– No, może, ale… – Dotarła do drugiego piętra, a tam stał kolejny Szkot w kilcie.

Mężczyzna zaplótł żylaste ramiona na piersi i przypatrywał się Shannie bacznie. Za jego plecami ze ściany zerkali elegancko ubrani ludzie z olejnych portretów. Wszyscy zdawali się patrzeć na nią gniewnie.

– Mogę prosić o więcej szczegółów? – W złotobrązowych oczach Romana pojawił się błysk rozbawienia.

A niech go szlag.

– No cóż. – Odchrząknęła. – Są bardzo przystojni. Zgodziłaby się ze mną każda kobieta. – Zauważyła, że Szkot odrobinę się rozchmurzył. – Świetnie ubrani, mają boskie nogi i strasznie mi się podoba ich chód.

Na twarzy Szkota pojawił się uśmiech.

– Dzięki, panienko.

– Nie ma za co. – Odpowiedziała uśmiechem. Roman zmarszczył czoło.

– Skoro uważasz moich ochroniarzy za mężczyzn idealnych, w czym problem?

Shanna pochyliła się w jego stronę.

– Chodzi o ich broń. Mają tylko mały mieczyk u pasa…

– Szkocki sztylet – poprawił Roman.

– No i ten nożyk w skarpecie.

– Sgian dubh - pouczył.

– Nieważne. – Łypnęła groźnie. – No, popatrz tylko na ten nożyk. Jest z drewna, na miłość boską! To epoka prawie kamienia łupanego, a Rosjanie mają karabiny maszynowe, do cholery! Mam mówić dalej?

Szkot zachichotał.

– Mądralka, sir. Mam jej co nieco pokazać? Roman westchnął.

– Dobrze.

Szkot odwrócił się, odchylił portret, za którym znajdowała się skrytka, i po chwili znów patrzył na Shannę. Działo się to tak szybko, że ledwie się zorientowała, na co się zanosi, a już celował do niej z pistoletu maszynowego.

– Rany – sapnęła.

Szkot odłożył broń do schowka i zamknął ukryte drzwiczki.

– Teraz dobrze, panienko?

– O tak. Byłeś wspaniały. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Zawsze do usług.

– W całym domu jest broń – powiedział twardo Roman. – Nie przesadzałem, zapewniając, że będziesz tu bezpieczna. Mam mówić dalej?

Wydęła usta.

– Nie.

– No to idziemy. – Poszedł pierwszy na górę.

Shanna czuła się głupio. Niepotrzebnie zachowała się niegrzecznie. Jeszcze raz spojrzała na Szkota.

– Piękny kilt, widzę, że różni się wzorem od innych.

– Shanna! – Roman już czekał piętro wyżej.

– Idę! – Pobiegła po schodach, a jej krokom towarzyszył chichot Szkota. Jezu, co nagle ugryzło Romana? – A skoro już mowa o ochronie, jest jeszcze jeden problem, który chciałabym poruszyć.

Przymknął oczy i odetchnął głęboko.

– Mianowicie? – Pokonał kilka stopni.

– Chodzi o Iana. Jest za młody, żeby wykonywać tak niebezpieczną pracę.

– Jest starszy, niż wygląda.

– Nie uwierzę, że ma więcej niż szesnaście lat. Powinien chodzić do szkoły.

– Zapewniam cię, że Ian otrzymał odpowiednie wykształcenie. – Roman był już na trzecim piętrze, minął strażnika w kilcie.

Shanna pomachała mu. Ciekawe, czy za obrazem kryje się broń nuklearna. Z drugiej strony, czy dom nafaszerowany bronią naprawdę jest bezpieczny?

– Nie chcę, żeby strzegło mnie dziecko. Protestuję.

– Przyjąłem twój sprzeciw do wiadomości – rzucił, cały czas idąc.

I tyle? Przyjąłem i zapomnę?

– Mówię poważnie. Jesteś tu szefem i najwięcej zależy od ciebie…

Zatrzymał się wpół kroku.

– Skąd wiesz, że jestem szefem?

– Domyśliłam się, a Connor potwierdził moje przypuszczenia.

Westchnął i ruszył dalej.

– Widzę, że muszę poważnie porozmawiać z Connorem. Shanna dreptała za nim.

– Jeśli ty nie załatwisz sprawy Iana, zwrócę się do jego szefa, Angusa MacKaya.

– Co? – Zatrzymał się. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. – Skąd o nim wiesz?

– Connor mi powiedział, że to właściciel agencji MacKay – Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne.

– Na miłość boską. – Roman pokręcił głową. – Muszę bardzo poważnie porozmawiać z Connorem. – Doszedł do czwartego piętra.

– Na które idziemy?

– Na piąte. – A co tam jest?

– Moje apartamenty.

Jej serce na moment przestało bić. Zatrzymała się na czwartym, żeby wyrównać oddech. W półmroku krył się strażnik w kilcie.

– A pokoje gościnne?

– Będziesz na czwartym, później cię tam zaprowadzę. – Ruszył dalej. – Chodź.

– Dlaczego idziemy do ciebie?

– Musimy omówić coś ważnego.

– A tu nie możemy?

– Nie.

Uparciuch. Szukała tematu do rozmowy.

– Nie brałeś pod uwagę zainstalowania tu windy?

– Nie.

Nie dawała za wygraną.

– Skąd pochodzi Radinka?

– Dziś to jest Republika Czeska.

– Co miała na myśli, mówiąc, że wreszcie się zjawiłam? – Shanna pokonywała ostatnie stopnie.

Wzruszył ramionami.

– Radinka jest przekonana, że ma dar jasnowidzenia.

– Tak? Myślisz, że naprawdę ma? Zatrzymał się u szczytu schodów.

– Nie obchodzi mnie, w co wierzy, póki dobrze wykonuje swoją pracę.

– No właśnie. – Chyba nigdy nie słyszał o empatii. – Jeśli chodzi o sprawy zawodowe, ufasz jej, ale kiedy mówi, że ma zdolność jasnowidzenia, nie wierzysz.

Zmarszczył brwi.

– Jej przepowiednie są błędne.

– Skąd wiesz? – Pokonała ostatni stopień. Mars na jego czole się pogłębił.

– Powiedziała, że czeka mnie w życiu wielka radość.

– I co w tym złego?

– A wyglądam na radosnego typa?

– Nie. – Denerwujący facet! – Więc pogrążasz się w nieszczęściu, byle tylko jej udowodnić, że się myli?

W jego oczach pojawił się błysk.

– Nie. Byłem nieszczęśliwy już na wiele lat przed jej poznaniem. Ona nie ma z tym nic wspólnego.

– No to brawa dla tego pana. Sam się skazujesz na życie w cierpieniu.

– Nieprawda.

– Właśnie że tak.

– To dziecinne. – Skrzyżował ręce na piersiach.

– A właśnie że nie. – Zagryzła usta, żeby się nie roześmiać. Za dobrze bawiła się, prowokując go.

Przyglądał się Shannie uważnie i kąciki jego ust drgnęły.

– Chcesz mi dokuczyć?

– A ty lubisz cierpieć? Roześmiał się.

– Jak ty to robisz?

– Co? Jak ciebie rozbawiam? – Uśmiechnęła się. – To dla ciebie nowe doświadczenie?

– Nie, ale dawno tak się nie czułem. – Przyglądał się jej ze zdumieniem. – Zdajesz sobie sprawę, że dziś cudem uniknęłaś śmierci?

– Owszem. Życie bywa okropne, i wtedy można tylko śmiać się albo płakać. I czasami wybieram śmiech. – Już dość się napłakała. – Zresztą miałam dziś szczęście. Mój anioł stróż zjawił się w odpowiedniej chwili.

Zesztywniał.

– Nie myśl tak o mnie. Nie jestem… Jestem beznadziejny. W jego oczach wyrzuty sumienia wrzały jak płynne złoto.

– Roman. – Dotknęła jego policzka. – Zawsze jest nadzieja. Cofnął się o krok.

– Nie dla mnie.

Czekała, liczyła, że coś powie, że się jej zwierzy, on jednak milczał. Odwróciła się na pięcie. W mroku czekał kolejny strażnik. Dostrzegła dwoje drzwi i wielki obraz między nimi. Przyjrzała mu się uważnie. Był to pejzaż, zachód słońca nad górzystą zieloną krainą. W dolinie zasnutej mgłą przycupnęły ruiny kamiennej budowli w stylu romańskim.

– Piękny – szepnęła.

– To… to był klasztor, w Rumunii. Tylko tyle z niego zostało.

I zostały wspomnienia, domyśliła się, patrząc na ściągniętą twarz Romana. Nie najlepsze. Czemu trzyma tu malowidło, skoro ten widok sprawia mu ból? No tak. Lubi cierpieć. Wpatrywała się w obraz. Rumunia? To tłumaczyłoby ledwie słyszalny akcent. Budynek mógł być zniszczony podczas wojny albo w czasach komunizmu, wydawało się jednak, że doszło do tego w zamierzchłej przeszłości. Dziwne. Co ruiny starego klasztoru mają wspólnego z Romanem?

Otworzył drzwi po prawej stronie.

– To mój gabinet. – Zaprosił ją do środka.

Nagle miała ochotę odwrócić się i uciec. Dlaczego? Uratował jej życie, a teraz miałby ją skrzywdzić? Zdjęła torebkę z ramienia, przycisnęła do piersi, ma przy sobie pistolet. Cholera, po tym, co przeszła w ciągu ostatnich miesięcy, nie potrafiła nikomu zaufać.

I to właśnie było najgorsze. Zawsze będzie sama. A tak bardzo pragnęła normalnego życia – męża, dzieci, pracy, ładnego domku w ładnej dzielnicy, najlepiej z białym płotem. Zwykłego życia, do cholery. Ale nigdy go nie dostanie. Rosjanie nie zabili jej tak jak Karen, ale i tak odebrali jej życie.

Wyprostowała się i weszła do obszernego pomieszczenia. Rozejrzała się, ciekawa, jakie meble wybrał Roman, ale jej uwagę zwrócił ruch po przeciwnej stronie gabinetu. Z półmroku wynurzyły się dwie postacie: Connor i Gregori. Powinna odetchnąć z ulgą, ale ich miny budziły niepokój. W pokoju nagle zrobiło się zimno. Bardzo zimno. Lodowaty podmuch omiótł jej głowę.

Zadrżała, odwróciła się do drzwi.

– Roman?

Zamknął drzwi na klucz i wsunął go do kieszeni. Przełknęła ślinę.

– Co się dzieje?

Patrzył na nią z ogniem w złotych oczach. Podszedł bliżej i szepnął:

– Już czas.

Rozdział 7

Wampiry od stuleci posługują się kontrolą umysłu. W ten sposób najłatwiej przekonać śmiertelnika, by z własnej woli zaofiarował się jako źródło pożywienia. I tylko tak mogą pozbawić go wspomnień o tym zajściu, kiedy jest już po wszystkim. W czasach przed wynalezieniem sztucznej krwi Roman co noc uciekał się do hipnozy i kontroli myśli. Nigdy nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Była to kwestia życia lub śmierci. Normalne.

Powtarzał to sobie, prowadząc Shannę na górę, do gabinetu. Nie ma powodów, by czuł się winny. Wspólnie z Gregoriem i Connorem przejmą kontrolę nad jej umysłem; zmusi ją, by mu wstawiła kieł, a potem usunie to z jej pamięci. Prosta sprawa. Zwyczajna. Sam nie wiedział, czemu denerwuje się coraz bardziej. Gdy stanął na progu gabinetu, dręczyły go wątpliwości co do sensowności całego planu. Trzech wampirów na jedną śmiertelniczkę? Owszem, to prawdopodobnie jedyny sposób, by pokonać jej upór. Jedyny sposób, by odzyskał cholerny kieł. Ale nabierał coraz silniejszego przekonania, że będzie to, ni mniej, ni więcej, brutalny atak.