Dla kogoś, kto zawsze zachowywał się powściągliwie wobec płci przeciwnej, odgrywanie femme fatale okazało się nader trudne. Zacisnęła dłonie na pośladkach Cala, przywarła do piersi. Muskała palcami jego boki, poruszała się zmysłowo.
Krótko jednak cieszyła się władzą. Przycisnął ją do ściany i brutalnie uniósł podbródek:
– Czy istnieje pan Różyczka?
– Nie.
Zacisnął dłonie.
– Nie żartuj sobie. Chcę znać prawdę.
Śmiało patrzyła mu w oczy. Przynajmniej w tej kwestii nie mija się z prawdą.
– Nie jestem mężatką, przysięgam.
Chyba uwierzył, bo puścił jej podbródek. Zanim zadał następne pytanie, odnalazła jego rozporek i rozpięła guzik.
Mocowała się z zamkiem, on tymczasem szukał zapięcia jej żakietu. Otworzyła usta, by zaprotestować, gdy go rozpiął.
– Nie! – Złapała jedwabne poły tak energicznie, aż rozerwała kieszeń. Cofnął się.
– Wynoś się.
Okryła się połami żakietu. Był wściekły. Zdawała sobie sprawę, że popełniła błąd, ale tylko w ubraniu była w stanie przez to przejść. Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
– Tak jest bardziej podniecająco. Proszę, nie psuj tego.
– Przez ciebie czuję się jak gwałciciel i wcale mi się to nie podoba. To ty się za mną uganiasz.
– To moja fantazja. Przyjechałam taki kawał drogi, żebyś mnie… no, prawie zgwałcił. W ubraniu.
– Zgwałcił?
Ciaśniej otuliła się żakietem.
– W ubraniu.
Zastanawiał się. Czemu nie może czytać w jego myślach?
– Robiłaś to kiedyś przy ścianie? – zapytał.
Podniecała ją ta myśl, ale tego akurat nie chciała. Tu chodzi o prokreację, nie o pożądanie. Zresztą to może utrudnić zajście w ciążę.
– Wolałabym na łóżku.
– Decyzja należy do gwałciciela, może nie?
Zanim się zorientowała, pchnął ją na ścianę i zadarł spódniczkę. Rozsunął jej uda, uniósł ją.
Powinna była się przestraszyć, ale to nie nastąpiło. Odruchowo otoczyła go ramionami.
– Obejmij mnie nogami -polecił ochryple. Usłuchała.
Poczuła, że się rozbiera. Czekała, aż wejdzie w nią brutalnie, on tymczasem delikatnie dotknął jej palcem.
Ukryła twarz na jego szyi i zagryzła usta, żeby nie krzyczeć. Chciała się skoncentrować na upokarzającym fakcie, że oddaje się nieznajomemu, a nie na rozkoszy, jaką jej dawał. Jest dziwką, tylko tyle dla niego znaczy; której użyje i o której zapomni. Powtarzała to w kółko, byle nie ulec podnieceniu.
Jego palce muskały ją delikatnie. Zadrżała i skupiła się na niewygodnej pozycji, na czymkolwiek, byle nie na pieszczotliwym dotyku. Tyle że to okazało się niemożliwe. Było jej zbyt dobrze, więc wbiła paznokcie w jego plecy i szarpnęła się niecierpliwie.
– Zgwałć mnie, do cholery!
Zaklął tak wściekle, że zadrżała.
– Coś z tobą nie tak?
– Zrób to!
Jęknął gardłowo, uniósł jej biodra.
– Niech cię diabli!
Zagryzła usta, gdy w nią wchodził i zacisnęła dłonie na jego barkach. Teraz musi wytrzymać.
Gorąco jego ciała przenikało cienki jedwab. Ściana boleśnie raniła plecy, rozsunięte uda pulsowały boleśnie. Nie musiała już się martwić rozkoszą. Teraz chciała tylko, by było po wszystkim.
Wszedł tak głęboko, że aż-jęknęła. Wystarczyłby najmniejszy sygnał, a kochałby się z nią, ale nie chciała tego. Nie chciała rozkoszy.
Czuła, jak jego koszula wilgotnieje od potu. Zachowywał się, jakby chciał ukarać oboje. Z trudem doczekała jego orgazmu. Po wszystkim usiłowała skupić się na myślach o dziecku, ale pragnęła tylko jednego – uciec stąd.
Minęło kilka sekund, zanim z niej wyszedł. Odsunął się powoli, pozwolił, by stanęła na własnych nogach.
Z trudem utrzymały jej ciężar. Unikała jego wzroku. Nie mogła pogodzić się z myślą, że zrobiła to po raz drugi.
– Różyczko…
– Przepraszam. – Podniosła torebkę i rzuciła się do drzwi. Wybiegła na korytarz w podartym żakiecie, z wilgotnymi udami.
Zawołał ją, zawołał tym głupim imieniem, na które wpadła w knajpie. Nie pozwoli, by za nią poszedł i zobaczył, jak traci panowanie nad sobą, więc nie odwracając się, pomachała mu na pożegnanie. Arogancko, jakby chciała powiedzieć/ „Na razie, dupku. Nie dzwoń, sama się zgłoszę".
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
Zrozumiał.
Rozdział piąty
Następnego wieczoru Cal siedział w kabinie samolotu, wiozącego drużynę z powrotem do Chicago. Zgaszono już światła, większość zawodników spała albo słuchała muzyki w słuchawkach. Cal rozmyślał.
Kostka bolała go po kontuzji, której doznał w czwartej ćwiartce. Kevin go zastąpił, trzy razy atakował, spieprzył dwie okazje i w ostatniej chwili zdobył zwycięski punkt.
Kontuzje zdarzały mu się coraz częściej: wybity bark w czasie obozu treningowego, rozległy siniak na udzie w zeszłym miesiącu, a teraz to. Lekarz orzekł, że to poważne skręcenie, więc nie będzie trenował w tym tygodniu. Miał trzydzieści sześć lat i starał się nie myśleć, że nawet Montana wycofał się w wieku lat trzydziestu ośmiu. Starał się także zapomnieć, że powrót do formy zajmuje mu coraz więcej czasu. Oprócz kostki bolały go kolana, żebra dawały o sobie znać, a w biodro ktoś chyba wbił rozżarzony pręt. Większą część nocy spędzi w gorącej wannie.
Kontuzja kostki i incydent z Różyczką popsuły mu weekend. Dobrze, że już po wszystkim. Cały czas nie mógł uwierzyć, że nie użył prezerwatywy. Nawet jako nastolatek nie popełnił takiego głupstwa. Najbardziej drażnił go fakt, że pomyślał o tym dopiero po jej wyjściu. Tak, jakby na sam jej widok pożądanie zajęło miejsce rozumu.
Może dostał o jeden raz za dużo w głowę, bo miał wrażenie, że traci rozum. Gdyby chodziło o jakąkolwiek inną kobietę, nie wpuściłby jej do pokoju. Za pierwszym razem był pijany, ale teraz nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Pragnął jej, więc ją wziął, i tyle.
Nie wiedział nawet, co go w niej pociąga. Jedną z zalet zawodu piłkarza jest możliwość wyboru, a on zawsze wybierał najmłodsze i najładniejsze. Chociaż twierdziła, że jest inaczej, ma co najmniej dwadzieścia osiem lat, a takie kobiety nigdy go nie pociągały. Lubił młode, świeże, o jędrnych, pełnych piersiach i nadąsanych ustach.
Różyczka pachniała wanilią. I do tego te zielone oczy. Nawet gdy kłamała, patrzyła mu prosto w oczy. Nie przywykł do tego. Lubił kobiety o uwodzicielskim spojrzeniu, trzepoczące rzęsami, a Różyczka patrzyła szczerze i uczciwie. Co za ironia losu, zważywszy, że nie była wcale ani uczciwa, ani szczera.
Rozmyślał całą drogę do Chicago i cały następny tydzień. Fakt, że nie mógł trenować, bynajmniej nie poprawił mu humoru. W piątek jego słynna samodyscyplina okazała się zgubna: powstrzymał wszystko, tylko nie atak przeciwników z Denver.
Gwiazdy grały w półfinałach mistrzostw. Grał, mimo kontuzji, które jednak wpłynęły na jego postawę. Denver wygrało dwadzieścia dwa do osiemnastu.
Piętnasty sezon Cala Bonnera dobiegł końca.
Marie, sekretarka, którą Jane dzieliła z dwójką innych pracowników college'u Newberry, podała jej plik różowych karteczek:
– Dzwonił doktor Nguyen z Fermi, prosi o kontakt przed czwartą, a doktor Davenport zaplanował spotkanie wydziału na środę.
– Dzięki, Marie.
Sekretarka miała jak zwykle skwaszoną minę, ale Jane najchętniej wy-ściskałaby ją i wycałowała. Miała ochotę tańczyć, śpiewać, skakać pod sufit, a potem puścić się biegiem przez cały college i krzyczeć na całe gardło, że jest w ciąży.
– Musisz mi przekazać sprawozdania przed piątą.
– Dobrze – odparła. Pokusa podzielenia się radosną nowiną była niemal nie do odparcia, ale… jest dopiero w piątym tygodniu, a Marie to nadęta nudziara, i w ogóle jest za wcześnie, by komukolwiek mówić.
Jedna osoba znała jednak prawdę. Jane poczuła niepokój, wchodząc do swojego gabinetu. Dwa dni temu Jodie Pulanski odwiedziła ją niespodziewanie i od razu zauważyła książki o ciąży i pielęgnacji niemowląt na stoliku. Oczywiście Jane nie mogłaby ukrywać swojego stanu w nieskończoność, nie miała zresztą takiego zamiaru, niepokoiła się jednak, że musi polegać na dyskrecji tak samolubnej osoby… zwłaszcza co do okoliczności poczęcia dziecka.
Jodie co prawda przysięgła, że zabierze tajemnicę do grobu, ale Jane nie ufała jej zbytnio. Ponieważ jednak dziewczyna wydawała się szczerze zadowolona i naprawdę zdecydowana dochować tajemnicy, Jane doszła do wniosku, że nie ma powodu do zmartwień i w błogim nastroju włączyła komputer.
Otworzyła internetową stronę biblioteki w Los Alamos, żeby się przekonać, czy od wczoraj pojawiły się jakieś nowe publikacje. Robiła to automatycznie, jak wielu fizyków na całym świecie. Zwykli ludzie zaczynają dzień od lektury gazety, a naukowcy od wizyty w bibliotece w Los Alamos.
Tego ranka jednak przyłapała się na rozmyślaniu o Calu Bonnerze, zamiast o nowych publikacjach. Jodie powiedziała, że w lutym Cal podróżuje po całym kraju, wypełniając zobowiązania reklamowe, zanim na początku marca uda się do Karoliny Północnej. Przynajmniej nie musi się obawiać, że wpadnie na niego na ulicy.
Ta myśl powinna stanowić pocieszenie, a budziła niepokój. Jane skupiła się na monitorze, ale nie mogła odczytać nawet jednego słowa. W wyobraźni urządzała już pokój dziecinny.
Będzie żółty, z tęczą na suficie. Uśmiechnęła się rozmarzona. Jej dziecko będzie dorastało w otoczeniu piękna.
Jodie była wściekła. Chłopcy obiecali jej noc z Kevinem Tuckerem, jeśli dostarczy prezent na urodziny Cala. Tymczasem mamy koniec lutego, czyli minęły trzy miesiące, a nadal nie wywiązali się z umowy. Humoru nie poprawiał Jodie widok Tuckera flirtującego z jej koleżanką.
Melvin Thompson wynajął całą knajpę i zjawili się wszyscy gracze, którzy jeszcze przebywali w mieście. Jodie oficjalnie była jeszcze w pracy, ale co chwila popijała z cudzych szklanek, więc była już na tyle wstawiona, że zdobyła się na odwagę, by poważnie porozmawiać z Juniorem Duncanem. Było już po północy. Grał w bilard z Gerrnaine'em Clarkiem.
"Kandydat na ojca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kandydat na ojca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kandydat na ojca" друзьям в соцсетях.