– Dzień dobry, Tino! – powiedziała wesoło, wchodząc do pokoju.

– Więc zjesz dziś ze mną kolację? – spytał tak gwałtownie, że Elyn wybuchnęła śmiechem. Nie był to wprawdzie Max, ale bardzo go lubiła.

– Jutro – odpowiedziała. A gdy stopniowo zaczęli napływać inni pracownicy działu komputerów, wraz z Tinem wzięła się do roboty.

Na wpół obawiała się, na wpół miała nadzieję, że spotka gdzieś Maxa. Nie spotkała go jednak ani w poniedziałek, ani we wtorek. We wtorek wieczór wybierała się z Tinem na kolację. Przedtem jednak udzieliła sobie surowych pouczeń, których przewodni motyw stanowiła myśl, że trwoni tylko czas, wiążąc swe nadzieje z człowiekiem takim jak Zappelli. Tymczasem on, wyłączywszy chwile, w których niejako automatycznie kierował nim instynkt uwodziciela, nie zdawał sobie nawet sprawy z jej istnienia.

Kolacja z Tinem upłynęła w przyjaznej, miłej atmosferze. Cieszyło ją to, że tak dobrze się rozumieją, chociaż zrobiło jej się trochę głupio, kiedy, zapewne powodowany podobnym odczuciem, wyrzucił z siebie:

– Zastanawiam się… Może spędzisz ten weekend ze mną?

– Och, Tino, nie wiem – zaczęła szybko się wycofywać, myśląc, na jakiej podstawie mógł odnieść wrażenie, że jest dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem. – Lubię cię, ale…

– Ależ… – przerwał jej. – Niezręcznie to powiedziałem. Oczywiście miałabyś oddzielny pokój – pospiesznie wyjaśnił. – Myślałem, że moglibyśmy pojechać na narty.

Na jej usta wypłynął uśmiech. Jakiż ten chłopiec jest miły!

– Nie umiem jeździć na nartach – powiedziała i ujrzała, jak wyraz ulgi zmienia jego rysy na myśl o tym, że jej nie obraził.

– Będę cię uczył – zapewnił.

Elyn nagle spodobał się ten pomysł. Być może potrzebowała fizycznej aktywności.

– A gdzie znajdziemy śnieg? – spytała.

Rozpromienił się, widząc, że gotowa jest przystać na jego propozycję.

– Wysoko w górach, w Dolomitach – powiedział.

Resztę kolacji spędzili, omawiając przyszły weekend w Cavalese.

Następnego ranka Elyn wyruszyła do Zappelli Intemazionale w dużo lepszym nastroju niż ostatnio. Postanowiła pogodniej spojrzeć na świat. Dotykała już dna. Teraz jednak zamierzała o wszystkim zapomnieć. Max Zappelli nie był stworzony dla niej, a nawet gdyby był, to – powzięła decyzję – już go nie chciała. I wówczas go zobaczyła. Nagle ugięły się pod nią kolana.

O Boże! Nadchodził od strony parkingu firmy, kierując się w lewo. Ona znajdowała się na drodze prowadzącej do głównego wejścia. Oboje zmierzali w tym samym kierunku. Duma nie pozwalała jej zawrócić, nie mogła już uniknąć spotkania. Za wszelką cenę starała się iść przed siebie równym krokiem.

Gdy usłyszała spływające z wyżyn, szorstkie i wyniosłe dzień dobry, natychmiast utraciła pogodę ducha, którą wcześniej sobie narzuciła.

– Dzień dobry – odpowiedziała uprzejmie, choć sucho, i zbliżając się do głównego wejścia, myślała, że na tym skończy się cała ich rozmowa.

Ale Max wyciągnął rękę, jakby chciał pchnąć skrzydło drzwi.

– Mam nadzieję, że nie czujesz się we Włoszech zbyt osamotniona? – zapytał tak, jak mógłby zapytać każdy pracodawca. I to właśnie doprowadziło ją do wściekłości.

Do diabła! Przecież ją całował! Pozwalał na to, by czuła się kimś więcej niż zwykłym pracownikiem.

– Chcesz mnie odesłać? – W jej głosie pojawiło się wyzwanie.

Nie podobał mu się ten wyzywający ton. Pojęła to, widząc chłód w jego ciemnych oczach.

– Odeślę, kiedy uznam to za stosowne – warknął. Pchnąwszy drzwi, wybuchnął potokiem włoskich słów, by w końcu jednak zmienić ton i dodać miękko: – Nie chciałbym, żebyś siedziała wieczorami w domu.

– Nie ma obawy – rzuciła z wściekłością, chcąc mu dać do zrozumienia, że to nie z jego powodu siedzi w domu.

– Po zwiedzeniu Bolzano…

– Byłaś w Bolzano?! – wybuchnął zdziwiony. I nim zdołała zaczerpnąć tchu, zapytał: – Z kim?

– Z kim? – powtórzyła.

– Przecież nie masz tu samochodu!

– Ale mam przyjaciół! – odcięła się i zadarłszy głowę, przepłynęła przez drzwi. Cóż on sobie wyobraża! Że kim on jest? I to jego sarkastyczne: Nie chciałbym, żebyś siedziała wieczorami w domu… Tak jakby miała twarz niczym rondel i znikąd propozycji!


– Zarezerwowałem dla nas pokoje w hotelu – poinformował Tino szeptem, gdy nazajutrz rano weszła do pokoju.

– Miałem szczęście – ciągnął z radością w głosie. – Wszystko było zajęte, ale w ostatniej chwili ktoś wycofał rezerwację.

– Wspaniale! – uśmiechnęła się entuzjastycznie.

W porze lunchu chciała zrobić jakieś zakupy, toteż najpierw wyskoczyła do sklepu, a po powrocie weszła do bufetu.

– Elyn, tu jest wolne miejsce! – zawołała Felicita Rocca i Elyn ruszyła w jej kierunku. – Jak się czujesz w dziale komputerów? – zapytała sekretarka.

– Wspaniale! – entuzjastycznie odpowiedziała Elyn.

Dławiła w sobie każde pytanie dotyczące Felicity, a zwłaszcza jej stosunku do mężczyzny, dla którego pracowała. Przez chwilę żartowały, po czym, ni stąd, ni zowąd, Elyn zwierzyła się ze swoich narciarskich planów.

– Jeździsz na nartach?

– Nie – roześmiała się Elyn. – To jedno mnie martwi. Chociaż Tino zapewnia, że mogę na miejscu wypożyczyć buty i narty, a reszty już mnie nauczy.

Jeszcze przez chwilę żartowały, po czym Elyn spojrzała na zegarek. To samo uczyniła Felicita.

– Muszę iść – powiedziała.

Elyn podniosła się razem z nią.

– Baw się dobrze w Cavalese! – życzyła jej Felicita na pożegnanie.

– Dziękuję – odparła Elyn i wróciła do biura, zastanawiając się, dlaczego właściwie zwierzyła się ze swoich planów. Czyżby miała nadzieję, że w ten sposób dowie się o tym Max?!

Wszelka nadzieja na odwet legła jednak w gruzach, gdy nazajutrz dotarła do biura. Jak zawsze, Tino był tam pierwszy.

– Tak mi przykro, Elyn – zaczął, wymachując trzymaną w ręku kartką. – Znalazłem to dziś rano na biurku. Zapraszają mnie na bardzo ważny wykład szkoleniowy w Mediolanie. Jutro. Rozumiesz, to dla mnie wielkie wyróżnienie i wyjątkowa okazja zdobycia ważnych informacji.

– Oczywiście. Musisz tam jechać – uśmiechnęła się.

– Wybaczysz, że nie pojadę z tobą do Cavalese?

– Ależ oczywiście! – Poczuła ulgę, że Max nic nie wie o tym wypadzie na narty.

– Jesteś naprawdę bardzo wyrozumiała – z wdzięcznością powiedział Tino. – Sądziłem jednak, że będziesz niezadowolona i dlatego pięć minut temu zatelefonowałem do mojej siostry.

– Twojej siostry? – zdumiała się Elyn, usiłując dobrze go zrozumieć.

– Diletta jedzie w piątek w kierunku Cavalese, by spędzić weekend u rodziny swojego narzeczonego. Twoje towarzystwo sprawi jej w podróży wielką przyjemność.

– Och, ale…

– Proszę cię, Elyn – przerwał jej Tino. – Obiecałem ci wyjazd na narty i jest mi bardzo przykro, że nie dotrzymam obietnicy. Ale…

Jeśli nawet Elyn sama nie wiedziała, czy jechać do Cavalese, czy pozostać w Weronie, to sprawa rozstrzygnęła się sama. Gdy wieczorem wychodziła z biura, nagle z rytmem jej kroków zlały się inne. Spostrzegła wysoką, elegancką postać Maxa Zappellego.

Sam jego widok sprawił, że poziom adrenaliny podniósł się w jej krwi, i tylko dzięki swojej wrodzonej dumie zdołała jakoś zachować pozory chłodu.

– Jak ci idzie w krainie komputerów? – spytał spokojnie, trzymając aktówkę w dłoni, gdy dotarli do dwuskrzydłowych drzwi.

– Sądzę, że nieźle – mruknęła uprzejmie. – Tino Agosta jest znakomitym nauczycielem.

Miała wrażenie, że jej pracodawca mruknął po włosku coś, co nie brzmiało najprzyjemniej, ale uznała, że się myli, gdy w chwilę później miłym, więcej, aksamitnym tonem, orzekł:

– To dobrze. – Po czym, otwierając przed nią drzwi, dodał: – Zapewne, jak zawsze, nie grozi ci samotny weekend w obcym kraju?

Czyżby kpił? A może myślał, choć próbowała wyprowadzić go z błędu, że w jej życiu nie ma żadnych atrakcji towarzyskich? Należało bezzwłocznie uświadomić mu, że jest inaczej. Tego domagała się jej ambicja.

– O, na pewno nie! – oznajmiła raźnym głosem, szybko wychodząc z budynku i zanurzając się w chłodnym powietrzu wieczoru. – Tam, gdzie się wybieram, będą tłumy narciarzy. – Po czym chłodno dodała: – Dobranoc, panie Zappelli – i oddaliła się dystyngowanym krokiem. Miała jednak dziwne wrażenie, że on wciąż stoi w miejscu, odprowadzając ją spojrzeniem.


Diletta Agosta była gadatliwa i, w odróżnieniu od brata, niesłychanie wylewna. Nie mówiła po angielsku tak dobrze jak on, lecz w czasie dwuipółgodzinnej jazdy do Cavalese porozumiewały się całkiem nieźle. W końcu Diletta wysadziła ją przed hotelem, żegnając się wesołym:

– Ciao, Elyn, do zobaczenia niedziela, pół godziny po czwartej. – I z wprawą rajdowca ruszyła prosto w środek chaotycznego, weekendowego ruchu.

– Aaa… Signorina Talbot – powitał ją mężczyzna w recepcji, wyraźnie olśniony jej urodą. – Będzie pani jadła kolację?

– Si, grazie. - Elyn uśmiechnęła się i podążyła w ślad za boyem hotelowym.

Jak stwierdziła następnego dnia, Cavalese nie było miastem zbyt wielkim, toteż w krótkim czasie zdołała obejrzeć witryny po obu stronach ulicy.

– Dzisiaj sobota – mówiła sama do siebie – mogę robić co zechcę.

Weszła do najbliższej kawiarni i zamówiła kawę, obiecując sobie, że wróci tu po południu i skosztuje kuszących ciastek.

Wypiła kawę i zaczęła znów zwiedzać miasto, nad którym wznosiły się ośnieżone góry. W porze obiadu stwierdziła, że znajduje się nie opodal miejsca, skąd odchodzi kolejka linowa. Wydało się jej rzeczą logiczną, że wysoko w górach musi być jakaś restauracja, gdzie można by coś zjeść i wokół której mogłaby trochę pospacerować.

Kupując bilet, zdała sobie sprawę, że na szczyt Cermis wjeżdża się dwoma różnymi wagonikami. Przypuszczała, że dzieje się tak z powodu bardzo stromego zbocza. W jego połowie zbudowano stację, gdzie turyści przesiadali się z jednego wagonika do drugiego.