Urwała na chwilę. Jeśli oczekiwała wyrazów wdzięczności za swoją troskę, to mogła długo czekać. Thea zacisnęła zęby.

Tracąc nadzieję na podziękowania ze strony gościa, pani domu dodała:

– Rhys wrócił po to, by zająć się Sophie, nim będzie za późno na nawiązanie kontaktu z córką. Ma bardzo wiele do nadrobienia i powinien się tym zająć, nim zaangażuje się w nowy związek.

Skąd ona to znała? Pomysł, że dla dobra córki należy zrezygnować z nowego związku, pochodził więc od Lyndy. Bardzo sprytne. I bardzo skuteczne. Gdy na horyzoncie zjawiała się jakaś kobieta, wystarczało zagrać na poczuciu winy byłego męża.

Thea nie zamierzała pokazać po sobie, że została pokonana z kretesem, więc uśmiechnęła się słodko.

– Rhys sam zdecyduje, co będzie dla niego najlepsze – odparła. – Ja ze swojej strony mogę tylko powiedzieć, że kocham jego i kocham Sophie. Kocham go bardzo, chcę spędzić z nim resztę życia. Może nie mamy… – Urwała, widząc, jak piękne oczy Lyndy rozszerzają się gwałtownie.

Obróciła się i zauważyła, że w progu stoi Rhys.

– Długo tu jesteś? – spytała ostro Lynda.

– Wystarczająco długo – odparł, podszedł z uśmiechem, stanął za kanapą i położył dłoń na karku Thei. Aż przymknęła oczy z rozkoszy. – Ja też cię kocham – rzekł cicho.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Thea milczała w drodze powrotnej na stację. Przestało padać, lecz było szaro i ponuro – zupełnie tak samo, jak w duszy Thei.

Lynda w żadnym wypadku nie zamierzała spuścić Rhysa ze smyczy. Nie kochała go i nie chciała dla siebie – to stało się jasne w trakcie rozmowy – lecz nie zamierzała też oddać go innej. Z wielu powodów wygodnie jej było mieć go w pobliżu, w dodatku Lyndzie pochlebiała rola jedynej miłości Rhysa, której utraty wciąż nie zdołał do końca przeboleć. Gdyby znalazł szczęście u boku kogo innego, pierwsza żona natychmiast spadłaby z piedestału… Dlatego też wmawiała mu, pod pozorem troski o dobro jego i o dobro córki, że nie był gotów na nowy związek.

Zmierzyć się z Lyndą i wyrwać Rhysa spod jej wpływu? Thea potrafiła sobie wyobrazić, co by się działo dalej. Tamta, udając przyjaźń, nieustannie torpedowałaby wspólne poczynania Thei i Rhysa. Gdyby tylko mieli zaprosić gości, iść do teatru czy wyjechać na weekend, w ostatniej chwili pilnie wzywałaby byłego męża, by ten zajął się Sophie, na przykład zawiózł ją na lekcję gry na skrzypcach albo zabrał do siebie na noc, bo Lynda udaje się na konferencję.

Thea oczywiście nie mogłaby mieć do niego pretensji o to, że stara się być dobrym ojcem. Ciągle stawiany przed koniecznością wyboru między nią a Sophie, musiałby za każdym razem wybierać córkę. Lynda nieustannie manipulowałaby jego poczuciem winy, podsycając je.

Zawalczyć więc o niego, czy też raczej odejść, pozwalając, by sam zdecydował, czego chce? Z jednej strony Thea wiedziała, że prawdziwa miłość nie trafia się aż tak często, skoro więc zawitała do jej życia, należy uczynić wszystko, by dać jej szansę – stworzyć związek i pielęgnować go, żywiąc nadzieję na to, że podobne uczucie obudzi się w końcu i w sercu Rhysa.

Z drugiej jednak strony nieustanne ingerencje Lyndy mogły zniszczyć to, co wspólnie zbudowali. Po każdym telefonie żądającym jego przyjazdu, Rhys czułby się rozdarty, a w Thei narastałaby gorycz. W końcu nie zostałoby już nic pięknego…

W taki właśnie sposób Isabelle konsekwentnie niszczyła jej związek z Harrym.

Nie, Rhys musi sam podjąć decyzję, czy jest gotów rozpocząć nowe życie i czy jest w nim miejsce dla Thei.

– Jesteś bardzo milcząca – zauważył.

– Przepraszam, zamyśliłam się.

– Wyglądasz na smutną. Czy myślałaś o Harrym?

– W pewnym sensie – odparła wymijająco.

Zawahał się.

– Chcesz o tym porozmawiać?

– Nie. Ale dziękuję.

Bez słowa skinął głową, a Thea była mu wdzięczna za tyle zrozumienia. Harry nigdy nie potrafiłby postąpić podobnie, naciskałby tak długo, aż wydusiłby z niej wszystko.

– Powiedz mi, jak poszło ci z Lyndą – zaproponował po chwili.

– Cóż… – Zastanawiała się przez chwilę, jak najlepiej ubrać to w słowa. – Nie jest zbyt przekonana do naszych zaręczyn.

– Jak to? – wybuchnął z oburzeniem Rhys. – A ja usłyszałem, że jest nimi zachwycona!

Męska naiwność nie ma granic, pomyślała Thea.

– Tak, ale to było, zanim mnie poznała – zauważyła. – Jej zdaniem nie jestem odpowiednią partnerką dla ciebie.

Zmarszczył brwi.

– A niby dlaczego nie? – spytał gniewnie, jakby zapomniał, że cała sprawa dotyczy przecież nie prawdziwych zaręczyn, lecz udawanych.

– Ponieważ nie mamy wiele wspólnego. Przynajmniej ona tak twierdzi. – Zerknęła na niego. – Nie słyszałeś tej części rozmowy?

– Nie. Słyszałem tylko, jak powiedziałaś, że mnie kochasz. Milczała przez chwilę.

– I co? Brzmiało to przekonująco?

– Bardzo.

Udawaj, że to nic dla ciebie nie znaczy, przypomniała sobie surowo. Obróć to w żart.

– Ty też byłeś bardzo przekonujący. Ta ręka na moim karku… Dobre posunięcie.

Zerknęła na niego ponownie, ich spojrzenia zetknęły się. Oboje szybko odwrócili wzrok. Znowu zapadła cisza, w której było słychać jedynie ich kroki na mokrym chodniku.

– Nie rozumiem, co w ogóle Lyndzie do tego – warknął ponuro.

– Nie wiem, w każdym razie dostarczyła nam dobrego pretekstu do zerwania. Przemyśleliśmy jej słowa i doszliśmy do wniosku, że faktycznie mamy niewiele wspólnego, więc nasze małżeństwo byłoby pomyłką.

Rhys milczał ponuro, idąc obok niej z zaciętym wyrazem twarzy. Odezwał się dopiero wtedy, gdy mieli skręcić w ulicę prowadzącą prosto do stacji metra.

– Kawałek dalej jest miła restauracja. – Wskazał przed siebie. – Może tam zjemy kolację?

Thea zebrała się w sobie.

– Jeśli nie masz nic przeciw temu, zrezygnuję z niej.

– Nie jesteś głodna?

– Niespecjalnie.

Na jego twarzy odbiło się zdumienie, gdy przypomniał sobie, jakie ilości jedzenia Thea potrafiła pochłaniać na Krecie.

– Może więc innym razem? Co byś powiedziała na piątek? Masz czas?

– Chyba… chyba nie jest to dobry pomysł – rzekła z trudem. – Chwilowo sprawy trochę się skomplikowały.

– Rozumiem…

Zapadła niezręczna cisza. Stali na rogu, nie patrząc sobie w oczy. Wreszcie Thea opamiętała się i ściągnęła z palca pierścionek.

– O mały włos zapomniałabym o nim. Weź, bo jeszcze go zabiorę przez pomyłkę.

Rhys nawet nie drgnął.

– Czemu go nie zatrzymasz? – spytał nieswoim głosem. – Przyjmij go jako podziękowanie.

– Za co?

– Za dzisiejszy wieczór. Za Sophie. – Zawahał się. – Za Kretę…

– Nie mogę – odparła ze ściśniętym gardłem. – To zbyt kosztowny prezent. – Bez powodzenia starała się uśmiechnąć. – W dodatku i tak nie mogłabym go nosić, to przecież pierścionek zaręczynowy.

– Masz rację – odebrał go od niej, schował do kieszeni.

– To ja już pójdę – odezwała się po chwili milczenia.

– Odprowadzę cię do domu.

– Nie bądź niemądry, nie ma takiej potrzeby, jest jeszcze jasno.

W końcu udało jej się go przekonać, by nie jechał z nią do domu, a jemu udało się ją przekonać, że przynajmniej odprowadzi ją na stację.

– Dziękuję za dzisiejszy wieczór – rzekł dość sztywno, gdy stanęli przy bramkach i Thea szukała karty w torebce.

Znów spróbowała się uśmiechnąć, a rezultat nie wypadł ani trochę lepiej niż poprzednim razem.

– Było bardzo miło zobaczyć Sophie – zapewniła. Znalazła kartę i starała się odsunąć od siebie myśl o tym, jak na stacji South Kensington całowała się namiętnie z Rhysem tuż przed przejściem przez bramkę. Teraz nie mogła liczyć na nic podobnego…

– Pójdę już.

– Do widzenia, Theo.

Przeszła przez bramkę, po czym zerknęła przez ramię. Rhys stał, patrząc za nią posępnie. Chciała zawrócić, powiedzieć, że zmieniła zdanie, chętnie pójdzie na kolację i pozwoli się odprowadzić do domu. Wtedy jednak byłoby jeszcze trudniej rozstać się z nim. Musiała odejść, zostawiając mu czas do namysłu.


– Ale dlaczego? – jęknęła Nell. – Nawet nie dałaś mu szansy, by wybrał między tobą a Lyndą!

– Niestety, to nie jest wybór między nami dwiema, tylko między mną a Sophie, tak to urządziła Lynda. I Rhys musi wybrać córkę, nie ma innego wyjścia.

Nie wróciła do domu, tylko pojechała wprost do siostry i rozbeczała się dosłownie już na progu.

– Mam dość facetów z emocjonalnymi problemami i ciągnącą się za nimi skomplikowaną historią – chlipała żałośnie nad filiżanką herbaty. – Następnym razem poszukam sobie kogoś, kto nie ma podobnych problemów.

– W takim razie zacznij się rozglądać wśród nastolatków – poradziła trzeźwo Nell. – Mężczyzna w twoim wieku będzie miał za sobą co najmniej jeden poważniejszy związek, małżeński czy nie. Gdybyś nie była tak skołowana i wykończona przez tę historię z Harrym, rozumiałabyś to i nie bałabyś się stawić temu czoła.

– Nell, ja się przede wszystkim boje, że jak Lynda będzie nas tak bez końca szarpać, to zmienię się w jakąś wredną, zgorzkniałą babę i wreszcie się znienawidzimy.

– Trzeba więc pracować nad tym, by nie zgorzknieć i by się nie znienawidzić. W każdy wartościowy związek należy włożyć sporo wysiłku. Oczywiście będą pojawiać się okresowe trudności, ale pokaż mi parę, między którą zawsze wszystko układa się gładko. – Przerwała na chwilę, po czym podjęła już łagodniejszym tonem: – Nie każdy ma tyle szczęścia co ty, nie każdemu jest dane kochać kogoś równie mocno, jak ty kochasz Rhysa. Nie marnuj tego daru tylko dlatego, że wolałabyś mężczyznę z zupełnie czystą kartą. Sophie zawsze będzie stanowić część jego życia, zresztą przecież to dzięki niej jest człowiekiem, jakiego znasz i podziwiasz. Weź też pod uwagę, jak znakomicie się składa, że obie ogromnie się polubiłyście. Czy można życzyć sobie czegoś lepszego?

– A co z Lyndą? – spytała niepewnie Thea, która powoli zaczynała powątpiewać w słuszność swojej decyzji. A jeszcze kwadrans wcześniej była tak pewna, że dobrze zrobiła i że Nell ją poprze!