Jane odstawiła biały kubek z ledwo widoczną amerykańską flagą i popatrzyła na Annie przez całą długość zagraconego saloniku. Mimo niecodziennego wystroju, był to prawdziwy dom, miejsce, do którego można tęsknić i wracać.
– Nie wydaje mi się. Nie wie, gdzie jestem.
– Domyśli się. Chłopcy jeszcze w pieluchach uganiali się po naszych górach.
Nie wyobrażała sobie Cala w pieluchach. Jej zdaniem przyszedł na świat z naburmuszoną miną i owłosioną klatką piersiową.
– Cały czas nie mogę uwierzyć, jak blisko od nas do ciebie. Pierwszego dnia wydawało mi się, że to kilka kilometrów.
– Bo tak jest. Droga wije się przez całe miasteczko. A dzisiaj rano po-szłaś na skróty.
Jane była zdumiona, gdy weszła na szczyt, spojrzała w dół i zobaczyła chałupkę Annie. Początkowo nie rozpoznała domku, ale gdy dostrzegła kolorową flagę, wiedziała, dokąd doszła. Annie powitała ją, jakby się jej spodziewała, choć od ich poprzedniego spotkania minęły prawie dwa tygodnie.
– Janie Bonner, umiesz piec chleb kukurydziany?
– Próbowałam kilka razy.
– Nie uda ci się, jeśli nie dodasz maślanki.
– Zapamiętam.
– Zanim mi się pogorszyło, sama robiłam masło jabłkowe. Nie ma to jak zimne masło jabłkowe na ciepłym chlebie kukurydzianym. Musisz wziąć dobre, miękkie jabłka i obierać je starannie, bo nikt na całym bożym świecie nie chciałby trafić na obierkę jedząc masło jabłkowe.
– Jeśli kiedykolwiek będę je robiła, zwrócę na to uwagę.
Annie co chwila raczyła ją domowymi przepisami i ludową mądrością; herbata z imbirem na przeziębienie, dziewięć łyków wody na czkawkę, buraki należy sadzić dwudziestego szóstego, siódmego, albo ósmego marca, ale nie później.
Choć prawdopodobieństwo, by Jane kiedyś miała użyć jej rad, było znikome, skrzętnie zapamiętywała wszystko. Słowa Annie stanowiły pomost między pokoleniami. Korzenie sięgały podnóży gór; dla kogoś, kto nigdy nie czuł przynależności, każdy drobiazg łączył z rodziną i tradycją, czyli tym, czego pragnęła najbardziej.
– A jak będziesz zagniatała pierogi, dodaj jajko i tymianek. – Staruszka zaniosła się kaszlem. Jane spojrzała na nią zatroskana. Gdy kaszel umilkł, Annie machnęła ręką o wiśniowych paznokciach. – Słuchaj dalej. Aż mnie dziw bierze, żeś jeszcze nie powiedziała: zamknij jadaczkę, Annie, jużeś mnie zmęczyła.
– Lubię cię słuchać.
– Dobra z ciebie dziewczyna, Janie Bonner. Aż się dziwię, że Calvin się z tobą ożenił.
Jane parsknęła śmiechem. Annie Glide jest nieobliczalna. Nie to, co jej jedyna babka, samolubna, oschła matka ojca.
– Brakuje mi ogródka. Beznadziejny Joey Neeson zaorał go jakiś czas temu, a nie lubię, kiedy obcy pałętają się po mojej ziemi. Calvin w kółko przysyła tu obcych, żeby coś reperowali, ale nie zgadzam się na to. Nie lubię, kiedy rodzina wtyka nos w moje sprawy, a co dopiero obcy. – Pokręciła głową. – Miałam nadzieję, że starczy mi sił, by samej zająć się ogrodem, ale nic z tego. Ethan obiecał pomóc, ale ma tyle pracy w kościele, że nie miałam serca gonić go do roboty, więc powiedziałam, że nie chcę, żeby jakiś mięczak sadził mi kwiatki. – Łypnęła na Jane błękitnymi oczami. – Oj, szkoda mojego ogródka, ale nie chcę tu obcych.
Jane od razu przejrzała jej plan, nie rozzłościło jej to jednak. O dziwo, odebrała to jako pochlebstwo.
– Jeśli mi pokażesz, co trzeba zrobić, chętnie ci pomogę. Annie przycisnęła rękę do piersi.
– Naprawdę?
Jane uśmiechnęła się, widząc to teatralne zdumienie.
– Z przyjemnością. Nigdy nie miałam ogródka.
– To i dobrze. Niech Calvin cię tu przywiezie jutro z samego rana i zabierzemy się za ziemniaki. Jest już trochę późno, zazwyczaj robiłam to w lutym, podczas nowiu, ale może jeszcze zdążymy. A potem posadzimy cebulę i buraki.
– Doskonale. – Podejrzewała, że staruszka nie odżywia się należycie. Wstała. – Co powiesz na to, żebym upichciła coś na lunch? Zgłodniałam trochę.
– Przednia myśl. Amber Lynn wróciła już i przyniosła mi zupy fasolowej. Możesz ją odgrzać. Oczywiście nie gotuje tak, jak ją uczyłam, ale taka już jest ta moja Amber Lynn.
A więc rodzice Cala wrócili. Idąc do kuchni zastanawiała się, jak im tłumaczy fakt, że ciągle jej nie przedstawił.
Podała zupę w jednym talerzyku porcelanowym, a drugim plastikowym. Nakroiła także chleba kukurydzianego z blachy na stole. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek tak bardzo cieszyła się posiłkiem. Po dwóch tygodniach samotności cudownie było jeść w towarzystwie, tym bardziej że towarzyszka nie łypała na nią ponuro i nie warczała wrogo.
Pozmywała naczynia, zaniosła Annie kubek herbaty i przypadkiem dostrzegła na ścianie trzy dyplomy. Nie rzucały się w oczy wśród obrazków, porcelanowych tancerek i ściennych zegarów.
– To moich wnuków – poinformowała Annie. – Dali mi je. Wiedzieli, że zawsze żałowałam, że rzuciłam szkołę po szóstej klasie, więc wszyscy trzej dali mi swoje dyplomy, kiedy tylko skończyli studia. Calvina wisi najwyżej.
Jane wzięła okulary ze stołu i zerknęła na wskazany dokument. Wystawiono go na Uniwersytecie Michigan. Ogłaszał, że Calvin E.Bonner uzyskał tytuł magistra… z wyróżnieniem.
Summa cum laude.
Uniosła dłoń do gardła. Odwróciła się gwałtownie.
– Cal ukończył studia summa cum laude?
– Tak mówią, kiedy ktoś jest naprawdę zdolny. Myślałam, że to wiesz, sama jesteś profesorką. Mój Calvin jest mądry, że hej.
– On… – Przełknęła ślinę, starała się zignorować narastający szum w uszach. – Co studiował?
– Nie mówił ci? Zazwyczaj sportowcy wybierają łatwe przedmioty, ale nie mój Calvin, o nie. Biologię. Zawsze lubił włóczyć się po lasach, zbierać różności…
– Biologię? – Jane wydawało się, że zaliczyła cios w żołądek.
Annie zmrużyła oczy.
– Dziwne, że tego nie wiesz, Janie Bonner.
– Jakoś nigdy o tym nie rozmawialiśmy. – Pokój wirował; pomyślała, że zaraz zemdleje. Odwróciła się, rozlała herbatę, wróciła do kuchni.
– Janie? Coś się stało?
Nie była w stanie mówić. Uszko się odtłukło, gdy cisnęła kubek do zlewu. Przycisnęła dłoń do ust, żeby powstrzymać krzyk przerażenia. Jak mogła być taka głupia? Mimo wszelkich środków ostrożności stało się to, czego się obawiała najbardziej. Jej dziecko wcale nie będzie normalne.
Zacisnęła dłonie na krawędzi zlewu, gdy słodkie marzenia legły w gruzach i musiała sprostać brutalnej prawdzie. Wiedziała, że Cal studiował w Michigan, ale nie przypuszczała, by traktował to poważnie. Czy sportowcy nie uczęszczają na minimalną liczbę wykładów? Czy nie porzucają studiów przed dyplomem? Fakt, iż z wyróżnieniem ukończył biologię na jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów, niósł tak przerażające przesłanki, że aż bała się o tym myśleć.
Inteligencja ponadprzeciętna. Tylko o tym mogła myśleć. Jedyne, co w nim ceniła, czyli jego głupota, okazała się złudzeniem, które podtrzymywał celowo. Nie przejrzała go i tym samym skazała swoje dziecko na to samo, co było jej udziałem.
Wpadła w panikę. Jej dziecko będzie dziwadłem, jak ona.
Nie pozwoli na to. Prędzej umrze niż skaże je na taki los. Wyprowadzi się! Zabierze dziecko do Afryki, do najbardziej prymitywnego zakątka kontynentu. Sama zajmie się jego edukacją, żeby maleństwo nigdy nie doświadczyło okrucieństwa rówieśników.
Poczuła łzy pod powiekami. Co ona najlepszego zrobiła? Dlaczego Bóg do tego dopuścił?
Głos Ann wyrwał ją z zadumy.
– To Calvin. Mówiłam, że zaraz przyjedzie.
Dobiegło ją trzaśniecie drzwi samochodu i tupot stóp na werandzie.
– Jane! Gdzie ona jest, do cholery!
Wpadła do saloniku.
– Ty draniu!
Rzucił się naprzód. Jego twarz wykrzywiał gniew.
– Pani profesor, musi mi pani sporo wytłumaczyć!
– Boże, jak ja cię nienawidzę!
– Nie bardziej niż ja ciebie! – W oczach Cala płonął gniew i coś, co Jane dostrzegła dopiero teraz… jak to możliwe, że zajęło jej to tylu czasu?… Żywa inteligencja.
Chciała rzucić się na niego i wydrapać mu tę inteligencję z oczu. Rozłupać mu czaszkę i wydłubać mózg. Miał być głupi! Czyta komiksy! Dlaczego tak ją zawiódł?
Straciła resztki panowania nad sobą. Wiedziała, że musi uciec, zanim rozsypie się na kawałki. Z krzykiem wściekłości obróciła się na pięcie i pognała z powrotem do kuchni, do tylnych drzwi.
Usłyszała za sobą ryk wściekłości.
– Wracaj! Nie każ mi za tobą biec, bo tego pożałujesz!
Nie słyszała, czy za nią pobiegł, i jęknęła zdziwiona, gdy złapał ją za ramię.
– Kazałem ci wracać! – krzyknął.
– Wszystko zepsułeś! – odparła, także podniesionym głosem.
– Ja? – Pobladł ze złości. – Ty kłamczucho! Jesteś stara! Stara!
– Nigdy ci tego nie wybaczę! – Zacisnęła pięści i z całej siły uderzyła go w pierś, tak mocno, że zabolały ją dłonie.
Wpadł w furię. Złapał ją za ramiona, ale nie panowała nad sobą, nie pozwalała mu się poskromić. Skrzywdził jej dziecko i oto ona, która nigdy nikogo nie uderzyła, zapragnęła jego krwi.
Wpadła w szał. Spadły jej okulary, a nawet tego nie zauważyła. Kopała, drapała, starając się go dosięgnąć.
– Przestań, i to w tej chwili! Przestań! – Jego krzyk zatrząsł wierzchołkami drzew. Po raz kolejny chciał ją powstrzymać. W odpowiedzi ugryzła go w rękę.
– Au! – Szeroko otworzył oczy. – To boli!
Agresja sprawiła jej satysfakcję. Uniosła kolano, by uderzyć go w podbrzusze, ale nie zdążyła. Straciła grunt pod nogami.
– O, co to, to nie…
Upadli na ziemię. Osłonił ją przed upadkiem własnym ciałem, zaraz jednak przytłoczył ją sobą, przycisnął do ziemi całym ciężarem.
Walka pozbawiła ją wszystkich sił, on jednak w ten sposób zarabiał na życie i nawet nie stracił tchu. Stracił natomiast cierpliwość i dał jej tego próbkę.
– Uspokój się, słyszysz? Zachowujesz się jak wariatka! Właściwie jesteś szalona! Okłamałaś mnie, a teraz chcesz mnie zabić. Już nie wspomnę, że takim zachowaniem możesz zaszkodzić dziecku. Przysięgam na Boga, że zamknę cię w domu wariatów i naszpikuję prochami!
"Kandydat na ojca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kandydat na ojca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kandydat na ojca" друзьям в соцсетях.