopiero, gdy przybyli na miejsce. Miała żal do Alfreda, że pozwolił jej przespać całą drogę powrotną.

– Zatrzymaliśmy się w Anuradhapurze, gdzie poinformowano nas, że Helmuth zjadł tam posiłek i ruszył w dalszą drogę na południe jakiś czas przed nami. Próbowaliśmy cię obudzić, ale spałaś jak zabita. Potem i ja zasnąłem – przyznał.

– Na szczęście wyspałam się i nie boli mnie głowa. W recepcji poinformowano ich, że Kato Helmuth już się wyprowadził. Zabrał bagaże i opuścił hotel, nie zdradzając, dokąd się udaje.

Porozmawiali z kierowcą, który woził Helmutha do Jaffny i z powrotem, ale ten niewiele im pomógł, bo z hotelu odwiózł Norwega ktoś inny. Alfred dopytywał się także, czy pasażer w czasie długiej podróży mówił coś interesującego, ale kierowca tylko machnął ręką. Oświadczył, że zwykle nawiązuje dobry kontakt ze swoimi klientami, ale z tym mężczyzną nigdy więcej nigdzie nie pojedzie. Helmuth odnosił się do niego jak do służącego, gorzej nawet, traktował jak powietrze. Taksówkarz miał tylko słuchać poleceń, a kiedy ośmielił się coś powiedzieć, dostało mu się za swoje. Nieprzyjemny turysta nie pozwolił zrobić przerwy na posiłek i nawet słówkiem nie zdradził, do kogo i po co się udaje. Tutejsi mieszkańcy nie nawykli do takiego zachowania.

Alfred wyjaśnił sympatycznemu taksówkarzowi, jakiego to pasażera musiał wozić, dodał też, by miał oczy i uszy otwarte na wypadek, gdyby coś się działo lub gdyby dowiedział się o miejscu pobytu przestępcy.