– Ja chyba oszalałam – mruknęła. – Jeśli nie ty, to ja.

– Bzdura. Nic w tym złego, że dwoje przyjaciół dobrze się bawi w swoim towarzystwie.

– Taka sytuacja nie dotyczy nas, dobrze o tym wiesz. – Położyła dłonie na biodrach. – I chcę cię prosić, żebyś nigdy więcej nie wdawał się w głupie gadki w obecności Neville'a. To nie fair.

Uniósł rękę do przysięgi.

– Nigdy więcej w obecności Neville'a.

– Dziękuję.

– Ale przekonałem go, żeby zwracał się do ciebie „panno Lyndon”, czyż nie?

Jego błazeństwa doprowadzały ją do pasji, ale musiała szczerze przyznać, że jest mu winna podziękowania.

– Tak, bardzo ci dziękuję za wczorajszą interwencję, ale…

Machnął ręką.

Nic takiego.

Mimo wszystko dziękuję. Jednak…

– Chłopcu trzeba silnej ręki.

– Zgadzam się, tylko…

Niedobrze, że ja się muszę za to brać. To zadanie dla rodziców.

Czy ty mnie chcesz powstrzymać przed powiedzeniem tego, co mam do powiedzenia?

Być może… – Oparł się o futrynę. – Bo wiem, że zamierzasz mnie wyrzucić.

– No właśnie.

– Marny pomysł.

– Co takiego?

– Mówię, że to marny pomysł. Odradzałbym. Poirytowana ściągnęła brwi.

– To chyba mój najlepszy pomysł od długiego czasu.

– Przecież nie chcesz pozbawiać się mojego towarzystwa.

– Dokładnie do tego dążę.

– Rozumiem. Ale beze mnie będzie ci smutno.

– Z całą pewnością ja lepiej od ciebie potrafię ocenić swoje emocje.

– Wiesz, na czym polega twój największy problem z Neville'em?

– Ty mi powiesz?

– Nie umiesz być surowa.

– Co takiego? Jestem guwernantką. Żyję z tego, że jestem surowa.

Wzruszył ramionami.

– Słabo ci to idzie.

Ze zdumienia otworzyła usta.

– Jestem guwernantką od siedmiu lat. I zaledwie wczoraj sam mówiłeś, że jestem w tym dobra.

– W robieniu konspektów lekcyjnych i tym podobnych. – Lekceważąco machnął ręką. – Ale jeśli chodzi o dyscyplinę… Cóż, nigdy nie byłaś w tym najlepsza.

– Nieprawda.

– Nigdy nie umiałaś okazać surowości. – Dotknął jej policzka. – Dokładnie pamiętam z tamtych czasów. Próbowałaś być dla mnie bezwzględna, ale w oczach zawsze pozostawało wiele ciepła. Przypuszczam, że nawet nie umiesz zrobić naprawdę srogiej miny.

Patrzyła na niego podejrzliwie. O co mu chodzi? Gdy wczoraj wpadł do jej pokoju, rozsadzała go furia. A teraz jest miły i przyjazny. I uroczy.

– Mam rację? – zapytał, wchodząc jej w myśl. Spojrzała w jego stronę przenikliwym wzrokiem.

– Znów chcesz mnie uwieść, tak?

Niczego nie jadł, niczego nie pił, a mimo to się zakrztusił. Victoria musiała uderzyć go w plecy.

– Nie do wiary, że tak sądzisz – powiedział w końcu.

– To prawda?

– Ależ skąd.

– A więc to prawda.

– Victoria, czy ty słuchasz, co do ciebie mówię? Zanim zdążyła odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi. Victoria z przerażeniem spojrzała na Roberta, który przyłożył palce do ust, chwycił talerz z ciastem i podszedł na palcach do szafy. Victoria z niedowierzaniem patrzyła, jak wciska się do środka. Musiało mu być bardzo niewygodnie.

– Panno Lyndon, proszę natychmiast otworzyć! – Lady Hollingwood nie sprawiała wrażenia zadowolonej. – Wiem, że tam jesteś.

Victoria podbiegła do drzwi, dziękując Stwórcy, że Robert okazał się na tyle bezczelny, aby przekręcić klucz.

– Przepraszam, lady Hollingwood – powiedziała, otwierając drzwi. – Zdrzemnęłam się trochę. Często tak robię, gdy Neville idzie na konie.

Lady Hollingwood badawczo rozejrzała się po pokoju.

– Z całą pewnością słyszałam tu czyjeś głosy.

– Ach, pewnie musiałam mówić przez sen – szybko wyjaśniła Victoria. – Siostra zawsze się skarżyła, że pół nocy nie śpi przez to moje gadanie.

– Co za dziwactwo – stwierdziła z odrazą lady Hollingwood.

Victoria wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Przychodzi pani w sprawie lekcji Neville'a, prawda?

– O jego postępy zapytam cię we środę. Jak zwykle. Przyszłam tu w poważniejszej sprawie.

Serce Victorii zamarło. Lady Hollingwood chce ją odprawić. Widziała ją z Robertem. A może nawet zauważyła, jak dziesięć minut temu wchodzi do jej pokoju. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie umiała znaleźć nic na swoją obronę. W każdym razie nic, co przemówiłoby do lady Hollingwood.

– Zachorowała panna Hypathie Vinton – oświadczyła chlebodawczyni.

Victoria zamrugała oczami. Tylko tyle?

– Mam nadzieję, że to nic poważnego.

– Nie. Rozstrój żołądka czy coś takiego. Moim zdaniem przeszłoby jej do rana, ale uparła się, żeby wracać do domu.

– Rozumiem. – Victoria zastanawiała się, jaki to ma związek z jej osobą.

– I teraz brakuje nam jednej damy na jutrzejszą kolację. Będziesz musiała zająć jej miejsce.

– Ja? – jęknęła.

– To rzeczywiście okropne. Ale nie widzę innego wyjścia.

– A co z dzisiejszym wieczorem? Też będzie brakowało jednej kobiety.

Dama spojrzała z wyższością na Victorię.

– Tak się złożyło, że jeden z panów zaoferował się odwieźć Hypatię do domu, więc będzie nas po równo. Nie musisz mnie naciągać na drugie zaproszenie. Nie chcę narażać gości na twoją obecność częściej niż to konieczne.

Victorię ciekawiło, czemu więc ją prosi, skoro to takie kłopotliwe.

– Tylko pytam, proszę pani.

Lady Hollingwood zmarszczyła czoło.

– Umiesz zachować się w towarzystwie, prawda?

– Moja matka była damą w każdym calu – powiedziała chłodno. – Ja również.

– Jeżeli mnie zawiedziesz, bez krzty wahania cię wyrzucę. Rozumiesz?

Jak mogłaby tego nie zrozumieć? Przecież chlebodawczyni każdego dnia groziła, że ją wyrzuci.

– Oczywiście, proszę pani.

– Dobrze. Pewnie nie masz w co się ubrać.

– Nie mam nic stosownego na taką okazję.

– Przyślę ci jedną z moich starych sukni. Powinna pasować.

Victoria powstrzymała się od komentarza, że lady jest od niej grubsza, bo uznała, że to nie leży zbytnio w jej interesie. Poprzestała na wyrażeniu zgody.

– Kilka lat temu wyszła z mody, ale nikt nie będzie tego komentował. W końcu jesteś tylko guwernantką.

– Oczywiście.

– No dobrze. O ósmej podajemy napoje, a pół godziny później kolację. Nie chcę, abyś miała z moimi gośćmi kontakt dłużej niż to konieczne.

Victoria musiała ugryźć się w język.

– Zatem do widzenia. – Lady Hollingwood wymaszerowała z pokoju.

Ledwie Victoria zamknęła drzwi, z szafy wyskoczył Robert.

– Ale krówsko! – stwierdził. – Jak ty ją znosisz?

– Nie mam wyboru – odparła. Popatrzył na nią w zamyśleniu.

– Nie. Chyba nie masz.

Victoria poczuła, jak narasta w niej gniew. Jej trudna sytuacja życiowa to jedno. Ale jego uwagi to zupełnie coś innego.

– Lepiej już idź.

– Tak, oczywiście – zgodził się. – Na pewno masz swoje obowiązki. Obowiązki guwernantki.

Założyła ręce na piersi.

– I więcej tu nie przychodź.

– Dlaczego? Całkiem wygodnie w tej szafie.

– Robert… – zaczęła ostrzegawczo.

– No dobrze. Ale najpierw podziękowania za czekoladowe ciasto. – Pochylił się i śmiało ją pocałował. – To będzie mi musiało wystarczyć na całe popołudnie.

Wytarła usta grzbietem dłoni.

– Podlec.

Zachichotał.

– Nie mogę się doczekać jutrzejszego wieczoru, panno Lyndon.

– Nawet się do mnie nie zbliżaj. Uniósł brwi.

– Chyba tego nie unikniesz.

7

Przez cały wieczór i poranek następnego dnia nie było żadnych wieści od Roberta i Victoria zaczęła się łudzić, że w końcu dał jej spokój.

Myliła się.

Znalazł ją kilka godzin przed planowaną porą kolacji. Energicznym krokiem szła przez hol, gdy nagle pojawił się przed nią Robert. Podskoczyła przerażona.

– Robert! – zawołała, przykładając dłoń do piersi, aby uspokoić skołatane serce. Wzięła głęboki oddech i rozejrzała się, czy w pobliżu nikogo nie ma. – Nigdy więcej nie strasz mnie w ten sposób.

Uśmiechnął się szelmowsko.

– Chciałem ci zrobić niespodziankę.

– Obejdzie się – burknęła.

– Sprawdzam tylko, jak ci idą przygotowania do wielkiego debiutu.

– Nie jestem debiutantką – odparła. – A jeśli musisz wiedzieć, to boję się przeraźliwie. Nie przepadam za arystokratami i na myśl, że spędzę kilka godzin w ich towarzystwie, cierpnie mi skóra.

– A co ci zrobili arystokraci, że tak ich nie lubisz? Któryś nie chciał się z tobą ożenić? – Spojrzał świdrującym wzrokiem. – Szkoda, że wszystkie twoje plany wzięły w łeb. Nieźle się natrudziłaś, knując, jak postawić na swoim.

– Nie wiem, o czym mówisz – odparła zdziwiona.

– Nie?

– Muszę już iść. – Chciała ominąć go lewą stroną, ale zastąpił jej drogę. – Robert!

– Nie mogę się doczekać kolacji w twoim towarzystwie.

– Daj spokój – powiedziała, lekceważąc jego słowa, jego oczach widziała wyraźną niechęć.

– Nie wierzysz mi? – zapytał.

– Twoje usta mówią co innego niż oczy. A poza tym dawno temu nauczyłam się nie wierzyć w ani jedno twoje słowo. Zawrzała w nim złość.

– Co to ma znaczyć, do diabła?

– Już ty dobrze wiesz.

Ruszył do przodu i przyparł ją do ściany.

– To nie ja kłamałem – powiedział niskim głosem, wbijając palce w jej ramiona.

Podniosła wzrok.

– Zejdź mi z drogi.

– Żebym stracił okazję do tak pouczającej konwersacji? Nie ma mowy.

– Robert, jeśli ktoś nas zobaczy…

– Dlaczego ty ciągle się boisz, że ktoś nas zobaczy?

Złość wezbrała w Victorii już do takiego poziomu, że zaczęła dygotać.

– Jak w ogóle śmiesz o to pytać? – syknęła.

– Nie brakuje mi śmiałości, kochanie.

Świerzbiła ją ręka. Jego policzek był blisko. I wyglądałby wspaniale z czerwoną pręgą.

– Po raz ostatni proszę…

– Już po raz ostatni? To dobrze. Trochę mnie to znudziło.