Lynn czekała cierpliwie. W końcu Jane odpowiedziała:
– Dobrze, ale tylko na kilka dni i pod jednym warunkiem: obiecasz, że nie pozwolisz Calowi tu przyjechać. Nie chcę go więcej widzieć. Nie mogę.
– W porządku.
– Obiecaj, Lynn.
– Obiecuję.
Lynn pomogła jej wytaszczyć walizkę z samochodu i pokazała gościnny pokój na końcu korytarza. Stało tam wąskie żelazne łóżko i stara maszyna do szycia Singera. Na pożółkłych tapetach widniały błękitne chabry. Lynn zostawiła ją samą. Jane była zbyt zmęczona, by się rozpakować. Zasnęła błyskawicznie. Obudziło ją dopiero wołanie Lynn na kolację.
Posiłek upływał zadziwiająco spokojnie, choć Annie mamrotała przez cały czas, że Lynn nie dodała masła do ziemniaków. Kończyły zmywać, gdy zadzwonił telefon. Lynn podniosła słuchawkę. Jane zorientowała się, kto dzwoni.
– Jak turniej golfowy? – Lynn machinalnie kręciła kabel w palcach. – A to szkoda. – Zerknęła na Jane, nachmurzyła się. – Tak, dobrze słyszałeś. Jest tutaj… tak… Porozmawiać z nią?
Jane pokręciła przecząco głową i posłała jej błagalne spojrzenie. Annie poderwała się od stołu i mrucząc coś gniewnie, przeszła do saloniku.
– Nie, Jane nie chce z tobą rozmawiać… nie, nie mogę jej zmusić… Przykro mi, Cal, nie wiem, jakie ma plany, wiem tylko, że nie chce cię widzieć. – Zmarszczyła czoło. – Uważaj, jak do mnie mówisz, młody człowieku, i sam sobie przekazuj swoje wiadomości!
Milczała przez dłuższą chwilę, ale słowa Cala chyba jej nie uspokajały, bo mars na czole pogłębiał się coraz bardziej.
– Wszystko bardzo pięknie, ale ty i ja musimy sobie wiele wyjaśnić. Zaczniemy od tego, że twoja żona jest w czwartym miesiącu ciąży, a ty nie raczyłeś mnie zawiadomić!
Czas mijał. Mars na czole Lynn wygładzał się stopniowo.
– Ach, tak… rozumiem.
Jane czuła się jak intruz, więc poszła do Annie, do saloniku. Staruszka drzemała na kanapie; nie przeszkadzały jej w tym wieczorne wiadomości. Jane akurat usiadła w fotelu, gdy weszła Lynn.
Zatrzymała się progu i zaplotła ręce na piersi.
– Cal przedstawił mi inną wersję, Jane.
– Tak?
– Nie wspomniał, że go wykorzystałaś.
– A co powiedział?
– Że mieliście przelotny romans i zaszłaś w ciążę.
Uśmiechnęła się lekko. Po raz pierwszy tego dnia poczuła się odrobinę lepiej.
– To miło z jego strony. – Zerknęła na Lynn. – Wiesz, że kłamie, prawda? Lynn wzruszyła ramionami.
– Na razie w ogóle nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Annie gwałtownie podniosła głowę.
– Jeśli nie macie do powiedzenia nic ważniejszego niż pan Phillips w telewizorze, trzymajcie buzie na kłódkę.
Trzymały buzie na kłódkę.
Później, gdy Jane zasnęła, a Annie oglądała kanał muzyczny, niewątpliwie z nadzieją, że pokaże się Harry Connick Junior, Lynn starała się uporządkować myśli. Bardzo tęskniła za Jimem, brakowało jej charakterystycznej krzątaniny po domu, ciepłego głosu w środku nocy, gdy uspokajał jakiegoś zdenerwowanego rodzica przez telefon.
Brakowało ciepła jego dużego ciała, ba, nawet tego, że codziennie źle składał gazetę. Brakowało jej własnego domu i własnej kuchni, ale jednocześnie po raz pierwszy od lat ogarnął ją spokój.
Jim ma rację. Utracił dziewczynę, którą przed laty poślubił, ale wie, że to nie jej pragnie teraz. Pragnął siebie samego takim, jakim był wtedy, w szkole, pełnego nadziei osiemnastolatka.
Zdawała sobie sprawę, że nigdy już nie będzie tamtą beztroską dziewczynką. Nie będzie także opanowaną, chłodną panią doktorową Bonner, którą teściowa nauczyła poskramiać wszelkie trywialne przejawy uczucia.
Więc kim jest? Kobietą, która kocha swoich bliskich, tego była pewna. Lubi sztukę, a gór potrzebuje do życia tak samo jak powietrza. I nie wystarczą jej już okruchy uczuć od mężczyzny, którego kocha od piętnastego roku życia.
Tylko że Jim jest uparty i dumny. Kiedy nie uległa na słowo „rozwód", to było dla niego wyzwanie. Jim nigdy nie rzucał słów na wiatr: jeśli Lynn nie wróci do domu, spełni groźbę i przeprowadzi rozwód. Już taki jest, uparty jak osioł, zupełnie jak jego syn. Prędzej się złamie niż ugnie przed kimś karku.
Problemy jej i Jima zaczęły się ponad trzydzieści pięć lat temu, ale co z Calem? Umiała czytać między wierszami i z opowieści Jane wywnioskowała, że Cal wzdragał się przed trwałym związkiem, którego pragnęła jego żona.
Dlaczego perspektywa stabilizacji wprawia Cala w panikę? Przecież wychował się w kochającej rodzinie. Dlaczego tak się broni przed założeniem własnej?
Od dziecka najbardziej liczyło się dla niego współzawodnictwo. Pamiętała, jak uczyła go grać w klasy – ledwie umiał chodzić, a co dopiero skakać na jednej nodze. Sama była wówczas dzieckiem i najstarszy syn był dla niej także towarzyszem zabaw. Rysowała klasy na chodniku przed domem. Nigdy nie zapomni, z jakim skupieniem i determinacją starał się jej dorównać. Podejrzewała, że żona i dziecko symbolizowały w jego oczach koniec najważniejszej części jego życia, po której nic go nie czeka.
Pewnie zaraz po rozmowie z nią zadzwonił do ojca i powiedział mu o dziecku. Znała Jima doskonale, wiedziała, że ucieszy się na wieść o nowym członku rodziny i że jak ona będzie się martwił o Cala. W przeciwieństwie do niej nie pomyśli jednak o kobiecie śpiącej w gościnnym pokoju.
Lynn zerknęła na matkę.
– Calowi chyba zależy na Jane, w innym wypadku nie okłamałby mnie,
– Calvin ją kocha, tylko sam jeszcze o tym nie wie.
– Ty też nie. Nie na pewno. – Choć sama to sprowokowała, drażniła ją wszystkowiedząca mina matki. A może po prostu nadal jest zła, że Annie zna Jane lepiej niż ona?
– Myśl sobie co chcesz – prychnęła Annie. – Ja i tak wiem swoje.
– Na przykład?
– Po pierwsze, ona nie da sobie w kaszę dmuchać i to się Calowi podoba. I nie boi się z nim kłócić. Drugiej takiej jak Janie Bonner ze świecą nie znajdziesz.
– Więc dlaczego od niego odeszła?
– Chyba nie może się uporać ze swoją miłością. Bo bardzo go kocha, tego twojego syna. Żałuj, że nie widziałaś, jak na siebie patrzą, kiedy im się wydaje, że nikt nie widzi. Dobrze, że nie spalili mi domu.
Lynn przypomniała sobie, jaki Cal był ostatnio szczęśliwy, a także łzy Jane, i musiała przyznać, że matka chyba ma rację. Annie obserwowała ją chytrze.
– Będą mieli mądrego dzieciaka.
– Na to wygląda.
– Moim zdaniem taki dzieciak nie powinien dorastać sam. Popatrz tylko, biedna Janie Bonner była taka nieszczęśliwa, że aż się wpakowała w tę kabałę.
– Masz rację.
– Mówiła, że jako dziecko czuła się jak dziwadło.
– Rozumiem ją.
– Taki dzieciak musi mieć rodzeństwo.
– Tak, ale do tego trzeba rodziców pod jednym dachem.
– A jakże. – Annie poprawiła się w fotelu i westchnęła. – Chyba nie mamy wyboru, Amber Lynn, i musimy upolować następnego Bonnera.
Lynn uśmiechnęła się pod nosem. Wyszła na werandę, kiedy matka poszła spać. Annie powtarzała uparcie, że wtedy celowo zastawiły sidła na Jima. Nie była to prawda, ale Lynn już dawno przestała starać się jej cokolwiek wytłumaczyć. Annie wierzyła w to, co chciała.
Dochodziła północ. Chłodne nocne powietrze przenikało cienką koszulę, więc zapięła suwak starej bluzy Cala. Zapatrzona w gwiazdy pomyślała, o ileż lepiej je widać ze szczytu Heartache Mountain niż z jej domu w mieście.
Warkot silnika wyrwał ją z zadumy. To na pewno Cal albo Ethan. Miała nadzieję, że to najstarszy syn jedzie po żonę. Zaraz jednak przypomniała sobie swoją obietnicę, że postara się trzymać go z dala od niej. Zmarszczyła brwi.
Jak się okazało, samochód nie należał ani do Cala, ani do Ethana, tylko do jej męża. Nie wierzyła własnym oczom. Odkąd wyprowadziła się z domu, Jim nie przyjechał do niej ani razu.
Pomyślała o ich gorzkim rozstaniu w piątek. Czyżby przywiózł wizytówkę swojego prawnika i pozew rozwodowy? Nie miała pojęcia, jak się załatwia rozwód. Wiedziała tylko, że trzeba się skontaktować z prawnikiem. Czy to wszystko? Umawiasz się z prawnikiem i zanim się obejrzysz, małżeństwo należy do przeszłości?
Jim wysiadł z samochodu i szedł ku niej tym długim, powolnym krokiem, który przyprawiał ją o szybsze bicie serca, odkąd sięgała pamięcią. Właściwie mogła się tego spodziewać. Cal już go zawiadomił i perspektywa narodzin wnuka dała mu kolejny pretekst, by ją namawiać do powrotu. Oparła się o świeżo pomalowaną kolumienkę.
Zatrzymał się przy schodach i podniósł na nią oczy. Milczał przez długą chwilę i tylko na nią patrzył, a gdy w końcu się odezwał, w jego głosie była dziwna, obca nuta.
– Mam nadzieję, że nie przestraszyłem pani tak późną wizytą?
– Nic nie szkodzi, jeszcze nie spałam.
Opuścił wzrok i nagle Lynn doznała wrażenia, że chciałby uciec gdzie pieprz rośnie, ale to niemożliwe. Jim nigdy nie ucieka. Popatrzył na nią z jakże znajomym błyskiem uporu.
– Jestem Jim Bonner. Gapiła się bez słowa.
– Lekarz z Salvation. Czyżby postradał rozum?
– Jim, co z tobą?
Wyglądał, jakby nie wiedział, co powiedzieć; ale przecież to mu się zdarzyło tylko raz, po śmierci Cherry i Jamiego. Zacisnął ręce, ale zaraz je opuścił.
– Będę z panią szczery: jestem żonaty od trzydziestu siedmiu lat, ale moje małżeństwo wisi na włosku. Jestem z tego powodu w depresji i ciągnęło mnie, żeby zajrzeć do butelki, aż pomyślałem, że może poszukam kobiecego towarzystwa. – Głęboko zaczerpnął tchu. – Słyszałem, że tu na górze mieszka bardzo miła dama ze starą szaloną matką, i tak mi przyszło do głowy, że może da się zaprosić na kolację albo do kina. – Uśmiechnął się lekko. – Jeśli nie ma pani nic przeciwko romansowi z żonatym mężczyzną, ma się rozumieć.
– Zapraszasz mnie na randkę?
– Tak, szanowna pani. Dawno tego nie robiłem, ale chyba jeszcze nie wszystko zapomniałem.
Uniosła dłoń do ust. Jej serce wezbrało uczuciem. W piątek powiedziała, że chciałaby, by zaczęli od nowa, jak obcy sobie ludzie, ale Jim był wówczas taki zły, że myślała, iż w ogóle jej nie słyszał. Po tylu latach nie sądziła, by zdołał ją czymkolwiek zaskoczyć, a jednak…
"Kandydat na ojca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kandydat na ojca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kandydat na ojca" друзьям в соцсетях.