Chciała znowu wykrzyczeć jego imię, lecz nie mogła. Zdjął ją lęk, kiedy wolno rozpinał jej stanik, lecz nie Maxa się bała, a siebie, słów, które mogłaby mimowiednie wypowiedzieć.
Rozpiął, a potem zsunął z niej bluzkę. Przez chwilę ogarnęła ją nieśmiałość. Tymczasem Max wyzwolił się ze swetra i z koszuli. Poczuła ciepły, cudowny dotyk jego skóry, która przylgnęła do jedwabistej gładkości jej ciała. Rozkoszowała się tym dotykiem. Jego długie, wrażliwe palce osaczały twardniejące koniuszki jej piersi. Wydała z siebie jęk pożądania, ale znów sparaliżował ją wstyd. Nagle ustał ruch jego łagodnych palców wokół twardniejących, różowych sutków, ruch, który ją zniewalał. Max cofnął się i spojrzał na nią. W miękkim świetle stołowej lampy, stojącej tuż za nim, rysowały się jej piersi. Blask i cień ognia na kominku podkreślał ich piękno.
– Najdroższa… – wyszeptał. Pochylił się i pocałował jedną pierś, a potem drugą.
– Max! – Przywarła do niego. Coś zmuszało ją, by powtarzać jego imię. Pragnęła go… pragnęła… Wilgotne pocałunki, którymi pokrywał jedną jej pierś, podczas gdy palce kusząco pieściły drugą, wprawiły ją w szaleństwo podniecenia.
Ciaśniej do niego przylgnęła, tuląc się do jego ciała, które mogła teraz swobodnie dotykać. Uwielbiała go i z zachwytem przyjmowała to, co robi, kiedy czule układał ją na miękkim ciepłym dywanie.
Niemal całkiem pozbyli się swych ubrań. Jego ciało stanowiło jedno z jej ciałem, ich nogi splotły się ze sobą.
– Och, Max! – krzyczała. Nie mogła poskromić ognia, który szalał wewnątrz niej. – Och, proszę! Weź mnie!
– Ukochana! – zawołał w uniesieniu.
Wiedziała, że za chwilę będzie już całkiem naga i tego właśnie pragnęła. Pogrążona w bezrefleksyjnym, bezmyślnym świecie miłości i pożądania, które on jedynie potrafił zaspokoić, mogła powiedzieć mu tylko jedno:
– Pragnę cię. Nigdy przedtem nie pragnęłam żadnego mężczyzny, ale teraz wiem, czym jest ta trawiąca mnie namiętność. Wiem, co się wtedy czuje… Max, proszę! – błagała gorączkowo – nigdy…
Zduszony dźwięk, który się z niego wydobył, chrapliwy okrzyk w jego języku, gdy nagle, jak oparzony, odsunął się od niej, sprawiły, że urwała zdumiona.
Zaniemówiła, a on odwrócił się od niej i usiadł, ukazując szerokie ramiona i wspaniałe, nagie plecy.
– Max, co…? – pytała bezradnie, rozpaczliwie próbując uchwycić sens tego, co się stało. Miał ją posiąść, zawładnąć jej ciałem, wprowadzić w świat nowych namiętności, ugasić ogień, który w niej rozpalił. Cóż więc robi, siedząc teraz tyłem do niej? – Och! – wykrzyknęła, gdy wreszcie niewielka część jej mózgu zaczęła funkcjonować. – Max, przepraszam! Twoja noga! Czyżbym…
– Daj spokój! – uciął.
Jego ton otrzeźwił ją bardziej niż kubeł zimnej wody. Najwyraźniej odstąpił od swoich zamiarów.
– Spokój…?! – wykrzyknęła, niezdolna się opanować. Ale duma, ten nieodmiennie wierny sprzymierzeniec, ułatwiła jej wyjście z sytuacji. Wielkie nieba! Przecież nie będzie żebrać! – Jak sobie życzysz – wyjąkała i w tej chwili, w chwili gdy została odtrącona, naraz zapragnęła, by noga przysporzyła mu jak najwięcej cierpień. W podenerwowaniu dostrzegła przy kominku swoje buty, lecz by po nie sięgnąć, musiała przesunąć się obok niego. Zaledwie przed minutą gotowa była bez reszty mu się oddać, ale teraz… teraz nie ujrzy nawet fragmentu jej nagiej ręki.
– Podaj mi moje buty – powiedziała zduszonym głosem.
– Wracam do hotelu.
Właśnie zapinała stanik i sięgała po bluzkę, gdy oznajmił szorstko:
– Nigdzie nie pójdziesz w takim stanie. Możesz zająć sypialnię. Ja będę spał tutaj.
Do diabła! – pomyślała, lecz równocześnie uświadomiła sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, że skoro Max odstąpił od swoich planów, to w nocy nie grozi jej niepożądana wizyta. A ponadto, gdy spojrzała na sofę o drewnianych poręczach, zdała sobie sprawę, że ten, kto będzie na niej spał, ma przed sobą bardzo męczącą noc.
Zasłużył na coś o wiele gorszego, ale na początek niech i to wystarczy.
– Dziękuję, chętnie – zgodziła się zgryźliwym tonem i chwytając pozostałe części swojej garderoby, wypadła do jedynej sypialni w tym domu. Zamykając drzwi, wiedziała jednak, że to nie Maxa czeka najtrudniejsza noc.
Noc zdawała się nie mieć końca. Nigdy nadejście poranka nie napełniło Elyn większym szczęściem. Głowa pękała jej z braku snu i udręki goniących za sobą myśli, które prześladowały ją podczas tych godzin czuwania.
Na początku była zbyt wytrącona z równowagi, by myśleć jasno. Stopniowo jednak uspokajała się, lecz wciąż nie mogła się uporać z pytaniem, na które nie znajdowała odpowiedzi. Z pytaniem: Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Przez kilka minut siedziała nieruchomo. Chciała zniknąć niezauważalnie, zostawiając nawet kurtkę, ale zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że tylko się ośmieszy, wychodząc na mróz w tym, w czym stoi.
Podniosła się i zajrzała do kuchni. Był już tam. Tak jak myślała. Jego gładko ogolona twarz wskazywała na to, że nie ona pierwsza odwiedziła łazienkę tego poranka. Siedział wpatrzony w drzwi, w których się pojawiła. Rumieńce wystąpiły na jej policzki, ale udała, że go nie dostrzega. Rozdrażniło ją jednak to, że i on jej nie zauważał.
Minęła go, złapała kurtkę i nie zatrzymując się nawet, by ją włożyć, a nie widząc żadnych powodów, by zostawać z nim choć przez chwilę, wybiegła z wysoko uniesioną głową.
W połowie drogi do Cavalese zwolniła, by na koniec stanąć. Niech to diabli! Źle się stało. Max nie ma nic do jedzenia. Nie jest w stanie prowadzić samochodu. Jak, na Boga, dotrze na lotnisko, skoro jutro ma lecieć do Rzymu?!
Odwróciła się z ociąganiem i ruszyła z powrotem pod górę. Wiedziała, że kierują nią emocje, ale nawet gdyby ich nie doznawała, nie zostawiłaby żadnego człowieka na pastwę losu. Jak więc ma opuścić kogoś, kogo kocha?
Gotowa zaopatrzyć go w żywność w którymś ze sklepów lub, gdyby zechciał, odwieźć do hotelu, gdzie przynajmniej miałby do dyspozycji fachową obsługę, pokonała schody prowadzące na werandę i nacisnęła klamkę drzwi wejściowych.
Drzwi ustąpiły. Wsunęła do kieszeni słoneczne okulary i weszła do środka. Przygotowując w głowie wersje propozycji, które mogłaby wysunąć, przebiegła przez salon. Tymczasem Max, słysząc, że ktoś wchodzi, wyłonił się z kuchni. Elyn stanęła jak wryta, a jej oczy niemal wyskoczyły z orbit, gdy zrobił w jej kierunku trzy, może cztery kroki i widząc jej oniemiały wyraz twarzy, sam zamarł.
Ale to on odezwał się pierwszy.
– Elyn, jak… – zaczął, lecz ona, tracąc kontrolę nad swymi emocjami, nie chciała nic już słyszeć.
– Nie kulejesz! – wykrzyknęła, niczego nie rozumiejąc.
Wciąż próbowała to pojąć, kiedy nagle dotarło do niej, że skoro utykał jeszcze pół godziny temu, to musiałby w tym czasie doświadczyć cudownego uzdrowienia!
– A więc nic ci się nie stało?! – zawołała, nie dowierzając. I nagle rozpętało się w niej piekło. – Och, ty! – wrzasnęła. Jej już pobudzone emocje wymknęły się spod kontroli. Wiedziała tylko to, że została oszukana. Jej działaniem kierował wściekły gniew, który musiał znaleźć ujście. W mgnieniu oka rzuciła się do przodu, ręka jej zatoczyła w powietrzu łuk. – Masz! – wybuchła i nie panując nad sobą, wymierzyła mu z satysfakcją potężny policzek.
Już wychodziła, gdy drżącym głosem wychrypiał:
– Elyn! – Potem zawołał: – Zaczekaj, Elyn! – wciąż jeszcze oszołomiony tym, że go uderzyła.
Ale ona już nie czekała na nic. Opanowała ją furia, jakiej jeszcze nie znała. Miała tylko jeden cel – wydostać się stąd.
Zatrzymała się przy drzwiach, chcąc je otworzyć. I wtedy, wpółobrócona, dostrzegła, że idzie w ślad za nią. W odróżnieniu od swojej matki Elyn nigdy nie rzucała niczym w gniewie, ale też dotąd nikt nigdy tak dalece jej nie zranił i nie wyprowadził z równowagi. Teraz, gdy w pełni uświadomiła sobie bezmiar oszustwa, jakiego dopuścił się Max, sięgnęła po to, co mogło posłużyć jej za pocisk.
Chwyciła potężny but narciarski, który stał obok drzwi, uniosła go tak, jakby nic nie ważył, i z całej siły cisnęła nim w Maxa.
– Elyn… – jęknął, ale go nie słyszała. Dotarł do niej tylko huk i łomot buta spadającego na ziemię.
Wypadła z domu i biegła przed siebie. Pragnęła go zranić, tak jak on ją zranił. Jasne, że udawał tylko kontuzję po to, by została z nim na noc. Jasne, że od chwili, gdy zjeżdżał z tej góry, myślał tylko o tym, jak ją uwieść. Ale równie jasne było to, że reagowała zbyt żywo, na jego zabiegi odpowiadała zbyt ochoczo, tak iż w końcu go tym zniechęciła.
Jak mógł ją odtrącić! Czuła, że nigdy, przenigdy, nie zapomni tej hańby. Ach, jak bardzo pragnęła zostać tam jeszcze sekundę albo dwie, by móc cisnąć w niego drugim butem narciarskim!
Rozdział 7
Kiedy nazajutrz rano Elyn brała prysznic i ubierała się, by ruszyć do pracy, czuła się rozbita i wytrącona z równowagi. Nie pamiętała już, jak dotarła do swego hotelu w Cavalese, chociaż pamiętała o tym, żeby spakować się i usiąść, czekając na siostrę Tina, która miała podwieźć ją do Werony.
Zanim nadjechała, trochę spóźniona, Elyn pogrążyła się w zamęcie uczuć. Minął jej gniew, a właściwie zdolna była go ukryć i nawet z uśmiechem odpowiedzieć na przeprosiny Diletty:
– Ach, to drobiazg. Jak ci się udał weekend?
Umiała też tłumić swoje emocje w drodze powrotnej do Werony. Ale ponownie wyrwały się spod kontroli, gdy znalazła się sama w apartamencie.
Następna, potworna noc nie była dla niej zaskoczeniem. Drzemała ledwie, budząc się co chwilę. Wstała wcześnie. Była głęboko dotknięta i upokorzona. Max, pomimo swojego: „Zaczekaj, Elyn”, nie pofatygował się nawet, by ją dogonić, co wskazywało na to, ile go naprawdę obchodziła. Nie próbował jej przeprosić. Nawet na to się nie zdobył. Jak mógł! Znów szalała, trzęsła się wewnętrznie, myśląc o tym, co zrobi teraz. Wyjedzie do domu. Wróci do Anglii. Tego domagała się jej ambicja. Miała już w połowie spakowane walizki, kiedy stary lęk przed zadłużeniem skoczył jej do gardła. Jeśli wyjedzie, zrezygnuje z dobrze płatnej pracy. A przecież ambicja nie napełni pieniędzmi jej portfela.
"Intruz z Werony" отзывы
Отзывы читателей о книге "Intruz z Werony". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Intruz z Werony" друзьям в соцсетях.