Gdy Kelly się ubierała, pielęgniarka wręczyła Jake'owi zdjęcie. Nawet na nie nie spojrzał, tylko schował je do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Opuszczali szpital w całkowitym milczeniu. Kiedy powoli schodzili ze schodów, Kelly wzięła Jake'a pod rękę, żeby się uspokoić, a on niespodziewanie pociągnął ją w stronę centrum handlowego.
– Dokąd idziemy? – zdumiała się.
– Trzeba to uczcić.
– Ależ to sklep z włóczką – stwierdziła, kiedy popchnął ją leciutko w stronę drzwi.
Jake skierował się od razu do sprzedawcy.
– Poproszę tonę białej włóczki… – powiedział. – Och, i trochę niebieskiej… I chcemy obejrzeć katalog ze wzorami. – Jake był w swoim żywiole.
– Podobają mi się te dziecięce buciki – powiedziała Kelly.
– Nie, te są lepsze.
– Zgoda.
– Spójrz na ten kombinezon i czapeczki.
– Jak myślisz, czy zdążę to wszystko wydziergać?
– Pomogę ci. To nie może być zbyt trudne, skoro nawet ty jakoś sobie radzisz.
Śmiejąc się, uderzyła go lekko w ramię i przeraziła się, kiedy skulił się i krzyknął.
– Coś ci zrobiłam? – zapytała cicho.
– Nic. Jestem zupełnym słabeuszem. – Próbował nadrabiać miną, ale bardzo pobladł. Wyszli ze sklepu obładowani włóczką. Jake uparł się, że będzie nieść sprawunki. Odzyskał już siły i szedł tak zamaszystym krokiem, że Kelly ledwo mogła za nim nadążyć.
Kelly aż podskakiwała z radości. W pewnym momencie potknęła się i zapewne upadłaby, gdyby Jake jej nie podtrzymał.
– Spokojnie – powiedział. – Jesteś w ciąży.
– Dopiero teraz zauważyłeś?
– Dopiero teraz to do mnie dotarto.
– Tak, oczywiście. Jake, urodzę dziecko!
Zarzuciła mu ręce na szyję, a on upuścił sprawunki, żeby ją objąć i przytulić.
– No dobrze – powiedział pospiesznie – ostatnim razem straciłaś dziecko, ale tym razem będzie inaczej. Wszystko pójdzie dobrze.
– Naprawdę?
– Naprawdę. – Uśmiechnął się, podchwytując jej nastrój. W tej samej chwili zaczęli razem śmiać się głośno, niemal histerycznie, dając upust szczęściu i poczuciu ulgi. Przechodnie patrzyli na nich z niepokojem. Kelly przytuliła się do Jake'a i przycisnęła głowę do jego piersi tak mocno, że czuła ciche bicie jego serca.
Pomyślała wtedy o innym bijącym sercu, tym, które razem oglądali. Sercu ich synka.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tygodnie, które nastały później, należały do najszczęśliwszych w życiu Kelly. College zamknięto na czas ferii wielkanocnych, toteż miała mnóstwo wolnego czasu. Czytała, dziergała dziecięce ubranka i cieszyła się towarzystwem Jake'a.
Na szczęście nie zrealizował swojej groźby i nie zaczął robić na drutach. Kupił natomiast złotego pluszowego misia, który, zdaniem Kelly, był tak duży, że mógł przygnieść każde dziecko.
Czasami zastanawiała się, dlaczego właściwie nie powiedziała Jake'owi całej prawdy. Dlaczego zataiła, że on jest ojcem jej dziecka. Z pewnością i tak się domyślał, czekał jedynie na potwierdzenie.
Ale nigdy nie zapytał o to wprost. Zastanawiała się nawet, czy zależało mu na odpowiedzi. Starał się być doskonałym bratem, uczynnym i troskliwym, ale zachowywał dystans. Choć bardzo się starała, nie potrafiła wyczuć, czy była to poza, czy naprawdę odpowiadał mu taki stan rzeczy.
Nie potrafiła przeniknąć jego myśli, bała się zatem przekraczać uzgodnione wspólnie granice. Jake i tak okazywał jej wiele ciepła, nie miała prawa żądać więcej.
Jego rekonwalescencja postępowała powoli. Nie przybrał dostatecznie na wadze, nadal był bardzo blady i często opadał z sił. Tylko humor mu dopisywał, nigdy też na nic się nie skarżył. Kiedy raz wspomniała o konsultacji lekarskiej, odpowiedział zdecydowanie – tonem Jake'a, którego znała dawniej – żeby przestała mu suszyć głowę.
Pewnego dnia, gdy wróciła z zakupów, zauważyła na stole dość oryginalną kolację.
– Sardynki i płatki kukurydziane? – zapytała, szeroko otwierając oczy.
– Ostatnio się nimi zajadałaś.
– Ale nigdy równocześnie. Dziś mam ochotę na banany.
– Masz ochotę na banany? – spytał z niedowierzaniem. – To dość banalne.
– Nudne, chciałeś powiedzieć? Ja niestety w ogóle jestem nudna.
– Starałem się tylko pomóc – odrzekł, wydymając wargi. Wyglądał na lekko obrażonego.
– Wiem i doceniam to. Ale jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, to może…
– Zrobię wszystko, o co poprosisz.
– Nie bądź taki nadgorliwy. Nie wiesz, o co chodzi.
– To bez znaczenia.
– A więc chodź ze mną do szkoły rodzenia.
– Wymusiłaś na mnie tę obietnicę podstępem.
Jednak dotrzymał słowa, karnie stawił się na pierwszych zajęciach. Chłonął informacje jak gąbka, a potem, gdy wrócili do domu, zapragnął dowieść, jakim jest pojętnym uczniem. Pomógł Kelly wyciągnąć się wygodnie na sofie i przyniósł talerz mleka z bananami.
– Prośba o rozejm – powiedział.
– Dziękuję, przepyszne! Właśnie na to miałam ochotę przed snem. Zdrowy i lekkostrawny posiłek. Jestem zadowolona, że pilnie słuchałeś wykładu, choć wydawałeś się nieobecny duchem. – Gdy zjadła, Jake zaczął jej masować stopy. – Och, jak dobrze… – wzdychała. – Nie przerywaj.
– Dobrze, kochanie.
– A tu cię mam! – zawołała triumfalnie. – Zaklinałeś się, że nigdy nie użyjesz słów „dobrze, kochanie".
– To nieprawda.
– Powiedziałeś to już podczas naszej pierwszej randki. Miałeś kuzyna pantoflarza, który tylko w ten sposób zwracał się do żony. Zaklinałeś się, że prędzej umrzesz, niż kiedykolwiek pójdziesz w jego ślady. Wspomniałeś nawet coś o wygodach kawalerskiego stanu…
– Kiedy to powiedziałem?
– Mniej więcej miesiąc przed naszym ślubem.
– Jeśli sugerujesz, że ożeniłem się z tobą pod przymusem, nie masz racji. A teraz idź do łóżka. Potrzebujesz odpoczynku.
Miał rację, ale ostatnio cierpiała na bezsenność. Minął już okres, gdy dokuczały jej mdłości i teraz dosłownie rozpierała ją energia.
Poczuła podniecenie, gdy Jake niespodziewanie wyszedł z łazienki owinięty tylko ręcznikiem.
Nadal był zbyt szczupły, a opalenizna dawno zbladła, jednak Kelly zupełnie to nie przeszkadzało. Pragnęła go tak mocno, że na chwilę straciła oddech. Jak widać ciąża nie chroniła przed tego typu odczuciami…
Wróciła myślami do pamiętnego przyjęcia, do tamtej gorącej, aksamitnej nocy, kiedy odrzucili wszelkie hamulce i dali upust namiętności. A Jake naprawdę wiedział, jak zadowolić kobietę. Te wspomnienia wciąż w niej tkwiły i teraz, gdy patrzyła na Jake'a, wróciły ze zdwojoną siłą.
Czując na sobie jej wzrok, uniósł pytająco brwi, a ona nagle wróciła z obłoków na ziemię. Była w ciąży, z dnia na dzień stawała się coraz grubsza. Czy jakikolwiek mężczyzna przy zdrowych zmysłach mógłby jej pożądać? Mruknęła coś pod nosem i szybko wycofała się do swego pokoju. Tej nocy nie mogła zasnąć. Ani następnej.
Chodziła po pokoju, potem zaczęła robić kanapki. Próbowała czytać. Jednak gdy tylko zamykała oczy, pojawiał się przed nią Jake, dotykał jej twarzy, całował ją i pieścił. A kiedy otwierała oczy, znów była sama, smutna i opuszczona.
– Dobrze się czujesz? – zapytał którejś nocy, kiedy natknął się na nią w salonie, gdy popijała herbatę. – Jest trzecia rano.
– Chciałam się tylko napić.
– Ale robisz to co noc. – Głos mu złagodniał. – Co się dzieje?
– Nic – odpowiedziała stanowczo. Tylko tracę głowę, pożądając cię, pomyślała, a każdego dnia staję się przecież coraz mniej atrakcyjna.
– Daj spokój, powiedz mi jak bratu.
– Nie mogę. Naprawdę nie mogę.
– Czy powiedziałabyś Carlowi?
– Nie.
– To musi być coś naprawdę poważnego. A komu mogłabyś powiedzieć?
– Nikomu.
– Nikomu… – Zamyślił się. – Tak właśnie wygląda twoje życie, prawda? Nikt nie słucha, co masz do powiedzenia. Nigdy nie miałaś nikogo zaufanego, ani ojca, ani prawdziwej matki…
– Moja matka zrobiła wszystko, co mogła.
– Dlaczego jednak nie zdołała uchronić cię przede mną? Musiała wiedzieć, co się święci, a ty miałaś zaledwie osiemnaście lat. Mildred w pewien sposób ułatwiła mi sytuację, podała mi ciebie na tacy.
– Jesteś niesprawiedliwy. Nigdy nie namawiała mnie do usunięcia ciąży. Zaakceptowała moją decyzję o zamążpójściu.
– Bo chciała odzyskać wolność, zrzucić brzemię odpowiedzialności za twój los na barki kogoś innego. Ale to nie był ślub, o jakim marzy młoda dziewczyna, prawda?
– Nie masz pojęcia, o czym marzyłam – odpowiedziała.
– Pamiętam, jak poszliśmy na ślub jednej z twoich przyjaciółek. Ślub odbył się w kościele, panna młoda miała na sobie białą suknię, za nią szły druhny… Obserwowałem cię. Byłaś zachwycona. Chciałaś, żeby twój ślub wyglądał właśnie tak, prawda? A poślubiłaś mnie w ponurym urzędzie stanu cywilnego na bocznej ulicy. Nawet nie miałaś specjalnej kreacji, ale nigdy się nad tym nie rozwodziłaś.
– Wolałabym ślub w kościele, ale nie zależało mi aż tak bardzo na oprawie.
– Marzyłaś o karierze zawodowej, ale musiałaś rzucić studia – ciągnął. – Chciałaś mieć dziecko, i też się nie udało. Kelly, powiedz mi, czy kiedykolwiek w życiu ktoś zadbał o ciebie? Zajął się tobą, poświęcił się dla ciebie, potraktował twoje potrzeby jako najważniejsze?
– Ależ oczywiście. Ty.
– Daj spokój! – prawie krzyknął. – Dobrze wiesz, jak było. Zawsze stawiałem siebie na pierwszym miejscu.
– Jake, przestań! – powiedziała gwałtownie. – Nie wracajmy do tego.
– Jeśli chcesz wiedzieć, traktowałem cię protekcjonalnie.
– To już przeszłość. Teraz jesteśmy w dobrej komitywie i lepiej nie psuć naszych stosunków, grzebiąc w przeszłości.
Wzruszył ramionami.
– Dobrze, jak sobie życzysz.
Powoli wstała z krzesła. Wziął ją pod rękę i odprowadził do pokoju.
– Teraz będziesz miała dziecko, o którym zawsze marzyłaś – powiedział podniosłym tonem. – Cieszę się z tego, Kelly. Cieszę się ze względu na ciebie. Nie chcę ci zepsuć radości i obiecuję, że tego nie zrobię.
"Kłopotliwy współlokator" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kłopotliwy współlokator". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kłopotliwy współlokator" друзьям в соцсетях.