Wróciła na korytarz i zeszła po schodach na dół. Domek był bardzo przytulny. Nie miał jadalni, a salonik sprawiał przyjazne wrażenie i zachęcał do wejścia. Przeszła do części jadalnej obejrzeć kuchnię i zauważyła na stole kartkę. Podnosząc ją, od razu rozpoznała pismo Roberta.
V, poszedłem popływać, R
Popływać? Czy on zwariował? Owszem, było lato, ale mało słońca i woda musiała być lodowata. Podeszła do okna sprawdzić, czy widać Roberta, ale morze było zbyt daleko, aby coś zobaczyć.
Wbiegła na górę i założyła buty. Ponieważ nie miała szala – właściwie nie miała żadnych zapasowych ubrań, nie licząc jedwabnej koszuli nocnej – narzuciła na ramiona cienki koc. Wiatr przybierał na sile, niebo ciemniało. Victoria przypuszczała, że sama sukienka nie uchroni jej przed nasilającym się chłodem.
Zeszła na dół, do wyjściowych drzwi. Po lewo ujrzała ścieżkę prowadzącą w dół do skalistej plaży. Ścieżka była bardzo wąska, więc Victoria ostrożnie stawiała kroki, jedną ręką przytrzymywała koc, a drugą balansowała by utrzymać równowagę. Po kilku minutach uważnego marszu dotarła na dół i poszukała Roberta na wodzie.
Gdzie on jest?
Złożyła dłonie w trąbkę i zawołała go po imieniu. Nie usłyszała żadnej odpowiedzi, nie licząc szumu morza. Nie liczyła, że do niej odkrzyknie, ale wystarczyłoby, gdyby pomachał i pokazał, gdzie jest.
Mocniej opatuliła się kocem, a potem tak go podwinęła, żeby mogła na nim usiąść.
Wiatr przybierał na sile, słone powiewy smagały jej policzki. Włosy zaczęły się kleić od wilgoci, nogi jej marzły. Gdzie u licha ten Robert? Czy pływanie przy takiej pogodzie jest bezpieczne? Wstała, rozejrzała się i jeszcze raz go zawołała. W końcu, gdy już myślała, że gorzej być nie może, poczuła na policzku zimną kroplę deszczu.
Zauważyła, że trzęsą jej się ręce, ale zdała sobie sprawę, że to wcale nie z zimna. Ogarniało ją przerażenie. Jeżeli Robert utonął…
Nawet nie była w stanie dokończyć myśli. Była na niego zła za cały poprzedni tydzień i wcale nie miała pewności, czy chce za niego wyjść, ale nie dopuszczała myśli, że mógłby na zawsze zniknąć z jej życia.
Padało coraz bardziej. Cały czas wołała Roberta, ale wiatr nie niósł jej słów w stronę morza. Czuła się bezradna. Nie było najmniejszego sensu wchodzić do wody Robertowi na ratunek, bo po pierwsze, Victoria słabo pływała, a po drugie, nie miała pojęcia, gdzie go szukać. Jeszcze raz wykrzyknęła jego imię. Nie liczyła, że Robert ją usłyszy, ale nic innego nie mogła zrobić.
A bezczynność nie wchodziła w grę.
Niebo złowrogo ciemniało, a Victoria z przerażeniem słuchała coraz groźniejszych zawodzeń wiatru. Starała się równo oddychać, chociaż serce jej biło w obłędnym tempie. I nagle, gdy już myślała, że bezradność ją rozsadzi, ujrzała w oddali różową plamkę. Podbiegła bliżej wody.
– Robert!!! – krzyczała. Minęła minuta, zanim się upewniła, że poruszający się w wodzie obiekt to rzeczywiście człowiek.
– O, Robert! Dzięki Bogu! – odetchnęła i wbiegła po kolana do wody. Była zbyt daleko, aby mu pomóc, ale nie mogła się powstrzymać, żeby nie ruszyć w jego stronę.
Weszła dalej, poczuła wodę na udach. Wysokie fale zasłaniały horyzont, napawając ją strachem. Robert musiał zmagać się z tymi falami. Widziała go teraz z bliższej odległości. Nadal nie sprawiał wrażenia osłabionego, ale zaczynał płynąć chaotycznie. Był zmęczony.
Znów zawołała go po imieniu. Tym razem na moment znieruchomiał i spojrzał przed siebie. Poruszył ustami. Victoria była pewna, że wykrzyczał jej imię.
Z powrotem zanurzył głowę i zaczął płynąć. Być może tylko tak jej się wydawało, ale miała wrażenie, że przyspieszył tempo. Uniosła ręce do góry i zrobiła jeszcze krok do przodu. Dzieliło ich teraz około dziesięciu metrów.
– Robert, już prawie jesteś! – krzyknęła. – Uda ci się!
W jednej chwili woda sięgała jej do pasa, a w następnej nagła, wielka fala przykryła jej głowę. Przewróciła się, przekoziołkowała i przez moment nie wiedziała, gdzie jest. Nagle w cudowny sposób złapała grunt pod nogami i wynurzyła głowę na powierzchnię. Zobaczyła, że stoi przodem do brzegu, więc odwróciła się i zobaczyła brnącego w jej stronę Roberta. Był nagi do pasa, bryczesy oklejały mu uda. Niemal upadł na nią.
– Mój Boże, Victoria – zipnął. – Gdy zobaczyłem, że znikasz pod wodą… – Nie dokończył zdania, pochylił się tylko i wciągał powietrze.
Victoria złapała go za rękę i pociągnęła za sobą.
– Musimy wyjść na brzeg.
– Nic… Nic ci się nie stało?
Patrzyła na niego przez rzęsisty deszcz.
– To ty mnie o to pytasz? Odpłynąłeś tak daleko od brzegu. Nawet cię nie widziałam. Byłam przerażona. Ja… – Przerwała. – Musimy o tym teraz rozmawiać?
Ruszyli powoli. Zmarznięta i osłabiona Victoria z trudem stawiała kroki, a wyczerpany Robert opierał się o nią.
– Victoria – sapnął.
– Nic nie mów. – Za wszelką cenę starała się dotrzeć do brzegu, a potem do ścieżki.
Ale on stanął i zmusił ją do zatrzymania. Ignorując deszcz i wiatr, wziął jej twarz w dłonie i spojrzał prosto w oczy.
– Nic ci się nie stało? – zapytał.
Victoria patrzyła, nie dowierzając, że zatrzymuje się w środku burzy i zadaje takie pytanie. Dotknęła jego dłoni i powiedziała:
– Robert, nic mi nie jest. Tylko zmarzłam. Musimy iść do domu.
Victoria nigdy później nie mogła zrozumieć, jakim cudem udało im się pokonać ścieżkę. Ziemia namokła od deszczu i co chwila jedno z nich ślizgało się i upadało, a drugie je podnosiło. W końcu Victoria z poranionymi dłońmi wspięła się na wzgórze i upadła na zielony trawnik przed domkiem. Kilka sekund później dołączył do niej Robert.
Deszcz zamienił się w ulewę, a wiatr wył, jakby się ktoś powiesił. Wspólnie dowlekli się do wejścia. On chwycił za klamkę, szarpnął drzwiami i otworzył przed nią przytulne wnętrze. Gdy już obydwoje znaleźli się w środku, przez chwilę stali sparaliżowani nagłą ulgą.
Pierwszy doszedł do siebie Robert. Przytulił Victorię i ściskał ją mocno, chociaż nie mógł opanować drżenia rąk.
– Myślałem, że cię stracę – szepnął, przykładając usta do jej skroni. – Myślałem, że cię stracę.
– Nie bądź niemądry. Ja…
– Myślałem, że cię stracę – powtarzał, nie osłabiając uścisku. – Najpierw myślałem, że już… Że nie uda mi się wrócić… Boże… Ja nie chciałem umierać… Zwłaszcza teraz, gdy byliśmy już tak blisko… – Położył dłonie na jej twarzy, ścisnął mocno i starał się zapamiętać każdy szczegół, każdy pieg i każdy kształt. – A gdy zniknęłaś pod wodą…
– Robert, tylko na chwilę.
– Nie wiedziałem, czy umiesz pływać. Nigdy mi nie mówiłaś.
– Umiem. Nie tak dobrze jak ty, ale umiem… Co za różnica? Nic mi się nie stało. – Zdjęła jego dłonie ze swej twarzy i chciała go pociągnąć w stronę schodów. – Trzeba kłaść się do łóżek. Musisz się rozgrzać, bo się przeziębisz.
– Ty też – bąknął, puszczając ją przodem.
– Bóg wie, od jak dawna nie topiłam się w cieśninie Dover. Najpierw zajmiemy się tobą, a potem obiecuję, że się przebiorę w suche ubranie.
Niemal zaciągnęła go na schody. Co chwila się potykał, jakby nie udawało mu się podnieść nogi wystarczająco wysoko, aby trafić na schodek. Na piętrze pchnęła go do przodu.
– To na pewno twój pokój – powiedziała, wpuszczając go do środka.
Skinął głową.
– Rozbierz się – zakomenderowała.
Miał jeszcze dość siły, aby się uśmiechnąć.
– Ach, gdybyś wiedziała, ile razy marzyłem, że tak do mnie powiesz… – Spojrzał na swoje trzęsące się z zimna ręce. Paznokcie miał sine.
– Nie wygłupiaj się – skarciła go surowo, przeszła przez pokój i zapaliła świecę. Był dopiero wczesny wieczór, ale burzowe chmury niemal całkowicie zasłoniły słońce. Od – wróciła się i zobaczyła, że Robert stoi ubrany. – No, co jest? Mówiłam, żebyś się rozebrał. Bezradnie wzruszył ramionami.
– Nie mogę. Palce mi…
Spojrzała na ręce, którymi próbował sforsować zapięcie bryczesów. Palce tak mu się trzęsły, że nie mógł objąć guzików. Z troskliwością wyniesioną jeszcze z czasów, gdy pracowała jako guwernantka, odpięła mu bryczesy i ściągnęła, odwracając głowę.
– Zwykle robię lepsze wrażenie – zażartował. Po takiej uwadze nie mogła dalej odwracać wzroku.
– O – powiedziała zdumiona. – Tego się zupełnie nie spodziewałam.
– Ja też wolałbym wyglądać inaczej – burknął.
Zaczerwieniła się i odwróciła głowę.
– Do łóżka, ale już. – Nieudolnie starała się, aby jej glos zabrzmiał stanowczo.
On starał się tłumaczyć, gdy prowadziła go do łóżka:
– Gdy mężczyzna zmarznie, wtedy…
– Wystarczy. Dziękuję. Nie muszę już nic więcej wiedzieć.
Uśmiechnął się, ale szczękanie zębów zepsuło efekt.
– Zawstydziłaś się.
– Coś takiego! – Podeszła do szafy. – Masz dodatkowe koce?
– Tak. Jeden w twoim pokoju.
– Zabrałam go ze sobą na plażę. Chyba zgubiłam w wodzie. – Zamknęła drzwi do szafy i odwróciła się. – Co ty robisz? – niemal krzyknęła. Leżał na łóżku, ale nie przykrył się kocem. Kurczył się i trzymał ręce na piersi.
Popatrzył na nią.
– Chyba jeszcze nigdy tak nie zmarzłem.
Przykryła go pod samą brodę.
– Musisz się przykryć, bo inaczej się nie rozgrzejesz. Skinął głową, nadal drżał.
– Ręce ci się trzęsą – powiedział.
– Mniej niż twoje.
– Idź się przebrać – polecił.
– Muszę się upewnić, że…
– Idź. – Mówił cicho, ale słyszała w jego głosie stanowczość.
Zawahała się, a po chwili skinęła głową.
– Nie ruszaj się.
– Jak mam się nie…
– Dosyć.
– Victoria – mówił zmęczonym głosem. – Nie mógłbym się ruszyć, nawet gdybym chciał. A akurat nie chcę.
– To dobrze.
– Idź już! Uniosła ręce.
– Idę, już idę.
Gdy odeszła, poprawił się pod kocem. Boże, jak zimno. Kiedy szedł popływać, nawet do głowy mu nie przyszło, że rozpęta się taka burza. Zacisnął zęby, ale i tak szczękały. Nie podobało mu się, że jest zależny od Victorii, zwłaszcza gdy ona sama zmarzła. Najlepiej czuł się w roli jej rycerza – silnego, dzielnego, ofiarnego i odzianego w lśniącą zbroję. Teraz był mokry, zmarznięty i wyglądał żałośnie. Na domiar złego, gdy w końcu zobaczyła go nagiego, nie miał się czym pochwalić.
"Gwiazdka Z Nieba" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka Z Nieba". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka Z Nieba" друзьям в соцсетях.