Miała łzy w oczach; nie chciała, by to zobaczył, ale nie mogła się powstrzymać.
– Wszystko zepsułeś.
– Ja? – Złościł się coraz bardziej. – To nie ja zachowuję się jak wariat. I nie ja wmawiałem wszystkim dokoła, że mam pieprzone dwadzieścia osiem lat!
– Nigdy tego nie powiedziałam! I nie przeklinaj w mojej obecności!
– Masz trzydzieści cztery! Trzydzieści cztery! Czy kiedykolwiek planowałaś mi o tym powiedzieć?
– A niby kiedy miałam to zrobić? Kiedy napadłeś mnie w czasie wykładu, czy może raczej kiedy darłeś się na mnie przez telefon? A może kiedy wepchnąłeś mnie do samolotu? Nie, raczej kiedy zamknąłeś mnie w domu! Czy tak?
– Nie wykręcaj kota ogonem. Wiedziałaś, że to dla mnie ważne, i z premedytacją wprowadziłaś mnie w błąd.
– Z premedytacją? Co za wymyślne słowo jak na głupka. Po co ta kokieteria? Dlaczego udajesz durnego wieśniaka z Południa i zachowujesz się jak kretyn? Czy na tym, twoim zdaniem, polega dobra zabawa?
– O czym ty mówisz?
Odparła z całą pogardą, na jaką było ją stać:
– Uniwersytet Michigan! Summa cum laude!
– Ach, to. – Jego napięcie częściowo ustąpiło. Zsunął się z niej trochę.
– Boże, jak ja cię nienawidzę – szepnęła. – Lepszy byłby bank spermy.
– Szkoda, że dopiero teraz doszłaś do tego wniosku.
Mimo tych słów nie wydawał się już taki wściekły. Ona tymczasem nadal czuła złość. Wiedziała, o co musi zapytać, i choć panicznie bała się tego, co usłyszy, odezwała się dzielnie:
– Jaki masz iloraz inteligencji?
– Nie mam pojęcia. W przeciwieństwie do ciebie nie chodzę z tą informacją wytatuowaną na czole. – Przesunął się na bok, tak że mogła wstać.
– Wyniki z testów na studia?
– Nie pamiętam.
Przyglądała mu się podejrzliwie.
– Kłamiesz. Wszyscy pamiętają.
Otrzepał dżinsy z mokrych liści.
– Odpowiadaj, do licha!
– Nie muszę. – Był zły, ale chyba niegroźny.
To jej bynajmniej nie uspokoiło. Poczuła narastającą falę histerii.
– Odpowiedz w tej chwili, albo, jak mi Bóg miły, znajdę sposób, żeby cię zamordować! Dosypię ci mielonego szkła do jedzenia! Zadźgam nożem podczas snu! Wrzucę suszarkę do wanny! Rozwalę ci łeb kijem bejsbolowym!
Przestał otrzepywać spodnie i patrzył na nią z ciekawością raczej niż ze strachem. Wiedziała, że robi z siebie idiotkę, ale ta świadomość tylko dolewała oliwy do ognia.
– Odpowiadaj!
– Ależ z ciebie krwiożercza niewiasta. – Wydawał się lekko rozbawiony. Pokręcił głową. – Co do suszarki… Potrzebny ci będzie przedłużacz, żeby sięgnęła do wanny. Chyba że nie zamierzałaś jej włączyć do prądu.
Zgrzytała zębami, czując, że wychodzi na zupełną kretynkę.
– Gdybym nie włączyła do prądu, nie mogłabym cię zabić, prawda?
– Rzeczywiście.
Głęboko zaczerpnęła tchu, starając się odzyskać zdrowy rozsądek.
– Powiedz, jakie wyniki osiągnąłeś na testach. Jesteś mi to dłużny. Wzruszył ramionami, schylił się po jej okulary.
– Coś koło tysiąca czterystu, może troszkę mniej.
– Tysiąc czterysta! – Odepchnęła go z całej siły i pobiegła do lasu. Okazał się hipokrytą i oszustem. Było jej niedobrze. Nawet Craig nie był równie inteligentny.
– To nic w porównaniu tobą! – zawołał za nią.
– Nie waż się do mnie odzywać.
Podszedł bliżej, ale jej nie dotknął.
– Daj spokój, Różyczko, to, co ty mi zrobiłaś, jest o wiele gorsze niż moje wyniki.
Odwróciła się gwałtownie.
– Nie mnie skrzywdziłeś! Zrobiłeś to mojemu dziecku, nie rozumiesz?
Przez ciebie wyrośnie na dziwadło!
– Nigdy nie powiedziałem, że jestem głupi. Ty było twoje przypuszczenie.
– Mówiłeś „przyszłem"! Pierwszego wieczoru powiedziałeś „przyszłem" dwa albo trzy razy!
Kącik jego ust uniósł się leciutko.
– Koloryt lokalny. Nie będę się usprawiedliwiał.
– W całym domu walają się komiksy!
– Chciałem sprostać twoim oczekiwaniom.
Załamała się. Stanęła tyłem, oparła dłonie o najbliższe drzewo i przywarła czołem do szorstkiej kory. Powróciły wszystkie upokorzenia dzieciństwa: kpiny i żarty, poczucie izolacji. Nigdy nie pasowała do innych, i teraz ten sam los zgotowała swojemu dziecku.
– Wywiozę ją do Afryki – szepnęła. – Z dala od cywilizacji. Będę ją sama uczyła, żeby nie musiała znosić kpin innych dzieci.
Na jej plecach spoczęła nieoczekiwanie delikatna dłoń.
– Nie zrobisz jej tego, Różyczko. Nie pozwolę na to.
– Zmienisz zdanie, kiedy zobaczysz, jaka z niej dziwaczka.
– Nie będzie dziwaczką. Czy twój ojciec tak cię postrzegał?
Wszystko w niej zamarło. Odsunęła się od niego i nerwowo szukała chusteczki w kieszeniach wiatrówki. Grała na zwlokę wycierając nos, starała się odzyskać panowanie nad sobą. Jak mogła tak się rozkleić? Nic dziwnego, że uważa ją za wariatkę.
Wytarła nos jeszcze raz. Podał jej okulary. Nałożyła je nie zwracając uwagi na mech przyczepiony do zausznika.
– Przepraszam, że tak się zachowałam. Nie wiem, co mi się stało. Nigdy na nikogo nie podniosłam ręki.
– Ale dobrze ci to zrobiło, prawda? – Uśmiechnął się i, ku jej zdumieniu, na jego policzku pojawił się dołeczek. Gapiła się na niego przez dłuższą chwilę, zanim w końcu zebrała myśli.
– Przemoc niczego nie załatwia. Mogłam zrobić ci krzywdę.
– Nie chcę cię znowu zdenerwować, Różyczko, ale nie jesteś mistrzynią świata w zapasach. – Wziął ją za ramię i poprowadził w stronę domu.
– To moja wina. Od samego początku. Gdyby nie zaślepiły mnie stereotypy południowca i sportowca, szybciej doceniłabym twój intelekt.
– Tak, tak. A teraz opowiedz mi o ojcu.
Upadłaby, gdyby jej nie powstrzymał.
– Niewiele jest do opowiadania. Był księgowym w zakładzie papierniczym.
– Inteligentny?
– Przeciętnie.
– Chyba wszystko rozumiem.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Nie wiedział, co z tobą począć, prawda?
Przyspieszyła kroku.
– Robił, co w jego mocy. Nie chcę o tym. rozmawiać.
– Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że twoje problemy w dzieciństwie wynikały raczej z nastawienia twojego starego, a nie z rozmiarów twojego mózgu?
– Nic nie wiesz.
– W Michigan byli innego zdania.
Nie odpowiedziała, bo doszli do domu. Annie czekała na nich przy drzwiach. Łypnęła groźnie na wnuka.
– Co ci się stało? Jak będziesz tak denerwował ciężarną, zaszkodzisz dziecku.
– O co ci chodzi? – nachmurzył się. – Kto ci powiedział, że jest w ciąży?
– W innym wypadku nie ożeniłbyś się z nią. Nie masz tyle oleju w głowie.
Jane była wzruszona.
– Dziękuję, Annie.
– A ty? – Staruszka wygarnęła i jej. – Co ci odbiło, żeby się tak zachowywać? Jeśli będziesz tak szalała, ilekroć Calvin cię zdenerwuje, dzieciak udusi się pępowiną na długo, zanim przyjdzie na świat!
Jane rozważała, czy zwrócić jej uwagę na nikłe prawdopodobieństwo takiego obrotu wypadków, ale ugryzła się w język.
– Na przyszłość będę ostrożniej sza.
– Następnym razem, kiedy cię rozzłości, pogoń go ze strzelbą.
– Nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy, starucho – burknął Cal. – Wystarczy jej własnych głupot, niczego nie podpowiadaj.
Annie przechyliła lekko głowę i posmutniała nagle.
– Posłuchaj mnie uważnie, Janie Bonner. Nie wiem, jak doszło do tego, że Calvin się z tobą ożenił, ale z tego co widziałam, nie gruchacie jak zakochane gołąbki. Wziął cię za żonę i bardzo mnie to cieszy, ale uprzedzam, że jeśli osiągnęłaś to podstępem, nie pozwól, by Jim i Amber Lynn się dowiedzieli. Nie są równie tolerancyjni jak ja i gdyby się zorientowali, że skrzywdziłaś ich chłopaka, porąbaliby cię żywcem, rozumiesz?
Jane przełknęła ślinę i skinęła głową.
– To dobrze. – Annie zwróciła się do Cala. Smutek zniknął, w starych oczach błysnął spryt. – Dziwne, że osoba tak ciężko chora jak nasza Janie dała radę przejść taki kawał.
Cal zaklął pod nosem. Jane gapiła się na Annie nic nie rozumiejącym wzrokiem.
– O czym ty mówisz? Nie jestem chora! Cal złapał ją za ramię.
– Chodź, Jane, idziemy do domu.
– Poczekaj! Muszę wiedzieć, co miała na myśli…
Cal pociągnął ją za róg, ale dosłyszała jeszcze rechot Annie.
– Janie Bonner, nie zapominaj, co mówiłam o pępowinie! Calvin chyba znowu cię wkurzy…
Rozdział dziewiąty
Powiedziałeś krewnym, że mam grypę? – powtórzyła Jane, gdy zjeżdżali z góry. Łatwiej było rozmawiać o drobnym kłamstwie niż o tym dużym.
Przeszkadza ci to? Myślałam, że poznam twoich rodziców. Że po to mnie tu przywiozłeś.
– Poznasz. Kiedy uznam to za stosowne.
Jego nonszalancja podziałała na nią jak płachta na byka. Trudno, to jej wina, nie powinna była słuchać go bez protestu przez ostatnie dwa tygodnie. Najwyższy czas pokazać mu, że się go nie boi.
– Więc niech to będzie jak najszybciej, bo nie pozwolę się dłużej trzymać w ukryciu.
– O co ci chodzi? Robię co w mojej mocy, żeby nikt ci nie przeszkadzał w pracy, a ty narzekasz.
– Nie mów tylko, że wyświadczasz mi przysługę.
– Nie wiem, jak inaczej miałbym to nazwać!
– Co powiesz na uwięzienie? Zamknięcie? Areszt domowy? Aha, żebyś nie ważył się zarzucić mi knucia za twoimi plecami: jutro rano wychodzę z pudła, żeby pomóc Annie w ogródku.
– Słucham?
Myśl o Annie i ogródku, upomniała się, nie o tym, że dziecko będzie dziwadłem. Ściągnęła okulary z nosa i czyściła je energicznie, jakby była to najważniejsza czynność na świecie.
– Annie chce, żeby ktoś zajął się ogrodem. Z ziemniaków nic nie będzie, jeśli się ich zaraz nie posadzi. Potem przyjdzie kolej na cebulę i buraki.
– Nie będziesz niczego sadziła. Jeśli Annie chce, zatrudnię Joey Neesona, żeby jej pomógł.
– Jest beznadziejny.
– Nawet go nie znasz.
– Powtarzam, co słyszałam. Wiesz, dlaczego jej dom wygląda tak, a nie inaczej? Bo nie chce, żeby kręcili się tam obcy.
"Kandydat na ojca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kandydat na ojca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kandydat na ojca" друзьям в соцсетях.